Mogłoby się wydawać, że samobójstwo Julii tak wstrząśnie wszystkimi, że przestaną hejtować. Tymczasem to się jeszcze nasiliło. Ruszyła sztafeta hejtu. – Przy kompletnym wycofaniu się dorosłych dzieciaki wzięły sprawy w swoje ręce. Miałam wrażenie, że cofamy się do średniowiecza, taka się tu zrodziła potrzeba linczu, żądano krwi – opowiada o sytuacji w Lubinie osoba, która obserwuje sprawę Julii.

Julcia była wspaniałą, pełną radości, zawsze roześmianą dziewczynką. Do momentu, gdy na jej drodze stanęli ci, którzy z powodu wrażliwej duszy naszej córki obrali ją sobie za cel i dokuczali na wszelkie możliwe sposoby. Nie wszyscy byli typowymi łobuzami. Często były to wzorowe uczennice z tak zwanych dobrych domów – twierdzi Wojciech Zięba, tato Julii.

Odebrała sobie życie po dwóch tygodniach w nowej szkole, do której przeniosła się, bo w poprzedniej była gnębiona. A do tamtej z kolei przyszła ze szkoły, w której był hejt.

– Poszłam na jej grób, zapaliłam świeczkę, ale jak już było po uroczystościach. Nie byłam w stanie pójść na pogrzeb, patrzeć na rozpacz rodziców. Julia była ich jedynym dzieckiem. Od małego nazywana Hanką Bielicką, bo była tak żywiołowa, lubiła się śmiać, śpiewać, nosić sukienki. Nie potrafię zrozumieć tego, co się stało. Oni tak o nią walczyli, chodzili do pedagogów, psychologów, prosili o pomoc – opowiada Joanna, znajoma Ziębów.

Ma córkę zaledwie o rok młodszą od ich córki.

Julia w grudniu obchodziłaby 16. urodziny.

– Przerażające jest to, że nie żyje. I przerażające jest to, co stało się po jej śmierci – mówi Monika Erkens, politolożka, aktywistka z Lubina.

– Gdy zobaczyłam, co po śmierci Julii wypisuje się w mediach społecznościowych, oniemiałam. Makabryczne żarty, wulgaryzmy, bagatelizowanie: „Chciała się zabić, to się zabiła, o co chodzi?” – wskazuje Erkens.

Rodzice Julii kilka dni po pogrzebie idą do redakcji lokalnego portalu lubin.pl i tam po raz pierwszy opowiadają, że szydzono z ich córki, gdy żyła, a teraz, gdy już nie żyje, nadal się szydzi.

Hejtowanie Julii – jak twierdzą rodzice – zaczęło się w pandemii, gdy wprowadzono nauczanie zdalne. – Wyglądało to tak, że lekcja leciała swoim torem, nauczyciel ją prowadził, a dzieci na czacie jechały po sobie, pisały straszne rzeczy – opowiadają.

To była piąta klasa. Zgłosili wychowawczyni, co się dzieje. Porozmawiała z uczniami, ale to nic nie dało. Później powrót do szkoły i też żadnej zmiany na lepsze. – Szydzono z jej wyglądu, ubioru, nawet nazwiska. Gdy pisała w internecie, jak jest jej ciężko i że nie chce żyć, hejt nabierał jeszcze większej mocy – twierdzą rodzice.

Nie wiedzieli, jak to przerwać. Żalą się, że nic nie dawały rozmowy z nauczycielami, pedagogami szkolnymi, psychologami. Byli zbywani, uchodzili za przewrażliwionych.

Gdy Julia ma 13 lat, hejt na nią przenosi się z zamkniętej, szkolnej grupy na strony dostępne dla mieszkańców Lubina. Tam jest obrażana z podaniem imienia, nazwiska, numeru szkoły. Rodzice zgłaszają to już nie tylko nauczycielom, ale też policji.

