Podpierają go Rosjanie, jego własna broń atomowa i mało entuzjastyczni, ale jednak Chińczycy. Wojna w Ukrainie i ponowne kształtowanie się rywalizacji demokracji Zachodu z blokiem państw autorytarnych, pozwala Korei Północnej czuć się pewnie jak za czasów zimnej wojny. Już nie jest odizolowanym pariasem, ale coraz poważniejszym partnerem Chińczyków i Rosjan. Zwłaszcza tych drugich. Nadal skrajnie biednym, zacofanym i problematycznym, ale jednak przydatnym.

– Z takimi przyjaciółmi, Kim Dzong Un może dosłownie spalić za sobą mosty i porzucić wszelkie pozory współpracy z Koreą Południową – komentuje to na łamach portalu „Channel News Asia” profesor Robert Kelly z Uniwersytetu w Pusan w Korei Południowej.

Relacje na sinusoidzie

Owe dosłowne palenie za sobą mostów miało miejsce 15 padziernika. Korea Północna wysadziła wówczas demonstracyjnie odcinki dwóch dróg i linii kolejowej przebiegających przez granicę (formalnie linię demarkacyjną, wyznaczoną w zawieszeniu broni w 1953 roku), które zbudowano na początku wieku w okresie ocieplenia relacji. Były to jedyne łączniki obu Korei, nie licząc specjalnej strefy zdemilitaryzowanej. Przez około dekady ta większa wysadzona droga, widoczna na większości zdjęć i nagrań, służyła specjalnej strefie ekonomicznej Kaesong w Korei Północnej, gdzie mogły inwestować firmy z Korei Południowej. Wysadzenie infrastruktury będącej niegdyś symbolami nadziei na pokojową integrację oraz zjednoczenie, ma jednoznaczny wyraz.

Gest wywołał pewne poruszenie, ale nie mógł być szczególnym zaskoczeniem. Już od ponad roku relacje obu Korei się ochładzają. Na początku 2024 Kim Dzong Un oficjalnie zadeklarował wolę zmiany konstytucji Korei Północnej, w celu jednoznacznego określenia w niej Korei Południowej jako państwa wrogiego. Oficjalnie dokonało się to teraz, po posiedzeniu fasadowego Najwyższego Zgromadzenia Ludowego. Z równie fasadowej konstytucji usunięto zapisy o woli pokojowego zjednoczenia półwyspu Koreańskiego, zastępując to deklaracjami o wrogości Korei Południowej. Przesłanie jest oczywiste. Koniec dążenia do jedności, koniec symbolicznego uznania, że Korea jest jednym państwem tylko czasowo podzielonym. Uznanie, że państwa są dwa i że są sobie wrogie. W znacznej mierze to po prostu nazwanie spraw po imieniu i pozbycie się pozorów. Już od dekad przewaga potencjału Korei Południowej jest taka, że pokojowe zjednoczenie niechybnie oznaczałoby dominację południa kraju, na co północ pod rządami dynastii Kimów zgodzić się nie może.

Nie oznacza to jednak dążenia do wojny. Pomimo klasycznych wojowniczych tyrad Pjongjangu i deklaracji o choćby zgłoszeniu się do wojska 1,5 miliona ochotników chcących bronić ojczyzny przed agresywnym wrogiem z południa, czy też postawieniu sił na granicy w stan gotowości. Od końca zimnej wojny relacje obu Korei przeżywają wzloty i upadki. Pjongjang nauczył się wywoływać napięcie i w zamian za jego rozładowanie uzyskiwać jakieś koncesje polityczne czy gospodarcze od południa. Dużo przy tym zależy od tego, kto w Korei Południowej rządzi. Zazwyczaj w okresie rządów liberałów, bardziej skłonnych do pojednawczych gestów i polityki, następuje ocieplenie, a w okresie rządów konserwatystów, bardziej akcentujących siłę i stanowczość, relacje są trudniejsze. Od 2022 roku w Korei Południowej rządzą ci drudzy z prezydentem Yoon Suk-yeol na czele. Jego liberalny poprzednik Mun Jae-ina miał poprawne relacje z Kim Dzong Unem i nawet odbył bezprecedensową wizytę w Korei Północnej, podczas której dużo mówiono o zjednoczeniu. Nie szły za tym jednak żadne konkrety. Jeszcze za rządów Suk-yeola północ wykonała kilka nieprzyjaznych gestów, na przykład wysadzając w 2020 roku specjalne biuro łącznikowe. Żadnego faktycznego zbliżenia obu państw czy kroków ku integracji nie było.

