Prof. dr hab. Jan Horbowy z Morskiego Instytutu Rybackiego: – Rozumiem rozgoryczenie rybaków i tęsknotę za starymi, dobrymi czasami – to naturalne.

– Jedna z wypowiedzi rybaków w tym artykule wymaga doprecyzowania – kwoty połowowe nie zostały wprowadzone wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. Stało się to znacznie wcześniej wraz z powstaniem Międzynarodowej Komisji Rybołówstwa Morza Bałtyckiego (działała w latach 1974-2005). Jej członkami były wszystkie państwa bałtyckie.

– Z kolei doradcą naukowym Komisji Europejskiej jest Międzynarodowa Rada do Badań Morza (ICES), której członkami jest większość państw morskich Europy, USA i Kanada; Rosja – ze względu na agresję na Ukrainę – została w 2022 r. zawieszona, a ostatnio ogłosiła opuszczenie Rady.

Rybacy uważają, że te kwoty połowowe są za niskie. 

– Od zawsze trwa przeciąganie liny. Państwa nadbałtyckie pod auspicjami ICES co roku zbierają odpowiednie dane biologiczno-rybackie, na podstawie tych danych i odpowiednich modeli matematycznych ocenia się stan zasobów, czyli ile ryby jest. Wtedy proponuje się kwoty połowowe, czyli ile można złowić.

– Komisja Europejska zwraca się do ICES, żeby zaproponowała kwoty połowowe nie tylko dla stad Bałtyku, ale dla prawie 200 stad ryb w północnym Atlantyku. Ostateczną decyzję, jeśli chodzi o zbiorniki na Starym Kontynencie, podejmuje Parlament Europejski, który nie jest bezduszny i bierze pod uwagę czynniki społeczne i ekonomiczne. Wyznaczenie kwot połowowych to zwykle kompromis, rybacy chcą wyższych kwot, naukowcy proponują kwoty pozwalające utrzymać odnawialność zasobów, politycy muszą to wypośrodkować.

Czy w latach 80. XX wieku, gdy zdaniem rybaków „można było przejść po grzbietach dorszy do Szwecji” też określano kwoty połowowe? 

– Określano, choć czasem zdarzało się, że ich nie uzgodniono. Dziś, od lat jest zakaz połowu dorsza.

Zmiany klimatu też wpływają negatywnie na tę rybę, ponieważ ona jest zimnolubna. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku nastąpiło na Bałtyku coś, co z angielska nazywa się „regime shift”, czyli znacząca zmiana warunków środowiskowych. Nastąpiło globalne ocieplenie klimatu

To jest główne pytanie, z jakim do pana przychodzę: Co się stało z dorszem w naszej części Morza Bałtyckiego?

– Późne lata 70. i pierwsza połowa lat 80. to był szczyt biomasy dorsza. Były liczne wlewy wód Morza Północnego do Bałtyku.

Z tymi wlewami do Bałtyku wpłynęły ryby? 

– Nie, wlewy tworzą korzystne warunki do rozwoju populacji. Wlewy niosą wodę mocniej zasoloną i natlenioną, przez co dostarczają tlen na morskie głębiny. Wlewy z Morza Północnego powodowały dobre warunki do rozrodu dorsza. Dzięki nim ikra dorsza znajdowała się na takiej głębokości, by mieć odpowiednie warunki do przeżycia. Rodziły się liczebne pokolenia dorszy, które wywindowały biomasę do bardzo wysokiego poziomu.

Jaka jest skala porównawcza? Od kiedy Morski Instytut Rybacki prowadzi badania Morza Bałtyckiego? 

– W 2021 r. MIR-PIB obchodził stulecie. Jeśli się nie mylę, poza uczelnianymi jesteśmy najstarszym instytutem naukowym w Polsce. Początkowo nasza siedziba była na Helu, obecnie w Gdyni. Nota bene Gdynia otrzymała prawa miejskie w 1926 r., więc jesteśmy od niej starsi. Początkowo mieliśmy siedzibę przy obecnej al. Jana Pawła II, tam gdzie dziś jest Akwarium Gdyńskie, które jest naszą jednostką.

– Odpowiadając na pytanie – badania biologiczno-rybackie były prowadzone od samego początku istnienia MIR-u, oczywiście w XX wieku nie było Worda i Excela. Inna była forma publikacji, ale wnioski odnośnie stanu stad można było wyciągać.

Wróćmy do złotych dla dorsza lat 80. XX wieku. 