Rzeczniczka KPP w Lubinie, asp. szt. Sylwia Serafin pamięta tamtą sprawę. – Zrobiliśmy wszystko, co było trzeba, zebraliśmy materiał, przesłaliśmy do sądu – mówi.

Sąd w grudniu 2022 r. odnotował, że materiały wpłynęły, a w marcu 2023 r. umorzył postępowanie.

Gdy próbujemy się dowiedzieć, co udało się ustalić, zanim zapadła decyzja o umorzeniu, trafiamy na mur. Prezes Sądu Rejonowego w Lubinie Agnieszka Czyczerska powołuje się na art. 29 ustawy o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich, która przewiduje niejawność postępowania.

Hasło Szkoły Podstawowej nr 10, do której wtedy chodzi Julia, brzmi: „Tu mnie lubią”.

Szkoła chwali się, że ma innowacje programowe, robotykę i naukę pływania już od pierwszej klasy. Uczniowie – jak deklaruje – mogą liczyć na pomoc psychologiczno-pedagogiczną. Gdy chcemy porozmawiać z dyrektorką szkoły o tym, na jaką pomoc mogła liczyć Julia, pani dyrektor nie ma czasu. W sekretariacie mówią, żeby próbować za godzinę, a po godzinie, żeby próbować za kolejną, po której też nie udaje się zadać pytań. Wysyłamy je mailem, pozostają bez odpowiedzi.

Rodzice twierdzą, że Julia była tak zdruzgotana skalą ataków na nią, że nie była w stanie chodzić do szkoły, przeszła na indywidualne nauczanie.

A po podstawówce wybrała szkołę poza Lubinem. Trafiła do Centrum Kształcenia Rolniczego w Rudnej, które reklamuje się jako „szkoła nowych możliwości”.

Hejt nie ustał, pogłębiło się poczucie odrzucenia. Rodzice twierdzą, że doszła przemoc fizyczna. Kiedyś zadzwoniła, żeby ją zabrali ze szkoły, bo w szatni, po wuefie, została otoczona, uderzona. Bała się.

Mimo że jest tam, poza pedagogiem szkolnym, pedagog specjalny, który ma rozwiązywać problemy wychowawcze, jest psycholog i asystent międzykulturowy mający pomagać w integracji, trzeba było Julii szukać innej szkoły.

Gdy chcemy porozmawiać w Rudnej o tym, co tam się stało, odmawiają, ale dostajemy oświadczenie podpisane przez dyrekcję, z którego wynika, że były zgłaszane „trudności w funkcjonowaniu w środowisku szkolnym”, „rodzice, jak i sama Julia informowali nas o jej problemach i ich przyczynach”, „Julia oraz jej rodzice otrzymali w szkole odpowiednie wsparcie”, Julia „została otoczona odpowiednią opieką”. Od kwietnia szkoła nie miała żadnych sygnałów, że dzieje się coś niepokojącego, ale – jak informuje w oświadczeniu – „przeważająca część hejterskich zachowań, jakimi mogła zostać dotknięta Julia, odbywa się w internecie, na portalach społecznościowych, komunikatorach itp., do których szkoła nie ma dostępu i których nie jest w stanie kontrolować”.

Od tego roku szkolnego Julia znów uczyła się w Lubinie, chodziła do klasy wielobranżowej w Zespole Szkół nr 1, tzw. Ceglance.

– Zdążyła być u nas zaledwie dwa tygodnie – mówi „Newsweekowi” dyrektor Dariusz Tomaszewski. Uczyła się fryzjerstwa w systemie: trzy dni w szkole, dwa na praktykach w zakładzie fryzjerskim. W sumie więc na lekcjach była sześć dni. – Za krótko, żeby zdiagnozować problemy i podjąć działania – tłumaczy dyrektor szkoły. Mają tu trzech pedagogów, psychologa, ale – jak mówią – nie mają skanerów w oczach, żeby od razu zobaczyć, że z dzieckiem dzieje się coś złego. To duża szkoła, dobrze wyposażona, część klas ma patronat KGHM.