Cenny sojusznik przyciśnięty do ściany

Korea Północna może sobie teraz pozwolić jeszcze bardziej zaostrzać kurs i podnosić napięcie, ponieważ jej pozycja międzynarodowa jest silna jak nigdy po rozpadzie ZSRR. Jest tak z trzech powodów. Po pierwsze coraz ostrzejsza rywalizacja Chin z USA i szerzej z demokracjami. Po drugie wojna w Ukrainie i udzielenie wydatnego wsparcia militarnego Rosji. Po trzecie zbudowanie małego, ale jednak wiarygodnego arsenału jądrowego. Chiny i Rosja w pierwszych kilkunastu latach tego wieku wielokrotnie stawały w jednym szeregu z Zachodem przy okazji potępiana Korei Północnej za choćby jej program jądrowy. Głosowały nawet za sankcjami na Pjongjang i dość poważnie podchodziły do ich egzekwowania. To już przeszłość. Rywalizacja obu mocarstw z Zachodem rozmontowała nawet powierzchowny front jedności świata wobec Korei Północnej. Reżim Kimów nie jest już pariasem, choć nadal jego relacje z Chinami można raczej określić słowem „skomplikowane”, niż „sojusznicze”. Choćby Pekin zdecydowanie deklaruje przestrzeganie sankcji gospodarczych nałożonych przez ONZ na Koreę Północną, to jednak jest oskarżany przez Zachód o patrzenie przez palce na ich łamanie, wtedy kiedy jest to dla niego korzystne. Wymiana handlowa obu państw gwałtownie rośnie w ostatnich dwóch latach, odbudowując się po pandemicznym załamaniu.

Chiny mają za cel kontrolować Koreę Północną i ją od siebie uzależniać, czego reżim Kima oczywiście nie chce. Bezcennym prezentem w tych staraniach była agresja Rosji na Ukrainę i porażki rosyjskiego wojska. Od 2023 roku Rosjanie importują z Korei Północnej znaczne ilości amunicji, która pozwala im kompensować braki własnego przemysłu. Rosyjscy żołnierze czasem twierdzą, że nawet do połowy dostępnej amunicji pochodzi od reżimu Kim Dzong Una. Chodzi głównie o tą najprostszą artyleryjską. Pjongjang zaczęli odwiedzać wysocy rangą rosyjscy urzędnicy, choćby sam Wadimir Putin w czerwcu tego roku. Była to pierwsza wizyta prezydenta Rosji w Korei Północnej od 24 lat. Z wielokrotnymi wizytami udają się tam też przedstawiciele wojska oraz ministerstwa obrony. Nie wiadomo, czym Rosjanie płacą Koreańczykom za broń, ale możliwości jest wiele. Od technologii, przez żywność po surowce. Może wszystko na raz. Gwałtowne zbliżenie z Moskwą daje Korei Północnej wyjątkowy lewar w relacjach z Chinami, ponieważ nagle nie jest od nich tak bardzo zależna. Na pewno Rosjanie nie mają też skrupułów jeśli chodzi o przestrzeganie sankcji.

