Życie jest koszmarem, strzeż się obcych, nie masz kasy, bo za mało się starasz, a na Grenlandii ludzie żyją w igloo – tego dowiadują się najmłodsze polskie dzieci z podręczników – mówi prof. Anna Landau, historyczka i socjolożka.

Prof. Anna Landau: Mamy na tym polu pierwsze sukcesy, bo w podręcznikach dla najmłodszych ciąża przestała być tematem tabu. Oczywiście nie we wszystkich, ale to i tak duża zmiana, bo o ciąży i porodzie polskie podręczniki wspominały w XVIII w., a potem długo nic. O rozmnażaniu najmłodsi uczniowie dowiadywali się głównie przy okazji Bożego Narodzenia. Czasem zdarzały się narodziny braciszka czy siostrzyczki, ale nie wiadomo było, skąd one się wzięły.

Dopiero po 2000 r. autorzy zaczęli do tematu podchodzić odważniej. W jednym z podręczników np. opublikowano wiersz Marcina Brykczyńskiego z fragmentem: „Z taty rój nasionek rączych/ mknie z jajeczkiem się połączyć,/ które w mamie czeka skrycie,/ żeby zacząć nowe życie”. To było jednak 20 lat temu i nigdy się nie powtórzyło – gdy podręcznik wypadł z rynku, odważny wierszyk nie wrócił już do szkoły. Można za to znaleźć opowieść o tym, że mama, która miała „brzuch jak góra”, pojechała do szpitala i stamtąd przywiozła braciszka. Albo opis porodu z perspektywy noworodka, który przeciska się i wyskakuje na świat wprost z brzucha mamy. Nadal jednak trudno mówić o otwartości na sprawy rozmnażania czy seksualności.

– Moim zdaniem za późno. Trojgu swoich dzieci tłumaczyłam, skąd się biorą dzieci, już na etapie przedszkola – gdy temat nie był dla nich jeszcze drażliwy. Pokazałam na obrazkach, a one przyjęły do wiadomości i za dużo nie pytały. Dzięki temu już zawsze traktowały naturalnie tematy dotyczące seksu. O tym, jak są zbudowani mężczyzna i kobieta, nie musiałam im za dużo opowiadać, bo miały przecież rodzeństwo.

Dzieci dawniej sporo się dowiadywały w naturalny sposób. Wychowywały się w jednym pokoju, obserwowały młodsze rodzeństwo i rodziców. Na podwórku parzyły się zwierzęta, a dzieci patrzyły na to swobodnie. Tabuizacja zaczęła się w XIX w. i upowszechniała wraz z wiktoriańską moralnością. Dziś dzieci są odseparowane od wiedzy o seksualności człowieka, dowiadują się o tym z pornografii, bo ta jest powszechnie dostępna, a ze szkolnych podręczników prawie wcale. No, chyba że na biologii w starszych klasach, ale to już właśnie jest za późno. Szczególnie martwi mnie sposób, w jaki szkolne książki dla najmłodszych pokazują ludzkie ciało.

Chłopcy na rysunkach noszą slipy, a dziewczynki stroje gimnastyczne. Albo rysunkowe dzieci w miejscach genitaliów mają gładki, „wygumkowany” fragment, czyli – nic. Fizjologia jest ocenzurowana. Opisane są szczegółowo dłoń, ramię, szyja, głowa, udo, łopatka, biodro, kolano, tylko narządów płciowych jakby nie było. W ten sposób uczymy, że niektóre narządy mają jakieś specjalne znaczenie, że o nich się nie mówi. A jeszcze od kilkunastu lat podręczniki kładą nacisk na to, aby dzieci się odchudzały.

– Przebija się raczej argument estetyczny. Nie poprzestajemy na haśle: żyj zdrowo, uprawiaj sport dla zdrowia. Mówimy dzieciom: bądź szczupły, powinieneś ważyć mniej; i jest to traktowane jak przymus moralny. Na pewno nie jest zdrowo, jeśli dziecku wmawiamy, że cały czas musi pilnować wagi, uważać, co i ile je. Nie przez przypadek polskie dziewczynki najgorzej wśród europejskich rówieśniczek tolerują swój wygląd, skoro w podręcznikach dla najmłodszych autorzy umieszczają dzieci, które są odrzucone przez klasę z powodu tuszy, a zostaną przyjęte, dopiero gdy schudną. Na Bolka mówią „serdelek”. Są rysunki słodyczy, a pod każdym na czerwono słowo: „zakaz”. Ale zakazem są też objęte pierogi albo kluski. W innym podręczniku są przykłady diety: np. w poniedziałek dziecko miałoby zjeść na śniadanie chleb razowy z masłem, plasterki pieczonej piersi z kurczaka lub indyka, sałatę, pomidor, paski papryki, winogrona. To doskonały sposób na wywołanie w dzieciach poczucia winy. A przecież to nie one robią zakupy i decydują o tym, co będzie na śniadanie. Nie mają nic do powiedzenia, jeśli rodzice na śniadanie zamiast indyka dadzą tłustą kiełbasę na białej bułce. Mają założyć strajk głodowy? Zgodzimy się chyba, że lepiej, jeśli cokolwiek jednak będą jadły.

