– Chciałem po prostu zniknąć i to po chichu, żeby nikt tego nie zauważył – opowiadał jeden z hikikomori, który kilka lat spędził zamknięty we własnym pokoju. Prawie 1,5 mln Japończyków w sile wieku nie wychodzi z domu przez co najmniej pół roku. Wycofanie społeczne staje się plagą.
Ma 45 lat i od dwóch nie opuszcza swojego domu w Tokio. Pracowała na pół etatu w biurze nieruchomości, lecz w pandemii została zwolniona. Kiedy skończył się lockdown, nikt nie chciał zatrudnić kobiety po czterdziestce mającej na głowie starszych rodziców. Opieka nad ojcem czy matką to w Japonii uświęcony tradycją obowiązek. Problem w tym, że osoby ze starymi rodzicami na karku uznawane są przez pracodawców za kłopotliwych pracowników.
Odsyłana z kwitkiem Michi (pod takim pseudonimem występowała w reportażu japońskiej telewizji NHK) zaczęła tracić wiarę w siebie. Wstydząc się własnej nieudolności, przestała spotykać się z ludźmi. – Czasami myślę o tym, żeby pójść na poranny spacer, ale wtedy moje mięśnie sztywnieją. Nie mogę zmusić ciała do wysiłku – mówiła w NHK. – Wszyscy uważają, że jestem rozpieszczona i uzależniona od męża. Chciałabym znów móc rozmawiać z ludźmi, ale nie wiem, co im powiedzieć – tłumaczy.
Ucieczka przed „normalnością”
To podręcznikowy wręcz przykład hikikomori. Psychologowie uznają ten stan za skrajną formę lęku społecznego. W anglosaskiej terminologii określany jest on jako wycofanie społeczne. Osoby nim dotknięte unikają sytuacji wymagających kontaktów z ludźmi z powodu lęku przed oceną, wyśmianiem czy odrzuceniem. Nie bez powodu ten powszechny dziś w krajach rozwiniętych problem zaobserwowano po raz pierwszy w Japonii. W hierarchicznym społeczeństwie wyścig szczurów zaczyna się tam już w szkole podstawowej, a presja na osiągnięcie sukcesu jest dużo wyższa niż w Europie Zachodniej czy USA. Japończycy znacznie gorzej niż my radzą sobie z życiowymi porażkami, a już na pewno dotkliwiej przeżywają utratę reputacji zwanej sekentei.
Powody samoizolacji społecznej mogą być różne: niespełnione oczekiwania rodziców, kłopoty w domu, szkole, na studiach, mobbing, nieudane związki, utrata pracy lub przejście na emeryturę itd. Dla Hirikiego Takimoto impulsem było niezadowolenie bliskich, gdy nie zdał egzaminu na studia. Miał 18 lat, kiedy słabo radząca sobie z wojennymi traumami babcia powiedziała mu, iż życie, jakie prowadzi, nie ma sensu. Takimoto wziął to sobie do serca i zaczął tracić poczucie własnej wartości. W rezultacie zamknął się w sobie i przestał wychodzić z własnego pokoju do 25. roku życia. – Chciałem po prostu zniknąć i to po chichu, żeby nikt tego nie zauważył. Czułem, że naprawdę żyję tylko wtedy, kiedy szedłem za potrzebą do łazienki – opowiadał niedawno w „Daily Telegraph” 42-letni dziś Takimoto.
