Autor „Chłopów” uwielbiał zmiany. Pilnował swoich finansów, ale ciągle brakowało mu pieniędzy. Nie prowadził rozrzutnego życia, tyle że nieustannie zmieniał mieszkania, podróżował, bywał w kurortach… A to kosztuje.

Dr hab. Beata Utkowska*: To był największy kompleks Władysława Reymonta. Wiemy, że skończył jednoklasową szkołę elementarną w Tuszynie i trzy lata Warszawskiej Niedzielnej Szkoły Rzemieślniczej. To edukacja na bardzo niskim poziomie. Kiedy już zyskał uznanie literackie, kilka razy sugerował, że był wydalany z kolejnych szkół z powodu antycarskich zachowań, oporu wobec rusyfikacji. Prawda jest zupełnie inna: pochodził z domu wielodzietnego, miał siedem sióstr i starszego brata, który odebrał gimnazjalne wykształcenie i został aptekarzem. Po prostu ojca nie było stać na wykształcenie drugiego syna. Reymont wszedł w życie z poczuciem krzywdy, winił ojca za swoje braki w edukacji.

– Był absolutnym samoukiem, bardzo dużo czytał. Jego wiedza jako już dojrzałego pisarza była imponująca, ale wybiórcza. Nie miał zaplecza, które dawało wówczas klasyczne gimnazjum: umiejętności toczenia dyskusji, znajomości języków obcych (nie znał nawet dobrze rosyjskiego, po francusku czytał), wspólnego dorastania z rówieśnikami. A jednocześnie te braki w ogóle go nie blokowały. Nie bał się świata: jeździł do Anglii, Francji, Włoch, Stanów Zjednoczonych.

Brak szkolnej edukacji miał też pozytywne skutki. Reymont przez całe życie szedł sam w każdym obszarze: literackim, politycznym, środowiskowym… Był całkowicie niezależny. Był też pisarzem zmiany, umiał ją dostrzec. Wydaje się, że dosyć szybko wszystko go nudziło. Nieustannie zmieniał adresy, chłonął świat. Był niespokojnym duchem, wiecznie w drodze – trochę jak Henryk Sienkiewicz. Kiedyś Eliza Orzeszkowa poprosiła przyjaciółkę o adres Reymonta. I ta przysłała, ale z zastrzeżeniem: jest aktualny dzisiaj, nie wiem, jaki będzie jutro.

– Tak, miał wyczucie kultury popularnej, widział w filmie wielkie możliwości. Interesował się nim, chodził do kinematografu, przygotowywał scenariusze filmowe. Jeden chciał sprzedać do Hollywood, bo uważał, że tylko Amerykanie są w stanie nakręcić taki film, jaki on sobie wymyślił. Ale tu już mówimy o późnej biografii pisarza, o latach 20. XX wieku.

– To trudne pytanie, bo lubił ubarwiać życiorys i nie wszystkie informacje, nawet te z autoryzowanych przez niego biografii, jesteśmy w stanie dzisiaj zweryfikować. Opowiadał, że pracował w handlu, w rzemiośle, na roli, w urzędzie telegraficznym, że odbywał nowicjat w jasnogórskim klasztorze… Ale wiemy z korespondencji z przeorem klasztoru jasnogórskiego, że młody Reymont nie spełniał wymogów formalnych nowicjatu.

– Po szkole w Tuszynie rodzina wysłała go do Warszawy, do starszej siostry, Katarzyny Jakimowiczowej, i jej męża. Tam, w zakładzie krawieckim Jakimowicza, uczył się na krawca męskiego i przez trzy lata uczęszczał do Warszawskiej Niedzielnej Szkoły Rzemieślniczej. Został czeladnikiem, ale wkrótce potem uciekł do wędrownej grupy teatralnej i przynajmniej przez rok był aktorem.

– Na pewno był to element buntu wobec konserwatywnego i surowego ojca. Został krawcem wbrew swej woli. Poza tym w Warszawie bywał regularnie w teatrze i środowisko aktorskie utożsamiał z wolnością artystyczną. W szkole miał przyjaciela, który podzielał jego pasję, a we dwóch zawsze raźniej podjąć nawet tak ryzykowną decyzję.

Życie szybko zweryfikowało jego wyobrażenia o tym zawodzie. Zaznał skrajnej nędzy, chorował. Bywało, że nie miał co na siebie włożyć, co jeść. Siostra wspierała go starymi ubraniami po mężu. Poza tym Reymont nie miał chyba predyspozycji do bycia dobrym aktorem: był niskim krótkowidzem z niezbyt doniosłym głosem. Po mniej więcej roku zrezygnował z teatru i wrócił do domu. I właściwie nie bardzo wiedział, co ma ze sobą robić. Dzięki wsparciu rodziny w 1888 roku objął posadę pomocnika dozorcy na kolei warszawsko-wiedeńskiej niedaleko rodzinnej wsi Wolbórki, dzisiaj w województwie łódzkim. Jego praca polegała na wędrówce wzdłuż torów, sprawdzaniu stanu podkładów, liczeniu „siodełek” i „haków szynowych”. Nadzorował też robotników pracujących przy kolei. Dla Reymonta była to męka.

