Barakowiska (trailer parks) to fenomen na wskroś amerykański. W Polsce istniały za głębokiej komuny. Zapewniały dach nad głową budowniczym Nowej Huty, warszawskiego Pałacu Kultury, płockiej rafinerii, z czasem zastąpiły je hotele robotnicze. W USA powstały na początku lat 30. XX wieku.

Podczas II wojny światowej rząd kwaterował w barakach pracowników zbrojeniówki, po zwycięstwie stały się substytutem domu dla ludzi, których ominęło amerykańskie marzenie. Negatywny stereotyp mieszkańca trailer park utrwaliła wielce skądinąd humanitarna i postępowa reporterka „Washington Post” Agnes Meyer.

Chciała zwrócić uwagę na społeczny problem, a w powszechnej świadomości został obraz bezzębnych, niedomytych analfabetów, wiecznie pijanych, naćpanych, uprawiających seks z kim popadnie, nierzadko kazirodczy, na potęgę płodzących dzieci, jedzących odpadki lub zabitą przez kierowców czy samodzielnie upolowaną zwierzynę. Dość niebanalną: prócz królików oposy, szopy, szczury piżmowe, grzechotniki, pancerniki, aligatory. Posiadacze domków z samochodem lub dwoma na sielskich przedmieściach zwali ich robactwem (vermin) lub przybłędami (squatters).

Ostatecznie utrwaliło się określenie biała hołota (white trash). Przy czym regionalnie występują takie slangowe odmiany jak: wsioki (hillbillies – Appalachy), parobasy (okies – zamieszkujący Kalifornię przybysze z Oklahomy), karki (rednecks – Pas Biblijny), błociarze (swamp people, bogtrotters – głównie Luizjana, ale również południowy Teksas, Missisipi, Alabama), lebiegi (lubbers), śmieciarze (wasters), barakło (trailer trash).

Przez minione 70 lat ich warunki bytowe nieco się poprawiły, uprzedzenia trwają. Jeszcze w roku 1990 szef sztabu wyborczego demokratów James Carville rzucił pod adresem oskarżającej Billa Clintona o seksualne nękanie Pauli Jones: „Przeciągnij studolarówkę przez barakowisko, a zobaczysz, co się przylepi”.

Dziś na powyższe słowa nie pozwoliłaby sobie żadna osoba publiczna. Nawet określenie „barakowisko” stało się niepoprawne politycznie, należy mówić „osiedle domów prefabrykowanych” (lub mobilnych w przypadku barakowozów i przyczep kempingowych). Na terenie USA znajdziemy 44 tysiące tego typu osiedli. Mieszka w nich 19 proc. populacji Karoliny Południowej, 17 proc. – Nowego Meksyku, 13 proc. – Arizony.

Zaś wyrażenie „biała hołota” nie przejdzie przez gardło nikomu, poza ludźmi, którzy sami się tak z dumą nazywają, podobnie jak Afroamerykanie używający wobec przedstawicieli własnej grupy etnicznej epitetu „czarnuch”. Zamiast ubodzy czy biedacy, mówimy: społeczność o niskim statusie socjoekonomicznym.

Jak się żyje w takiej społeczności? Niebezpiecznie. Co roku straż pożarna przyjeżdża do 11 400 płonących baraków i z reguły nie ma już czego gasić. 40 proc. ofiar tornad to mieszkańcy domów prefabrykowanych. Innymi słowy, giną 15-20 razy częściej niż posiadacze murowanych, którzy mogą schować się w piwnicy czy nawet pod łóżkiem, lecz chronionym ścianami z cegły.

Bieda, choćbyśmy nazywali ją socjoekonomiczną nietypowością, wiąże się ponadto z brakiem opieki medycznej, o dentystycznej nie wspominając, i niedożywieniem. Choć specyfika amerykańskiego ubóstwa to raczej niewłaściwe żywienie skutkujące otyłością oraz mnóstwem wynikających z niej chorób. Zimą lokatorzy baraków marzną, latem doznają udarów cieplnych. Mają niższe szanse zdobycia wykształcenia, znalezienia porządnej pracy, krótko mówiąc: społecznego awansu.

Niedaleko Orlando na Florydzie znajduje się zbudowana z prefabrykatów Wioska nad Brzegiem Jeziora (Lake Shore Village). Przy wejściu wisi tabliczka: „Tylko dla dorosłych. Nieletnim wstęp wzbroniony”. Dlaczego? Mieszkają tu wyłącznie osoby, które odsiedziały wyroki za przestępstwa na tle seksualnym. Gwałciciele, pedofile, dystrybutorzy dziecięcej pornografii. Właścicielka Lori Lee chwali sobie lokatorów.

Wcześniej barakowisko kontrolowali handlarze narkotyków. Kolejki samochodowe blokowały przejazd i w całej okolicy tworzyły się korki. Co gorsza, narzeczona jednego z dilerów, mieszkająca po drugiej stronie szosy, wypowiedziała mu posłuszeństwo, sama zaczęła sprzedawać i między osiedlami wybuchła wojna handlowa. Wprawdzie bezkrwawa, lecz zwabionych spadkiem cen klientów przybyło. Korki się wydłużyły, sterty śmieci – głównie puszek po piwie – urosły, dochodziło do bójek, rzucane przez oczekujących byle gdzie pety groziły pożarem.

