– Obiecujący w wiadomościach mężczyźni na randkach często okazują się niewypałem – mówi 41-letnia Ola. Opowiada o takich, którzy przychodzą w wygniecionych ubraniach, nieuczesani. Jednemu tak śmierdziały stopy, że szybko ulotniła się z randki. Czy można znaleźć miłość po 40-tce?

To jest droga przez mękę – tak randkowanie po czterdziestce podsumowuje Ola. Ma wrażenie, że przez to, jak działają aplikacje randkowe, z człowieka zmieniła się w produkt na półce w sklepie. Taki, po który sięgają same niewłaściwe osoby. – Z powodu aplikacji wybór wydaje się nieograniczony i faceci się zupełnie nie starają – stwierdza.

Mówi, że mają problem z odpisaniem na wiadomości, a jak już to robią, nie stosują znaków interpunkcyjnych, robią błędy ortograficzne. Umówienie się na spotkanie trwa czasem tygodniami, bo albo ich numerem jeden jest praca, albo mają dzieci i nie mogą się dogadać co do opieki z byłą żoną. Według Oli po czterdziestce umiera spontaniczność, której wciąż sporo mają osoby młodsze o dekadę lub dwie.

Tęskni za czasami, gdy można było kogoś poznać w barze lub kawiarni. Dziś – takie ma wrażenie – nie wypada do kogoś podejść, ot tak, bo się nam spodobał. W czasach aplikacji można zostać uznanym za dziwaka. A szkoda.

Nie ukrywa, że sama też odsiewa ludzi. Nie żeby miała wymagania z kosmosu, po prostu nie chce konserwatysty, który nie czyta ani niczym się nie interesuje. Niestety, ma wrażenie, że w jej grupie wiekowej większość to wyborcy prawicy bez żadnej ciekawości świata. I z oczekiwaniami, że kobieta będzie kucharką i opiekunką. A gdy już uda się umówić z mężczyzną, który jest dla niej interesujący, to koszmar niekoniecznie się kończy.

– Obiecujący w wiadomościach mężczyźni na randkach często okazują się niewypałem – mówi 41-latka. Opowiada o takich, którzy przychodzą w wygniecionych ubraniach, nieuczesani. Jednemu tak śmierdziały stopy, że Ola szybko ulotniła się z randki.

Do tego większość opowiada tylko o sobie, nie zadaje pytań, szuka kobiety, która będzie się nimi zachwycać, a nie partnerki. Niektórzy z kolei patrzą na nią podejrzliwie, kiedy wyznaje, że nie miała jeszcze męża i nie posiada dzieci. Jakby to był znak, że coś jest z nią nie w porządku. – To mój świadomy wybór i przykro mi się robi, gdy ktoś mnie przez to ocenia – mówi.

Oczywiście są też spotkania udane, po których w Oli rodzi się nadzieja, że może uda się znaleźć kogoś na życie. Tyle tylko że do kolejnych nie dochodzi. Nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Niby wie, że to nie musi świadczyć o niej, ale po serii takich przypadków samoocena i tak spada. W pionie trzyma ją tylko to, że nie jest w tym wszystkim sama. Jej przyjaciółki mają podobne doświadczenia. – Wszystkie jesteśmy tym równie zmęczone. Jak tak dalej pójdzie, to porzucimy randkowanie, a na starość zamieszkamy razem i będziemy się sobą wzajemnie opiekować. Faceci nie będą nam do niczego potrzebni – mówi Ola.

48-letni Mikołaj odpuścił sobie aplikacje randkowe, bo stwierdził, że jedyne, co się na nich liczy, to dobre zdjęcia. Testował różne opisy, dłuższe, krótsze, pokazujące jego polityczne poglądy i takie, w których nie było o tym ani słowa. – Nic to nie zmieniało. Nie umiem zrobić dobrej samoj****, więc nie istnieję. Nikt nie interesuje się tym, co mam do powiedzenia – opowiada. Ma też wrażenie – oceniając po opisach i kilkudziesięciu rozmowach, które odbył – że kobiety po czterdziestce szukają wzorcowego amanta z romansów. Ma być wysoki, przystojny, dobrze zbudowany i wysportowany.

Mikołaj ironizuje: – Rzecz jasna to nie może być sport dla plebsu, siłka też odpada. Liczą się sporty widowiskowe, ekstremalne. Może to nie jest najtańsze, no ale kandydat powinien być na tyle samodzielny finansowo, żeby po prostu nie pracować. Kasy powinno wystarczać jeszcze na eleganckie stroje, wizyty w lokalach oraz na dobry samochód. Mile widzianym bonusem jest motocykl.

