Odpowiedzią UE na groźby Trumpa powinno być pogłębienie integracji, przede wszystkim w dziedzinie obronności. Czas wrócić do pomysłu stworzenia europejskiej armii. Polska może odegrać tu ważną rolę.

Odliczanie do zaprzysiężenia Donalda Trumpa zmieniło się w polityczny thriller. Prezydent elekt nie wykluczył użycia siły, gdyby władze w Kopenhadze nie chciały sprzedać Stanom Zjednoczonym Grenlandii, leżącej w Arktyce wyspy będącej od 600 lat częścią Królestwa Danii. Trump powiedział, że Grenlandia, od 1979 r. ciesząca się sporą autonomią, jest potrzebna USA ze względów bezpieczeństwa. Jego słowa wywołały osłupienie w Europie, ale na pogróżki odpowiedział jedynie szef francuskiej dyplomacji. – Oczywiście nie ma mowy, aby Unia Europejska pozwoliła innym krajom świata, bez względu na to, jakie by one były, a zwłaszcza Rosji, atakować suwerenne narody – stwierdził Jean-Noël Barrot.

Milczenie Komisji Europejskiej i reszty przywódców krajów UE specjalnie nie dziwi.

Powściągliwość Europejskich polityków wobec gróźb Trumpa odbieram nie tyle jako wyraz bojaźni czy bezsilności, ile niechęć przed konfrontacją z przyszłą administracją. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje dziś Unia Europejska, jest konflikt ze Stanami Zjednoczonymi. Wciąż są one w końcu gwarantem bezpieczeństwa Europy, filarem NATO i bardzo ważnym partnerem handlowym. Europa spuściła zasłonę milczenia na grenlandzkie groźby jeszcze z jednego powodu. Niezależnie od logiki, jaką się kieruje otoczenie Trumpa (jednym z argumentów jest „za” jest konieczność wypchnięcie z Arktyki Chin), stawianie takich żądań nie tylko burzy ład międzynarodowy, ale w sensie symbolicznym legitymizuje rosyjską agresję na Ukrainę. W końcu Putin również argumentował, że potrzebuje Ukrainy ze względów bezpieczeństwa, tyle tylko że nie proponował jej kupna…

Oczywiście żaden z europejskich przywódców nie odważy się porównać wypowiedzi wybranego w wolnych demokratycznych wyborach prezydenta USA do agresji, której dopuścił się zbrodniarz wojenny i krwawy dyktator. Doprowadziłoby to do dyplomatycznego konfliktu z Waszyngtonem i byłoby na rękę Rosji i Chinom, które grają na podziały Zachodu. Słów Trumpa nie można jednak ignorować. Tym bardziej że prezydent elekt grozi też objęcie wysokimi cłami towarów z Danii. Groźba wszczęcia wojny handlowej wobec państwa będącego częścią unijnego wspólnego rynku jest w gruncie rzeczy groźbą pod adresem całej UE. Komisja Europejska powinna przygotować się na wszelkie możliwe scenariusze. Sądzę, że w kilku jej kluczowych dyrekcjach urzędnicy głowią się już nad ewentualną odpowiedzią.

Duński rząd stara się zachowywać spokój. Biorąc pod uwagę fakt, że ma do czynienia z politykiem tak nieprzewidywalnym i pamiętliwym jak Trump, jest to podejście słuszne. – Nie sądzę, by był to dobry kierunek, by walczyć ze sobą z użyciem środków finansowych, kiedy jesteśmy bliskimi sojusznikami i partnerami – powiedziała premier Danii Mette Frederiksen. Zapytana o groźbę amerykańskiej inwazji, Frederiksen odpowiedziała: „Nie potrafię sobie wyobrazić, że do tego dojdzie”. Jej zdaniem o przyszłości Grenlandii powinni zdecydować Grenlandczycy. Chodzi zapewne o referendum niepodległościowe, które chciałyby przeprowadzić władze grenlandzkiej autonomii.

Wstrzemięźliwość Frederiksen wynika jeszcze z jednego powodu. Dania podobnie jak Polska czy Holandia opowiadała się tradycyjnie za pogłębianiem współpracy z USA. Kiedy jednak Ameryka grozi jednemu z najbardziej proamerykańskich krajów w UE, w europejskich stolicach powinny zapalić się alarmowe lampki. Konflikt o Grenlandię może bowiem w konsekwencji doprowadzić do podziałów, a nawet rozpadu NATO. I to w sytuacji, kiedy Zachód stoi w obliczu poważnego zagrożenia ze strony Rosji.

Trump już wcześniej sugerował, że USA mogą opuścić Sojusz. Ponieważ Europa nie ma innej polisy ubezpieczeniowej, przywódcy UE powinni wrócić do pomysłu z lat 50. Mówił o tym miesiąc temu w wywiadzie dla „Newsweeka” były premier Belgii Guy Verhofstadt. Kiedy zapytałem, w jaki sposób UE powinna przygotować się na ewentualne perturbacje związane z prezydenturą Trumpa, niezmordowany federalista odpowiedział: „Powinniśmy dążyć do stworzenia unii obronnej, która nie może być konkurencją dla NATO, ale europejskim filarem sojuszu. Taka zresztą idea przyświecała ojcom założycielom w latach 50.”.

