Teorie dotyczące pochodzenia Słowian mocno podzieliły polskich i niemieckich archeologów na przełomie XIX i XX w.

Nauka już dawno ustaliła, że całe północno-wschodnie Niemcy w pierwszych wiekach naszej ery i pierwszego tysiąclecia były faktycznie zamieszkane przez ludy wschodniogermańskie, że Kongresówka i Galicja również należały do ich obszaru osadniczego” – pisał prof. Gustaf Kossinna w swojej książce „Das Weichselland. Ein uralter Heimatboden der Germanen” („Kraj Nadwiślański. Pradawna ziemia ojczysta Germanów”), która ukazała się w 1919 r. w Gdańsku. Niemiecki archeolog, jak wielu jego rodaków, nie chciał pogodzić się z przyłączeniem ziem zaboru pruskiego do odrodzonego państwa polskiego.

Powołując się na swoje badania, uważał Wielkopolskę, Górny Śląsk i Pomorze („Marchię Wschodnią”) za tereny, które należą się Niemcom, ponieważ ich przodkowie Germanie mieszkali tutaj na długo przed Słowianami. Zdaniem Kossinny plemiona germańskie pojawiły się na terenach obecnej Polski już w epoce brązu (1400-750 lat p.n.e.). Żyły w zwartej masie nad Wisłą aż do pierwszych wieków naszej ery, kiedy to wyruszyły na południe Europy szukać lepszych warunków na ziemiach upadającego Cesarstwa Rzymskiego. W ten sposób powstałe pustkowie zasiedlili dopiero 100-200 lat później przybysze ze Wschodu – Słowianie.

„Dla nauki niemieckiej całkowicie obiektywne, absolutnie bezstronne ustalenie prawdy samej w sobie jest zrozumiałym warunkiem wszelkich badań, nawet jeśli własny naród musi z tego powodu cierpieć. Inaczej jest z nauką słowiańską. Gdy tylko zajęła się słowiańskimi stosunkami kulturowymi w ujęciu historycznym, zawsze na pierwszym miejscu stawiała narodowe problemy polityczne, na tej podstawie ustalała swoje zdanie i formułowała swoje wyniki” – przekonywał prof. Kossinna.

Wbrew zapewnieniom o własnej naukowej obiektywności był niemieckim nacjonalistą z krwi i kości, co ujawniał wielokrotnie w publikacjach i wystąpieniach. Urodził się w 1858 r. w Tylży, stąd jego „mazurskie” nazwisko. Z wykształcenia lingwista, od początku archeologicznej kariery szukał pozostałości germańskiego osadnictwa na wschodzie Cesarstwa Niemieckiego. Było to zgodne z oficjalną polityką władz zjednoczonych Niemiec, które pod koniec XIX w. zaczęły germanizować tzw. Prowincję Poznańską, aby osłabić wciąż silne polskie wpływy i nadać jej wyraźnie niemieckie oblicze. Temu służyła m.in. Hakata, jak nazywano w skrócie Zrzeszenie Popierania Niemieckości w Marchiach Wschodnich, a także liczne działania w dziedzinie kultury, nauki i edukacji. Prof. Kossinna był aktywnym uczestnikiem propagandowych akcji, założył m.in. Towarzystwo Niemieckiej Prehistorii i zasiadał we władzach Ligi Pangermańskiej. W archeologii, która za jego czasów przeżywała intensywny rozwój i stała się pełnoprawną nauką, zasłynął jako mentor i twórca „metody etnicznej”, przypisującej ślady odkrytych prehistorycznych kultur konkretnym grupom etnicznym i ludom znanym z przekazów starożytnych i wczesnośredniowiecznych pisarzy. Swoje główne tezy wygłosił w 1895 r. na zjeździe Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego w Kassel. – Ostro wydzielające się archeologiczne prowincje kulturowe pokrywają się we wszystkich czasach z określonymi ludami i plemionami – podkreślał podczas wykładu „Prehistoryczne rozprzestrzenianie się plemion germańskich w Niemczech”.