Pozycję Pjongjangu wzmacnia też jego arsenał jądrowy. Choć ostatnia próba miała miejsce w 2017 roku, to dzisiaj nie ma już wątpliwości, iż światu nie udało się zatrzymać północnokoreańskiego programu nuklearnego. Szacunki międzynarodowe mówią o arsenale kilkudziesięciu głowic jądrowych. Do tego znaczny arsenał rakiet balistycznych zdolnych je przenosić. Ukraińcy twierdzą, że północnokoreańskie pociski używane przez Rosjan są bardzo zawodne, ale nie da się zaprzeczyć, że część działa. Teraz za sprawą współpracy z Rosją i możliwości testów bojowych (grupa inżynierów i wojskowych ma działać u boku Rosjan) Koreańczycy na pewno znacznie poprawią swoją broń strategiczną. Północnokoreański arsenał jądrowy stał się więc wiarygodną bronią. Za mały do prowadzenia wymiany ciosów z USA, ale do zadania bolesnych uderzeń Korei Południowej czy Japonii jak najbardziej. Nie bez powodu południowokoreańskie wojsko w ostatnich latach przyjmuje na uzbrojenie coraz potężniejsze rakiety balistyczne. Zwłaszcza publicznie zaprezentowaną na paradzie 1 października Hyunmoo-5 rozmiarami przypominającą duże rakiety międzykontynentalne, która ma mieć bardzo ciężką 8-tonową głowicę konwencjonalną przeznaczoną do atakowania najgłębszych bunkrów w Korei Północnej.

Poważne ryzyko dla Ukraińców i Korei Południowej

Ukraińcy twierdzą, że Kim czuje się na tyle pewnie, iż aktualnie trwają przygotowania do wysłania północnokoreańskich żołnierzy bezpośrednio do walki w Ukrainie. Szef ukraińskiej służby wywiadu wojskowego (HUR) generał Kyryło Budanow twierdzi, że w azjatyckiej części Rosji szkoli się „niemal 12 tysięcy” północnych Koreańczyków i mają oni być gotowi do walki z początkiem listopada. Pierwsza grupa około 2,6 tysiąca ma zostać skierowana do obwodu Kurskiego. Nie ma na to żadnych dowodów, ani nie potwierdzają tego na razie nieoficjalnie zachodnie służby wywiadowcze. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte stwierdził oficjalnie, że Sojusz „nie ma na ten temat jednoznacznej wiedzy”. Anonimowi przedstawiciele służb USA w rozmowie z dziennikiem „New York Times” mówią, że są sceptycznie nastawieni do twierdzeń Ukraińców, iż najemnicy z Korei Północnej już walczą, ale „nie byliby zaskoczeni” gdyby do tego w końcu doszło.

Twierdzenia Ukraińców potwierdza jednak Korea Południowa. Według agencji Yonhap powołującej się na służbę wywiadu Korei Południowej, Kim podjął już decyzję o wysłaniu do Ukrainy 12 tysięcy żołnierzy, w tym jednostki sił specjalnych. Prezydent Yoon Suk-yeol miał odbyć w ostatnich dniach nieplanowaną pilną naradę z przedstawicielami wojska oraz służb, właśnie w kwestii pogłębienia współpracy Korei Północnej z Rosją i sygnałów o możliwości jej bezpośredniego zaangażowania w wojnę. Nazwano to „śmiertelnie poważnym zagrożeniem bezpieczeństwa” nie tylko dla Korei Południowej, ale dla całego świata i zadeklarowano zdecydowaną reakcję. W grę ma wchodzić bezpośrednie wsparcie Ukrainy bronią.

Jeśli doniesienia na temat żołnierzy z Korei Północnej okażą się prawdą, to najpewniej Pjongjang robi to z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby pogłębić współpracę z Rosją i uzyskać od niej więcej tego, co już teraz uzyskuje za broń. Głębsza współpraca z Rosjanami oznacza natomiast możliwość mniejszego uzależnienia od Chin. Po drugie wojsko Korei Północnej może w ten sposób zdobyć bezcenne doświadczenie bojowe. Minusów nie widać. Świat Kimowi i tak nic nie może już zrobić. Wojna w Ukrainie znacząco poprawiła jego sytuację i on to wykorzystuje. Nie oznacza to wojny w Korei w najbliższym czasie, zwłaszcza wobec oddania Rosji ogromnych ilości amunicji, ale w dłuższej perspektywie oznacza to wyraźny wzrost potencjału Korei Północnej.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version