Na terenie USA znajdziemy 44 tysiące barakowisk. Mieszka w nich 19 proc. populacji Karoliny Południowej, 17 proc. – Nowego Meksyku, 13 proc. – Arizony

Pedofile są grzeczniejsi. Czynsz płacą punktualnie, bo w razie eksmisji mieliby problemy ze znalezieniem innego lokum. Rejestr przestępców seksualnych jest publiczny, nie trzeba się nawet logować. A przeszłość kandydatów coraz częściej sprawdzają nie tylko potencjalni pracodawcy, lecz również najemcy.

„Wszyscy patrzą im na ręce: media, biuro szeryfa, funkcjonariusze przejściówki i służby więziennej – tłumaczy Lori Lee. – Dilerzy tego nie lubią, wolą trzymać się z daleka”. Właścicielka na tyle się odkuła, że kupiła barakowisko vis-à-vis. „Wykwaterowałam wszystkie rodziny, handlarzy, prostytutki, wynajmuję tylko skazańcom – mówi. – Zyski pozwoliły mi nabyć kolejną parcelę, trochę dalej”. Mogłaby dalej rozkręcać interes, ale ma ponad 70 lat, już jej się nie chce.

Hollywood przez dekady lansował sensacyjny wizerunek prefabrykatowych osiedli jako siedliska zbrodni i wszelkiej deprawacji, ale prawda jest znacznie bardziej szara. Wskaźniki przestępczości nie przekraczają średniej regionalnej. W małych społecznościach wszyscy się znają, i to raczej na takiej zasadzie jak mieszkańcy starych kamienic, a nie anonimowych blokowisk.

Zresztą co tu można ukraść. I gdzie schować, skoro baraki stoją zazwyczaj blisko siebie i jeden sąsiad widzi, co drugi ma w garnku. Owszem, biedacy stanowią największy odsetek uzależnionych od amfetaminy i opioidów, ale przede wszystkim doskwiera im beznadzieja, brak perspektyw, nuda.

Zwłaszcza młodym, stanowią zatem znakomity narybek dla liderów sekt. Na przykład wielebnego Pete’a Petersa – przełożonego Kościoła Chrystusowego w LaPorte, stan Kolorado. Siedziba kongregacji to niepozorny, drewniany budynek między warsztatem samochodowym a sklepem z bronią. Pastor głosi ideologię „tożsamości chrześcijańskiej” – mieszankę rasizmu i antyrządowej retoryki w stylu milicji obywatelskich.

Twierdzi, że Antychryst jest wśród nas, zdążył powołać światowy rząd w postaci ONZ, przemawiał m.in. ustami Martina Luthera Kinga i Boba Dylana. Masoni poświęcili szatanowi wszystkie gmachy federalne, więc werbowani w pobliskich barakowiskach – Vern’s Trailer Park, North Star, Poudre Valley, Terry Lake, Blue Spruce, Hickory Village – młodzi wyznawcy Petersa smarują je świętym olejem, by wróciły pod jurysdykcję Chrystusa. Na pierwszy ogień idą szczególnie przeklęte budynki sądów.

Niedawno zmarł Yisrael Hawkins – twórca Domu Yahweh w teksańskim miasteczku Abilene. Zwolenników kaptował za pośrednictwem internetu. Łącząc założenia sekty i osiedla domów prefabrykowanych, stworzył znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo. Każdy nowicjusz kupował od Yisraela barakowóz, który w przypadku wypisania się z Domu Yahweh oddawał bez zwrotu pieniędzy. Wierni na znak lojalności wobec przywódcy przebijali uszy i urzędowo zmieniali nazwisko na Hawkins.

Najubożsi, czyli najsłabiej wykształceni Amerykanie, są najbardziej podatni zarówno na aberracje religijne, jak i ideologiczne. By dodać sobie splendoru, zasilają najróżniejsze antyfederalne milicje. Paradę owych bojówek oglądaliśmy 6 stycznia 2021 r. podczas ataku na Kongres.

Szyby i policjantów tłukli przedstawiciele organizacji o dumnych nazwach Gwardia Pretoriańska (Praetorian Guard), Obrońcy Przysięgi (Oath Keepers), Groyper Army, Trzyprocentowcy (Three Percenters – wedle popularnego wśród skrajnej prawicy mitu taki odsetek najdzielniejszych kolonistów starczył do wyzwolenia Ameryki spod tyranii Jerzego III).

O unieważnienie demokratycznych wyborów walczyli również członkowie sekty QAnon, wedle której Donald Trump prowadzi tajną wojnę z mafią pedofilów, którzy gwałcą dzieci, piją ich krew, oddają cześć szatanowi. Prawa ręka spikera izby niższej, Marjorie Taylor Greene, spytana 2 kwietnia przez prowadzącą magazyn publicystyczny CBS „60 minut”, czy wciąż w to wierzy, odparła, że jak najbardziej: administracja Bidena „seksualizuje” dzieci tudzież relatywizuje wrodzoną i jedynie słuszną tożsamość płciową, by je łatwiej wykorzystywać.