Metodologię badań, w której wykorzystywał różne dziedziny nauki – m.in. antropologię, etnologię i językoznawstwo – rozwijał na początku XX w. jako profesor archeologii na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Berlinie. Podpierając się kolejnymi znaleziskami, wyznaczył daleko na wschodzie linię osadnictwa germańskiego. Przekonywał też, że Germanie stali znacznie wyżej kulturowo od prymitywnych Słowian, których pierwotne siedziby lokalizował w dzisiejszej Ukrainie – na bagnach Prypeci, w rejonie środkowego i górnego Dniepru. Germański archetyp uważał za najdoskonalszy nośnik cywilizacyjnego postępu. Jasnoskórzy, jasnowłosi i niebieskoocy przodkowie Niemców mieli wywodzić się z północno-zachodniej Europy i być dla Słowian „najbardziej odległymi i najmniej spokrewnionymi członkami wielkiej praindoeuropejskiej rodziny ludów”.

Słowiańską etnogenezę badali też inni niemieccy i polscy archeolodzy tamtego czasu. Z grubsza dzielili się na zwolenników teorii autochtonicznej – głoszącej ciągłość słowiańskiego osadnictwa w Europie Środkowej od czasów prehistorycznych i allochtonicznej – wskazującej na wczesnośredniowieczną wędrówkę ludów w V-VI w. n.e. jako początek migracji Słowian na tereny między Wisłą a Łabą. Ku pierwszej tezie skłaniali się głównie Polacy, zaczynając od Joachima Lelewela, prekursora rodzimej archeologii. Ku drugiej przeważnie Niemcy. Czas, w którym dany lud miał zamieszkiwać jakiś obszar, określano w zależności od występowania charakterystycznych pochówków, ceramiki itp. Polscy uczeni zwykle uznawali za prasłowiańskie groby ciałopalne, typowe dla tzw. kultury łużyckiej (dominującej ok. 1300-400 r. p.n.e. na terenie dzisiejszej Polski i w sąsiednich rejonach). Takie stanowisko prezentowali m.in. twórcy Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i Muzeum Starożytności (późniejszego Muzeum im. Mielżyńskich), w którym gromadzono zbiory archeologiczne z Wielkopolski. Jako pamiątki po prehistorycznych Słowianach zaprezentowało ono część kolekcji w 1880 r. na wystawie w Berlinie. Niemieccy archeolodzy kwestionowali taką interpretację, wskazując, że podobne materiały, identyfikowane jako germańskie, znajdowano na zachód od Odry. Założone przez Niemców pięć lat później Towarzystwo Historyczne Prowincji Poznańskiej stworzyło własne muzeum, w którym starało się podkreślać germańskie korzenie kolebki polskiej państwowości.

Głównym przeciwnikiem niemieckiej interpretacji archeologicznych znalezisk był Józef Kostrzewski. Rodowity Wielkopolanin, wychowany w rodzinie z patriotycznymi tradycjami, od czasów młodości sympatyzował z Narodową Demokracją i angażował się w polityczną działalność. Z pasją badał też ślady dawnych kultur. Studia archeologiczne zaczął na Uniwersytecie Jagiellońskim, aby w stolicy Niemiec, tuż przed wybuchem I wojny światowej, zrobić doktorat pod kierunkiem prof. Gustafa Kossinny. Tytuł pracy doktorskiej w języku niemieckim brzmiał: „Die ostgermanische Kultur der Spätlatėnezeit” („Kultura wschodniogermańska późnego okresu lateńskiego”). W tym samym roku, mając 28 lat, objął pieczę nad muzealną kolekcją TPNP. Miał już wtedy na koncie pierwszą książkę pt. „Wielkopolska w czasach przedhistorycznych”, w której, bazując na metodzie swojego promotora naukowego z Berlina, doszedł do odmiennych wniosków.

„Co do przynależności szczepowej cmentarzysk popielicowych zdania są dotąd podzielone. Jedni upatrują w niej Traków, inni Illirów, inni wreszcie Germanów lub Słowian; najwięcej względów przemawia, jak się zdaje, za słowiańskością tego ludu” – pisał Kostrzewski. „W każdym razie nie ma mowy o tem, aby to była ludność germańska ze względu na rażące przeciwieństwo kultury »łużyckiej« do współczesnej kultury Skandynawji i Niemiec północnozachodnich, powszechnie uważanych za prakolebkę szczepów germańskich”.

