Kobiety coraz powszechniej i głośniej protestują przeciwko określaniu ich jako „słaba płeć”. Czy mają rację? Czy rzeczywiście kobieta w obliczu kryzysu jest słaba? A może wręcz przeciwnie?
Kryzysy – podobnie jak chwile szczęścia – są naturalną częścią naszego życia, a my wypracowaliśmy w sobie mechanizmy, które pomagają nam je przetrwać. Współcześnie szeroko opisuje je i definiuje psychologia kryzysu. Zgromadzone w jej ramach dane sugerują m.in., że płeć jest jedną z głównych zmiennych wpływających na proces radzenia sobie przez człowieka z sytuacjami trudnymi. Przekonanie o odmiennych mechanizmach radzenia sobie w trudnych momentach życia przez kobiety i mężczyzn właściwie od zawsze stanowi także element tzw. wiedzy powszechnie uzgodnionej. Wyrazem tej wiedzy jest m.in. przypisywane płci żeńskiej określenie „słaba płeć”. Ile w tym racji?
Wychowane do płakania
Według dominującego w literaturze psychologicznej punktu widzenia różnice pomiędzy kobietami a mężczyznami w procesie radzenia sobie z trudnościami spowodowane są głównie dwoma czynnikami. Pierwszy z nich to mechanizmy biologiczne (m.in. różnice hormonalne), które powodują, że kobiety głębiej i dłużej przeżywają emocje związane z kryzysem. Drugi z nich, niezwykle istotny, to mechanizmy socjalizacji. Mężczyźni są wychowywani głównie do radzenia sobie w sposób instrumentalny. Innymi słowy, już mali chłopcy – w obliczu stresu – zachęcani są do uruchamiania działania nastawionego na skuteczne rozwiązanie sytuacji problemowej. „Rozpraw się z nim raz na zawsze!” – takimi słowami ojcowie motywują do działania chłopców mających problemy w relacjach rówieśniczych.
W odróżnieniu od płci męskiej małe dziewczynki zwykle zachęca się do wyrażania emocji i poszukiwania społecznego wsparcia. Nawet jeśli oczekuje się od nich konstruktywnego działania, otoczenie z większym przyzwoleniem patrzy u nich na płacz czy lament. Ten mechanizm świetnie widać w instytucji płaczek – kobiet, które w dawnych czasach wynajmowano (zwłaszcza na wsiach) w celu okazywania rozpaczy oraz opłakiwania zmarłego podczas uroczystości pogrzebowych (ten staropolski obyczaj zatrudniania płaczek na niektórych wsiach w Polsce jest obecny do dziś). Płaczki, poprzez swój lament, musiały wyrazić cały żal, a także ból towarzyszący rodzinie zmarłego. Ich zadaniem było okazać uczucia bliskich zmarłego w taki sposób, by pomóc im pogodzić się ze stratą najbliższego człowieka.
Newsweek Psychologia
Foto: Newsweek
Do dziś uważa się, że wyrażenie bólu wprost i w dramatyczny sposób, zwłaszcza w kontekście mierzenia się z kryzysem śmierci osób najbliższych, jest dużo zdrowsze niż tłumienie emocji. Głośne i intensywne opłakiwanie wspiera proces radzenia sobie z żałobą. Instytucja płaczki wydaje się odzwierciedlać naturalny dla kobiet mechanizm radzenia sobie z nią. Kobiety mówią o swoich doświadczeniach zdecydowanie bardziej otwarcie i chętniej poszukują społecznego wsparcia. Wyrażają emocje intensywniej, czasami wręcz dramatycznie i wprost proporcjonalnie do doświadczonej straty. I właśnie w tym sposobie reagowania ukryta jest – jak się wydaje – wielka kobieca mądrość. Choć ten histeryczny wzorzec reagowania często wręcz przeraża otoczenie, wiele danych sugeruje, że może wiązać się z mniejszym ryzykiem wtórnych konsekwencji żałoby, takich jak depresja czy zaburzenia lękowe.
Badania zespołu pod kierunkiem Andrew Bierhalsa z Western Psychiatric Institute and Clinic w Pittsburghu wskazują, że to właśnie z tego m.in. powodu u wdów nasilenie typowych dla żałoby przykrych symptomów emocjonalno-poznawczych skutecznie spada w ciągu trzech kolejnych lat od śmierci ukochanej osoby. Kobiety zdecydowanie szybciej niż mężczyźni wracają do zdrowego, adaptacyjnego funkcjonowania. U wdowców objawy straty częściej mają tendencję do nasilania się i prowadzą do tzw. żałoby pokomplikowanej.
