Prawybory w PiS, które miałyby wyłonić kandydata na prezydenta, są rozważane na Nowogrodzkiej. Ale ostatecznej decyzji jeszcze nie ma. PiS tylko bojem może rozpoznać, czy to dobry pomysł. Na razie na szczytach PiS zwolennicy prawyborów są w mniejszości, a sam Jarosław Kaczyński nie jest do nich przekonany.

– Przy tych kandydatach to i Jožin z bažin mógłby startować w prawyborach – mówi jeden z rozmówców z obozu PiS. Nie szczędzi złośliwości, bo w PiS nie udało się na razie znaleźć kandydata gwarantującego, że realnie powalczy o prezydenturę, a nie tylko o honorową przegraną.

Prawybory są jakimś pomysłem na wyjście z sytuacji, w której nie ma jednego wyraźnego lidera w wyścigu po namaszczenie na kandydata PiS na prezydenta. I na zaangażowanie działaczy partii – a ta liczy ok. 45 tys. członków – w przyszłą kampanię.

Według informacji „Newsweeka” pomysł prawyborów to był w czwartek (17 października) temat nr 1 rozmów ścisłych władz PiS, czyli „PKP” (to żargonowy skrót od Prezydium Komitetu Politycznego PiS – red.).

Nasi rozmówcy oceniają, że szanse na to, że będą prawybory w PiS, są mniejsze, niż większe. Ale ich nie wykluczają. Sam Jarosław Kaczyński nie jest przekonany do tej idei. – Trochę się nawet przestraszył prawyborów – słyszymy od jednego z polityków Zjednoczonej Prawicy – gdyby one miały być przeprowadzane przez internet. Bo to dość duża operacja logistyczna, a wszelkie organizowanie głosowań przez internet, to dodatkowe duże ryzyko. Pomysł nie jest oczywiście niewykonalny, ale ryzykowny.

Prawybory w PiS to byłby ewenement dla tej formacji. Obecnie struktury PiS są zdemobilizowane, a po utracie władzy cierpią na nadmiar martwych dusz. Zorganizowanie prawyborów razem z wyborami lokalnymi w partii (te są planowane na przełom października i listopada)byłoby najprostsze. Ale nie rozstrzygnięto tego, czy gra w prawybory jest warta świeczki.

Pomysł prawyborów nie jest w obozie PiS nowy. Przewija się w rozmowach przy Nowogrodzkiej już od kilku miesięcy. Jednak na czwartkowym spotkaniu najściślejszych władz PiS po raz pierwszy naprawdę serio go omawiano. Ma on swoich zwolenników – wedle naszych informacji są wśród nich wiceprezes PiS Elżbieta Witek, były szef MSZ prof. Zbigniew Rau i były szef MAP Jacek Sasin. Ale decyzji ostatecznej nie ma. Nikt z wiarusów prezesa nie broni tej idei jak niepodległości.

Kaczyński ma być ciągle nieprzekonany do takiego pomysłu, ale – powtórzmy – decyzji nie ma.

Pomysł prawyborów publicznie zgłaszał parę miesięcy temu europoseł Patryk Jaki, ale jego cel wówczas był taki: storpedować możliwość, by Mateusz Morawiecki – będący na wojnie z ziobrystami – nie dostał nominacji PiS w wyborach prezydenckich. Gdyby Morawiecki startował w takich wyborach, to Jaki groził nawet, że sam też wystartuje. Europoseł palił się, żeby być kandydatem Zjednoczonej Prawicy, ale szans na to nie ma. – Jaki wiedział, że Kaczyński na niego nie postawi, ale wierzył, że mógłby wygrać w prawyborach i to nawet wbrew prezesowi – przekonuje jeden z rozmówców z PiS.

Najpoważniejsi kandydaci z drugiego szeregu na kandydata PiS na prezydenta to: Karol Nawrocki, Tobiasz Bocheński i Marcin Przydacz. A z pierwszego: Mariusz Błaszczak. W ostatnich dniach są również sygnały, że także Przemysław Czarnek pojawił się na tej giełdzie i jest rozważany. Dominik Tarczyński by chciał, ale nie jest traktowany poważnie. Mateusza Morawieckiego skreślał już publicznie Kaczyński. Witold Bańka, który był faworytem prezesa PiS, odmówił.

Ta mnogość kandydatów, z których żaden nie wysforował się przed peleton to także powód, dla którego wrócił pomysł prawyborów. W czwartek 17 października napisał o tym serwis niezalezna.pl – to medium bardzo bliskie PiS, któremu blisko prawej flanki tej formacji.

Kaczyński de facto publicznie potwierdza, że jest bezradny wobec braku mocnego kandydata. Na konferencji prasowej, pytany o wewnętrzne badania PiS dot. kandydatów, odparł: – Nasz problem polega na tym, że są remisy. Są różne płaszczyzny porównawcze, różne kryteria, nawet kilkanaście. Potem są podsumowania i mamy remisy.

Kandydaci są więc równie mocni, choć w rzeczywistości należałoby powiedzieć: wszyscy dość słabi.

