Dla dzisiejszych 50— i 60-latków symbolem sukcesu było własne mieszkanie, stała praca i dobry samochód. Kiedy patrzą na młodsze pokolenia, nie mogą zrozumieć, jak można żyć na „kocią łapę” i „nabijać kabzę obcym”. A młodsi, patrząc w drugą stronę, myślą: „jak można było żyć tak mało intensywnie, nic nie zmieniać przez cały czas?”.
„Newsweek”: O co Polacy pokłócą się w tym roku na święta?
Dr Michał Jan Lutostański, socjolog, Szkoła Główna Handlowa: — Przeważą tematy różniące pokolenia. Wychowywaliśmy się w bardzo odmiennych czasach, w innym momencie świata i na różnych wartościach. To powoduje, że jesteśmy po prostu innymi ludźmi. Rzeczy, o które można się pokłócić w takich okolicznościach, jest kilka. Najłatwiej oczywiście o politykę, którą jako konfliktowy element mamy pod ręką zawsze. Swoją drogą to jest temat do zatargów zarówno międzypokoleniowych, jak i wewnątrz jednego pokolenia.
Jakie są inne osie konfliktu pomiędzy pokoleniami?
— Wszystko, co związane jest z różnicami w wartościach i stylach życia: kiedy znajdziesz lepszą pracę, kiedy będzie ślub, kiedy będą dzieci? Działa tu takie pojęcie socjologiczne jak „uogólniony inny”. Zwłaszcza starsze pokolenie chętnie stawia pytanie „a co inni pomyślą?” i ten element pojawia się zwłaszcza w przypadku tarć z młodszymi. Ci inni nie muszą mieć imienia i nazwiska, nie muszą mieć twarzy. Rodzic widzi dziecko, które przyjechało na święta z nowymi tatuażami czy kolczykiem w nosie i myśli sobie: „co sąsiedzi pomyślą?”. Nie chodzi o konkretnych sąsiadów, ale i tak powodują oni wypowiadanie mało komfortowych dla dziecka sądów i pytań.
Jakie cechy ma ten uogólniony inny? To alter ego, przez które pokazuje się swoje własne strachy i uprzedzenia? Czy uosobienie stereotypów tkwiących w społeczeństwie, których nie akceptujemy, ale wiemy o ich istnieniu i sile oddziaływania na ludzi?
— To symboliczne uosobienie grupy, która jest dla nas ważna. Jeśli babcia nie lubi tatuaży, to widząc je na ciele wnuczki, prowadzi w głowie mikrobadanie socjologiczne próbując sobie wyobrazić, jak tę sytuację widzą członkowie tej grupy. Wychodzi jej, że pewnie pomyślą o więzieniu, bo tatuaże to przecież grypsowanie.
Czyli ta ważna grupa to jednak grupa, do której sam przynależę?
— Tak. Uogólniony inny to przełożenie własnych lęków i wyobrażeń na nieistniejącą osobę. W gruncie rzeczy nie jest ważne, czy ktokolwiek ze środowiska, w jakim żyje rzeczona babcia, naprawdę utożsami tatuaże wnuczki z subkulturą więzienną. W głowach prawdziwych sąsiadów mogło się już wiele zmienić i tych tatuaży nie postrzegają jako coś niepokojącego. Ale i tak stanowią lustro, w którym odbijają się zarówno lęki społeczne, jak i własne wątpliwości. Łatwiej jest powiedzieć: „co inni pomyślą?” niż stwierdzić: „to mi się nie podoba”.
Potrzebujemy pewnego uściślenia. O kim pan myśli, mówiąc o młodych i starszych wychowanych w różnych wartościach? Wszyscy rodzice mają konflikty z dziećmi o pracę, małżeństwa i tak dalej?
