Znam takich, którzy mówili: jeszcze dwa lata popracuję na parafii i zaoszczędzę na start, bo nie wiadomo, kiedy znajdę pracę, a trzeba jeść, wynająć mieszkanie – Ignacy Dutkiewicz, autor książki „Pastwisko”, mówi, dlaczego księża najczęściej odchodzą latem i nikt ich nie próbuje zatrzymywać.

Ignacy Dudkiewicz: Publiczne odejścia są rzadkością: Tadeusz Gadacz, Tomasz Węcławski, Stanisław Obirek… Zwykle księża zrzucają sutannę po cichu. Dla wielu najwygodniejszym momentem są wakacje. Kościelna tradycja mówi, że w czerwcu kuria informuje wikarych o zmianach parafii, dokonuje też zmian wśród proboszczów. Chodzi o to, żeby nie przenosić księży podczas roku szkolnego. W lipcu mają szansę jeszcze pojechać na wakacje, pożegnać się z parafianami, kolegami z plebanii.

Biskup osobiście rozmawia tylko z tymi, którzy mają zostać proboszczami albo objąć jakieś funkcje w diecezji. O zwykłym przeniesieniu wikary dowiaduje się listownie, czasami poprzedza to telefon z kurii. Niektórzy biskupi dodają, że względu na liczbę zmian kadrowych nie są w stanie z każdym porozmawiać, ale w razie wątpliwości zapraszają do kontaktu. A określonego dnia mają stawić się w nowej parafii.

– Coraz więcej wykorzystuje ten moment do odejścia.

– Pierwszy: wikary prosi swego biskupa o spotkanie, żeby osobiście go poinformować o decyzji. Nie zawsze to się udaje. Jeden z moich rozmówców żartuje, że biskupi podkreślają, że są ojcami dla księży, ale kiedy ci chcą porozmawiać, ojcowie często wysyłają na spotkanie wujka, czyli biskupa pomocniczego, albo kanclerza kurii… Księża informują ich, że rezygnują ze stanu kapłańskiego, proszą o wykreślenie z funduszu składek księżowskich i wracają na parafię zabrać rzeczy.

Drugi: ksiądz jest w takim sporze z biskupem, który go upokarzał, odmawiał miesiącami spotkania, nie podejmował rozmowy, że woli wysłać „wypowiedzenie” pocztą. Niektórzy długo opisują swoje powody, ale są i tacy, psychicznie wykończeni, którzy chcą jak najszybciej zamknąć ten rozdział.

– To trzeci scenariusz. Pakują się, wyjeżdżają i nie docierają na nową parafię. W końcu do kurii dociera dlaczego.

– Często nic, bo nie ma dla wikarego czasu. Odejście w wakacje komunikacyjnie jest wszystkim na rękę, bo nie trzeba się z tego tłumaczyć. Po mszy proboszcz czyta ogłoszenie, że dany wikary odszedł z parafii i już nie musi dodawać dokąd. Oczywiście, jeżeli ktoś bardzo chce szukać, to na stronie diecezji może prześledzić wykaz zmian personalnych.

Jeżeli w ciągu kilku lat dwóch-trzech wikarych odchodzi z jednej parafii, to może warto się przyjrzeć, jak swoich współpracowników traktuje ksiądz proboszcz. Ale na ogół nikt nie pyta tych księży o powody. Kościół tego nie robi nawet dla własnej, korporacyjnej wiedzy.

Kościół działa jak korporacja, ale nie ta nowoczesna, z wieloma mechanizmami przynajmniej pozornego dbania o dobrostan pracowników, systemem przepisów i mechanizmów antymobbingowych, pomocy psychologicznej. To fatalnie działająca korporacja z okresu drapieżnego kapitalizmu.

– Tak naprawdę nikt nie wie, episkopat nie ujawnia nawet skali tego procesu. Liczono je od 2009 do 2017 r., kiedy zanotowano 78 odejść w ciągu roku. Tendencja była wzrostowa i od tego czasu przestano podawać oficjalne dane. Przez dekady „pójście na księdza” było dla pewnej grupy młodych mężczyzn sensownym wyborem życiowo-zawodowym, który gwarantował awans społeczny i stabilną pozycję. Teraz, mając 35-40 lat, wciąż nie są proboszczami i widzą coraz wyraźniej, że ta robota robi się bardzo trudna, a z każdym rokiem będzie tylko trudniejsza. I orientują się, że może to ostatni moment, żeby sobie powiedzieć: to nie moja droga, spróbuję zacząć od nowa.

Druga grupa to ludzie, którzy szli do kapłaństwa ze szczerego powołania i miłości do Boga, a zorientowali się, że służą korporacji i grupie uwłaszczonych kościelnych urzędników. Inną motywację mają najmłodsi księża, którzy już wiedzą, jak ważne jest zdrowie psychiczne, co to mobbing. Że przemoc to nie tylko bicie w twarz, ale też nieodzywanie się proboszcza do wikarego przez całe tygodnie. To wszystko sprawia, że młodzi wikarzy potrafią trzeźwiej spojrzeć na relacje panujące na plebanii, nazwać przemoc i nie dawać swojej zgody na nią. Znam ludzi, którzy odeszli, bo nie chcieli być dłużej poniżani.