– Mój referat o aspekcie bezpieczeństwa w podręcznikach dla najmłodszych pewien profesor skomentował okrzykiem: „Gdybym te podręczniki przeczytał, chybabym się rzucił z mostu!”. Niebezpieczeństwo czyha na każde dziecko w każdej życiowej sytuacji. W domu może pożar wybuchnie albo prąd cię porazi. W wannie możesz się poślizgnąć. Niebezpiecznie jest iść ulicą – to skądinąd słuszna przestroga. W lesie można się zgubić. Niebezpieczny jest wiatr – bo wieje, deszcz – bo może być z niego powódź. Na zimno nie wychodź, bo zmarzniesz, na upał – bo udaru dostaniesz. Trzeba nosić czapki, kaski, nakolanniki. No, życie jest koszmarem, wynika ze szkolnych książek.

„Dziel się tem, co masz, z tym, co nie ma” – to maksyma z XIX-wiecznych podręczników. Teraz tylko przestrzegamy: nie rozmawiaj z obcym, nie pomagaj nikomu, kogo nie znasz

– Znam dziecko, które odmówiło jazdy na rolkach, bo nie mogło znieść nakolanników. Ja bym wolała jednak, żeby się ruszało z ryzykiem siniaków, niż żeby ze strachu przed nimi siedziało całymi dniami na kanapie. To pojedynczy przykład, ale dobrze ilustruje to, co robimy dzieciom przez ten nadmiar przestróg.

Mimo że wiele rad z podręczników zaliczyłabym do słusznych, uważam, że nie wszystkie musi usłyszeć siedmio- czy dziewięciolatek. Bo nie zrozumie, że np. wichura, która łamie drzewa i zrywa dachy, zdarza się rzadko, a zwykłego wiatru nie trzeba się bać. No i jednak gdy małemu dziecku powtarzamy w kółko, że celem jego życia jest pilnowanie, aby było bezpieczne, ono zaczyna wszędzie widzieć niebezpieczeństwa, a unika ryzyka. Jak ma się wobec tego prawidłowo rozwijać?

Lista rzeczy, które usiłujemy wpoić najmłodszym w drugiej czy trzeciej klasie, ale już na całe życie, uniemożliwia im normalne funkcjonowanie. Dziecko przestraszone tym, że może mieć jakiś „wypadek”, przestanie się ruszać. Jak się nie będzie ruszać, nie będzie zdrowe. Następnym krokiem może być już tylko leczenie traumy.

– Wcale nie przesadzam. Do tego niszczymy sobie tkankę społeczną. Na tej liście przestróg jest też obrona przed ludźmi, których nie znamy. Uważam to za najbardziej niebezpieczne w naszych podręcznikach. Uczeń jest przestrzegany: nie rozmawiaj z żadnym obcym, nie pomagaj nikomu, kogo nie znasz. Jeżeli ktokolwiek obcy o cokolwiek cię zapyta, uciekaj. Nie ma wśród tych przestróg argumentów innych niż ten, że to niebezpieczne. Nie tłumaczymy, co się może stać. Podręcznik nie mówi wprost: uważaj, gdy ktoś spróbuje cię niewłaściwie dotykać. Ukrywamy to przed dziećmi, chronimy je przed takimi treściami, bo są drastyczne. Co innego rada: nie odchodź z obcym człowiekiem z placu zabaw, a co innego: uciekaj, jak na placu zabaw nieznajoma pani zapyta cię o imię – a z takimi mamy do czynienia w podręcznikach. A przecież niebezpieczni, bo przemocowi, mogą być najbliżsi – o czym dla odmiany w podręcznikach się nie wspomina.

– Brak zaufania, skupienie głównie na własnych potrzebach i brak chęci niesienia pomocy to jedna z najbardziej charakterystycznych narracji współczesnych podręczników. We wcześniejszych obcy byli stosunkowo życzliwi wobec dzieci, a dzieci były wychowywane, żeby obcym pomagać. „Dziel się tem, co masz, z tym, co nie ma” – taką maksymę cytowały XIX-wieczne podręczniki. Na początku XX w. podręcznikowa Adela oddaje swoje kieszonkowe chłopcu, który wylał mleko, żeby kupił drugie, a Salusia dzieli się wszystkim, co ma, z ubogą przyjaciółką. W trudnym międzywojniu Zosia i Zuzia szyją koszulki dla biednych albo kupują tabliczkę do pisania koledze z klasy, którego na to nie stać. Dziewczynki przynoszą kwiatki chorej koleżance, a choremu chłopcu jabłko. Po II wojnie światowej z podręczników znikają ubodzy – to sprawa polityczna – ale pomoc wzajemna kwitnie, tyle że bardziej kolektywna. Za to w podręczniku z końca lat 90. znalazłam opowiastkę o dziewczynce, która podnosi z lodu małe dziecko, bo upadło. Ojciec jej za to nie chwali, przeciwnie – próbuje ją powstrzymać, krzycząc: „Nie dźwigaj!”. A czytanka ma na celu wyuczenie głoski „dź”. Od tamtych lat w podręcznikach zadomawiają się nieufność i odwrót od bezinteresowności. Aż do wierszyka dla czwartoklasistów z symbolicznym fragmentem: „nigdy i nigdzie nie odnajdę drugiego takiego wiernego kompana, jakim jestem sam dla siebie”. No, to mamy za swoje!

