Klasa średnia za prestiżowe uznaje rzeczy bardzo różne, bo sama jest bardzo zróżnicowana. Co trzeba dziś mieć, by budzić podziw innych?

Karolina wynajęła w Zakopanem apartament z ekspresem kapsułkowym. Przyjechała na miejsce, ale w kuchni nie było ani jednej kapsułki. Postanowiła je więc kupić. – Pół dnia chodziłam po mieście i się nie udało. W kilku miejscach usłyszałam, że kapsułek w całym Zakopanem nie dostanę i mogę je ściągnąć przez internet – opowiada trzydziestolatka. Gdy drugi raz wybierała się w Tatry, znowu przeglądała w internecie oferty zakopiańskich mieszkań. Na zdjęciach często były urządzenie parzące kawę z kapsułek. Przyznaje, że takie zdjęcia jakoś po cichu szepczą – to jest to, rezerwuj.

Milenialsi zbaranieli w pandemii. Wychodziło na to, że starzy mieli rację, dążąc przez lata do zdobycia klasycznego zestawu klasy średniej, który wykreowało amerykańskie kino: dom na obrzeżach dużego miasta, samochód, pies. Oni sami rękami i nogami bronili się przed tą sztampą. Chcieli mieszkać w centrum, chodzić do knajp, a podczas wakacji jeździć w ciekawe miejsca. Odeszli od gromadzenia rzeczy, kolekcjonowali doznania i to ich prezentacja w mediach społecznościowych przynosiła im uznanie: fajny wyjazd, fajny festiwal, fajna knajpa.

Kiedy przyszły lockdowny, okazało się, że boomerzy nie byli tacy głupi. Siedzieli w przyjemnych ogródkach, głaskali swoje psy, a samochód dawał im wolność. Młodsi, wielkomiejscy byli wtedy zamknięci w małych mieszkaniach blisko zamkniętych knajp i bezradni wobec zwykłej ludzkiej potrzeby zaprezentowania się światu. Pozbawieni wszystkiego, co budowało ich wizerunek w oczach innych.

– Symbole statusu są powiązane z kulturą, więc ciągle się zmieniają. Kiedyś pod wpływem telewizji, a dziś także influencerów czy seriali. Niezmiennie jednak są to rzeczy służące kreowaniu siebie, prezentowaniu się innym jako osoba o konkretnych cechach, możliwościach, zainteresowaniach. Wybierając statusowe przedmioty lub marki, możemy pokazać społeczeństwu, jaką pozycję w nim zajmujemy czy też chcielibyśmy zajmować – tłumaczy dr Michał Lutostański, socjolog ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Dodaje, że na status wpływają trzy czynniki: posiadane dobra – niekoniecznie dzięki dochodom, bo można też odziedziczyć fortunę – władza oraz prestiż. Niegdyś to wszystko jednocześnie miała arystokracja. W dzisiejszej Polsce takich ludzi brak. Politycy nie mają prestiżu, szanowane zawody, jak nauczyciel, przynoszą grosze. Najbogatsi zaś nie mają społecznego uznania.

Prof. Małgorzata Bombol dzieli krajową klasę średnią na kilka grup. Burżuazję kredytową, inteligencję etosową oraz biznesokrację. O pierwszej mówi, że charakteryzuje ją zachłanność konsumpcyjna i gigantyczne aspiracje. – Finansów brakuje, więc przedstawiciele tej grupy zaciągają kredyty. Inteligencja etosowa stanowi zaplecze budowy państwa. Biznesokracja to przedstawiciele polskiego top managementu i osoby, które zaliczyły uwłaszczenie nomenklaturowe – już dekadę temu tłumaczyła naukowczyni w PR24.

Członkowie każdej frakcji tworzą swój wizerunek w innej piramidzie – pieniędzy, władzy lub prestiżu. A jednocześnie te piramidy się przenikają.

– W piramidzie, która opiera się na sukcesie finansowym, wyraźnie widać zainteresowanie sportem. Zwłaszcza takim, w którym dużą rolę odgrywa sprzęt, jak triatlon. Inwestując w piankę do pływania, zegarek do biegania, a przede wszystkim rower, da się wydać kilkadziesiąt tysięcy złotych i nadal czuć się na zawodach jak ubogi krewny – zauważa Lutostański.

