Roland zmieniał się w tego drugiego. Który groził. Który powodował, że zamarzaliśmy ze strachu. Który jest chroniony przez swoją żonę, dyrektorkę Teatru Fredry – opowiada aktorka Martyna Rozwadowska. – Uderzył mnie pięścią w twarz, krew bryzgała. Ludzie mówią: każdy ma jakąś przeszłość. Ale z Rolandem jest tak, że całe jego życie jest naznaczone takimi incydentami – opowiada aktor, który z nim pracował.

Nikt nie wie, dlaczego Roland Nowak dostał szału. Nikt go nie sprowokował. To było po premierze „Nory” w reżyserii Anny Augustynowicz. Listopad 2008, Teatr Polski w Poznaniu. Nowak był wtedy na etacie w Polskim. Jego żona, Joanna, była wówczas zastępczynią dyrektora Pawła Szkotaka.

– Po oficjalnym bankiecie zostaliśmy w budynku. Siedzimy z aktorami Basią Prokopowicz i Adamem Łoniewskim, gadamy, analizujemy – wspomina Emilia Sadowska, reżyserka, dawna przyjaciółka Joanny Nowak, jej współpracownica z poznańskiego teatru. – I nagle przychodzi Roland. Dosiada się, zaczyna mówić. On tak ma, że jak mówi, to mówi i mówi. Adam próbuje mu przerwać. „Roland, taką fajną mieliśmy premierę, daj spokój”. I wtedy Roland dostaje furii.

Zrywa się, przewraca stół. Talerze, butelki, popielniczki lecą na wszystkie strony. Barbara Prokopowicz wstaje. Roland popycha ją, mocno, uderza o ścianę. Obok jej twarzy leci ciężka, szklana popielnica.

Adama Łoniewskiego łapie za twarz, trzyma, krzyczy. Potem wychodzi, ale za chwilę znów wraca. „Zabiję cię!”.

– Drę się na niego: „Roland, wyjdź! Roland, przestań!” – opowiada Emilia Sadowska. – A on: nieobecny wzrok, szał jakiś na twarzy. W końcu odwraca się i wychodzi. Mówię: „Adam, chyba ci pomidory rozbryzgał na twarzy”. „To krew, wbił mi paznokcie w twarz”. Siedzimy tam jeszcze dwie godziny, ze strachu. Że może on czeka pod teatrem i nas pozabija. Takie akcje trwają sekundy. A potem są konsekwencje.

– Naprawdę warto pisać o przeszłości jednego aktora? – słyszę w teatrze. – Każdy ma jakąś przeszłość.

– Mam wątpliwości, czy on się zmienił. I czy zmienił się układ polegający na tym, że żona go chroni – mówi ktoś inny.

– Szczerze? Coraz trudniej jest mi zobaczyć jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji – mówi Martyna Rozwadowska, od 2010 r. aktorka Teatru Fredry w Gnieźnie. Jako pierwsza zdecydowała się opowiedzieć pod nazwiskiem o Rolandzie i Joannie Nowakach.

On jest aktorem, ona dyrektorką teatru. Prywatnie małżeństwo. Joanna Nowak objęła stanowisko w 2013 r. W 2018 r. Roland przyszedł do Fredry z Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Na początku, wspomina Martyna Rozwadowska, były wybuchy na próbach. Agresywne. Jakby coś nagle w Rolandzie odpalało. Nikt nie wiedział, skąd się ta furia bierze.

– Całe życie nie widziałam, żeby ktoś w taki sposób reagował – mówi Rozwadowska. – Omówienie próby z reżyserką Marią Spiss, która dziś jest doradczynią artystyczną w naszym teatrze. Analizuje sceny, daje uwagi. Roland wyciąga palec, prawie go wciska w jej nos. „Ty musisz z tym zrobić porządek! Gówniarze nie potrafią grać. Nic, ku***, nie potrafią”. Ludzie różnie reagowali. Ja osobiście – nerwowym śmiechem. Reżyserka się zamroziła. Nie skomentowała. Klasyczna reakcja, do dziś jak się coś takiego dzieje, to większość osób zamarza.

– Czy w Teatrze Fredry w ostatnich latach dochodziło do przemocy? – pytam Joannę Nowak. „Będę pana nagrywać” – uprzedza. Proponuje spotkanie z całym zespołem. „Trzeba sobie spojrzeć w oczy”.