Siła słabości
Doświadczenie dnia codziennego oraz dane statystyczne dość jasno pokazują, że kobiety częściej niż mężczyźni mierzą się z sytuacjami trudnymi. Co więcej, mierzą się z zupełnie innymi sytuacjami trudnymi niż mężczyźni. Różnice płciowe w tym względzie w dużym stopniu wynikają z pełnionych przez kobiety ról i często nieadekwatnej percepcji społecznej tychże. Nie bez znaczenia pozostają tu także różnice biologiczne – słabość fizyczna kobiet w obliczu fizycznej siły mężczyzn. Ten efekt dotyczy szczególnie takich zdarzeń kryzysowych jak przemoc fizyczna czy seksualna. Warto pamiętać, że pełnione funkcje społeczne wyznaczają jednocześnie zasoby, jakimi obie płcie mogą dysponować w procesie radzenia sobie z kryzysem. Nawet jeśli mamy do czynienia ze zdarzeniami dotykającymi zarówno kobiety, jak i mężczyzn, kobiety doświadczają zwykle większego poczucia zagrożenia, bardziej nasilonego lęku i większej utraty poczucia kontroli.
Czy ten sposób reagowania powoduje, że kobiety w obliczu sytuacji kryzysowych są słabsze niż mężczyźni? Czy taki sposób reagowania ma wyłącznie negatywne konsekwencje? Tu z odpowiedzią przychodzą niezwykle ciekawe badania psychologiczne nad zjawiskiem tzw. wzrostu potraumatycznego. Autorzy tego terminu – Richard Tedeschi i Lawrence G. Calhoun – zakładają, iż wzrost ten zachodzi w sytuacji, gdy u człowieka – w następstwie wydarzeń traumatycznych – następują trwałe zmiany w sposobie widzenia siebie i świata, polegające na ich głębszym rozumieniu i nadaniu im znaczenia. W wyniku wzrostu traumatycznego życie ludzi staje się lepsze, choć nigdy nie oceniają oni przeżytej traumy pozytywnie. Dzięki osiągniętemu wzrostowi zmieniają się jednak ich cele życiowe oraz sposoby ich osiągania. Życie staje się pełniejsze, a możliwości adaptacyjne wzrastają. Choć intensywniejsze przeżywanie emocji, utrata kontroli nad nimi i poczucie braku wpływu na sytuację często skutkują u kobiet silniejszymi objawami zespołu stresu pourazowego (tzw. PTSD, stanowi częstą formę psychopatologii po doświadczeniu zdarzenia traumatycznego), kobiety częściej niż mężczyźni doświadczają wzrostu potraumatycznego. Dlaczego? Mechanizm zmian rozwojowych po wydarzeniu traumatycznym związany jest bezpośrednio z procesami poznawczego przepracowania informacji dotyczących doświadczonej sytuacji, odbudowy schematów poznawczych, poszukiwania sensu wydarzenia i jego znaczenia dla dalszego funkcjonowania człowieka. Typowa dla kobiet możliwość dość swobodnego wyjawiania myśli, wyrażania emocji, dzielenia się odczuciami sprzyja przepracowaniu kryzysu i w konsekwencji zwiększa szanse na wzrost potraumatyczny. Kobiety – w obliczu doświadczeń traumatycznych – częściej ruminują, czyli niejako myślowo i emocjonalnie „przeżuwają” to, co się zdarzyło. To przemyśliwanie – jak zauważają Tedeschi i Calhoun – znacznie ułatwia osiągnięcie wzrostu. Jak wskazuje w swoich publikacjach polska psycholożka i badaczka zjawiska kryzysu prof. Nina Ogińska-Bulik, wyższe nasilenie wzrostu po traumie u płci żeńskiej może wynikać także z faktu, że kobiety częściej stosują korzystne z punktu widzenia wystąpienia wzrostu po traumie strategie radzenia sobie ze stresem, takie jak pozytywne przewartościowanie, poszukiwanie wsparcia emocjonalnego czy swobodna samoekspresja emocji. Szczególnie istotne może być tu także wsparcie emocjonalne otrzymane bezpośrednio po doświadczonym wydarzeniu, z którego kobiety chętniej korzystają. Co szczególnie zaskakuje, kobiety są w stanie uzyskać wzrost potraumatyczny nawet w sytuacjach najbardziej dramatycznych z punktu widzenia kryzysów życiowych.
Z przeglądu badań dokonanego przez Alexa Linleya i Stephena Josepha z uniwersytetu w Warwick wynika, że kobiety doświadczające żałoby po stracie dziecka ujawniły zdecydowanie wyższe nasilenie pozytywnych zmian po traumie niż osoby badane doświadczające innych, mniej dotkliwych wydarzeń traumatycznych.