— Te konflikty nie są takie same. Dzieci pokolenia X urodzonego między 1964 a 1980, które przyszły na świat między 1995 a 2010 r., to pokolenie Z. To pierwsza generacja, w której „konflikt pokoleń” na linii rodzic-dziecko nie jest tak intensywny, jak wśród starszych roczników. Mają zdecydowanie mniej targów z rodzicami, co może oznaczać, że „iksy” sprawdzają się jako rodzice. „Zety” opisują relację z nimi jako przyjacielską. Mogą się im zwierzać, są blisko, nie mają problemów z relacjami, panuje wzajemna akceptacja. Mówiąc kolokwialnie: pokolenie Z to jedyni ludzie, którzy mogą iść z rodzicami na koncert i nie będzie to siara. Wcześniej różnice pokoleniowe były znaczne. Choćby wynikające z tego, że jedni wychowali się w offlinowych czasach PRL, a drudzy w epoce internetu, który spowodował duże zmiany społeczne i kulturowe. Największe napięcia są chyba między milenialsami a ich rodzicami.
Przykłady?
— Kiedyś żyło się „na kocią łapę”. Dziś długi, nieformalny związek, który nigdy nie kończy się małżeństwem, to coś zupełnie normalnego. Kiedyś naturalnym efektem bycia w małżeństwie było posiadanie dzieci. Dziś – co widać po piramidach demograficznych – tak nie jest. A jeśli już, to mowa o jednym, może dwójce. Kiedyś pracę miało się tę samą przez całe życie, miało się zawód. Dziś ciężko o tym mówić, wiele osób nie ma konkretnego zawodu, może wykonywać różne prace, a regularna zmiana pracodawcy stała się normą. Cały ten styl życia mocno różnicuje te dwie grupy. Orwell powiedział kiedyś, że każde pokolenie wyobraża sobie, że jest inteligentniejsze od poprzedniego i mądrzejsze od tego, które po nim nastąpi. I to jest właśnie taka sytuacja. Baby boomersi nie mogą zrozumieć, jak można żyć w taki niestały sposób. Natomiast milenialsi patrząc w drugą stronę myślą sobie: „jak można było żyć tak mało intensywnie, nic nie zmieniać przez cały czas?”. To jest linia napięcia, która powoduje wzajemne wyrzuty i pretensje, jest iskrą zapalną, z której głupim pytaniem przy świątecznym stole można wzniecić ogień.
Jakich jeszcze pytań unikać?
— „Kiedy znajdziesz prawdziwą pracę?”. Na tym tle są duże nieporozumienia. Proszę sobie wyobrazić influencera, który co prawda zarabia dużo pieniędzy, ale nie wytwarza nic konkretnego, co jego rodzice mogliby uznać za efekt pracy. Oni czekają, aż zacznie coś robić. Praca to jest zasianie pola, naprawienie albo wyprodukowanie czegoś, a nie wrzucenie zdjęcia do internetu, choćby się ono podobało setkom tysięcy ludzi. Przykład influencera jest skrajny, bo niezrozumienie u niektórych osób ze starszego pokolenia może budzić nawet praca w reklamie. Innymi ryzykownymi pytaniami są wszystkie dotyczące wyglądu. Pokolenie X i Y ma tendencję do postrzegania rodziców jako szarych i nudnych, z kolei ich rodzice, patrząc przez pryzmat wyglądu, postrzegają swoje dzieci jako niedojrzałe. Natomiast trzeba zaznaczyć, że siła konfliktu bardzo zależy nie tylko od pokolenia, ale i modelu rodziny.
Co to znaczy?
— W bardziej tradycyjnych rodzinach konflikty są silniejsze i mocniej zarysowane. Różnice między tym, jak żyją rodzice i dzieci są dużo wyraźniejsze. Jeśli rodzice prowadzili dom partnersko, oboje pracowali, w podobnym stopniu zajmowali się dziećmi, to nie pojawiają się chociażby napięcia z gatunku pretensji do nieobecnego ojca. W domach tradycyjnych, gdzie ojciec pracuje, a matka zajmuje się domem lub jest de facto na dwóch etatach – zawodowo i w domu – naturalnym konfliktem są pretensje do „głowy rodziny” o to, dlaczego nie wspierał matki, tylko siedział na kanapie, ocenia się go jako lenia i tego złego.