– Uwielbiał zmiany, nowości. Monotonna praca była dla niego koszmarem. W dodatku zamknięto go na prowincji, w ciasnym środowisku kolejowym, które nie miało mu kompletnie nic do zaoferowania. W dziennikach z tego okresu opisuje swój stan w kategoriach „nudy patologicznej”. Wegetuje, nie ma z kim rozmawiać, ma myśli samobójcze.

Wszystko jest lepsze niż praca na kolei, stąd prawdopodobnie myśl o nowicjacie. W tym czasie Reymont wpadł też w środowisko spirytystów.

– Jesteśmy na przełomie lat 80. i 90. XIX wieku, idee pozytywistyczne oparte na racjonalizmie oraz na zaufaniu do nauki i doświadczenia są kwestionowane. Młodsze pokolenie upomina się o prawdy metafizyczne, uznanie dla świata duchowego. To przejaw ówczesnego kryzysu prawdy i nauki, ale też tradycyjnie rozumianej religii, głównie katolicyzmu. Seanse spirytystyczne, wirujące stoliki stają się elementem mody, co z przekąsem opisywał Bolesław Prus w „Emancypantkach”. Klimat epoki sprzyjał temu, by zdolności mediumiczne odkrywali w sobie przeróżnie ludzie. I w Reymoncie też je odkryto.

Zachował się taki niezwykły list Reymonta do brata, w którym opowiada następującą historię: przyjechał do Częstochowy w jakiejś sprawie, wszedł do mieszkania, gdzie zebrali się czołowi spirytyści europejscy, którzy dostali znak, aby stawili się w tym dniu, w tym miejscu i o tej godzinie i czekali na osobistość, mającą cechy idealnego medium. I zjawił się właśnie on: wszyscy mu się kłaniają i wybierają do głoszenia prawdy spirytystycznej w świecie. Fundują nawet podróż do Londynu na światowy zjazd teozofów.

– Z wewnętrznej potrzeby, ale też z nudów i nadmiaru wolnego czasu zaczyna wówczas pisać. Przetwarza literacko to, co przeżył, powstają utwory oparte na doświadczeniach aktorskich, pracy na kolei. Szybko się orientuje, że ma talent. I decyduje, że chce się utrzymywać z pisania. Rezygnuje z posady na kolei i przenosi się w grudniu 1893 r. do Warszawy, zresztą środowisko spirytystyczne mu bardzo pomaga w wejściu do świata literackiego.

– Nie ma wówczas takiego rozgraniczenia. Wielu pisarzy przechodziło wtedy przez szkołę dziennikarsko-reporterską. Reymont tego nie lubił, ale wiedział, że nie ma innej drogi. Zresztą został zauważony przez środowisko literackie właśnie po tekście „Pielgrzymka do Jasnej Góry”, dziś uznawanym za pierwszy polski nowoczesny reportaż prasowy, w którym kapitalnie opisał grupę pątników i mechanizm psychologii tłumu.

– Reymont należy do pokolenia pisarzy młodopolskich, którzy często wywodzą się ze zubożałej szlachty, ale też z chłopstwa i rodzin mieszczańskich. To właśnie literatura była ich sposobem na awans społeczny. Młoda Polska to właściwie pierwsza epoka, która demokratyzuje zawód pisarza. Jan Kasprowicz, Stefan Żeromski, Władysław Orkan, Reymont… wszyscy wchodzili w dorosłość naprawdę z niczym i osiągnęli swoje pozycje uporem, talentem i ciężką pracą.

– Kiedy Reymont zjawia się w Warszawie, nikt go tutaj nie zna, może więc wymyślić siebie od nowa: jako człowieka z wielkim bagażem doświadczeń, wędrownika-ekscentryka, który prowadził barwne życie, a potem zaszył się pod Skierniewicami na stacji kolejowej. W Warszawie znowu klepie biedę, w dziennikach pisze o życiu w nędzy. Rzeczywiście utrzymywał się wówczas wyłącznie z pisania i nie miał pieniędzy. Ojciec nie wspierał go finansowo. Ale wydaje się, że ten trudny okres trwał najwyżej kilka miesięcy, do publikacji reportażu o Jasnej Górze. Potem zaczyna być dość wziętym autorem.