Wiedzą, że z tytułem magistra teologii nie są atrakcyjni na rynku pracy, więc z wyprzedzeniem szykują się do nowego życia. Wielu kształci się na psychoterapeutów, ale znam też fotografa, masażystę i nauczyciela

– Według jednego z nielicznych badań, 92 proc. ocenia, że są przemęczeni, czują smutek i samotność. Co trzeci zadeklarował, że ma depresję, kłopoty z alkoholem, substancjami pobudzającymi lub lekarstwami nasennymi.

Jeżeli ksiądz przeżywa kryzys, np. ze względu na relacje ze swoim proboszczem, z dotrzymaniem celibatu, samotnością, że w szkole uczniowie go nie słuchają, i tym, co słyszy na spowiedzi – nie ma komu się z tego zwierzyć i gdzie szukać pomocy.

Księża z problemami często zamykają się w sobie, brakuje wsparcia ze strony wspólnoty, bo w Kościele panuje kultura milczenia o słabościach, kryzysach, czego klerycy uczą się już od seminarium. Wielu problemów można by uniknąć, gdyby ksiądz mówił proboszczowi, że jest wypalony. Jak coś trwa przez lata, to wybucha: decyzją o podwójnym życiu z partnerką/ partnerem, próbą samobójczą (czego Kościół też nie bada), zgorzknieniem.

– Tylko pojedynczy biskupi mieli w sobie na tyle dużo ludzkiej wrażliwości, że jak przychodził ksiądz z problemami, znajdowali czas na dłuższą rozmowę i chcieli mu pomóc. Absolutna większość przyjmuje tę informację milcząco albo jak zawracanie głowy.

Kościół w wielu sprawach funkcjonuje jak korporacja, która myśli, jak wykorzystać swoich pracowników, a nie wesprzeć. Przecież księża codziennie słuchają spowiedzi, czyli opowieści o ludzkich słabościach, dramatach, odprawiają pogrzeby, niekiedy tragicznie zmarłych, nieustannie pracują emocjonalnie z ludzkim bólem, tragedią. Tymczasem nie mają żadnego przygotowania ani wsparcia. To idealne podglebie pod kryzys psychiczny.

– Dojrzewanie do decyzji trwa często latami. Jeżeli ktoś idzie do seminarium z powołania, to zejście z drogi, na którą go Pan Bóg wezwał, to jednocześnie zaparcie się potężnego kawałka swojej biografii. Chociaż znam historie, w których duchowny stykał się z tak skrajnym złem w instytucji Kościoła, że decyzję podejmował dużo szybciej. To przypadek np. księdza Tomasza Węcławskiego, który był bardzo wysoko w hierarchii, widział ten system od środka, aż zderzył się z jego najobrzydliwszą formą, kiedy postanowiono chronić abp. Paetza i zamieść sprawę molestowania kleryków pod dywan. On powiedział „nie”.

Zazwyczaj księża przygotowują się do wyjścia z kapłaństwa, bo wiedzą, że – mówiąc brutalnie – nie są atrakcyjni na rynku pracy. To ludzie z tytułem magistra teologii i przez całe życie zawodowe mieli bardzo specyficzne obowiązki: głosili słowo Boże, uczyli, spowiadali… Nie wykształcili umiejętności, które łatwo można przełożyć na inne zawody. Większość z odpowiednim wyprzedzeniem zaczyna studia podyplomowe, kursy, zdobywa zawód. Wielu kształci się na psychoterapeutów. Ale znam też fotografa, masażystę i nauczyciela.

Znam takich, którzy mówili: jeszcze dwa lata popracuję na parafii i zaoszczędzę na start, bo nie wiadomo, kiedy znajdę pracę, a trzeba jeść, wynająć mieszkanie.

Dla wielu odejście ze stanu kapłańskiego jest zderzeniem z prozą życia, której dawno nie zaznali. Wychodzili z domów rodzinnych po maturze, seminarium zapewniało im jedzenie, spanie, sztywny grafik organizował im życie… Jako wikarzy to samo dostawali na plebanii. Nawet świeckich ubrań mają niewiele.

– Mógłby, ale nie musi.

– Bo już wiedzą. Księża wiedzą mnóstwo rzeczy o sobie: który ma kobietę, partnera, dzieci… Plotki są ich żywiołem. Często bliższe relacje są poziome, a nie pionowe: wikarzy na spotkaniach wspólnie psioczą na swoich proboszczów i biskupów, proboszczowie w swoim gronie solidarnie narzekają na biskupów i wikarych… Informacje roznoszą się błyskawicznie.