W ostatnich tygodniach sporo było publikacji w mediach, że oto Karol Nawrocki jest wręcz murowanym kandydatem PiS.

Na jednym z „PKP” około miesiąc temu – wedle informacji „Newsweeka” – wszyscy uczestnicy spotkania ścisłych władz PiS mieli wskazywać, kto ich zdaniem byłby najlepszym kandydatem. Najwięcej wskazań było na Błaszczaka i Nawrockiego. To było jednak niewiążące głosowanie, a wskazania na Błaszczaka były postrzegane raczej jako gesty lojalności wobec kierownictwa partii, bo mało kto traktuje byłego szefa MON poważnie w wyścigu o namaszczenie, ale to jednak teraz człowiek nr 2 w PiS.

Wniosek z „PKP” sprzed około miesiąca był więc taki: Nawrocki jest faworytem. Ale nastroje na Nowogrodzkiej wokół nazwisk potencjalnych kandydatów fluktuują.

Kurs akcji Nawrockiego w ostatnich dniach spadł na Nowogrodzkiej. – Już tak wysoko nie stoją – słyszymy z PiS. Nawrocki chciałby o wiele bardziej kandydować, niż prawicowi wyborcy na niego głosować. Karol Nawrocki jako kandydat PiS w I turze – wedle sondażu dla „Rzeczpospolitej” – nie zdołał zgromadzić elektoratu PiS. Ba, wydaje się, że nawet twardszego elektoratu nie przyciąga w komplecie. W badaniu tym wygrywał Rafał Trzaskowski, prezydent stolicy, na którego głos oddałoby 34,2 proc. badanych – to ponad elektorat Koalicji Obywatelskiej. Drugi był Karol Nawrocki (spośród możliwych kandydatów PiS pytano tylko o niego), który zdobył 22,2 proc. poparcia.

Przy Nowogrodzkiej bardzo dużą wagę przykłada się do tego, aby w II turze kandydat PiS mógł pozyskać wyborców Konfederacji. Kandydatowi PiS trudniej będzie wyjść ku wyborcom umiarkowanym, więc przynajmniej po prawej stronie może spróbować zgarnąć całą pulę głosów w II turze. Nawrocki, który jest hardy i ma narodowy rys – teoretycznie miałby łatwiej.

W ostatnich dniach z wnętrza PiS można usłyszeć, że na giełdę wchodzi Przemysław Czarnek, były szef MEN – bo już jest znany, a też mógłby przyciągać elektorat Konfederacji.

W szeregach PiS równie dobrze takie prawybory mogą wprowadzić ferment.

– Wiadomo, że wielu działaczy zagłosowałaby na tego, kogo wskaże Jarosław Kaczyński. Po co więc by były za prawybory? A jak Kaczyński nikogo nie wskaże, to będą walki frakcyjne, sporo osób zagłosuje na pierwszego po Kaczyńskim, czyli na Mariusza Błaszczaka – słyszymy od rozmówcy z PiS.

Dalej dodaje: – Kaczyński nie powinien w niekontrolowany sposób oddawać decyzji w ręce wszystkich członków partii. Wybór kandydata na prezydenta to zbyt poważna rzecz, żeby prezes wypuszczał ją z rąk. Nie powinien wymiękać, tylko samemu podjąć decyzję – kręci głową rozmówca z PiS.

Trudno przypuszczać, by Kaczyński na serio oddawał decyzję partii.

Za organizowaniem prawyborów przemawiają jednak też racjonalne argumenty. To dobry sposób na przykuwanie uwagi mediów i przez to budowanie niskim kosztem rozpoznawalności kandydata, a PiS przecież cierpi na brak pieniędzy, bo PKW zredukowała tej partii dotację i subwencję. PiS wszak dopiero wychodzi na zero, spłacając łącznie 35 mln zł kredytu.

Inny argument przywołuje kolejny z rozmówców: – Prawybory są logiczne, jeśli Kaczyński uznałby, że wszyscy potencjalni kandydaci są tak słabi, że lepiej mu zrzucić odpowiedzialność na partię za ostateczny wybór.

Mało czasu to nie jest największa przeszkoda, by móc zorganizować takie prawybory. PiS potrafi organizować duże wydarzenia niemal z dnia na dzień i równie sprawnie je odwoływać.

Choć bliski PiS serwis niezależna.pl podał informacje o prawyborach, to już następnego dnia Kaczyński studził emocje. – Jesteśmy bezradni w sytuacji, w której ciągle nowe informacje są kreowane przez media – oświadczył. Dodał, że partia „troszeczkę nie daje sobie z tym rady”. – Nie ma decyzji ostatecznej w tych sprawach. Kwestia prawyborów była omawiana od wielu tygodni, ale decyzja jeszcze nie zapadła – stwierdził.

I poprosił o cierpliwość. Jednak czasu do 11 listopada, a ta data wciąż jest uznawana za bazowy termin ogłoszenia kandydatury PiS na prezydenta, coraz bliżej.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version