Zauważa też, że kobiety w serwisach randkowych nie mówią o hobby, nie mają zdania na temat polityki. Rozmowy są jałowe. Mikołaj uważa, że więcej wspólnego ma z zaangażowanymi 30-latkami, ale te z kolei rzadko zaznaczają w aplikacjach przedział wiekowy powyżej 40.

– Odkryłem za to, że mnóstwo wspaniałych osób można poznać przez Instagram. Jestem tam aktywny, komentuję rzeczywistość, często trafiam na relacje Make Life Harder czy na profil Michała Marszała i ludzie sami się do mnie odzywają. Nie patrzą na to, jak wyglądam ani ile mam lat, tylko co sobą reprezentuję – wyjaśnia.

Kilkanaście takich rozmów na Instagramie skończyło się już kawą czy randką w realnym świecie. Potwierdziły one przypuszczenia Mikołaja – ma dużo więcej wspólnego z młodszymi od siebie kobietami. Nie wyszła z tego jeszcze żadna relacja romantyczna, ale po spotkaniach kontakty się nie urwały.

Z powodu aplikacji randkowych wybór wydaje się nieograniczony i faceci się zupełnie nie starają – mówi 41-letnia Ola

Brak stałej relacji go nie martwi. Pewnie dobrze byłoby się mieć do kogo przytulić wieczorami, z kim wyjechać na wakacje i myśleć o przyszłości. Jednak jest już tyle lat sam, że doskonale wie, że i bez tego da sobie radę. Dopóki wciąż poznaje nowe osoby i dobrze się przy tym bawi, nie ma ciśnienia. No i – jak zauważa – nie ciąży na nim ta społeczna presja, jaką odczuwają kobiety. To głównie od nich oczekuje się, że po czterdziestce będą miały już dawno ułożone życie. – Równouprawnienie jeszcze nie dotarło do tej sfery – twierdzi Mikołaj.

Bycie singlem czy singielką po skończeniu 40 lat przestaje być czymś wyjątkowym. Z danych Eurostatu wynika, że w Polsce żyje ponad 8 mln singli – co oznacza, że blisko co czwarty Polak jest sam. W ciągu 10 lat liczba osób samotnych wzrosła o 1 mln. Po pierwsze, coraz mniejsze znaczenie ma przymus ekonomiczny, który bywał częstym powodem wchodzenia w związek. Po drugie, zmieniamy się kulturowo i większym przyzwoleniem cieszą się rozwody, a wiek zawierania małżeństwa nieustannie przesuwa się w górę.

Jak wynika z opublikowanego w ubiegłym roku raportu „Na tropie partnerstwa. Najnowsze badania polskich singli w wieku 30-60 lat” przygotowanego na zlecenie portalu randkowego Meetic, stabilizacja w postaci długotrwałego związku również traci na znaczeniu. Jest celem dla zaledwie 42 proc. przebadanych mężczyzn i dla 32 proc. kobiet.

Terapeutka par i małżeństw Anna Szlęzak zauważa, że w erze późnego kapitalizmu wszyscy żyjemy trochę tak, jakbyśmy znajdowali się w wielkim parku rozrywki z wieloma możliwościami. – Ludzie znajdują zajęcia, które są dla nich bardziej atrakcyjne niż randkowanie, szukanie partnera, tworzenie z nim stałej relacji czy zakładanie rodziny. Często wybierają własny rozwój, karierę ponad romantyczną relację – mówi.

Do tego dokłada się efekt aplikacji randkowych, które stają się niebezpieczne, jeśli używamy ich zbyt długo. Szlęzak zauważa, że im dłużej swipujemy – czyli klikamy w profile poszczególnych osób – przestaje to być tylko „szukaniem”, lecz jest „szukaniem i wyczekiwaniem nagrody”. – Każdy nowy match powoduje, że w mózgu wydziela się więcej dopaminy i odczuwamy przyjemność, w efekcie po czasie przestaje nam zależeć, aby w ogóle złapać kontakt i z kimś rozmawiać, bo „nagrodę” osiągamy już w momencie, kiedy dostaniemy kolejny match – mówi.

Świat randek to teren szczególnie trudny dla osób, które mają już sporo życiowych doświadczeń. Ludzie po czterdziestce mogą mieć – według ekspertki – trudności w dogadaniu się z drugą osobą, szczególnie gdy w grę wchodzą dzieci z poprzednich małżeństw i relacje z byłymi. Do tego wiele osób wchodzi na „rynek matrymonialny” po kilkuletniej przerwie, co może być źródłem dodatkowego stresu i lęku.