– Dziś można stwierdzić, że był to swego rodzaju ewenement, dorsza było znacznie więcej niż w latach wcześniejszych. Wtedy nastąpił niezwykły rozwój polskiego rybołówstwa morskiego, pojawił się zyskowny rynek zbytu w Skandynawii. Poza tym trzeba pamiętać, że „za komuny” były trudności z zaopatrzeniem w żywność. Państwowa gospodarka nie była w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości mięsa wieprzowego czy wołowiny, pamiętamy kartki itp.

– Przyjęto, że brakujące białko pozyska się z morza – to była świadoma polityka państwa w latach 70. Według założeń Polska miała łowić nawet ponad milion ton ryb. Mieliśmy trzy duże przedsiębiorstwa dalekomorskie: Odra, Gryf i Dalmor.

– Rybołówstwo dalekomorskie stało się mocno rozbudowane, a na Bałtyku zyski z dorsza były spore więc pojawiło się też zjawisko nieraportowania części połowów dorszy. Była ogromna presja połowowa na stada dorsza w Bałtyku, większa niż one mogły wytrzymać. Ale kwestia przełowienia populacji, nie była jeszcze najgorsza.

– Mogło się wydawać, że koniunktura na dorsza będzie już zawsze, jednak zmieniły się warunki środowiskowe, a silne wlewy z Morza Północnego, o których mówiliśmy na początku, zamiast z częstością co około dwa lata zaczęły się pojawiać co około 10 lat. To spowodowało, że biomasa dorsza bardzo się obniżyła, w latach 90. było go już bardzo mało.

– Zmiany klimatu też wpływają negatywnie na tę rybę, ponieważ ona jest zimnolubna. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku nastąpiło na Bałtyku coś, co z angielska nazywa się „regime shift”, czyli znacząca zmiana warunków środowiskowych. Nastąpiło globalne ocieplenie klimatu.

Nie jest tak, że wszędzie jest źle i że nic nie można łowić. Kwoty połowowe i połowy szprota od około 30 lat są dość wysokie, gorzej wygląda stan stada śledzi centralnego Bałtyku. Pod względem ekonomicznym załamali się głownie rybacy nastawieni na połowy dorsza i rybacy przybrzeżni

W 2004 r. Polska weszła do Unii Europejskiej. 

– W 2007 r. Unia wdrożyła plan odbudowy populacji dorsza i ten plan początkowo bardzo dobrze działał. Pierwszym jego elementem było ograniczenie nieraportowanych połowów.

– To nie była polska specyfika, rybacy z innych państw też przeławiali. W każdym razie biomasa bardzo szybko zaczęła się odbudowywać. My, jako naukowcy, byliśmy zachwyceni – kwoty połowowe dorszy rosły. Cały świat ichtiologiczny obserwował to z zainteresowaniem i nagle w latach 2010-2012 coś tąpnęło. Biomasa zaczęła gwałtownie spadać, dorsze w tym samym wieku były coraz mniejsze. Nastąpiło zupełne załamanie się stada i skutki tego mamy do dzisiaj, stąd obowiązuje zakaz połowów.

– Nie ma jednej odpowiedzi. Po pierwsze, bardzo wzrosła śmiertelność naturalna dorsza, co nie jest winą rybaków, a czynników środowiskowych. Pojawiło się zjawisko wcześniej niespotykane, czyli chudy dorsz.

Rybacy narzekali bardzo na foki, że wyjadają rybom pokarm i nikt nie kontroluje ich populacji. 

– Ten wpływ jest wg mnie większy niż się zakłada, ale nie tylko dlatego że foki jedzą ryby. Foki są żywicielem ostatecznym, zamykającym cykl rozwojowy pasożytów. To w ssakach pasożyty osiągają postać dorosłą i rozmnażają się. Im więcej fok w Bałtyku, tym więcej pasożytów ma szansę się rozmnożyć i tym większa emisja jaj pasożytów do środowiska. Każda samica pasożyta produkuje nawet 40 000 jaj, które wraz z fekaliami fok uwalniane są do środowiska morskiego co skutkuje znacznym zarażeniem dorsza.