Księża, którzy odchodzą, paradoksalnie, najczęściej dalej żyją w samotności. Koledzy ze stanu duchownego unikają kontaktu, bojąc się, że to nie jest dobrze widziane przez przełożonych. Rodzina często czuje się oszukana i naznaczona. A sam mężczyzna musi wymyślić się na nowo pod każdym względem: społecznym, relacyjnym, zawodowym.

– W wielu Kościołach lokalnych na świecie, gdzie pracuje mniej księży, jest miejsce dla świeckich, którzy zajmują się działalnością charytatywną, prowadzą media katolickie, są rzecznikami prasowymi kurii, pracują w sądach biskupich… W ten sposób wyrażają współodpowiedzialność za Kościół i czują, że mają coś w nim do powiedzenia. W Polsce trzeba było zagospodarować te tysiące księży, więc to oni pracują w Caritasie, kuriach, na poziomie probostwa zajmują się spowiadaniem, finansami i remontem dachu. Świeccy zostali wypchnięci.

– Wielu z nich działało jak szef, który na wątpliwości pracownika mówi: „mam wielu na twoje miejsce”. Nie walczy o wikarych, bo ma ich za dużo. Kościół nie potrzebuje tylu księży, żeby sprawować Eucharystię i spowiadać.

Przez ostanie lata obowiązywał mechanizm, w którym ksiądz zostaje wyświęcony i zanim będzie miał na coś realnie wpływ, czyli zostanie proboszczem, musi bardzo długo czekać. Kiedy mamy absolutny brak przejrzystości w polityce personalnej i nadpodaż księży, to siłą rzeczy rodzą się mechanizmy karierowiczostwa, poszukiwania sposobów, jak wcześniej zostać proboszczem. Plus olbrzymia frustracja. Mężczyźni, w sile wieku i możliwości zawodowych, długo żyli w poczuciu całkowitej zależności i od biskupa, i od proboszcza. Biskup może jednym podpisem przenieść wikarego na drugi koniec diecezji, zmienić mu środowisko, zakres obowiązków, status majątkowy. Wikary nie ma nic do powiedzenia.

– Sam często stosuje przemoc, jakiej wcześniej doświadczył. W Kościele działa klasyczny mechanizm przekazywania przemocy.

– Przez lata była to pewna droga dołączenia do społecznego mainstreamu, bardzo szanowanej, silnej instytucji, zdobycia pozycji. Dla wielu to był decydujący powód, a nie silna wiara.

Dzisiaj pójście do seminarium jest wyborem raczej kontrkulturowym, idą więc tam niemal wyłącznie ludzie bardzo głęboko wierzący, do tego o bardzo prawicowych i tradycyjnych poglądach, którzy chcą bronić obecnego kształtu Kościoła. Jeden z naukowców, który przebadał kilka seminariów, powiedział: w polskich seminariach jest wielu Jacków Międlarów.

Mówiąc brutalnie, w porównaniu z nimi arcybiskup Marek Jędraszewski będzie się jawił jako umiarkowany centrysta. Zdecydowanie więcej młodych kleryków niż księży i biskupów popiera Konfederację, do wielu spraw często mają jeszcze bardziej antyfranciszkowe podejście niż polscy biskupi, którzy generalnie z dosyć z dużym dystansem traktują politykę obecnego papieża.

Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale polscy księża są dziś dość różnorodną grupą, jeżeli chodzi o poglądy polityczne i społeczne. A czeka nas prawdopodobnie rozpisany na wiele lat proces utwardzenia ich poglądów, przy jednocześnie postępującej laicyzacji społeczeństwa i odchodzeniu wiernych od Kościoła.

– Nie ma wątpliwości, że była grupa homoseksualnych chłopaków, którzy czuli, że nie mogą się ujawnić i traktowali kapłaństwo jako formę ucieczki albo przeczekania. Wiedzieli, że na ulicy za homoseksualność mogą zostać potępieni przez społeczeństwo i rodzinę, a jak pójdą do kapłaństwa, to będą ich całować po rękach, włącznie z ich rodzonym ojcem. Co do tego, że dzisiejszy spadek powołań może być również związany z mniejszą homofobią, zgadza się zarówno ksiądz Dariusz Oko, jak i osoby bardzo tolerancyjne.

Klerycy w seminarium byli przez lata formowani w poczuciu wybraństwa, że im się wszystko należy. Mieli poczucie, że przez to, że są księżmi, spływa na nich jakaś szczególna łaska, mądrość i ze wszystkim sobie poradzą. Starcie z rzeczywistością jest bardzo bolesne, bo okazuje się, że ludzie nie chcą ich słuchać, młodzi w szkole mają na nich wyrąbane, a matka Kościół zupełnie ich nie przygotowała do życia i duszpasterstwa. Seminarium jest czymś kompletnie na nice odwróconym od tego, czym jest życie księdza na parafii.

Ignacy Dudkiewicz jest filozofem, bioetykiem, publicystą i działaczem społecznym. Redaktor naczelny „Magazynu Kontakt”, czasopisma lewicy katolickiej. Związany z Klubem Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Autor książki „Pastwisko. Jak przeszłość, strach i bezwład rządzą polskim Kościołem”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version