Lewica dokłada sobie problemów na własne życzenie. Obserwowaliśmy to ostatnio przy okazji publicznych sporów między frakcjami lewicowej koalicji w Krakowie i na Śląsku.

Według Poll of Polls portalu Politico sondażowa średnia lewicy wynosi dziś 9 proc., niewiele więcej niż poparcie, jakie formacja ta osiągnęła w wyborach parlamentarnych w październiku – 8,61 proc. Ostateczny wynik lewicy w wyborach europejskich może być niższy.

Wszystko zapowiada bowiem niską frekwencję, co będzie premiować duże partie o najbardziej zmobilizowanych elektoratach. Wyborcy lewicy oraz grupy, na których poparcie szczególnie liczy – jak młode kobiety – są tymczasem raczej zdemobilizowane.

Jeśli po fatalnym wyniku w wyborach sejmikowych – 6,32 proc. – lewica uzyska podobny w europejskich, to sferę publiczną znów zaleją komentarze, że lewica się kończy, a jej sztandar trzeba wyprowadzić.

A podobne komentarze mają to do siebie, że łatwo stają się samospełniającymi się przepowiedniami. Tym bardziej, że koalicjanci widząc, jak słaba jest lewica mogą zacząć domagać się okrojenia wpływów tej formacji w rządzie albo wycofania się z zapisów przekazujących funkcję marszałka Sejmu Czarzastemu po dwóch latach marszałkowania Hołowni – podobne głosy płyną ze środowiska Trzeciej Drogi od wyborów lokalnych.

Nawet jeśli wynik będzie zbliżony do 9 proc., a lewica zrealizuje w wyborach europejskich swój plan maksimum – 5-6 mandatów – to w niewielkim stopniu zmieni to społeczne postrzeganie lewicy jako formacji w kryzysie.

Część problemów lewica sama dokłada sobie na własne życzenie. Obserwowaliśmy to ostatnio przy okazji publicznych sporów między różnymi frakcjami lewicowej koalicji w Krakowie i na Śląsku. W Krakowie lewica nie wystawiła swojego kandydata w wyborach na prezydenta miasta. Nowa Lewica – formacja Biedronia i Czarzastego wchodząca w skład rządu Tuska – poparła kandydata KO Aleksandra Miszalskiego. Lewica Razem – partia Adriana Zandberga i Magdy Biejat zasiadająca z Nową Lewicą w jednym klubie parlamentarnym, ale nie wchodząca w skład rządu – Łukasza Gibałę.

Elementarny rozsądek nakazywał, by obie krakowskie lewice nie angażowały się nadmiernie w otwarty konflikt wokół pojedynku dwóch niezwiązanych z nimi bezpośrednio kandydatów. Pojedynek Gibała-Miszalski wywołał jednak publiczną, często przybierającą toksyczny wymiar wojnę między aktywistami obu partii w mediach społecznościowych.

Konflikt w Krakowie nie skończył się jednak wraz z wygraną Miszalskiego. Tym razem skłóciła się sama Nowa Lewica. Bo choć to jedna partia, to dzieli się ona na dwie oficjalnie uznane frakcje – każda z nich wybiera np. swojego współprzewodniczącego partii – dawnego SLD i dawnej Wiosny Biedronia. Obie poróżniły się o stanowisko wiceprezydenta Krakowa, zgodnie z umową z Miszalskim mające przypaść lewicy.

Dominująca w lokalnych strukturach frakcja SLD liczyła, że obsadzi je wskazaną przez siebie osobą. Miszalski postawił jednak — jak donosiły media – przekonany przez wywodzącego się z frakcji Wiosny wiceministra nauki Macieja Gdulę – na Marię Klaman, byłą szefową świetlicy Krytyki Politycznej w Gdańsku, związaną dziś z trójmiejskim samorządem. Decyzja ta wywołała sprzeciw krakowskich radnych z frakcji SLD, którzy zdecydowali się o zerwaniu koalicji z Miszalskim – radni KO i frakcji Wiosny zabezpieczają jednak większość nowego prezydenta Krakowa w radzie miasta.

Skłócić potrafi się też frakcja Wiosny, co pokazuje sytuacja np. w woj. śląskim. Jedynkę w wyborach do Europarlamentu otrzymał tam Maciej Konieczny z Lewicy Razem. Śląskie to jeden z trzech pewnych mandatów – obok Warszawy i wielkopolskiego – jakie lewica weźmie, jeśli tylko przekroczy próg. Razem zależało na mandacie do PE, a Konieczny jako poseł wyspecjalizował się w sprawach międzynarodowych.

W śląskim lewicę reprezentował jednak do tej pory inny polityk związany z Wiosną, Łukasz Kohut. Postawienie na Koniecznego w miejsce Kohuta wywołało sprzeciw części lokalnych struktur. W otwartą kłótnie z Biedroniem wdał się wywodzący się także z frakcji Wiosny senator z Katowic Maciej Kopiec. Kohut ostatecznie startuje w śląskim z trzeciego miejsca z list KO. Pytany ostatnio w wywiadzie, czy lewica przekroczy próg, odpowiedział „nie jestem przekonany”. Wszystko to z pewnością nie zachęca wyborców do poparcia lewicy.