– W marcu 2021 r. dostałam informację dotyczącą konfliktu na próbie spektaklu „Gaz!” – mówi. – Sprawa została wyjaśniona w gronie zespołu. Był to incydent, który nie wyczerpywał znamion mobbingu. Zajmuje się nim komisja antymobbingowa. Z naszego punktu widzenia to była incydentalna sytuacja, nie doszło do przemocy, która by się kwalifikowała jako mobbing ani też podlegała odpowiedzialności cywilnej lub karnej. Przez 11 lat mojej pracy w teatrze nie było żadnych oficjalnych doniesień o mobbingu. Dotarły dopiero w maju tego roku, sformułowane przez panią Rozwadowską.

– Czy w pani opinii Rozwadowska padła ofiarą mobbingu?

– Nie. Przekazaliśmy sprawę specjalistom z komisji antymobbingowej, oni to ocenią. Trzymamy się procedur.

– Poznałam ich w Teatrze Polskim – opowiada Emilia Sadowska. – Oboje byli błyskotliwi, inteligentni, fajnie się z nimi spędzało czas. Joanna zajmowała się wszystkimi kotami w okolicy. „Ludzie, którzy nie mają zwierząt, to nie są dobrzy ludzie” – mówiła. Ma w życiu trzy pasje: teatr, koty i Rolanda. Zawsze mówiła spode łba, miała burzę rudych włosów. Lubiłam ją. Czy to była maska, a ja byłam oszukiwana? Myślę, że wiele osób sobie dziś zadaje te pytania. Wielu dawnych przyjaciół lub ludzi, którzy myśleli, że są przyjaciółmi.

– Znam Rolanda od 25 lat – mówi Paweł Łysak, reżyser i dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie. Przez lata szefował Teatrowi Polskiemu w Bydgoszczy, wcześniej w Poznaniu. – To jest ten typ aktora, który poświęci wszystko teatrowi. Stara szkoła – tylko sztuka, nic poza nią się nie liczy. Trzeba zrobić dzieło, bez względu na wszystko. Idealizm tego pokolenia – wychowanego przez mistrzów: Kantora, Łomnickiego, że świat się może zawalić, ale to jest nieważne, bo liczy się sztuka – wiele osób bardzo dużo kosztował, poranił. Wiele osób znalazło w tym przyzwolenie.

Paweł Siwiak, aktor Teatru Polskiego w Poznaniu, prywatnie partner Martyny Rozwadowskiej: – Od tygodni badam historię Rolanda. Rozmawiałem z dziesiątkami świadków, z ofiarami. Opowiadali, że jeszcze na studiach złamał jednemu chłopakowi szczękę, uderzył krzesłem, próbował wyrzucić przez okno. Do dziś po Polskim krążą opowieści o jego wybuchach. I jak na drugi dzień leciał z kwiatami, przepraszał. Kiedyś inspicjentkę na kolanach błagał o wybaczenie. Ja to znam z domu. Mój ojciec był alkoholikiem. Roland się nie zmienił. Joanna go broni. Standard. Kiedy on udostępnił na profilu oświadczenie teatru, odezwała się do mnie osoba pamiętająca go z Polskiego. „Chciałam mu napisać: Roland, ale my jeszcze żyjemy”.

– Jednemu muzykowi wcisnął twarz w żebra kaloryfera – opowiada aktor pracujący niegdyś z Nowakiem. – Po jakimś wyjazdowym spektaklu w Warszawie oskarżył nas, że jesteśmy w orbicie Jerzego Stuhra, który wtedy był dyrektorem naszego teatru. Że on nas hołubi, a jego spycha na margines. Uderzył mnie pięścią w twarz, krew bryzgała. Ludzie mówią: każdy ma jakąś przeszłość. Ale z Rolandem jest tak, że całe jego życie jest naznaczone takimi incydentami. Następnego dnia siedziałem naprzeciwko niego w przedziale pociągowym. Bałem się podnieść wzrok.

– To jest dobry, zdolny aktor, tylko ma ogromny problem z agresją, z emocjami – mówi Michał Kaleta, aktor Teatru Polskiego w Poznaniu. – Zawsze wybierał postaci mocne, dominujące. Wiele osób dbało, żeby on nie poniósł konsekwencji. Całe środowisko poniekąd do takiej sytuacji doprowadziło, nie zatrzymując go. Ja też. Ja się do tego jakoś przyzwyczajałem, uodporniłem, starałem się odizolować, żeby broń Boże nie padło na mnie. To było tchórzostwo. Udawałem, że tego nie ma, że to jest normalne. Byle tylko nie wejść w konflikt.

