Jarosław Kaczyński znowu bez trybu wypada na mównicę, znowu rzuca oskarżenia, znowu używa śmierci w politycznym sporze. Niby nic nowego pod słońcem, a jednak coraz większe jest poczucie zażenowania, kiedy prezes każe nam brać udział w swoim cyrku,

Od kilku dni było oczywiste, że sejmowa awantura wisi w powietrzu. Informacja o opuszczeniu przez Ryszarda Cybę po 14 latach więzienia, dostarczenie go do otwartego DPS-u, przewiezienie do szpitala psychiatrycznego i ponowne odwiezienie do DPS-u, okraszone niezrozumiałą konferencją wiceminister sprawiedliwości — to wszystko musiało rozgrzać emocje. A Jarosław Kaczyński jest specjalistą w dolewaniu benzyny do ognia politycznych nastrojów.

Posiedzenie Sejmu zaczęło się o 10:19, a już 6 minut później na mównicy pojawił się Jarosław Kaczyński z bardzo charakterystycznym dla siebie przemówieniem. Zaczął od czegoś, co w PiS-ie uchodzi za legendarne poczucie humoru prezes, a skończył na równie legendarnym wykorzystaniu śmierci w polityce.

– Co oznacza humanitaryzm w demokracji walczącej? Jaki jest stosunek tego humanitaryzmu do sadyzmu? Bo mamy z jednej strony humanitarną decyzję o zwolnieniu mordercy Cyby, który jednego człowieka zabił, a drugiego usiłował zabić i bardzo niewiele brakowało, żeby tego dokonał. A z drugiej strony mamy znęcanie się nad kobietami, dwiema paniami z ministerstwa sprawiedliwości w sposób wyjątkowo wręcz ohydny, można powiedzieć urbanowski, znęcanie nad panią Wójcik i jej bardzo chorym synem, z doprowadzeniem do śmierci Barbary Skrzypek poprzez haniebne przesłuchanie i mamy na sali głównego sadystę, niejakiego Giertycha — wykrzykiwał.

Po Kaczyńskim na mównicę wyszedł szef klubu PiS, ale nie na to czekała przecież sejmowa widownia. W kolejce ustawił się już Roman Giertych wywołany przez prezes do tablicy jako „główny sadysta”. Prowadzący obrady marszałek Piotr Zgorzelski udzielił mu głosu i mieliśmy scenę jak z klasycznego filmu westernu. Oto dwóch bojowników zmierzało naprzeciwko siebie do celu. Roman Giertych i Jarosław Kaczyński, który — jak zwykle bez trybu — zamierzał dopaść sejmowej mównicy ponownie. Tu jednak zwycięska okazała się biologia i długie kroki Romana Giertycha. Dosłownie parę sekund później zobaczyliśmy w Sejmie coś, co od miesięcy, o ile nie lat, jest potężnym problemem PiS.

Prezes Kaczyński w takim stanie nerwów nie jest w stanie odpuścić. Zamiast rozważyć sprawę na zimno i cofnąć się od kilka kroków, stanął tuż obok Romana Giertycha jakby zaskoczony, że ten nie ustępuje mu natychmiast miejsca przy mównicy. Różnica wzrostu zrobiła resztę. I naprawdę nie chodzi tu o kpiny ze wzrostu Jarosława Kaczyńskiego. Po prostu przy Romana Giertychu czy posłach Rutnickim i Frysztaku każdy wydaje się być mikry. Oczywiście Roman Giertych wykorzystał sytuację i zwrócił się do prezesa słowami „siadaj Jarku”. Tego prezes nie mógł odpuścić. Zaczął odpowiadać natychmiast. Nie zaryzykował co prawda siłowego przepychania Giertycha, ale za to krzyczał „nie jesteśmy na ty, łobuzie!”. Pomijając łobuzostwo Giertycha, to oczywiście panowie są, a przynajmniej byli, na ty od lat. To był jeden z elementów „uwodzenia” przystawek przez Jarosława Kaczyńskiego w 2005 roku. Udawał, że liderzy partii koalicyjnych są mu równi i dlatego wszyscy mówili sobie po imieniu. Reszta była jeszcze bardziej komiczna, bo Roman Giertych ogłosił, że drzewa genealogiczne obu panów splatają się tak, że Roman jest wujem Jarosława.

Ale to tylko elementy komediowe tego w ogóle mało poważnego starcia. Marszałek Zgorzelski wyłączył panom mikrofony i zarządził 10 minut przerwy. W tym czasie całe PiS wstało, żeby pokazać Giertychowi, kto tu ma siłę. Posłanka Arent (tak ta sama, która zadzierzgnęła bliską znajomość z oszustem oskarżonym o powoływanie się na wpływy) poszła dwa kroki dalej niż „łobuz i sadysta” i zaczęła wykrzykiwać w kierunku polityka KO „morderco”. Drugoplanowe postaci też robiły swoje, grożąc przeciwnikom. Poseł Gosek do posła Treli — znają się z komisji Pegasusa — pokrzykiwał „zajmą się tobą i twoją rodziną służby”, a w tle ktoś krzyczał do posła Kowalskiego „Janusz, bij!”. Wisienką na torcie tego sejmowego pandemonium był niemy prezes, który mimo wyłączonego mikrofonu, próbował nadal coś krzyczeć, bardzo ekspresyjnie gestykulując.

Po przerwie awantura przeniosła się na social media. Premier zamieścił tweeta, całe PiS zwymyślało go od internetowych trolli, potem prezes (tak, wiem, że nie prezes, tylko poseł Fogiel) wrzucił biblijną grafikę z Dawidem i Goliatem, a premier w odpowiedzi się uśmiał.

Tak w skrócie wyglądała sejmowa debata w środę. Tylko co z tego wynika — poza coraz częstszą konstatacją, że w końcu i w polskim Sejmie doczekamy się mordobicia? Prezes Jarosław Kaczyński z jednej strony zapewne zwyczajnie ma wyrzuty sumienia, że nie naciskał na panią Barbarę Skrzypek, żeby poszła do lekarza, zamiast czekać, aż przejdzie. Dlatego stara się ze wszystkich sił pokazać, że gdyby nie okoliczności, ta śmierć by się nie wydarzyła. Z drugiej strony wykorzystuje ją politycznie, bo nie potrafi inaczej. Z trzeciej — sprawa Cyby odsłania ułomność polskiego wymiaru sprawiedliwości na wielu polach. Ale Jarosławowi Kaczyńskiemu albo umyka, albo naprawdę on po prostu tego nie rozumie, że ta sprawa udowadnia to, co starał się powiedzieć szef klubu KO Zbigniew Konwiński — sądy są niezawisłe, bo gdyby partia mogła wpłynąć na decyzję łódzkich sędziów, to zrobiłaby wszystko, żeby decyzja o zawieszeniu wykonywania kary wobec Cyby zapadła po wyborach prezydenckich. Narracyjnie bowiem kompletnie przegrywa.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version