Typowy hikakomori to młody mężczyzna na garnuszku rodziców, który nie wychodzi z pokoju, gra kilkanaście godzin na dobę w gry komputerowe lub czyta japońskie komiksy
Wycofanie się z życia społecznego sprzyja stanom depresyjnym, przejawia się napadami paniki, może mieć psychofizyczne objawy, takie jak bóle czy blokada mięśni, zaś nieleczone prowadzi często do chronicznej depresji. Hikikomori są niegroźni dla społeczeństwa, ale w skrajnych wypadkach strach i frustracja zamienia się w agresję. W maju 2000 r. 17-letni chłopak cierpiący na fobię społeczną porwał autobus, a następnie zaczął dźgać na oślep nożem kuchennym pasażerów, zabijając jedną osobę i raniąc poważnie dwie kolejne. Policja ustaliła, że był hikikomori. Żył głównie w wirtualnym świecie pod pseudonimem neomugicha (neoherbatka jęczmienna). Na jednym z internetowych forów ostrzegł nawet swych rozmówców, że planuje porwać autobus, ale nikt nie potraktował tego poważnie.
Foto: Maika Elan
„Neomugicha” doczekał się naśladowców. Jeden z nich próbował wysadzić pociąg kolei Odakyu. Inny, 51-letni bezrobotny odludek Ryuichi Iwasaki, zaatakował w maju 2019 r. uczniów na jednym z przystanków w Kawasaki. Uzbrojony w długi i ostry niczym brzytwa nóż do robienia sashimi zabił dwie osoby i ranił 16. Najsłynniejszym japońskim przestępcą hikikomori był Nobuyuki Satō, który w listopadzie 1990 r. porwał 9-letnią Fusako Sano, a następnie przez dziesięć lat więził ją we własnym pokoju. Satō z wyścigu szczurów wypadł już w szkole, gdzie cierpiał z powodu docinków kolegów. Nie układało mu się z ojcem, więc już we wczesnej młodości zaczął mieć różne problemy psychiczne. Kiedy zaginęła Fusako Sano, od dawna nie wychodził z pokoju, więc policja nawet przez chwilę nie uznawała go za podejrzanego. Dorosłą już Fusako znaleźli przypadkiem w styczniu 2000 r. pracownicy społeczni zaalarmowani przez sąsiadów, że Satō znęca się nad własną matką.
Siostry na wynajem
Świat hikokomori jest hermetyczny. Rodziny dotkniętych tym syndromem niechętnie opowiadają o tym, co się dzieje z ich bliskimi. Pięć lat temu wietnamskiej fotografce Maice Elan (prawdziwe nazwisko Nguyen Thanh Hai) udało się przeniknąć do tego środowiska. Swój projekt nazwała „Hikikomori, tu czuję się bezpiecznie”. W 2018 r. jej zdjęcia ukazały się w „National Geographic”.
Kulisy powstania tego materiału dużo mówią o fenomenie hikikomori. Pod koniec 2016 r. Elan przyjechała na stypendium artystyczne do Japonii. W 2017 r. zatrudniła się jako wolontariuszka w organizacji Nowy Start pomagającej rodzinom cierpiących na fobię społeczną. Zaprzyjaźniła się tam z Ayako Oguri, która pracowała jako siostra na wynajem. Za 2-3 tys. dol. miesięcznie Oguri podejmowała się nawiązania kontaktu z hikikomori, by skłonić ich do terapii i wyciągnąć z zamknięcia.
Siostry na wynajem zaczynają od listów wkładanych w szparę pod drzwiami. Potem przychodzi czas na SMS-y, rozmowy telefoniczne. Po zaprzyjaźnieniu się z osobami wycofanymi społecznie zaczynają się spotkania w cztery oczy. Elan towarzyszyła Oguri w tej ostatniej fazie. Trzy razy w tygodniu chodziła z nimi na lunch, w soboty bywała na specjalnych przyjęciach socjalizujących dla hikikomorii. Tak poznała Ikuo Nakamurę, który miał wówczas 34 lata, od siedmiu żył w zamknięciu, bo po konflikcie z wykładowcami i kolegami na uczelni stracił wiarę w ludzi. Bohaterem jej fotoreportażu stali się też m.in. Kazuo Okada (48 lat), hikikomori z 7-letnim „stażem”, który był urzędnikiem, ale nie wiodło mu się w pracy, i Fuminori Akoa (29) od roku niewychodzący z własnego pokoju. Fuminori zapewniał, że mógłby robić w życiu rzeczy wielkie, ale nie bardzo się starał, zbyt często zmieniał życiowe cele i hobby, więc w końcu kompletnie się pogubił.