Są specjalne strony do hejtowania, na których można o sobie przeczytać straszne rzeczy

Lubin to siedziba tego wielkiego kombinatu, producenta miedzi i srebra, jedno z bogatszych miejsc w kraju. W 70-tysięcznym mieście – poza dobrze wyposażonymi szkołami – jest duża oferta aktywności pozaszkolnych. Bogate kluby sportowe, trzy stadiony, ładne trasy rowerowe, zoo, do którego wchodzi się za darmo, darmowy park linowy, skatepark, najwyższa w Polsce ściana wspinaczkowa, nowoczesna kręgielnia. Są baseny, korty, lodowisko.

– A co robią nastolatki? Wypowiadają sobie wojny w sieci, robią wyścigi, kto komu pierwszy ściągnie skalp – mówi Monika Erkens.

Kuzyn i kuzynka Julii, z którymi rozmawiamy nad jej grobem z białym krzyżem i wieńcami z białych kwiatów, mówią, że wydawała się silna. Uśmiechała się, można było pomyśleć, że to, co czyta o sobie w sieci, nie jest w stanie jej złamać. Ale też dopiero po jej śmierci zobaczyli skalę hejtu. – Zrobiliśmy takie małe śledztwo, pościągaliśmy to, co było na jej temat, i proszę – kuzyn wyciąga telefon, pokazuje screeny tego, co ludzie pisali o niej między sobą: ciąg przekleństw, wulgaryzmów.

Kacper, który poznał Julię niedawno, gdy zaczęła chodzić z jego kolegą: – Wychodziliśmy razem, w trójkę, żartowaliśmy sobie. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale nie o tym, co wypisywano na jej temat. Słyszałem, że była gnębiona, natknąłem się na jakieś wpisy o niej, ale nie wchodziłem w to głębiej, nie wiedziałem, że jest aż tak źle.

Maja (poznała Julię rok temu): – Hejt stał się tak powszechny, że my już o tym między sobą nawet nie rozmawiamy. Nauczyciele też wolą tego nie poruszać. A jak ktoś im się próbuje pożalić, bo jednak już nie może wytrzymać ataków, to mu powiedzą, że to przecież nic takiego, niech nie przesadza.

Wiktor, kolega Kacpra: – Widziałem hejt na Julię, ale też na wiele innych osób, także na mnie: wyzwiska, pomówienia. Niedawno przeczytałem o sobie, że wykorzystuję dziewczyny. Ktoś jakieś moje stare zdjęcie przerobił i wrzucił do sieci z obraźliwym podpisem, ktoś co jakiś czas wrzuca nagrania robione mi z ukrycia. Są specjalne strony do hejtowania, na których można o sobie przeczytać straszne rzeczy.

Każdy może się nagle dowiedzieć, że powstał hate page, na którym zbierają się ludzie, żeby po nim pojechać. Poza takimi stronami, które są zamknięte, tworzone przez konkretną grupę do atakowania konkretnej osoby, są strony otwarte, na które każdy może wejść – tam hejtuje każdy każdego.

– Nauczyciele mogliby zobaczyć, co tam się dzieje, ale wolą udawać, że tego nie ma – mówią nastolatkowie.

Wchodzę na jedną z takich otwartych grup. Mechanizm jest prosty: ktoś, na ogół anonimowo, atakuje kogoś, często z podaniem jego imienia, nazwiska, numeru szkoły i klasy. A inni przyłączają się, wrzucają swoje komentarze. „Hejt na K. (tu pada nazwisko, namiar na szkołę i klasę), bo się nie przebiera, jest zboczony, mówi do dziewczyn, że ma fajną dupę… nie polecam się z nim zadawać”. Hejt na J. i O.: „Myślą, że są księżniczkami, a nikt ich nie lubi, głupie wredne idiotki”. Z kolei P. może tam o sobie przeczytać, że „zachowuje się jak patus, jest niewychowaną rudą dziwką, daje dupy za miskę zupy”. N. jest „jebanym zerem”. P. „wygląda jak jakaś katastrofa lotnicza… nikt go nie kocha i ogólnie ch** mu w d***”. H. „wygląda jak małpa”. D. „jak g****, nawet gorzej”. A z kolei B. to „konfident, ma przej***** u każdego”, jest ostrzeżenie, że powinien uważać, bo ktoś mu może zgasić światło.