Uprawiając „tri”, można więc pokazywać społeczeństwu: „jestem kobietą sukcesu”. Ale już wewnątrz środowiska rolę odgrywać będzie możliwie niska masa roweru, zastosowanie konkretnych rozwiązań technologicznych i przede wszystkim robiący wrażenie „brand”. Lutostański opowiada o marketingowych badaniach marek emocjonalnych. Są tam dwa kluczowe pytania obrazujące świat potrzeb: „Jak chcę się poczuć, konsumując daną markę?” oraz „Jak chcę być postrzegany przez innych, kiedy ją konsumuję?”.

Wspomniany już rower wśród symboli ma pozycję szczególną. Według dr hab. Macieja Gduli z Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego podejście do dwóch kółek jest, obok stosunku do zwierząt, czymś najmocniej różnicującym klasę uboższą, zamieszkującą głównie wsie, od klasy średniej. Dla tej pierwszej rower to po prostu środek transportu, dla drugiej wiąże się głównie z wypoczynkiem lub intensywną aktywnością fizyczną.

Jeśli do sprzętu służącego rekreacji i uprawianiu sportu – a więc jakże podbijającej pozycję społeczną dbałości o zdrowie oraz życiowy balans – dorzucimy ekologię i miejski aktywizm, wychodzi współczesny symbol statusu w wersji doskonałej: elektryczny rower cargo.

Nie ma prawa być tani – ceny zaczynają się od 11 tys. złotych i niewiele trzeba dodatków, by przekroczyć dwa razy tyle – więc od razu wiadomo, że jego właściciel jest kimś. A wchodząc w szczegóły: kimś tak samo przejętym swoją własną kondycją, jak i kondycją świata, skoro rezygnuje z produkcji toksycznych spalin samochodowych. Ale przy tym na tyle nowoczesnym, by własny wysiłek wspomagać przyjaznym środowisku silnikiem elektrycznym, i na tyle aktywnym życiowo, by mieć stałą potrzebę transportowania po mieście różnych przedmiotów. Auto elektryczne też będzie działało nieźle na społeczny obraz jego posiadacza, ale jednak nie ma w nim elementu „fit”.

A „fit” to kolejne słowo klucz w pogoni za uznaniem innych. By je zdobyć, trzeba zarabiać pieniądze, ale praca nie może być kwintesencją życia. Kto szlifuje kondycję, pokazuje, że ma też czas. Efekt można zwiększyć, zatrudniając trenerkę personalną i płacąc 100-200 złotych za godzinę oraz przechodząc na pudełka. Połączenie ćwiczeń i zbilansowanej, fachowo opracowanej diety to pełna profesjonalizacja dbałości o zdrowie. Moralnym problemem staje się tylko nadmierne zużycie plastiku, bo każdy posiłek pakowany jest oddzielnie. Ale i na to jest sposób, pojawiły się przecież firmy oferujące diety w opakowaniach ekologicznych lub słoikach wielorazowego użytku. Jak nic statusowa autoprezentacja wyrastająca z piramidy budowanej na zarobkach, ale wkraczająca już w obszar tej etosowej.

Na niwie żywieniowej można się także przesunąć w strefę oddziaływania piramidy prestiżu. Wystarczy wykupić kurs kulinarny. – Gotowanie przestaje mieć na celu zwykłe zaspokojenie potrzeby z dolnej warstwy piramidy Maslowa. Staje się celebracją. Można zaprosić znajomych, coś im opowiedzieć, pokazać. Tu drogi są dwie. Można mieć thermomix promowany jako cudowne narzędzie pozwalające doskonale gotować osobom, które nie umieją gotować. Można też być bardziej profesjonalnym, gardzić takim sprzętem i inwestować w samodoskonalenie na profesjonalnych szkoleniach – zauważa dr Michał Lutostański. Zaliczanie różnych kursów to także ważny dziś element statusu klasy średniej.

Zresztą, można być przecież w kilku piramidach, mieć różne grupy odniesienia – w tygodniu wcinać pudełka, a w weekend zapraszać znajomych na ramen.