Tempo, w jakim z niego „wylewają się” pierwsze utwory jest imponujące. W 1895 r. wydaje powieść „Komediantka”. Rok później „Fermenty”, podpisuje umowę na „Ziemię obiecaną” i jedzie do Łodzi zbierać do niej materiały. W 1897 r. zaczyna druk tej powieści w „Kurierze Codziennym”. Jak tylko skończy, zabiera się do „Chłopów”.

Mam wrażenie, jakby ta energia, która w nim kumulowała się przez 5 lat na kolejowej stacyjce, wybuchła z niesłychaną siłą. Pod koniec XIX w. Reymont jako autor jest na fali wznoszącej, stopniowo wchodzi w rolę literackiego celebryty: jest znany i rozpoznawany, uwielbia bywać w kawiarniach, restauracjach. Intensywne życie towarzyskie będzie prowadził w latach 20., gdy osiądzie w Kołaczkowie, do którego chętnie będzie zapraszał. Podobno drzwi w jego mieszkaniu warszawskim również się wówczas nie zamykały.

– Chwalono go za szeroki obraz przemysłowej Łodzi, ale było też sporo głosów krytycznych: wypominano nadmiar postaci, wątków, epizodów, brak oddania problemu robotników, strajków, konfliktów społecznych, pojawiły się też zarzuty o antysemityzm.

Powieść była różnie interpretowana, w zależności od opcji ideologicznej. Entuzjastyczną recenzję napisał jego przyjaciel Roman Dmowski, choć nie podobał się mu finał, w którym Karol Borowiecki poświęca się działalności filantropijnej.

– Nie da się go przypisać do żadnej partii czy ideologii. Nie pisał teksów czysto publicystycznych. Nie miał też chyba sprecyzowanych poglądów politycznych. Dlatego w jego pismach można znaleźć fragmenty na każdą tezę: że był gorliwym katolikiem, orędownikiem opcji prorosyjskiej, a nawet że angażował się w działalność socjalistyczną. Najczęściej łączy się go z narodową demokracją, choć formalnie nigdy do niej nie należał, za to dobrze się czuł w tamtejszym kręgu towarzyskim. Z Dmowskim przyjaźnił się do śmierci. Jedyny proces sądowy, jaki mu wytoczono z przyczyn politycznych, dotyczył publikacji antyrosyjskiego opowiadania „Matka” w roku 1909. A jednocześnie w sierpniu 1914 r. był jednym z sygnatariuszy wiernopoddańczej, dziękczynnej depeszy skierowanej do wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, po tym, jak ten wydał odezwę zapowiadającą niepodległość Polski.

– Ale wtedy jest już noblistą, nagrodę dostaje za „Chłopów” i bierze na siebie rolę pisarza „chłopskiego”, który być może zdoła wpłynąć na powstanie jakiejś ponadpartyjnej jedności narodowej. Bo pamiętajmy, że to czas nieustannych zmian rządów, społeczeństwo jest mocno podzielone.

W centrum światopoglądu Reymonta tkwił raczej ogromny lęk przed rewolucją. Dostrzegał polityczne i cywilizacyjne zagrożenia związane z komunizmem i bolszewizmem, umasowieniem i banalizacją kultury. Cechował go silny antyurbanizm, lęk przed tym, jak miasto i przemysł degradują człowieka i przyrodę. Na pewno bał się odwrotu od chrześcijańskich wartości.

– Pod Warszawą zderzyły się wówczas dwa pociągi. Reymont jechał jednym z nich. Były ofiary śmiertelne, dużo rannych, wszystkie pisma warszawskie o tym wypadku pisały. Pół roku później pisarz dostał odszkodowanie, co jest normalną procedurą.

– Reymont miał zdiagnozowaną przez lekarzy nerwicę pourazową, co skłoniło kolej do wypłacenia tak wysokiego odszkodowania. Bo wysokie było, co widać przez porównanie do kwoty, za jaką w tym samym czasie społeczeństwo polskie ufundowało ze składek dworek w Oblęgorku dla Sienkiewicza, wyceniony na nieco ponad 50 tys. rubli. Sam Reymont uznał, że dostał „dosyć, jeśli na pogrzeb – a za mało, jeśli na życie”. Odszkodowanie chwilowo wyratowało go z kłopotów finansowych. Pomogło mu też unieważnić pierwsze małżeństwo jego narzeczonej i wreszcie wziąć ślub. Ale konsekwencje tego wypadku odczuwał przez całe życie, sypało mu się zdrowie i dla jego podreperowania stale musiał jeździć na południe Europy.

Reymont pilnował swoich finansów, ale ciągle brakowało mu pieniędzy. Nie prowadził rozrzutnego życia, tyle że nieustannie zmieniał mieszkania, podróżował, bywał w kurortach… A to kosztuje.