– Pasożyty bytują w wątrobie i powodują, że ryba ginie, wyławialiśmy dorsze z wątrobą całkowicie zniszczoną. Są też opinie, że na Morzu Północnym dorsz też jest zarażony tymi pasożytami, ale nie ginie. Tyle, że tam miał wiele lat żeby się przystosować. Na Bałtyku jest to zjawisko nowe, w połowie ubiegłej dekady zaczęliśmy robić badania, wtedy było tylko kilka procent zarażonych ryb, a teraz mamy zarażenie u 70-80 proc. populacji. Liczba tych pasożytów gwałtownie wzrosła w bardzo krótkim czasie. Być może nasz dorsz bałtycki też się z czasem do tego przystosuje? Czas pokaże.

Pasożyty nie brzmią zbyt smakowicie, czy organizm ludzki który spożywa ryby jest nimi zagrożony? 

– Większość pasożytów u dorsza gromadzi się w przewodzie pokarmowym i jest usuwana w procesie patroszenia ryb. Są jednak pasożyty – nicienie Anisakidae, które mogą migrować do wątroby i głównie tam się kumulują, jak również w niewielkim stopniu do tkanki mięśniowej – odpowiednia obróbka termiczna (mrożenie lub wysoka temperatura – smażenie itp.) powoduje unicestwienie pasożyta. Reasumując, spożywanie mięsa ryb bałtyckich jest bezpieczne i zdrowe.

Rybacy mówią, że nie będzie ryb to nie będzie ich. A jak jest z panem? Czy pana życie naukowe zależy od ilości ryby w Bałtyku? Czy tęskni pan za czasem, gdy dorsza było dużo, czy to bez znaczenia? 

– MIR miał kiedyś pięć pełnomorskich statków badawczych. Dziś mamy tylko jedną „Balticę”. Planowano zatrudnienie do około tysiąca osób. Oczywiście wolałbym, żeby dorsz był, chociaż nie jest tak, że jako pracownicy Instytutu nie mamy co robić, są ryby pelagiczne, jest śledź, jest szprot, są płastugi.

A co z zanieczyszczeniem Bałtyku, a zwłaszcza Zatoki Gdańskiej? Jak to ma wpływ na zdrowie ryb i nasze, ich konsumentów? 

– Według systematycznie prowadzonych badań zanieczyszczenia w mięsie ryb nie przekraczają wyznaczonych norm, a spożycie ryb bałtyckich jest zdrowe i bezpieczne. Na stronie www MIR-PIB jest wspólne oświadczenie Instytutu Oceanologii PAN, Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego i MIR-PIB w tej sprawie.

Co teraz będzie z dorszem? 

– Patrząc z perspektywy lat, to ile było dorsza w pierwszej połowie lat 80. było ewenementem. Powrotu do tego czasu nie będzie prawie na pewno. Na odbudowę populacji dorsza trzeba będzie trochę poczekać. Wierzę, że ona nastąpi.

– Są przykłady ze świata, gdzie ta odbudowa nastąpiła, np. dorsza kanadyjskiego, z Nowej Funlandii, którego zasoby na skutek przełowienia i zmian środowiskowych załamały się na początku lat 90. Teraz to stado się odbudowuje. Trzeba było czekać prawie 30 lat. Mamy przykład śledzia norweskiego, gdzie biomasa tąpnęła gwałtownie na skutek przełowienia na początku lat 70., też trzeba było ponad 20 lat czekać na odbudowę stada. W tej chwili podstawowe zasoby Bałtyku to śledzie i szproty. Te ostatnie niosą za sobą pewne ryzyko.

– Populacja szprota podlega fluktuacji, co kilka lat pojawiają się bardzo liczebne pokolenia, a potem przez 3-5 lat rodzą się mało liczebne roczniki. Gdyby ten okres nieurodzajnych pokoleń wydłużył się ponad pięć lat, to biomasa może się znacznie się obniżyć. Byłoby wtedy ryzyko dużego zmniejszania kwot połowowych.

Co by pan radził dzisiejszym rybakom? 

– Nie jest tak, że wszędzie jest źle i że nic nie można łowić. Kwoty połowowe i połowy szprota od około 30 lat są dość wysokie, gorzej wygląda stan stada śledzi centralnego Bałtyku. Pod względem ekonomicznym załamali się głownie rybacy nastawieni na połowy dorsza i rybacy przybrzeżni.

– W tej trudnej sytuacji były dostępne pewne środki pomocowe, były pieniądze na złomowanie kutrów, rybacy mogli się przebranżowić, dywersyfikować działalność. Wielu z rybaków z takich środków korzystało, jednak nie wiem czy były one wystarczające i jak zostały wykorzystane – to nie są moje kompetencje.

Rozmawiał Maciej Słomiński

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebookui komentuj tam nasze artykuły!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version