– Zdarzają się. I to wcale nie jest fajne. „Murzynek Bambo” został wykreślony z podręczników w ramach walki o poprawność polityczną. Co z tego, kiedy na jego miejsce wszedł niczym nieskrępowany postkolonializm? Dzieciom serwujemy opowiastki o tym, jak rodzina z Polski oferuje małemu czyścibutowi z Afryki tzw. adopcję serca – czyli funduje mu szkołę.

Albo o wolontariuszce z Polski, która uczy w afrykańskiej szkole: w każdej klasie jest pięćdziesięcioro dzieci, są bardzo grzeczne, nie mają podręczników, ale uczą się wszystkiego, z ochotą, bo dotąd spędzały całe dnie na ulicy. Podręczniki nie pokazują tego, że również w Afryce są wielkie miasta, zamożni ludzie, zróżnicowane życie. Idziemy według schematu, do tego stopnia, że w podręcznikach nadal dominują w Afryce chaty kryte słomą, a na Grenlandii igloo. Ciekawe, że gdy piszą o Polsce, na ilustracjach są porządne domy, a nie drewniane chałupy. Namawia się też w podręcznikach dzieci, żeby zostały wolontariuszami. Jak dziewięciolatek może zostać wolontariuszem albo pomóc Afryce?

– Taki zestaw norm i zasad na całe życie proponowały podręczniki w XIX w., gdy wiadomo było, że dla wielu dzieci szkolny elementarz może być jedyną książką. Musiałoby tam być napisane wszystko, w co dorośli chcieliby wyposażyć dzieci na ich życie. Dziś książek można mieć znacznie więcej, ale podręczniki jednak pozostały wzorcem normatywnym – dzieci, gdy z nich korzystają, myślą: taki jest ten świat. Dlatego badam podręczniki dla najmłodszych od 30 lat, bo w nich odbija się aktualne społeczeństwo z wszystkimi swoimi wadami.

– Klasowością. Szczęśliwie skończył się już pokazowy dobrobyt z lat 90., gdy domy wszystkich bohaterów szkolnych podręczników ociekały bogactwem i wszystkich było stać na wszystko. Dziś w podręcznikach występują ludzie ubodzy, ale – uwaga – często sugeruje się, że są ubodzy, bo się nie postarali lepiej w życiu. I jeżeli kogoś na coś nie stać, to tylko chwilowo. Ojciec mówi, że choć obiecał, nie jest w stanie kupić dziecku roweru. Ale jak przyjdzie pensja w następnym miesiącu, to mu kupi.

W naszych podręcznikach dzieci z rodzin zamożniejszych kończą szkoły, które w przyszłości mogą im zapewnić dobrą pracę, a te z rodzin uboższych bywają ofiarami przemocy, narażone są na kontakt z alkoholem, narkotykami i przestępczością. Starają się też ukryć swój status – trzymają się z boku, żeby ich nikt nie zauważył. Albo starają się wkupić czymś do grupy dzieci z głównego nurtu – np. skoro ubogi, to chociaż będzie się dobrze uczył. Dopiero wtedy zasłuży sobie na sympatię innych dzieci. Czyli w sumie musi być dużo lepszy od kolegów, żeby sobie zasłużył na szacunek.

Albo klasa zbiera stare ubrania i wiezie je do domu dziecka. Autorzy podręczników jakby się nie liczyli z tym, że ich czytelnicy też mogą żyć w domach dziecka i może im być przykro, gdy w klasie przeczytają, że ktoś chce ich odziać w wyrzucone rzeczy. Co innego, gdyby podkreślano ideę recyklingu ubrań. Albo gdyby czytanka chwaliła chłopca, który włożył sweter po bracie, bo to ekologiczne. Ale nie, my będziemy upokarzać i tak już wykluczane grupy społeczne.

Dawniej było to uzasadnione – jeszcze na początku XX w. Marian Falski przygotował elementarz osobno dla różnych warstw społecznych: inny dla dzieci wiejskich, inny dla miasta, jeszcze inny dla dorosłych uczących się czytać i pisać. I on czytał, a ubodzy, którym tak chciał pomagać, nie czytali, bo nie każdego było stać na szkołę. Dzisiaj podręczniki dostają w szkole wszyscy. Ale są formułowane z perspektywy miejskiej klasy średniej.

Prof. Anna Landau jest historyczką i socjolożką, profesor zwyczajną w Zakładzie Historii Społecznej XIX i XX w. IH PAN, przewodniczącą Komitetu Nauk Historycznych PAN, autorką książki „Co Alicja odkrywa po własnej stronie lustra. Życie codzienne, społeczeństwo, władza w podręcznikach dla dzieci najmłodszych 1785-2022”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version