– Mogłoby się wydawać, że śmierć Julii tak wstrząśnie wszystkimi, że przestaną hejtować. Tymczasem hejt się nasilił. Zaczęło się polowanie na tych, którzy hejtowali, i hejtowanie hejtujących – mówi Monika Erkens.

– Ruszyła sztafeta hejtu – mówi dyr. Tomaszewski.

– Próbowaliśmy to jakoś powstrzymać – zapewnia asp. sztab. Sylwia Serafin z KPP w Lubinie. Po śmierci Julii „w związku z pojawiającymi się w przestrzeni publicznej, a w szczególności na portalach społecznościowych, licznymi wpisami i falą nienawiści” policja zaapelowała o powstrzymanie się, uprzedziła, że nękanie i podżeganie do nienawiści to łamanie prawa i grozi za to odpowiedzialność karna.

Pytamy policjantów, czy to powstrzymało hejtujących.

– Nie. Po tym apelu doszedł jeszcze hejt na policję.

– Moja córka zamieściła na Instagramie obrazek lalki wiszącej na szubienicy ze skandalicznym podpisem odnoszącym się do śmierci Julii. Później to szybko skasowała i nagrała coś, co w jej mniemaniu miało być przeprosinami za ten obrazek. Jak zobaczyłem ten filmik, na którym moja córka zachowuje się obrzydliwie, mówi o śmierci Julii, jakby nie miała w sobie ani grama empatii, jest butna, przeklina, nie mogłem uwierzyć, że to moje dziecko. Ja takiej córki nie znałem. Ja w ogóle długo nie wiedziałem, co się dzieje. Nawet jak zaczęła dostawać groźby śmierci, nic nam nie powiedziała – mówi ojciec 15-latki, która po samobójstwie Julii siała hejt, a później sama stała się ofiarą zmasowanego hejtu. Zaczęto ją obwiniać o śmierć Julii.

– Ustalono, jak się nazywa, gdzie mieszka, do której szkoły chodzi. To wszystko tak eskalowało, tak szybko wyszło poza sieć… zaczęto grozić jej śmiercią, szantażować. Bała się, że zginie. A słowa nam, rodzicom, nie powiedziała. Poszła do szkoły, została otoczona, zaciągnięta do parku, kazano jej klękać, przepraszać, wszystko to było nagrywane. Na przystanku została opluta, pobita – opowiada ojciec. – O wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero, jak policja, na fali tych oskarżeń pojawiających się w sieci, że córka doprowadziła do śmierci Julii, przejęła jej telefon. Okazało się, że one się nie znały, córka – za życia Julii – nie napisała o niej ani literki, nie wchodziła na jej profil. Ale w sieci oskarżenia już poszły, musieliśmy córkę wywieźć z miasta. Przez to, co krąży w sieci, stała się tak rozpoznawalna, że nie wiemy, czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić do szkoły. Nie wypuszczamy jej z domu, nie ma dostępu do sieci. Jest w takim stanie, że boimy się zostawić ją samą – mówi ojciec.

W Prokuraturze Rejonowej w Lubinie toczą się teraz dwa śledztwa. Jedno ma wyjaśnić, czy Julia nie została doprowadzona do samobójstwa na skutek namowy lub pomocy ze strony innych osób. Śledczy sprawdzają też media społecznościowe „w celu ustalenia osób, które dokonywały nękających wpisów”. Sprawdzane są telefon i laptop Julii.

