Wszyscy powinni wreszcie zrozumieć, że one czują, myślą, kochają i cierpią – mówią obrońcy praw zwierząt. A często traktujemy je jak rzecz.

Magdalena Silska z warszawskiego oddziału OTOZ Animals zapamięta to na całe życie. Ktoś dzwoni, że jest pies do interwencji. Na miejscu zastają staruszka: kundelek, mały, rachityczny. Zmierzwiona sierść, kiedyś pewnie czarna, teraz brudna, szara, wyliniała. W rozpadającej się budzie, na krótkim łańcuchu, otoczony płotem. Zamknięty na wszystkie spusty. Wpatruje się w swojego człowieka ze strachem w oczach.

Człowiek mówi, że wypuszcza pieska codziennie wieczorem. No, może co dwa dni. Niech pani tylko popatrzy, jaki zadowolony, już czeka, aż sobie pobiega, powącha i sprawy pozałatwia. „A to proszę pieska wypuścić, tak jak go pan wypuszcza codziennie”.

– Pan próbuje otworzyć kojec, ale nie może, bo zamek jest zardzewiały, porośnięty mchem – opowiada Silska.

W końcu wyrywa zamek, dostaje się do środka. Pies się kuli. Ma łańcuch wrośnięty w szyję. Człowiek mocuje się z zapięciem, bo też zardzewiałe. „Pani zobaczy, jak on się zaraz ucieszy!”. Ale pies stoi. Robi kilka kroków, dociera do otwartej furtki i truchleje.

– Drży, patrzy na swojego człowieka i na nas – opowiada Silska. – Jakby stanął na Księżycu i nie wiedział, co robić dalej. Było jasne, że od lat nie wyszedł z tego kojca. Może przez całe życie. Takich interwencji w samej Warszawie mamy koło 600-700 rocznie, w całej Polsce – tysiące. A przecież są jeszcze inne organizacje.

Silska jest jedną z osób działających na rzecz obywatelskiego projektu ustawy o ochronie zwierząt „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”. Projekt został złożony w Sejmie w czerwcu. Do dziś zebrano pod nim ponad pół miliona podpisów. Najważniejsze punkty projektu to zakaz trzymania psów na łańcuchu, ograniczenie pseudohodowli, powszechne czipowanie zwierząt domowych.

– Co się dzieje z psem, który żyje na łańcuchu? – pytam Magdalenę Gutowską, behawiorystkę, trenerkę psów i zoopsycholożkę.

– Takie psy są pozbawione poczucia bezpieczeństwa, ruchu fizycznego, stymulacji umysłowej. Ich życie jest ubogie, monotonne. Bardzo często nie są osłonięte od słońca, deszczu, mrozu, nie mają kontaktu z innymi psami, z ludźmi. Żyją w ciągłym lęku. Zdarza się, że zamarzają na tych łańcuchach, zdarza się, że łańcuchy wrzynają im się w szyję. Część psów zabranych z łańcucha nie ma żadnych kompetencji społecznych, są bardzo trudne do wspólnego życia. Mają wiele problemów zdrowotnych, psychicznych.

Gutowska uważa, że proponowany projekt ustawy ma dobre założenia, ale są w nim punkty, które w środowisku behawiorystów budzą kontrowersje. – Na przykład punkt o obowiązkowej kastracji zwierząt – tłumaczy. – W projekcie jest zapis, że zwierzę należy kastrować zaraz po adopcji lub zakupie. Wynika z tego, że nawet szczenięta miałyby być kastrowane. Tego się absolutnie nie powinno robić, bo się nie rozwiną. Kastracja może też wpłynąć negatywnie na zachowanie psa. Pies może stać się lękowy, agresywny, może być niedojrzały emocjonalnie, niepewny siebie. Rozumiem, że chodzi o to, by nie mnożyć bezdomności. Słusznie. Ale u wielu lękowych psów po kastracji ta lękowość się nasila. Z kolei zachowania lękowe są najczęstszą przyczyną zachowań agresywnych.

Do tego dochodzi zapisana w projekcie ustawy seria zakazów i nakazów, które – jak mówią behawioryści – mogą być dowolnie interpretowane. – Na przykład klatki kennelowe, obroże elektryczne, obroże zaciskowe mogą być potrzebnym narzędziem w pracy z psem. Czasem ratującym życie psu skazanemu na eutanazję. Odpowiedzialne korzystanie z obroży elektrycznej może też być jedyną szansą dla niektórych psów, żeby biegały bez smyczy, na przykład tych z popędem łowieckim – komentuje Magdalena Gutowska. – W ustawie jest wiele zapisów, które wymagają konsultacji ze specjalistami.

– Jesteśmy otwarci na konsultacje projektu z ekspertami z poszczególnych dziedzin – zapewnia Magdalena Silska. – Chcemy, aby nasz projekt w sposób jak najbardziej kompleksowy zapewniał należytą ochronę praw zwierząt. Zobaczymy, jak będą przebiegały konsultacje i które zapisy w ich wyniku zostaną ulepszone.