Martyna Rozwadowska gra jedną z głównych ról w „Historii przemocy” w reżyserii Eweliny Marciniak. Premiera: grudzień 2020. Partneruje jej Roland Nowak, grają małżeństwo. – W trakcie improwizacji musiałam przechodzić samą siebie. Miałam sceny mocno erotyczne, musiałam kusić, podrywać go. Mam na sobie przezroczyste body, rozchylam przed nim nogi, uwodzę go. Na omówieniu Ewelina się zachwyca. „Świetne! Żywe!”. Roland ma inne zdanie. Uważa, że jak mówi taką i taką kwestię, to ja powinnam zrobić to i to. A jak nie, to w ogóle może nie grać. „Może ciebie podnieca, jak ktoś ci pierdzi w twarz, jak chcesz, to mogę ci napierdzieć w twarz, mogę też z tobą nie grać tej sceny. Mogę w ogóle nie grać, pier***** to”. Wszyscy spuszczają głowy i czekają, aż on wykrzyczy to, co ma do wykrzyczenia.

Wacław Zimpel, który grał na żywo muzykę, próbuje uspokoić Nowaka. „Roland, daj spokój, świetna ta scena”.

Nowak: „Ku***, może ona mi w ogóle odepnie pasek, bez spodni zostanę”.

Wszyscy: zamarzają.

Zimpel po próbie podbiega do Rozwadowskiej i przeprasza. „Że nie zareagowałem”.

Martyna myśli, że to wspaniałe, że ktoś to zauważył, bo to się dzieje już któryś rok i wszyscy spuszczają głowy, nic nie mówią. I ona myśli, że może zwariowała. „Przecież to było oczywiste”.

– To się wydarzało przy każdej produkcji. Czasem tylko raz. Taka byłam zawstydzona. „Czy lubię, jak mi ktoś pierdzi w twarz”. Czułam się poniżona. I samotna.

Kiedy dzień po awanturze w Polskim Emilia Sadowska przychodzi do teatru, słyszy, że Joanna Nowak przedstawiła swoją wersję wydarzeń dyrektorowi Pawłowi Szkotakowi. „To Basia z Adamem zaatakowali Rolanda. Prowokowali go. A tych ran Adama to prawie nie widać”.

– Szkotak zawołał mnie jako świadka – opowiada Sadowska. – Przy Joannie miałam albo powiedzieć prawdę, albo poprzeć jej kłamstwo. Mówię prawdę, choć wiem, że będę miała u niej przechlapane. Joanna nie mówi słowa. Wychodzę, a ona zostaje jeszcze z dyrektorami. „Zastanów się, kogo wybierasz na przyjaciół” – mówią mi potem. Próbowała i mnie obciążyć. Opowiedziała to, co jej mówiłam prywatnie, kiedy obie narzekałyśmy na dyrekcję. Przy każdym wybuchu Joanna mówiła: „Znów prowokują Rolanda”. Niszczyła i usuwała z drogi wszystkich, którzy mu podpadli. To jest jej druga strona, której nigdy nie zrozumiałam. Jego wybuchy wytrącały Joannę z równowagi, ale nie próbowała łagodzić czegokolwiek. Ona szła z odsieczą, na wojnę. Szkoda mi Martyny.

– To było przykre, smutne, szokujące – wspomina Paweł Szkotak. – Powiedziałem Rolandowi, że nie ma już miejsca w naszym zespole. Pozwoliłem mu, żeby złożył wymówienie. Miałem nadzieję, że po tym wszystkim dojrzeje, ale wygląda na to, że znowu te demony wróciły.

– Dlaczego Martyna Rozwadowska oskarża Rolanda Nowaka i panią? – pytam Joannę Nowak.

– Nie widzę żadnego powodu. Zespół odbiera tę działalność jako traumatyzującą i niszczącą nasz wspólny dorobek. Nie dochodziło w naszym teatrze do żadnych działań, które mogłyby mieć jakiekolwiek konsekwencje prawne. Nie są ani nie były prowadzone postępowania cywilne, administracyjne lub karne przeciwko mnie lub innemu pracownikowi teatru. Konflikty zdarzają się w każdym teatrze. Mnie interesują wyłącznie rzeczy, które dzieją się w teatrze podczas pracy. Życie prywatne aktorów jest poza moim zainteresowaniem. Problemy zgłaszała głównie pani Rozwadowska. Nie była usatysfakcjonowana współpracą ze mną i zespołem.

Rok 2021. Próba spektaklu „Gaz!” w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Cały zespół aktorski wykonuje choreografię.