Czy któremukolwiek z bohaterów fotoreportażu udało się wrócić do normalnego życia? „Śledziłam losy tylko niektórych. Jeden ożenił się z siostrą na wynajem, ma z nią córkę i są szczęśliwi. Inny zmarł rok po naszym spotkaniu. Kilku zaczęło pracę w Nowym Starcie” – pisze mi na WhatsAppie Elan. Ayako Oguri nie pracuje już dla Nowego Startu, ale udało się jej wyciągnąć z domów ponad 40 hikikomori.
Hikikimori, NEET i otaku
Japoński czasownik „hikikomoru” oznacza „wejście do środka i niewychodzenie na zewnątrz”. Po raz pierwszy zjawisko wycofania społecznego i cierpiących na ten syndrom nazwał tym słowem w 1998 r. Tamaki Saitō, psychiatra, profesor Uniwersytetu Tsukuba. W książce „Wycofanie społeczne – dojrzewanie bez końca” pisał, że hikikomori to niewychodzenie do pracy lub szkoły przez więcej niż sześć miesięcy, z wyjątkiem okazjonalnych wyjść i niekomunikowanie się z ludźmi z wyjątkiem członków rodziny.
Kiedy 25 lat temu Saitō otwierał szerzej oczy Japończykom na ten problem, w kraju było ok. 100 tys. hikikomori. Prawie 20 lat później, kiedy Maika Elan pracowała nad swoim fotoreportażem, ich liczbę szacowano na 530 tys., przy czym najmniej 30 proc. żyło w zamknięciu od co najmniej siedmiu lat. Rok przed pandemią liczba hikikomori sięgnęła miliona. Wyjątkowo restrykcyjne lockdowny spowodowały, że przez kolejne dwa lata pandemii przybyło następne pół miliona, głównie kobiet i osób w średnim wieku. Z rządowego badania opublikowanego wiosną br. wynika, iż przez co najmniej sześć miesięcy z domu nie wychodzi 1,45 mln Japończyków w wieku 15-64 lata, czyli ok. 2 proc. siły roboczej. Dla osób młodszych, do 34. roku, głównym powodem wycofania się z życia społecznego była pandemia, dla starszych (34-64 lata) kłopoty w pracy bądź problemy zawodowe.
Typowy hikikomori to młody mężczyzna, który nie wychodzi z pokoju, gra kilkanaście godzin na dobę w gry komputerowe lub czyta mangę (japońskie komiksy). Jest obciążeniem dla rodziny, bo latami pozostaje na garnuszku rodziców. Społeczeństwo też nie ma z niego żadnego pożytku, gdyż nie uczy się i nie pracuje. Innym określeniem na tego typu zjawisko społeczne jest NEET, skrót pochodzący z angielskiego Not in Education, Employment or Training. Chodzi o osoby od 15. do 34. roku życia, które nie uczą się, nie pracują i nie przygotowują do żadnego zawodu. Spory odsetek hikikomori to NEET, przy czym wielu jest także otaku. Tym terminem określa się w Japonii obsesyjnych kolekcjonerów, fanów japońskiej popkultury, zamkniętych w swoich pokojach zawalonych komisami, płytami CD czy figurkami postaci z komiksów. Według Morinagi Takuro (który sam uważa się za otaku, ma kolekcję 20 tys. małych modeli samochodów) jedną z przyczyn kulturowych tego zjawiska jest fakt, iż w Japonii istnieje ogromny rynek fikcyjnych postaci z mangi, w których w dosłownym rozumieniu tego słowa zakochują się młodzi.