– Pierwsze oficjalne zgłoszenie następuje w roku 1918, robi to krakowska Akademia Umiejętności. Ale brakuje przekładów powieści Reymonta na szwedzki, brakuje zagranicznych tekstów krytycznych, opinii międzynarodowych autorytetów. Te pojawiają się w następnych latach. O „Chłopach” pisze szwedzka pisarka Ellen Key, tłumacz na język francuski Franck Louis Schoell i przede wszystkim Fredrik Böök, postać bardzo ważna w środowisku literackim zgromadzonym wokół Akademii Szwedzkiej.

Od początku Komitet Noblowski brał pod uwagę wyłącznie „Chłopów”, których uznawał za powieść wybitną. Odtajnione protokoły pokazują, że resztę twórczości Reymonta Komitet Noblowski oceniał dosyć nisko.

– Tak, był zgłaszany od 1921 r. i przez jakiś czas, przynajmniej w polskiej opinii publicznej, osłabiał notowania Reymonta. Jednak opinie członków Szwedzkiej Akademii na temat Żeromskiego były podzielone, przeciwnicy mówili o pogmatwanym, mocno emocjonalnym stylu jego prozy. Podkreślano, że poczytność i popularność Żeromskiego w kraju wynika z czynników politycznych, nie z wartości literackich. Załamanie jego szans nastąpiło po wydaniu w 1922 r. powieści „Wiatr od morza”, opisującej historię Pomorza. Książkę uznano za antyniemiecką i pisaną na polityczne zamówienie.

Kiedy pod koniec 1923 r. polscy dyplomaci w Szwecji orientują się, że Żeromski nie ma szans, zaczynają lobbować za Reymontem. Świeżo mianowany na ambasadora Alfred Wysocki rozpoczyna dramatyczny wyścig z czasem, żeby polskiego pisarza oficjalnie zgłosić do nagrody. Ma dosłownie kilka dni. Namawia więc jednego z członków Komitetu Noblowskiego, profesora Andersa Österlinga, i to on zgłasza Reymonta.

– Tak, Wysocki z nim korespondował. Na początku lat 20. korespondencję w sprawie Nobla prowadził z nim też poprzednik Wysockiego, Konrad Czarnocki. W końcowym głosowaniu Komitetu Noblowskiego w 1924 r. brało udział pięciu jego członków. Mieli do wyboru 18 pisarzy, w tym Tomasza Manna. Cztery głosy padły na Reymonta, jeden za pisarką z Sardynii Grazią Deleddą.

– Ogromnym zdenerwowaniem. Z przejęcia od razu położył się do łóżka. Potem uciekł z Warszawy do Francji, żeby podreperować zdrowie. W listach po Noblu przebija gorycz, że pieniądze i splendor przychodzą, kiedy jest właściwie umierający. Był już wtedy rzeczywiście schorowanym człowiekiem, stale na dietach i kuracjach, które miały wspomóc serce, ale już nie przynosiły poprawy.

– Ze względów zdrowotnych, choć potem pojawiły się plotki, że z powodu choroby alkoholowej. Przyjmował jeszcze splendory noblowskie, był fetowany w Paryżu, na wielkich dożynkach w Wierzchosławicach, ale te uroczystości raczej przyczyniały się do pogorszenia stanu zdrowia.

– Najbardziej rozczarowani byli zwolennicy Stefana Żeromskiego. Panowie zresztą znali się od lat, obaj pochodzili „z nizin społecznych”, przyjechali do Warszawy z prowincji i ciężko pracowali na swoją pozycję. Żeromski wybrał rolę sumienia narodu. Każdy jego głos w sprawach publicznych wywoływał ostre dyskusje, to on kształtował poglądy ówczesnej inteligencji. Jego proza była odbiciem dylematów inteligencji polskiej przełomu XIX i XX wieku, a może precyzyjniej: inteligencji mieszkającej w zaborze rosyjskim, do której adresował swoje utwory. Natomiast Reymont w ogóle takich ambicji nie miał. On po prostu tworzył literaturę – może dlatego udawało mu się ją uniwersalizować.

Jeszcze jesienią 1924 r. ufundowano naprędce Państwową Nagrodę Literacką. I podczas przyśpieszonych obrad w grudniu tego roku nagrodę przyznano Żeromskiemu.

– Lub nagroda pocieszenia.

– Nie. Choć miał wiele projektów literackich, żadnego już nie był w stanie ukończyć. Ostatnie zapiski literackie są datowane na marzec 1925 r. A umarł 5 grudnia.

* dr hab. Beata Utkowska, wykłada w Instytucie Literaturoznawstwa i Językoznawstwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Wydała m.in. „Poza powieścią. Małe formy epickie Reymonta” (2004), opracowała „Dziennik nieciągły. 1887–1924” Władysława Stanisława Reymonta. Obecnie pracuje nad edycją krytyczną „Dzienników” Stefana Żeromskiego i „Faraona” Bolesława Prusa.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version