Figę znaleziono przywiązaną do drzewa stalową linką, wygłodzoną, wyziębioną. Dziś mieszka z Moniką, lubi długie spacery, lubi spać pod kołdrą, lubi Chopina

Figę znaleziono przywiązaną do drzewa stalową linką. W zaawansowanej ciąży, wygłodzona, wyziębiona, bez wody. Monika się śmieje, że ojciec Figi musiał być wyżłem, matka ratlerkiem, a dziadek chyba tchórzofretką, bo u niej każda część ciała jakby od innego modelu. Ale wtedy była po prostu chodzącym lękiem. Żebra na wierzchu, sutki wyciągnięte po poprzedniej ciąży. W oczach coś, czego Monika nigdy nie zapomni.

– Straszny lęk. I takie przepraszam, że żyję. I błagam, pomóż. Ale nie krzywdź. Chce mi się ryczeć na samo wspomnienie – wspomina. – Nie wiem, jak można zrobić coś takiego takiej bezbronnej istocie. Przyjechałam na weekend do rodziców. Mała miejscowość na Mazurach, początek listopada, zimno jak cholera i pada deszcz. Znajoma mamy dzwoni i mówi, że w lesie pies przywiązany do drzewa i co ona ma zrobić. Lecę tam, stoi, zamrożona ze strachu, na ugiętych łapach. Linka była za krótka, żeby mogła się położyć. Siłowałam się z tą linką, a ona bała się choćby na mnie spojrzeć, tylko przełykała ślinę i wbijała wzrok w przestrzeń. Szybko wyszło, co to za skur***** ją przywiązał, bo tam każdy każdego zna i wszystko o wszystkich wie. Czy ty sobie wyobrażasz, że ten biedny pies, którego on skazał na tak potworną śmierć, na jego widok zamachał ogonem? Mówię, że ją zabieram. A on, że chce pieniądze, bo to jest jego pies. Na szczęście ojciec go pogonił.

Dziś Figa mieszka z Moniką na warszawskim Ursynowie. Lubi długie spacery, lubi spać pod kołdrą, lubi Chopina i lubi słuchać, jak Monika mówi. Co jest OK, bo Monika często gada do siebie.

Khan jest 40-kilogramowym, długowłosym owczarkiem niemieckim. Hanna Paczkowska, behawiorystka i wolontariuszka z warszawskiego Palucha, mówi, że wygląda, jakby go wygenerowała AI, taki jest piękny. Był żywym alarmem w firmie budowlanej, pracował w ten sposób przez parę lat, aż w końcu budowa się skończyła i przestał być potrzebny. Tak trafił do schroniska. – Znalazł się ktoś litościwy i go przywiózł – mówi Paczkowska. – Zwykle takie psy trafiają pod igłę. Czyli do eutanazji. Na początku był bardzo agresywny, uznawany za niebezpiecznego. Był używany jak rzecz, takiego psa się nie bierze na spacer, on ma wyglądać groźnie i być groźny. To był. Być może całe życie pilnował tej budowy. Nie miał kontaktu z innymi psami, z człowiekiem, dobrej diety, leczenia. Udało się przepracować jego problemy, dziś jest słodkim misiem, aż trudno uwierzyć. Szukamy dla niego domu na już. Ta zima może być jego ostatnią. Ma problemy ze stawami, jeśli będzie musiał znów spać na zimnym betonie, to nie pożyje długo. Jak to możliwe, że w XXI w., kiedy mamy alarmy, kamery, internet, ludzie dalej traktują żywą istotę w ten sposób? Jak rzecz?

Kaito mieszkał ze swoją rodziną. Przez dziewięć ostatnich miesięcy nie wychodził na spacery, załatwiał się w domu. Nosił na pysku kaganiec, 24 godziny na dobę.

– Prawdopodobnie kogoś ugryzł, więc założyli mu kaganiec i kropka – opowiada Paczkowska. – Karmili go strzykawką. Trudno mi to jakkolwiek zracjonalizować. Niby się nim zajmowali. A jednocześnie tak strasznie go krzywdzili. Kiedy trafił do schroniska, kaganiec prawie mu się wrastał w pysk, miał rany. Psy to są niezwykłe stworzenia. Nawet jak ich opiekun je bije, męczy, to one i tak czują więź emocjonalną. Nawet zabrane takim ludziom – tęsknią. Psy mogą mieć takie samo życie emocjonalne jak my. Mają swoje troski, smutki, problemy. Kochają, tęsknią, cieszą się, niepokoją.

– Coraz więcej psów jest oddawanych do schronisk, fundacji z tzw. kochających domów – mówi Katarzyna Kordowska, prezeska Fundacji AST.

– Kochających?