Kobiece zasoby
Na dużą plastyczność kobiet w kontekście radzenia sobie w sytuacjach trudnych wskazuje jeszcze jedna kategoria danych. Wśród najbardziej dotkliwych społecznie konsekwencji doświadczania przez człowieka sytuacji skrajnie kryzysowych oraz stresów o charakterze przewlekłym jest depresja i związane z nią zjawisko samobójstwa. Na 14 samobójstw, do których każdego dnia dochodzi w Polsce, aż 12 popełniają mężczyźni, ostatnio coraz młodsi. Siłą kobiet w sytuacji kryzysu, która znajduje odzwierciedlenie w tej statystyce, jest, podobnie jak w mechanizmach wskazanych powyżej, większa gotowość do dzielenia się problemami, większa łatwość do sięgania po pomoc, gotowość do ujawniania emocji. Choć wiele zaczyna się w tym obszarze zmieniać, mężczyźni kulturowo nadal rzadko szukają pomocy. Wychowani na silnych, nie chcą przyznać się do słabości. Jeśli w ich życiu pojawia się kryzys, próbują rozwiązać go sami, ale zbyt często nie posiadają wystarczających zasobów psychologicznych, żeby sobie poradzić. Tłumią emocje i sięgają do kieliszka.
Ostatnie kilka lat, pełne doświadczeń o charakterze globalnych kryzysów katastroficznych (pandemia COVID-19, kryzys gospodarczy i wybuch konfliktów militarnych), podkreśla siłę kobiet w procesach radzenia sobie. Badania prowadzone przez zespół prof. Thomasa Gilla z University of Lancashire wskazały, iż kobiety w czasie pandemii rozwijały szersze i bardziej wartościowe niż mężczyźni kontakty interpersonalne. Były także w stanie efektywnie wdrożyć bardzo szeroki zakres strategii samopomocowych, takich jak zdrowe metody redukcji napięcia.
Warto zauważyć także inny związany z tym okresem trend. W ciągu kilku ostatnich lat obserwujemy zdecydowanie większą gotowość dużych organizacji do oddawania władzy właśnie w ręce kobiet. Zjawisko to, znane pod hasłem „szklanego klifu”, opisali już kilkanaście lat wcześniej Michael Ryan i Alex Haslam z uniwersytetu w Exeter. Sami autorzy tłumaczą mechanizmy „szklanego klifu” głównie czynnikami społecznymi. Wskazują oni m.in., że kobiety łatwiej obarczyć odpowiedzialnością za nieudane działanie w trudnych warunkach. Zmiana lidera z mężczyzny na kobietę może także stanowić istotniejszy i bardziej widoczny dla otoczenia czynnik wprowadzonej w reakcji na kryzys zmiany. To wyjaśnienie wydaje się jednak zbyt uproszczone. Pomija ono znaczenie typowych dla kobiet umiejętności i kobiecych zasobów. Co więcej, w literaturze przedmiotu znajdziemy dość liczne i mocne dane sugerujące, że kobiety są bardziej pożądanymi liderami w czasach kryzysu właśnie z powodu swoich specyficznych właściwości osobniczych i umiejętności. Zalicza się do nich m.in.większą zdolność do pracy zespołowej i nawiązywania konstruktywnych relacji interpersonalnych, większą empatię i efektywniejsze wykorzystanie emocji w procesach decyzyjnych. W wielu sytuacjach kryzysowych umiejętność plastycznego przyjmowania perspektywy członków organizacji przez jej lidera oraz oddziaływania na ich emocje w kontekście podjęcia wysiłku na rzecz trudnej pracy zespołowej jest kluczowe dla możliwości zażegnania sytuacji trudnych. Badania naukowe wskazują także, że w analogicznej sytuacji problemowej kobiety postępujące racjonalnie działają w kryzysie efektywniej, ale też wzbudzają w członkach organizacji większe zaufanie niż mężczyźni prezentujący te same wzorce radzenia sobie. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć premierkę Nowej Zelandii Jacindę Ardern czy też jej islandzką odpowiedniczkę Katrín Jakobsdóttir, które otrzymały sporo zasłużonych pochwał za działanie w czasie pandemii koronawirusa. Co więcej, spośród dziesięciu krajów, które radziły sobie z wirusem najlepiej, aż cztery – Estonia, Islandia, Nowa Zelandia i Tajwan – rządzone były w tym czasie przez kobiety.
Czy zatem siła jest rzeczywiście kobietą? Tak. Ta siła to wrażliwość, czułość, intuicja i empatia. W tej sile chodzi o zaakceptowanie własnej wrażliwości, akceptację zdarzeń takimi, jakie są, mówienie o nich i otwarte mierzenie się z nimi. Dzięki opartemu na ogromnej wrażliwości poczuciu wspólnoty i solidarności kobiety tworzą więzi przekraczające granice, jednocząc się we wspólnych doświadczeniach i aspiracjach na rzecz bardziej bezpiecznego, sprawiedliwego i inkluzywnego świata.