Poza tym prokuratura prowadzi postępowanie dotyczące nękania 15-latki, która w sieci była obwiniana o doprowadzenie do śmierci Julii. W internecie ukazało się tak dużo wpisów o niej, zdjęć i filmów znieważających ją, że mogło to wzbudzić w niej poczucie zagrożenia. W tej sprawie, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, zatrzymano już pięć osób w wieku od 13 do 17 lat. – To wszystko, co się tu stało, jest przerażające. Przy kompletnym wycofaniu się dorosłych dzieciaki wzięły sprawy w swoje ręce i próbowały hejt zwalczać hejtem. Miałam wrażenie, że cofamy się do średniowiecza, taka się tu zrodziła potrzeba linczu, żądano krwi. A przecież Julka prawdopodobnie zginęła właśnie przez żądzę krwi, przez to, że ktoś chciał się wyżyć – mówi Monika Erkens.

29 września wraz z grupą aktywistów zorganizowała w Lubinie marsz ciszy dla Julii, przygotowała petycję w sprawie zaostrzenia przepisów dotyczących przemocy i cyberprzemocy oraz wprowadzenia w szkołach lekcji empatii, rozwiązywania konfliktów.

Ojciec Julii, przemawiając na tym marszu, prosił rodziców, aby rozmawiali ze swoimi dziećmi o szacunku do drugiego człowieka, a nauczycieli, żeby nie bagatelizowali żadnego sygnału dotyczącego hejtu i nękania dziecka.

– To w zasadzie nie powinien być marsz milczenia, ale krzyku – mówi dyr. Tomaszewski. Był na nim. I jego szkoła informowała o tym, że się odbędzie. Jednak wiele innych szkół tego nie zrobiło.

– Myślałam, że wszystkie się przyłączą, tymczasem część dyrektorów nie pozwoliła nawet powiesić plakatu informującego o marszu. Wolą nie poruszać tematu. Później najwyżej zbudujemy kolejny szpital psychiatryczny dla dzieci, bo one tego, co się dzieje, nie wytrzymają – mówi Erkens.

W ubiegłym roku w Polsce w grupie dzieci i nastolatków było 145 samobójstw, a prób samobójczych 2139. Ale to tylko te, które zostały zgłoszone policji, a większości się nie zgłasza. Aby oszacować, ile tak naprawdę jest prób wśród nastolatków, trzeba by było liczbę samobójstw pomnożyć przez 100, a nawet 200. To oznacza, że tak naprawdę co roku w tej grupie może nawet 29 tys. osób próbuje pozbawić się życia.

To, w jakim kryzysie są młodzi, widać też po statystykach Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, która prowadzi telefon zaufania dla dzieci i młodzieży. W ub.r. specjaliści dyżurujący pod numerem 116 111 przeprowadzili ponad 68 tys. rozmów. Codziennie były średnio dwie-trzy interwencje dotyczące zagrożenia zdrowia i życia.

– Z naszych badań wynika, że przemocy rówieśniczej doświadcza aż 66 proc. dzieci i nastolatków. Stała się tak powszechna, że przez wielu z nich traktowana jest jak coś oczywistego. To ich codzienność. Czasami próbują brać na przeczekanie, myślą: „Aby wytrzymać do końca szkoły!”. Mają nadzieję, że w kolejnej będzie lepiej – mówi Katarzyna Talacha, konsultantka telefonu zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. – Dawniej mówiło się „przemoc szkolna”, bo rzeczywiście miała miejsce głównie w szkole. Gdy wracało się po lekcjach, można było odetchnąć, odciąć się choć na chwilę od przemocy. Teraz, gdy jest w sieci i tam wręcz się zintensyfikowała, trudno od niej odpocząć – tłumaczy Talacha. – Dziecko kładzie się spać z przemocą i z przemocą się budzi.

Jeśli ty lub twój bliski potrzebuje pomocy, możesz ją otrzymać, dzwoniąc na bezpłatne infolinie:

Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży – 116 111

Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych – 116 123

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version