W gruncie rzeczy te podstawy konfliktów są mało poważne.
— Wszystko zależy, pod jakim kątem się je ocenia. Poważniejszym jest na pewno podejście do wychowania dzieci. To widać nawet w autobusach, gdzie młodym matkom mniej młode matki doradzają, co zrobić, żeby dzieci się nie zgrzały. I jeszcze podejście do Kościoła – z oczywistych w ostatnich tygodniach względów – oraz do własności. Ogólnie jesteśmy narodem kupującym mieszkania i posiadającym rzeczy. Natomiast młodzi coraz częściej wchodzą w modele wypływające z ekonomii współdzielenia bazującej na tym, że nie wszystko trzeba mieć na własność: można wynajmować mieszkanie, można nie mieć samochodu, który kiedyś był przecież symbolem statusu. To jeszcze nie jest tak wyraźnie widoczne, jak w innych krajach, ale idziemy w tę stronę. Co może powodować pytania: a kiedy kupicie samochód? A kiedy mieszkanie, żeby nie nabijać komuś kabzy? Tymczasem globalne badania pokazują, że przełożenie wajchy z posiadania na doświadczanie staje się oczywistością. W sumie tu też mamy potencjalną oś konfliktu: na co ty wydajesz pieniądze? Na jakieś ulotne głupoty, zamiast sobie kupić konkretną rzecz.
A jest równolegle coś, co budzi podziw jednego pokolenia względem drugiego?
— Część pokolenia Y rozumie, że baby boomerzy wychowani byli w trudnych czasach niedoborów i odbudowywali nasz kraj. Z drugiej strony starsi doceniają w milenialsach zdolność do wykorzystywania szans, jakie dały im nowa Polska i kapitalizm. Choć paradoksalnie to budzi też napięcia, bo urodzeni w latach 80. i do połowy 90. są często nazywani „przegranym pokoleniem”. Czasy ich edukacji przypadły już na kapitalizm. Stąd ich oczekiwania i ich rodziców, były bardzo rozbuchane. Wiecznie mówiło się: „skończ dobre studia, znajdź dobrą pracę”. Znaczna większość z nich ciężko harowała, poszła na te uczelnie, a potem się okazało, że praca po nich – nawet jeśli jest – jest na umowę śmieciową przedłużaną z roku na rok, za marną pensję, która nie pozwala się ustabilizować. Milenialsi byli przecież wyżem demograficznym wchodzącym na rynek pracy, gdy należał on do pracodawcy, nie pracownika. Podziwiani za aktywność przez boomerów, jednocześnie mogli się czuć oszukani tym mitem dobrego liceum i pensji w dużej firmie. Poziom frustracji – wynikający ze zderzenia opowieści ich rodziców na temat tego, co trzeba robić, a rzeczywistością – może powodować niewypowiedziane pretensje.
I wojnę pokoleń przy rodzinnym stole?
— Nie, to nie jest wojna pokoleń. To są różne elementy, które mogą powodować, że dookoła stołu zaiskrzy. Ale stosunkowo łatwo je omijać rozmawiając o czymś innym niż plany rodzinne. Wystarczy zapytać „co słychać?”, zamiast używać kalek kulturowych przychodzących z automatu: „kiedy ślub i dzieci?”. Wbrew pozorom one są takim „ułatwiaczem” rozmowy, przychodzą na myśl, gdy się nie wie, co powiedzieć. Natomiast są oparte na stereotypach, więc mogą być krzywdzące, bo świat się pozmieniał, i niekoniecznie przystają do rzeczywistości.
Zapytałem o podziw, bo w pokoleniu 40-latków, do którego należę, zauważalny jest pewien specyficzny podziw dla młodszych. Widzimy, że w przeciwieństwie do nas nie mają kultu pracy, potrafią odmówić siedzenia po godzinach i nie jest im z tym źle. Z jednej strony nas tym irytują, z drugiej to podziwiamy.