Europejska Wspólnota Obronna, a o to chodziło Verhofstadtowi, miała powstać na mocy traktatu zawartego w maju 1952 r. w Paryżu przez Belgię, Holandię, Francję, Luksemburg, RFN i Włochy, ale została ostatecznie zablokowana przez Francję dwa lata później. Jak dotąd europejska armia była tematem tabu. Przywódcy krajów europejskich należących także do NATO obawiali się, że prace nad nią mogłyby doprowadzić do erozji Sojuszu i osłabienia więzów transatlantyckich. Poza tym przeważał pogląd, że duplikowanie struktur wojskowych nie ma sensu, zaś do 2022 r., czyli pełnoskalowej inwazji Rosji, europejskie rządy bardzo niechętnie zwiększały wydatki na obronność.

Dziś nie kto inny jak prezydent Francji Emmanuel Macron mówi, że UE mogłaby wrócić do pomysłu sprzed ponad pół wieku. Tym bardziej że amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa w ramach NATO stoją pod znakiem zapytania. Na słynnej konferencji prasowej w swej rezydencji Mar-a-Lago na Florydzie (tej samej, na której nie wykluczył interwencji zbrojnej na Grenlandii) prezydent elekt powtórzył bowiem, że europejscy członkowie Sojuszu powinni wydawać na cele obronne nie 2 proc. ale 5 proc. PKB. Można by to zignorować, gdyby nie fakt, że Trump nie raz już groził, iż USA nie będą broniły sojuszników, którzy wydają zbyt mało na obronność. Teoretycznie nie dotyczy to Polski. Radosław Sikorski mówił kilka miesięcy temu, że w 2025 roku spełnimy ten wymóg. Podniesienie poprzeczki do 5 proc. PKB będzie jednak ogromnym wyzwaniem dla wielu krajów NATO. W 2024 r. Obowiązującego dotąd zobowiązania przeznaczania na obronność 2 proc. PKB nie wypełniło 9 z 32 członków sojuszu — Kanada, Belgia, Luksemburg, Chorwacja, Włochy, Portugalia, Słowenia, Hiszpania oraz Islandia.

Verhofstadt przypomina, że Europejska Wspólnota Obronna to nie była tylko idea. „Na początku lat 50. opracowano bardzo szczegółowy plan, jak miałaby wyglądać. Była tam mowa o 42 europejskich dywizjach, tysiącach samolotów, dziesiątkach tysięcy pojazdów opancerzonych itd.”. Oczywiście plany te należałoby dostosować do współczesnych wyzwań i zagrożeń. Były premier Belgii twierdzi, że problemem nie jest poziom wydatków, bo kraje UE w sumie sporo wydają na cele obronne, ale brak woli politycznej i koordynacji: „Razem z Wielką Brytanią na obronność wydajemy 340-350 mld euro rocznie. To trzy razy więcej, niż wynosi budżet obronny Rosji, więcej, niż wydają na ten cel Chiny, i 40 proc. amerykańskich wydatków obronnych. Ale wydając tak ogromne pieniądze, Europa jest w stanie przeprowadzić tylko 10 proc. operacji armii amerykańskiej (…) Dzieje się tak dlatego, że mamy do czynienia z dublowaniem się 28 armii i inflacją systemów uzbrojenia – w Europie jest ich 130, w USA – 25-30.”.

Zdaniem Verhofstadt do zawiązania unii obronnej europejskich przywódców mógłby spróbować przekonać premier Donald Tusk. I nie tylko dlatego, że Polska przewodzi obecnie pracom Rady UE – Tusk jest byłym przewodniczącym Rady Europejskiej, europejskim liderem. Co więcej, rządzi krajem, który dokonał w ostatnim czasie największych inwestycji w wojsko w całej Europie, ma więc prawo o tym wszystkim mówić w odróżnieniu od przywódców państw, które nie wypełniają nawet NATO-wskiego celu przeznaczenia na obronę co najmniej 2 proc. PKB – mówił. Polskę – z racji tradycyjnie dobrych relacji z USA i wypełniania wszystkich wymogów NATO – trudno byłoby oskarżyć o podkopywanie sojuszu transatlantyckiego.

Przynajmniej w teorii ta sprawa nie powinna prowadzić do podziałów wewnętrznych. W 2006 r. w wywiadzie dla „Financial Times” ówczesny prezydent Lech Kaczyński zaproponował „utworzenie przez Unię Europejską powiązanej z NATO, stutysięcznej armii, którą można by było wykorzystać dla obrony Europy, a także wysyłać w regiony zapalne”. Za rozwojem unijnych sił obronnych funkcjonujących niezależnie od armii narodowych opowiada się też Radosław Sikorski. – Europa powinna, w dodatku do armii narodowych, stworzyć własne siły reagowania; przestrzegam przed mówieniem o armii europejskiej, bo to stwarza wrażenie, że będziemy łączyć armie narodowe, uważam, że na to nie ma szans – mówił w lutym br. szef polskiego MSZ. W 2021 r. jeszcze jako europoseł zaproponował utworzenie Legionu Europejskiego finansowanego z budżetu UE („Zamiast mówić o armii europejskiej, której nie będzie, stwórzmy Legion Europejski”).

Od 2021 r. wiele się na świecie zmieniło. Jeśli Trump zdecyduje się opuścić europejskich sojuszników, jeden tylko Legion Europejski może nie wystarczyć.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version