Teatr kocham za tu i teraz owinięte w metaforę obrazów, za intuicyjne wychylenie w przyszłość, za ćwiczenia z uczuć, relacji, okrucieństwa, śmierci. I za człowieka, tego na scenie, za odwagę obnażenia, za to, że w spektaklu oddaje mi się bez reszty. I za człowieka obok na krześle, z którym dzielę zachwyt, znużenie, bliskość. Za wspólnotę pojedynczych istnień zamkniętych w swoich egzystencjach. Moje podsumowanie jest totalnie subiektywne, oparte na tym, co mnie myślowo i emocjonalnie zahaczyło.
1. „Elizabeth Costello” w Nowym Teatrze w reż. Krzysztofa Warlikowskiego jest summą intelektualnych przygód artysty i zespołu z postacią z książek noblisty Johna Coetzeego. Costello wyszła z papieru i stała się realną postacią, porte-parole pisarza i reżysera.
Do Nowego Teatru wchodzi się przez plac im. Elizabeth Costello. Przenikanie się życia z fikcją i odwrotnie jest dla mnie esencją sztuki. Postaci z przestrzeni teatru, literatury wchodzą w nas jak powietrze, stając się po części nami. Warlikowski odpalił na scenie esej filozoficzny i wygrał. „Siedem wykładów i pięć bajek z morałem” to czysta myśl, z pozoru ateatralna. Aktorki i aktorzy, wszyscy wspaniali, przyoblekają intelektualne rozważania w swoje ciała, doświadczenia, postawy etyczne. Elizabeth Costello grają Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Ewa Dałkowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Maja Ostaszewska, Maja Komorowska, Andrzej Chyra – kto najważniejszy? Nikt, każdy na swoim/naszym etapie życia. Warlikowski przygląda się Costello, rozszyfrowuje, czym jest starzenie się, utrata pożądania, życiowej siły, by ostatecznie zderzyć nas z czymś, co Miłosz nazwał „To”.
2. „Quantę”, spektakl Łukasza Twarkowskiego z Teatru Narodowego w Wilnie, oglądałam na festiwalu Boska Komedia. Twarkowski jest hot. Dostał m.in. najważniejszą niemiecką nagrodę teatralną i włoską Ubu, nazywaną teatralnym Oscarem. Samouk, wtargnął do teatru jak kiedyś Tarantino do kina. Jego przestrzeń teatralna to wielkie kubiki naszpikowane elektroniką, kamerami, ekranami. Teatr ma się dziać w głowie widza. Twarkowski próbuje się wwiercić w nas wszelkimi sposobami. W „Quanta” zasada „wszystko wszędzie naraz” zostaje podniesiona do poziomu filozoficznego sporu o istotę fizyki. Krótko przed wybuchem II wojny światowej w szwajcarskim pensjonacie spotykają się najwybitniejsi fizycy tego czasu. Sprzeczności mechaniki kwantowej Twarkowski sprawdza na żywym organizmie. Świat wypada z logiki przyczynowo-skutkowej. Czas faluje, przerzucając bohaterów przez szczeliny wyobraźni do przyszłości i przeszłości. Dylemat moralny to pytanie, czy fizycy powinni byli brać udział w budowie bomby atomowej. Fenomenalni litewscy aktorzy są od nas oddzieleni woalem projekcji. Oglądamy film, który dzieje się na żywo. Zassał mnie ten świat, choć marzyłabym, żeby choć przez chwilę spotkać się z aktorami twarzą w twarz.
3. „Orfeusz” w reż. Anny Smolar w TR Warszawa to moje przeżycie sprzed paru tygodni. Pisałam już o tym poruszającym powrocie do mitu orfickiego, czyli wielkiego marzenia ludzkości, by wyrwać bliskich z objęć śmierci. Smolar nie boi się przepisywać mitu na współczesność. Przenosi go w realia Warszawy. Eurydykę w klubie na Mazowieckiej ukąsił wąż. Orfeusz, który jest kobietą, próbuje przekonać rodzinę zmarłej do pochówku, który będzie odbiciem jej życia, a nie całunem narzuconym przez rodzinę. Orfeuszy jest w spektaklu kilku. I każdy mierzy się z nieumiejętnością przeżycia żałoby, pogodzenia się ze śmiercią, brakiem rytuałów, dzięki którym moglibyśmy pożegnać dusze bliskich i ukoić własne.
4. „Piękną Zośkę” Marcina Wierzchowskiego z Teatru Wybrzeże oglądam w Teatrze TV i są to antypody nowoczesnych opowieści teatralnych. Wierzchowski, zainspirowany prawdziwą historią, przenosi nas do podkrakowskiej wsi z początków XX w. Sala sądowa. Sprawa o zabicie kobiety, na ławie oskarżonych mąż. Proces przywołuje wydarzenia poprzedzające zbrodnię. Wnętrze chałupy, podwórko, wieś zatrzaśnięta w swoich hierarchiach i przemilczeniach. Piękna Zośka (Karolina Kowalska), muza malarzy, wychodzi za mąż za chłopaka z sąsiedztwa (Piotr Biedroń). Ona marzy, by przenieść się do Krakowa, on – żeby zostać na ojcowiźnie. W tle konflikt o spadek, zazdrość, przemoc, od której wieś i bliscy odwracają oczy. A wszystko to zakomponowane na wzór malarskich obrazów. Jest coś ujmującego w teatralnym języku retro, w którym i aktorzy, i widzowie siedzący na scenie dobrze się odnajdują.