Część pokolenia Z nie tylko wyłącza się z życia społecznego, ale rezygnuje z prokreacji. Temu ostatniemu zjawisku sprzyja zastój gospodarki, brak perspektyw dla młodych i rosnące koszty założenia rodziny. Z badań japońskiego Narodowego Instytutu Ludności i Bezpieczeństwa Socjalnego przeprowadzonych jeszcze przed pandemią wynika, że 43 proc. Japończyków w wieku 18-34 lata nie uprawiało nigdy seksu, zaś 70 proc. badanych mężczyzn i 60 proc. kobiet w tym przedziale wieku nie żyje w żadnym związku. Współczynnik dzietności kobiet spadł w 2022 r. do 1,2 i jest najniższy od prawie dwóch dekad.
Społeczeństwo starzeje się w zastraszającym tempie. Odsetek osób po 65. roku życia wynosi 28 proc. i wyższy jest tylko w Monako. W ostatnich pięciu latach liczba ludności spadła o 2 mln do poziomu 125 mln. W 2022 r. zmarła rekordowa liczba ponad 1,5 mln osób, zaś urodziło się niewiele ponad 799 tys., czyli najmniej od 1899 r., kiedy zaczęto oficjalnie rejestrować urodziny.
Jak trędowaci?
Ostatnio coraz więcej uwagi japońskie media poświęcają zjawisku nazywanym problemem 8050. Chodzi o hikikomori w sile wieku (50 lat i więcej) żyjących na garnuszku swych starych, niepracujących rodziców (80 lat). Prowadzi to do różnych patologii, np. znęcania się psychicznego i fizycznego nad rodzicami. W 2019 r. dziennik „Asashi Shimbun” opisał przypadek z Jokohamy, gdzie 50-letni hikikomori nie zgłosił zgonu 76-letniej matki, z którą mieszkał. Zwłoki odkryła po ponad dwu tygodniach siostra mężczyzny. Związek między matką i żyjącym w zamknięciu synem był toksyczny. Na jego biurku znaleziono napisany odręcznie przez matkę list, w którym ta proponowała mu, by umarli razem.
W styczniu 2023 r. premier Fumio Kishida przyznał, że kraj znalazł się na skraju niezdolności do funkcjonowania jako społeczeństwo. Powołano do życia Agencję ds. Dzieci i Rodziny, której zadaniem jest uporanie się z kryzysem urodzeń i problemem wycofania społecznego. Od 2019 r. w każdej z prefektur działają ośrodki udzielające pomocy hikikomori i ich rodzinom. Prof. Tamaki Saitō ostrzega, że to wszystko za mało. Według niego rządowe badanie nie oddają skali problemu, gdyż liczba osób cierpiących na fobię społeczną może przekraczać dwa mln, zaś jeśli nic się nie zmieni, w ciągu najbliższych kilku lat będzie ich 10 mln.
W Japonii właściwie w każdej firmie są pracownicy z problemami natury psychiatrycznej, a wśród nich hikikomori. – Mam kolegę z pracy, któremu zdarza się nie wychodzić z domu miesiącami. Kiedy nie bierze leków, zamyka się w pokoju i żona musi mu stawiać pod drzwiami jedzenie na tacy – mówi mi Daria Miura, Polka, która w Japonii mieszka od 25 lat. – Musi być z nim znów źle, bo od trzech miesięcy nie przychodzi do biura. Zniknął też z grafika – tłumaczy.
Czy Japończycy odczuwają empatię do takich ludzi? – To raczej zrozumienie, a nawet rodzaj poszanowania. Jeśli chodzi o kolegę, to wszyscy współczują zarówno jemu i rodzinie, ale głównie tego, że muszą żyć z zasiłku, który jest dużo niższy niż normalna pensja – odpowiada Miura.
W ostatnich latach zarówno rząd, jak i społeczeństwo zaczęli zauważać to wielkie wyzwanie: „Japończycy są mistrzami w zamiataniu problemów pod dywan. Hikikomori byli długo traktowani podobnie jak kiedyś trędowaci, których starano się nie zauważać. Teraz hikikomori stali się gorącym tematem w mediach, problemem zaczęły zajmować się władze”.