Dla gardzących spoconymi ciałami jest rozwój duchowo-estetyczny. I to już ewidentnie piramida prestiżu. Najszybciej nabija się w niej punkty, zostając koneserem w wybranej dziedzinie. Na topie jest dziś znawstwo w zakresie kinematografii objawiające się udziałem w licznych festiwalach – najlepiej, by był to miks dużych imprez, jak Warszawski Festiwal Filmowy i Millenium Docs, oraz kilku niszowych. Chociaż żyjemy w dobie muzyki z serwisów streamingowych, nie gaśnie też siła płyty winylowej.

Od lat słuchanie muzyki z takiego nośnika podnosi pozycję społeczną. Co więcej, to bardzo przyzwoity cenowo snobizm, bo tę opowieść o byciu koneserem wyłapującym ciepło dźwięku i rozpływającym się przy szumie tworzonym przez igłę, która sunie po czarnym krążku, można snuć, mając nawet tani gramofon z supermarketu.

Nieco passé stało się natomiast sommelierstwo oraz sączenie whisky. Spauperyzowały je dyskonty, wprowadzając na półki coraz więcej rodzajów i marek alkoholi. Oczywiście jest sposób, by to ominąć – trzeba przerzucić się na wybrane marki, najlepiej rzemieślnicze. A więc już nie whisky z ludzikiem maszerującym po czarnej czy czerwonej etykiecie, tylko trunek kraftowy.

To zresztą ogólny schemat. Gdy dowolnej kategorii produkty, których używanie daje poczucie wyższości, zaczynają powszechnieć, łowcy prestiżu uciekają do nowej gałęzi albo stawiają na pogłębianie fachowości – zaczynają wychwytywać niuanse i kontemplować tańsze marki. A że chodzi wtedy głównie o status, a nie faktyczne różnice w jakości produktów, pokazują badania. W ślepych testach piwa, polegających na próbowaniu różnych napojów bez etykiet, znaczna większość konsumentów nie potrafi rozpoznać tego, które wcześniej określiło jako swoje ulubione. Testy różnych marek wody pokazują, że realne różnice dla smakoszy są zerowe. – Nie kupujemy już produktu, tylko opowieści i emocje, które nam obiecują konkretne marki. A te emocje bazują na tym, jak sami siebie chcemy widzieć i jak chcielibyśmy być postrzegani przez innych. Ta sama woda pita ze sporej butelki ze sportowym dziubkiem albo z niewielkiej szklanej i pękatej butelki mówi o nas zupełnie co innego – tłumaczy dr Lutostański.

Kto pracuje nazbyt ciężko i ma czas dla siebie – na sport czy rozwój intelektualny – często przestaje mieć czas na sprawy podstawowe. Jednak działając umiejętnie, można na tym zyskać. Bo o wysokim statusie świadczy dziś inteligentny dom. Im więcej urządzeń, którymi można zarządzać przez aplikacje, tym lepiej. Na szczycie listy jest samodzielny odkurzacz tworzący mapę mieszkania i regularnie załatwiający za nas sprawę kurzu oraz psiej sierści. Jeśli komuś mało, może zainwestować w samobieżną myjkę do okien. Dla uboższych warstw to wydatki nierozsądne, bo przecież samodzielne posprzątanie domu to nic wielkiego. Dla bogatszych – zakupy pozbawione sensu, bo lepiej to wszystko zrobi człowiek zatrudniony do zajmowania się domem, choćby i do codziennego sprzątania.

Jak twierdzi prof. Jacek Wasilewski, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, gadżety typu wielofunkcyjne urządzenie kuchenne czy robot czyszczący to swoiste wydatki zastępcze. Jeśli kogoś nie stać na nowy samochód z segmentu premium, wybierze drogi gadżet – coś w gruncie rzeczy zbędnego albo mającego znacznie tańsze odpowiedniki nieustępujące funkcjonalnie. – Kilkanaście lat temu kreatywni rzucili się na produkty Apple. Mówili w ten sposób innym: może nie mamy drogiego auta, ale będziemy siedzieć w kawiarni z designerskim komputerem i telefonem, pokazując, że jesteśmy tacy alternatywnie prestiżowi, bo przecież na coś droższego niż podstawowy sprzęt nas stać – mówi prof. Wasilewski.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version