– No tak. Bo wszystko miało być pięknie, ale pies urósł za duży. Boi się odkurzacza albo biegając za piłką, rysuje podłogę. To są cytaty, ludzie wpisują takie powody, wypełniając umowę zrzeczenia się praw na rzecz danej organizacji. Najczęstsze powody to rozstanie, rozwód, alergia, wyjazd. Dalej są problemy finansowe i zdrowotne, np. depresja. Często, kiedy ktoś oddaje psa naszej fundacji, mówi: „nie mam czasu na behawiorystę”, „nie stać mnie na szkolenie”. „Kochające domy” są często przekleństwem dla psa. Opiekunowie kupują swoim czworonogom drogie obróżki, stos zabawek, ale nie mają czasu codziennie wyjść z psem na długi spacer, nie zajmują się spełnianiem potrzeb swoich zwierząt. Pies jest traktowany jak kolejny gadżet w domu, a gadżet może się znudzić. Może kogoś przerosnąć albo zniechęcić, nie sprostawszy oczekiwaniom.

Najczęściej, mówi Kordowska, do fundacji oddawane są młode psy, roczne, dwuletnie. – W ankiecie adopcyjnej mamy punkt, w którym potencjalny przyszły opiekun wpisuje, na ile spacerów dziennie będzie chodził z psem i jak długie one będą. 90 proc. ludzi wpisuje, że najdłuższy spacer będzie trwał 20 minut. Raz w tygodniu zabiorą psa do lasu. Coraz częściej potencjalni opiekunowie wpisują, że pies nie może niczego niszczyć. Pies to projekt. Ma być udany i prosty w obsłudze. Czasem zwierzęta z interwencji wymagają znacznie mniej pracy niż te z tzw. kochających domów. Psa można łatwo kupić, adoptować, a potem, jak się znudzi, a ludziom się dziś wszystko szybko nudzi – oddać. Fundacje i schroniska są przepełnione, a skala bezdomności w niepokojącym tempie wzrasta.

Waldemar Bonkowski, były senator PiS, przywiązał swojego psa do haka holowniczego samochodu i ruszył. Pies biegł, ale nie mógł nadążyć, bo Bonkowski przyspieszał. Przewrócił się i był ciągnięty za samochodem. Zmarł w wyniku obrażeń. Polityk usłyszał zarzut znęcania się nad psem ze szczególnym okrucieństwem. Prokuratura żądała roku i dziesięciu miesięcy bezwzględnego więzienia. Sąd zamienił ją na trzy miesiące i prace społeczne. Bonkowski odsiedział tylko część kary, resztę zamieniono mu na dozór elektroniczny. Podobnie skończyła się sprawa dolnośląskiej sołtyski Teresy M., która przywiązała psa do samochodu i ciągnęła po drodze. Sąd skazał ją na rok więzienia. Karę zamieniono jednak na dozór elektroniczny.

– Jaka powinna być kara dla człowieka, który przywiązuje psa do samochodu, ciągnie go i w końcu w ten sposób zabija? – pytam Magdalenę Silską.

– Jeśli to jest umyślne zachowanie, jeśli ktoś z premedytacją chciał zrobić krzywdę zwierzęciu, zabić je, to uważam, że należałoby sięgnąć po najwyższy wymiar kary. Dziś maksymalna kara w Polsce to pięć lat więzienia. Nigdy jej nie zastosowano. Między innymi dlatego w naszym projekcie chcemy podwyższenia maksymalnego wymiaru kary do ośmiu lat w przypadkach działania ze szczególnym okrucieństwem. Bo to podwyższy realnie zapadające wyroki.

Lula całe życie spędziła na terenie jednego z warszawskich ogródków działkowych. Żyło tam siedem psów. Ich człowiek, zbieracz (ktoś, kto zbiera zwierzęta tak, jak zbiera się przedmioty – interwencje u takich osób są dość powszechne), przychodził czasem, przynosił im resztki jedzenia z pobliskiego przedszkola.

– Miał je pewnie od szczeniaka – opowiada Paczkowska. – Osiem lat żyły na tej działce, znały tylko jego. Nie znały spacerów, innych psów, innych ludzi, świata. Niczego nie znały. Emocjonalnie były kompletnie zniszczone. Trafiły na Paluch z interwencji. Lula na sam widok smyczy załatwiała się pod siebie. Robiła kilka kroków, lało się z niej. Chciałam ją zabierać na spacery, pracować z nią, a miałam wrażenie, że tylko ją krzywdzę. Do końca swojego pobytu w schronisku jadła tylko w nocy. Jeden z jej braci zmarł na Paluchu. Drugi jest w domu tymczasowym. Trzeci, Słonko, został adoptowany w zeszłym miesiącu.

Lula po roku od adopcji przestała sikać pod siebie, kiedy jej opiekunowie wyciągają do niej rękę. Nie wita ich, kiedy wchodzą do domu, nie cieszy się.

– Jest bardzo przywiązana do swojego opiekuna, nie odstępuje go na krok – mówi Paczkowska. – Ale jest na zawsze zniszczona przez to, co się w jej życiu wydarzyło. To nigdy nie będzie radosny piesek, który wejdzie na kolana. Więc jest happy end. A jednocześnie go nie ma.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version