— To faktycznie zauważalne. Wśród X, którzy zaczynali pracować po 1989 r., mnóstwo jest historii o porzuconych studiach, bo pierwsza praca okazała się takim sukcesem, że chodzenie na uczelnie nie miało już sensu, o zachłyśnięciu się możliwościami, jakie dawały nowe typy biznesu z reklamą i marketingiem na czele. Z badań międzynarodowych wyraźnie wynika, że Polacy są ciężko pracującą nacją. Kolejne pokolenie działało tak samo, ale już w mniej sprzyjających warunkach. I dopiero pokolenie Z, które wychowywało się w czasach dużej prosperity, podeszło do pracy zdroworozsądkowo. Widzieli rodziców i starszych kolegów, którzy się zapracowują. Może nie mieli o to do rodziców pretensji, bo w badaniach nie widać jakiegoś napięcia, ale patrzą na nich w kontrze i nie chcą żyć tak, jak oni – ciągle pracować, ciągle być nieobecni. Work-life balance jest w tym pokoleniu bardzo zaznaczony, a milenialsi i pokolenie X trochę nie wiedzą, co z tym zrobić. Oni siedzą po godzinach, a ktoś inny odmawia. Przyglądają się temu i myślą: kurcze, też byśmy tak chcieli, ale nie potrafimy, bo jesteśmy w pętli zapracowania. Dla nas oczywiste jest, że odpisuje się o każdej porze, że o każdej porze coś można załatwić, jeśli trzeba.
To podejście pokolenia Z wynika z większego egoizmu, czy – żeby nie było oceniająco – indywidualizacji?
— W ogóle z procesu konstruowania tożsamości. Lubię tu używać metafory klocków Lego. Kiedyś tożsamość konstruowało się z Duplo – dużych, stabilnych klocków, których mieliśmy kilka: jestem osobą wierzącą, słucham punk rocka, jestem ojcem dwójki dzieci i ekonomistą. Dziś tych tożsamościowych klocków jest bardzo dużo i są one znacznie mniejsze – jak te Lego dla starszych, a nawet jeszcze mniejsze. Nie ma już tak sztywnych zawodów jak kiedyś, gatunki muzyczne przestały mieć takie znaczenie, subkultury młodzieżowe przestały budować tożsamość. Pewna muzyczna stacja telewizyjna zbadała, jak ludzie układają własne playlisty. Okazało się, że starsi robią to gatunkami, a młodsi pod kątem użyteczności, stanów emocjonalnych. Jest pobudzająca playlista na rano, spokojna na wieczór, coś dobiegania i coś na smutek. Różnorodność to cecha wyróżniająca pokolenie Z przynależące czasem do bardzo wielu nisz kulturowych. To oczywiście super cecha, jednak wieża tożsamości ułożona przez starsze pokolenia z dużych klocków była bardziej stabilna, niezachwiana. Wiadomo było, kim jestem, dokąd zmierzam. W młodym pokoleniu jest to bardzo płynne, możliwości jest wiele.
Jak nigdy dotąd sami odpowiadamy za to, z jakich elementów poskładamy sobie to życie – to z jednej strony świetne, bo mamy mniej ograniczeń niż nasi rodzice, ale z drugiej to też większa odpowiedzialność. I pole do porównań – jak mi to wyszło, jak wychodzi innym? Ciągłe podejmowanie decyzji to duże obciążenie. Czasami przeciążenie. Stąd pokolenie Z to w zasadzie pierwsza generacja, która normalizuje temat problemów psychicznych, jak nikt dotychczas.
Michał Jan Lutostański
Foto: Archiwum prywatne
Dr Michał Jan Lutostański, socjolog w Instytucie Zarządzania Wartością SGH, strategy business director w Kantar Polska, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii. Autor książki „Brzydkie słowa, brudny dźwięk. Muzyka jako przekaz kształtujący styl życia subkultur młodzieżowych” oraz współautor i redaktor książek: „Data driven decision. Jak odnaleźć się w natłoku danych?”, „Badanie rynku. Jak zrozumieć konsumenta?” oraz „Modern leisure society – consumer behavior”.