– To jak zrobić sobie kilkuletnią przerwę od chodzenia na siłownię. Pierwszych kilka wizyt może być niekomfortowych, trudno się zmobilizować i prawdopodobnie nie ominą nas zakwasy. Powrót do randkowego rytmu również wymaga chwili na zaadaptowanie się. Narzucanie na siebie dodatkowej presji może zwiększać poziom stresu, dlatego radziłabym raczej stopniowe zanurzanie się niż skakanie na główkę – podkreśla Anna Szlęzak.

Poleca też zastanowić się, jakie są nasze oczekiwania i potrzeby w odniesieniu do randek i potencjalnego partnera, przeanalizować, czego najbardziej się obawiamy, i zastanowić, jaka forma randkowania będzie dla nas najbardziej komfortowa na początek.

Niektóre osoby będą bardzo dobrze czuły się, poznając kogoś na żywo, np. poprzez znajomych, a inni będą woleli najpierw poznać kogoś przez internet, aby w kolejnym kroku spotkać się na randce. – Każdy ze sposobów jest dobry, jeśli nam służy – zaznacza terapeutka.

Zachęca też, by nie być dla siebie zbyt surowym – to, jak reagujemy, w dużej mierze zależy od naszych doświadczeń z dzieciństwa. A jeśli zupełnie nie radzimy sobie z tą sytuacją, można udać się do specjalisty. Z kolei gdy coś nam nie pasuje w drugiej osobie, lepiej to powiedzieć, zamiast bawić się w kurtuazję lub dawać złudną nadzieję. W ten sposób oszczędzamy sobie przykrych doświadczeń i niepotrzebnej frustracji.

Marta od ośmiu miesięcy jest w związku, ale cztery lata trwało, zanim trafiła na kogoś, o kim była skłonna pomyśleć: „chcę z nim być”. – Zaczęłam chodzić na randki właściwie zaraz po rozwodzie. Nie przeżywałam go jakoś bardzo, bo to, że moja relacja z byłym mężem się wypaliła, było jasne na długo przed rozprawą – mówi 46-latka.

W świat randek wchodziła pełna nadziei, przekonana, że miłość czeka tuż za rogiem. Rzeczywistość szybko to zweryfikowała. Była na kilkudziesięciu spotkaniach – część była umawiana przez aplikacje, część aranżowana przez znajomych – i jej entuzjazm szybko zmienił się w rozczarowanie. – Wydaje mi się, że wielu facetów po czterdziestce szuka sobie zastępczej matki, żeby im prała skarpetki i gotowała rosół, jak są chorzy. Ja się na taką rolę nie piszę, mam już jedno dziecko i to mi wystarczy – podkreśla Marta.

To, że ma córkę, też było zresztą problemem w trakcie randkowania. Niejednokrotnie słyszała od mężczyzn, że nie będą wychowywać czyjegoś dziecka, gdy wspominała, że ma nastolatkę w domu. Co było dla Marty absurdalne, bo od nikogo tego nie wymagała, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, żeby nowy partner nie miał żadnego kontaktu z jej córką.

– Nie lubię być sama, jestem stworzona do związków i w pewnym momencie dostałam jakiejś obsesji na punkcie tych randek – opowiada Marta. – Potrafiłam umawiać po dwie tygodniowo. Kupowałam mnóstwo nowych ubrań, żeby wyglądać seksownie, poszłam na zabiegi na twarz, bo myślałam, że może mój wygląd jest problemem i jak coś poprawię, to przyciągnę kogoś dobrego. To była desperacja, byłam na skraju wytrzymałości.

Półtora roku temu powiedziała sobie: dość. Miała poczucie, że zupełnie zatraciła siebie, przestała się rozwijać, spędzać czas tak, jak lubi, opuściła się w pracy – całą energię poświęcała na próbę przypodobania się mężczyznom, których nawet nie znała.

Zapisała się na jogę i terapię. Zaczęła też wyjeżdżać na zorganizowane podróże w ciekawe zakątki świata – zwiedzała hiszpańskie winnice, w Portugalii uczyła się surfingu i pojechała na road trip po Islandii. Podczas tej ostatniej wycieczki poznała Mateusza. Dawno się przy kimś tyle nie śmiała. Po powrocie zaprosił ją na spacer i tak sobie wspólnie spacerują do dziś.

– Zawsze uważałam, że to całe gadanie, że miłość znajdujesz wtedy, gdy jej się najmniej spodziewasz, to głupota. A jednak u mnie się sprawdziło. Przyszła sama, gdy tylko przestałam szukać – podkreśla.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version