Na marginesie: Greene przyjechała do Nowego Jorku bronić Trumpa, gdy prokuratura stawiała mu zarzuty. Chciała przemówić do nielicznych prowincjuszy, ale tubylcy całkiem zagłuszyli ją gwizdami i buczeniem, więc szybko ewakuowała się do limuzyny. Następnego dnia wystąpiła u Tuckera Carlsona z Fox News. Biadała, że burmistrz wysłał nowojorczykom sekretny sygnał, by ją zabili (nikt nawet jajkiem nie rzucił), widziała straszne rzeczy, wszyscy brali narkotyki, po czym zaraz padali na ziemię, prawdopodobnie konając, inni rabowali się wzajemnie przy użyciu broni palnej, wszędzie potwornie śmierdziało, więc zebrało jej się na wymioty i nie rozumie, jak ludzie mogą żyć w tym odrażającym mieście.

Rzeczone patologie zaobserwowała przez pół godziny w dystrykcie urzędowym między ratuszem a sądami. Elektorat kongresmenki to głównie biali o niskim statusie socjoekonomicznym. Podobnie jak w przypadku jej idola Trumpa. Roczny dochód statystycznego mieszkańca 14. okręgu wyborczego Georgii, gdzie Greene dwukrotnie zdobywała kongresowy mandat, wynosi 17 508 dolarów rocznie, średnia krajowa to 70 480 dol., a federalny próg ubóstwa – 12 880 dol.

W jej stanie działa 1700 barakowisk, metropolia nowojorska ma jedno – Goethals Garden na Staten Island. Z jednej strony autostrada, z drugiej – bagna pełne moskitów. Górą biegnie korytarz powietrzny. Nieopodal gigantyczne wysypisko śmieci Fresh Kills. Latem smród gnijących pod cienką warstwą ziemi odpadków trudno wytrzymać, nawet gdy przejeżdżamy obok samochodem. Greene mogłaby tu znaleźć sporo zwolenników. Większość chałupek zdobią amerykańskie flagi. Przed barakiem G17 na spłachetku zieleni stoi deska pomalowana w barwy narodowe i ozdobiona dewizą: „Przeżyj dziś, módl się o jutro”. Znaczy – lepsze. Dla większości rezydentów oznaczałoby wyprowadzkę. Tyle że czynsz za najgorsze mieszkanie w mieście jest dwa razy wyższy.

Barakowiska bywają sceną makabrycznych zbrodni głównie za sprawą zawodowych kryminalistów pasożytujących na mieszkańcach. Michael „Skip” Hudson okazał się frajerem. Kapitan gangu Bractwo Aryjskie (Aryan Brotherhood) Eric Parker dał mu na krechę amfę wartą 250 dolarów, a małolat nie chciał płacić, bo nie pasowała mu jakość. Jeden z szefów na obszar Missisipi, Frankie „State Raised” Owens Jr., zarządził rozwiązanie sporu metodą solówy, czyli pojedynku, lecz Skip się nie stawił.

Frankie musiał ukarać tchórza. Zaczaił się z trzema ludźmi w barakowisku przy granicy Alabamy. Zwabili tam Skipa pod pozorem, że będą gotować metamfetaminę. Owens udusił go, używając kija bejsbolowego. Wróciwszy do domu Parker, zamiast skruszonego dłużnika, znalazł trupa. Zadzwonił do najwyższego rangą członka bractwa Brandona „Oaka” Creela i powiedział, jak było. „Przywieźcie go” – rozkazał szef. U Creela zawinęli zwłoki w dywan i upchnęli do 55-galonowej (208 l) beczki. Gospodarz przy użyciu koparki wykopał dół, stoczył beczkę, polał benzyną, dorzucił parę opon i podpalił. Po pięciu dniach, gdy ogień dogasł, utopił szczątki w pobliskiej rzece.

Morderstwo Hudsona stanowiło jeden z punktów federalnego aktu oskarżenia przeciw 42 członkom Bractwa Aryjskiego Missisipi. Podobne procesy odbyły się w Teksasie i Oklahomie. Gangsterzy nie tylko sprzedawali hurtowe ilości amfetaminy, lecz również bezwzględnie wcielali w życie więzienną zasadę krew na wejściu, krew na wyjściu (blood in, blood out). Oznacza ona, że rekrut, by zostać pełnoprawnym członkiem gangu, musi kogoś zabić lub zranić, a karą za nielojalność jest śmierć.

Jeszcze trzy dekady temu złożone z czarnych i Latynosów gangi narkotykowe terroryzowały mieszkańców wielkich miast. Teraz metropolie odzyskały świetność utraconą w latach 70. i 80. XX w. Dzięki liberalizacji przepisów antynarkotykowych przestały „produkować” kryminalistów. Rozbudowa świadczeń socjalnych i programy reedukacji doprowadziły do gentryfikacji dawnych dzielnic nędzy. Epidemia uzależnień szaleje na prowincji, zbierając największe żniwo wśród biedoty. Innymi słowy: barakowiska to nowe getta. Dla białych.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version