Oczywiście, podobne spory w strukturach lokalnych zdarzają się w największych partiach – co doskonale pokazują problemy PiS w sejmikach podlaskim i małopolskim. Lewicy jako mniejszej partii szkodzą one jednak nieporównanie bardziej.

Nakładają się bowiem na jej podstawowy strukturalny problem: trwanie w koalicji z silniejszym partnerem, który ma bardzo podobny elektorat. Dla każdej partii taki układ jest bardzo politycznie trudny.

Według ostatnich badań CBOS z kwietnia tego roku, największa grupa wyborców określających swoje poglądy jako lewicowe (39 proc.) deklaruje, że ich interesy najlepiej reprezentuje Koalicja Obywatelska. Tylko jedna czwarta z nich wskazuje lewicę. Lewica przegrywa więc walkę o wyborcę określającego się jako lewicowy z KO, a jednocześnie nie potrafi przyciągać innych – we wspomnianym badaniu liczba badanych o prawicowych, centrowych, lub nieokreślonych poglądach, wskazujących, że to lewica ich najlepiej reprezentuje wyniosła dokładnie zero.

Co to oznacza? To, że gdy rząd Tuska realizuje postulaty lewicy, to — jeśli jej politycy nie potrafią tego sprzedać, jako osobiście wyszarpanego przez siebie sukcesu – wyborcy będą zastanawiać się „po co głosować na lewicę, skoro KO realizuje jej postulaty”. Jeśli rząd Tuska będzie postulaty lewicy ignorował, to wyborcy będą się zastanawiać, po co wspierać lewicę, skoro w rządzie brakuje jej sprawczości i niczego nie jest w stanie realnie załatwić dla swoich wyborców.

W kwestiach, która najbardziej wyróżniają lewicę na polskiej scenie politycznej – świeckie państwo, prawa reprodukcyjne kobiet, prawa LGBT+, prawa pracownicze, tanie mieszkania na wynajem – po prawie pół roku w nowym rządzie nie udało się poczynić żadnych wymiernych postępów. PSL zapowiada przy tym, że na legalną aborcję nie ma co liczyć w tym Sejmie, a tacy politycy tej partii jak Marek Sawicki zapowiadają nawet blokadę związków partnerskich.

Trwanie w tym trudnym układzie z KO komplikuje jeszcze fakt, że część sejmowego klubu lewicy – Lewica Razem – znajduje się poza rządem. Może go więc swobodnie krytykować z lewicowych pozycji, w tym swoich kolegów z Nowej Lewicy. Jak pokazała choćby dyskusja wokół kredytu zero procent, na tle Lewicy Razem postawa Nowej Lewicy wobec propozycji rządów wątpliwych dla lewicowego elektoratu może wyglądać na kunktatorską, mało pryncypialną i niespecjalnie skuteczną.

Jednocześnie, w przeciwieństwie do Lewicy Razem – partii powstałej w 2015 r. jako wyraz lewicowej krytyki wobec ośmiu lat rządów PO-PSL – Nowa Lewica nie mogła jednak politycznie pozwolić sobie na niewejście do rządu Tuska. Byłoby to zupełnie niezrozumiałe dla jej wyborców, zwłaszcza na fali entuzjazmu po zwycięstwie partii demokratycznych w wyborach 15 października. Podobnie niezrozumiałe byłoby wyjście z rządu w tym momencie.

Co więc lewica ma robić, by dalej nie tracić poparcia? Część komentatorów mówi o konieczności zmiany przywództwa. Najlepiej na młodą kobietę – bo lewica, która odwołuje się do tej grupy wyborczych, nie może być reprezentowana przez Biedronia, Czarzastego i Zandberga z jedną Magdą Biejat jako współprzewodniczącą Lewicy Razem.

Lewica z pewnością postawi na kobietę w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, najczęściej mówi się w tym kontekście o ministrze pracy, Agnieszce Dziemianowicz-Bąk. Nowa Lewica, przez długi czas wdzięczna Biedroniowi i Czarzastemu za zjednoczenie podzielonej lewicy i ponowne wprowadzenie jej do Sejmu, otwiera się też na przyszłą zmianę liderów.

Taka zmiana jednak nie wystarczy. Nie ma gwarancji, że nowe przywództwo lepiej będzie radzić sobie z trudną sztuką współrządzenia jako młodszy partner. Prawda jest też taka, że nie ma cudownych recept na ożywienie poparcia lewicy – choć oczywiście warto mieć sprawne przywództwo, lepszą komunikację niż obecnie i unikać awantur takich jak ta z Krakowa.

Trzeba jednak pamiętać, że elektorat określający się jako lewicowy często tak naprawdę jest liberalny i lewicy trudno o niego konkurować z KO. Elektorat socjalny z kolei tkwi przy prawicy i bardzo trudno go lewicy pozyskać. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga głębokiej transformacji sceny politycznej, która zdarza się raz na kilka cyklów wyborczych. Na razie lewica musi skupić się na tym, jak przetrwać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version