Ślady pierwszej „inwazji germańskiej” na polskie ziemie dostrzegał dopiero pod koniec epoki brązu (900-700 lat p.n.e.) na wybrzeżu Bałtyku. Z Germanami utożsamiał groby szkieletowe, które stopniowo wypierały pochówki ciałopalne kultury łużyckiej. To – jego zdaniem – świadczyło o podboju i postępującej asymilacji rolniczej, prasłowiańskiej ludności przez wojownicze germańskie plemiona (prawdopodobnie Gotów). Nadmieniał przy tym, że tubylcy nigdy nie zostali całkowicie wchłonięci przez przybyszów z Północy.

„Jeżeli w okresie rzymskim pisarze starożytni znają na ziemiach naszych tylko ludy germańskie, tłumaczy się to tem, że stanowiły one warstwę panującą, ludność podbita zaś była dla owych pisarzy bezimienną masą” – opisywał początek nowej ery na terenie obecnej Polski, skąd w trzecim stuleciu ruszyła wielka migracja germańskich Gotów na południe Europy. „(…) przodkowie nasi słowiańscy nie przybyli na nasze ziemie dopiero w VI w. po Chrystusie (…) są oni bezpośrednimi potomkami dawnej ludności cmentarzysk typu »łużyckiego« (…) Nie od półtora tysiąca lat zatem, lecz od trzech i pół tysięcy jesteśmy właściwymi dziedzicami tej ziemi, a w porównaniu z tym długim okresem czasu wszelkie fale obcych najazdów, przewalające się przez ziemie polskie i zatrzymujące tu krócej czy dłużej w epoce przedhistorycznej i historycznej, mają tylko znaczenie krótkich, przelotnych epizodów”.

Podobne opinie prezentował m.in. w książce „O prawach naszych do Śląska w świetle pradziejów tej dzielnicy”. W okresie międzywojennym często wchodził w polemiki z niemieckimi archeologami i niektórymi polskimi, którzy skłaniali się ku tezie o wczesnośredniowiecznej migracji Słowian na tereny obecnej Polski. Był już ważną postacią w krajowej archeologii, profesorem nowo powstałego Uniwersytetu Poznańskiego. Naukowy spór doprowadził go do zerwania kontaktów z prof. Kossinną, którego teorie przyswajali sobie młodzi następcy związani z nazistowskim ruchem. Sam Kossinna zakładał m.in. Narodowosocjalistyczne Towarzystwo na rzecz Kultury Niemieckiej, a po śmierci w 1931 r. i przejęciu władzy przez Hitlera stał się autorytetem w niemieckiej nauce o prehistorii.

„Z entuzjazmem mówił o przodującej roli rasy nordyjskiej w pradziejach Europy, jakkolwiek sam był niskiego wzrostu i miał niewielki chyba zastrzyk krwi niemieckiej” – wspominał Kostrzewski. „Teraz będziemy zajmować się kulturą, a właściwie brakiem kultury u Słowian” – cytował jedną z wypowiedzi Kossinny podczas wykładów.

Szczególnie aktywnym uczestnikiem polsko-niemieckiego sporu o pochodzenie Słowian był archeolog Bolko von Richthofen. Urodzony na Dolnym Śląsku służył m.in. w niemieckich oddziałach paramilitarnych podczas powstań śląskich. Po zakończeniu walk zrobił doktorat na Uniwersytecie Wrocławskim, po czym zajął się pracą naukową, zdobywając tytuł profesorski w 1933 r. Należał do NSDAP i organizacji Ahnenerbe, założonej przez szefa SS do badania i gloryfikowania germańskiej prehistorii. Od połowy lat 20. publikował artykuły w niemieckiej prasie, w których krytykował teorie Kostrzewskiego. W maju 1928 r. w bytomskiej gazecie „Ostdeutsche Morgenpost” określił średniowiecznych niemieckich kolonistów jako „reemigrantów”. Rok później wydał książkę, w której zarzucił polskim archeologom nienaukowe motywacje w badaniach nad prehistorią. Wydawnictwo firmował gdański Ostland-Institut (Instytut Wschodni), który obserwował działalność polskich instytucji naukowych z Poznania, Torunia i Gdyni. Kostrzewski odpowiedział rok później 32-stronicową broszurą w języku niemieckim, którą rozesłał do znanych europejskich archeologów i slawistów. Richthofenowi zarzucił ignorancję i polityczne zaangażowanie, a także błędne tłumaczenie polskich tekstów, na których oparł krytykę. Jak podkreślał, od stanowiska swego adwersarza zdystansował się nawet prof. Carl Schuchhardt, główny rywal prof. Kossinny i dyrektor Muzeum Prehistorycznego w Berlinie, który badał wcześniej m.in. słowiańskie i germańskie osady wokół stolicy Niemiec. W następnych latach Kostrzewski nie ustawał w polemikach z niemieckimi archeologami. W 1935 r.