– Roland nie mógł tego ścierpieć. On nie lubi grać tła, tego, co robią wszyscy – opowiada Rozwadowska. – W każdej produkcji walczył o to, żeby mieć solówki. Nagle mówi: „Nie, ja tego nie zrobię”. Macha rękami, trzęsie się, pluje. Jakby to w ogóle nie było związane z tym, co się dzieje tu, teraz. Jakby to było echo czegoś, co się wydarzyło dawno temu.

„Pier**** to, idę” – mówi Nowak i wychodzi. Ale za chwilę wraca. „Ku***, tak nie może być!”.

– Nie wytrzymałam. Mówię: Roland, spuść z tonu. „Nie będziesz mi, ku*** mówić, co mam robić”. „Zamknij się, bo zobaczysz”. Idzie na mnie, bierze zamach, żeby mnie kopnąć. Paweł Dobek wskakuje między nas. „Roland, co ty robisz!”. Stanął. Odwrócił się i wybiegł. Wzięłam inspicjentkę i zaczęłyśmy pisać raport do dyrekcji. Pierwszy raport na Rolanda. Rzeczowo, że był agresywny, wulgarny, przeszkadzał w próbie, próbował mnie kopnąć. Na drugi dzień Roland: „Przepraszam wszystkich i ciebie przede wszystkim, Martyno”. Potem dostaliśmy stawki za spektakle, wszyscy dostali równe. Ja też, choć grałam jedną z głównych ról.

Jakiś czas później inspicjentka robi porządek w raportach. „Widziałaś aneks, który napisałam?” – pyta Rozwadowska. „Nie”.

– Zniknął! Koniec ze mną! Nikt mnie nie poprze, wszyscy się będą bać. Zebrałam się i poszłam do gabinetu dyrektorki.

– W dokumentach nie ma aneksu do raportu. A to jest dla mnie bardzo ważne. Żeby był.

– Jest u mnie.

– Na koniec przyznała, że tak – ślad po tym wydarzeniu powinien pozostać. Spytała, czy zamierzam to zgłosić do prokuratury. Ja nie wiedziałam, że w ogóle mogę to zgłosić. Wyszłam stamtąd i myślę: przegięłam! Na pewno byłam chamska. Roszczeniowa! Jak jakaś mała dziewczynka, która się boi i nic nie może. Na koniec zapytałam o stawkę. Podniosła ją.

– Czy Martyna Rozwadowska gra ostatnio mniej?

Joanna Nowak: – Pani Rozwadowska była jedną z najczęściej obsadzanych aktorek. W ostatnim sezonie rzeczywiście, ze względu na wybory artystyczne reżyserów, nie było dla niej ról. Dwa spektakle były wyłącznie męskie. Pozostałe? Miałam zgłoszenia od reżyserów, że chcieliby się powstrzymać od pracy z panią Rozwadowską ze względu na jej trudny charakter, konfliktowość. Puste sezony zdarzają się wielu aktorom, to jest rzecz, można powiedzieć, normalna.

„Pragniemy oświadczyć, że pani Martyna Rozwadowska oraz anonimowi zgłaszający nie występują w imieniu pracowników Teatru im. A. Fredry (…). Nie tylko nie czujemy się pokrzywdzeni przez działalność pani dyrektor Joanny Nowak, ale szanujemy i doceniamy jej wysiłki stworzenia zespołu Teatru” – czytam w oświadczeniu podpisanym przez 37 pracowników Teatru Fredry.

– Spora część zespołu nie zgadza się z rzeczami, o których mówisz dziennikarzom – mówię Rozwadowskiej. – Dlaczego?

– Są trzy kobiety, z którymi mogę o tym mówić. A tak to ludzie mówią, że Roland był prowokowany, że przesadzam. Albo że jestem wariatką. Boją się jej.

– Czemu nie odejdziesz?

– Nie mówię, że tego nie zrobię. Ale pomyślałam, że jeśli ona mnie wyrzuci, to już tej historii nie opowiem. Na tym polega mobbing: alienujesz, izolujesz, ośmieszasz, a potem zwalniasz. Cały rok przepracowuję na terapii to, że być może już nie będę aktorką. Kochałam ten teatr, a teraz zjedli mnie. Pokazali, że mogą ze mną wszystko. Mogą mnie poniżyć, odebrać poczucie wartości. Zapominamy o niej, w końcu zniknie i będzie spokój. I wszyscy się nauczą, że nie robimy takich rzeczy jak Martyna. I wszystko będzie dobrze.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version