„Kurier Poznański” opublikował jego tekst „Badania archeologiczne w Niemczech mają przygotować rewizję granic”. Richthofen odpowiedział na to artykułem „Prof. Kostrzewski sieht Gespenster” (Prof. Kostrzewski widuje upiory) i jako szef Związku Zawodowego Prehistoryków Niemieckich zawiadomił Ministerstwo Spraw Zagranicznych III Rzeszy, że archeolog z Poznania psuje stosunki polsko-niemieckie, które po podpisaniu deklaracji o nieagresji przeżywały chwilową poprawę. Informacja o interwencji dyplomatycznej skłoniła 34 polskich archeologów do złożenia protestu. Nie podpisał się pod nim prof. Włodzimierz Antoniewicz, wieloletni dyrektor Muzeum Archeologicznego w Warszawie i szef Katedry Archeologii Pierwotnej i Wczesnośredniowiecznej Uniwersytetu Warszawskiego, który różnił się poglądami z Kostrzewskim na etnogenezę Słowian i krytykował „politykę w prehistorii”.

Prasowe polemiki i działalność publiczna nie przeszkadzały Kostrzewskiemu prowadzić kolejnych wykopalisk. Najsłynniejsze zaczął w 1934 r. po informacjach wiejskiego nauczyciela Walentego Szwajcera o tajemniczych palach wbitych w dno jeziora w Biskupinie. Odkrycie stało się sensacją. Pozostałości grodziska kultury łużyckiej z epoki żelaza okrzyknięto w kraju „polskimi Pompejami”. Do badań wykorzystywano m.in. balon wojskowy, z którego fotografowano teren wykopalisk. Prace archeologiczne pod kierunkiem Kostrzewskiego i dr. Zdzisława Rajewskiego trwały aż do wybuchu wojny. Wyniki uznano za koronny dowód na prasłowiańskie pochodzenie mieszkańców Wielkopolski.

Podczas okupacji badania w Biskupinie podjął inny były student prof. Kossinny – prof. Hans Schleif, oficer SS z organizacji Ahnenerbe („Dziedzictwo Przodków”). Prace miały wykazać germańskie pochodzenie osady zwanej po niemiecku Urstätt. Zakończyły się po trzech latach zasypaniem wykopów bez jednoznacznych dowodów na etniczne pochodzenie twórców grodziska. Mimo to propaganda hitlerowska głosiła, że to pozostałość po germańskich plemionach, które ok. 500 r. p.n.e. wyparły starożytnych Ilirów. Kostrzewski ukrywał się w tym czasie pod zmienionym nazwiskiem, aby uniknąć aresztowania. Po wojnie wrócił do badań archeologicznych w Biskupinie, objął też kierownictwo nad Katedrą Prehistorii Uniwersytetu Poznańskiego i Muzeum Archeologicznym. Podtrzymywał swoje główne tezy, które władze PRL wykorzystywały jako uzasadnienie przyłączenia tzw. Ziem Odzyskanych do Polski.

Współcześnie polscy badacze unikają tak jednoznacznych opinii o etnicznym pochodzeniu twórców Biskupina i w ogóle ludności kultury łużyckiej. Nie ma bowiem pewnych dowodów wskazujących na prasłowiańskie, pragermańskie czy też illiryjskie pochodzenie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version