Do niedawna uważałem, że w Gruzji nie jest to tak niebezpieczne zjawisko jak w Rosji, gdzie Stalin stał się częścią narodowego mitu. Ale teraz zaczął się nasilać sentyment części gruzińskiego społeczeństwa do Stalina. Ludzie postrzegają go jako swojego ziomka, potężnego wąsatego Gruzina, który trzymał w ręku imperium – mówi gruziński pisarz Arczil Kikodze.
Newsweek: Wygląda na to, że w dającej się przewidzieć przyszłości Gruzja nie wejdzie do UE. Nie obawiasz się, że utknęliście w geopolitycznym czyśćcu?
Arczil Kikodze: Boimy się wielu rzeczy, ale większość z nas, a już na pewno ludzie młodzi – najbardziej boją się Rosji. Nie znają jej, mówią po rosyjsku, a mimo to wiedzą, że jest czymś złym. Istnieją dwa rodzaje geografii – geografia polityczna i geografia wyobraźni. Dla młodych Gruzinów ważniejsza jest ta druga, więc Berlin w ich odczuciu jest znacznie bliżej Tbilisi niż Moskwa. Dramat polega na tym, że znaleźli się w rosyjskiej orbicie. Do Rosji zbliżaliśmy się krok po kroku, aż w końcu znaleźliśmy się w ślepym zaułku. Wiem, że wejście do UE nie będzie łatwym procesem, ale zmieniamy się, także jako społeczeństwo. Młodzi nie mają złudzeń co do gruzińskiej polityki, ale dorastali w niepodległej Gruzji. Takie wartości jak demokracja czy liberalizm, które być może zdewaluowały się nieco na Zachodzie, dla nas są szalenie istotne.
Od końca listopada Gruzini demonstrują przeciwko rządowi, który do 2028 r. zawiesił negocjacje dotyczące wejścia do UE. To początek kolejnej rewolucji pokojowej?
– Nie nazywamy tego rewolucją. Staramy się zmusić rząd do zorganizowania przedterminowych wyborów, gdyż te przeprowadzone pod koniec października zostały sfałszowane. Moja córka była obserwatorem wyborczym w małym miasteczku i na własne oczy widziała wiele nieprawidłowości. Jestem pewien, że wynik został zmanipulowany, choćby dlatego, że pomimo ewidentnego spadku popularności partia rządząca uzyskała więcej głosów niż w 2020 r. Protesty są oddolne, nie stoi za nimi żadna siła polityczna. Na demonstracjach pojawiają się politycy, ale nie są na tyle popularni ani wpływowi, by kontrolować demonstrantów. Z wyjątkiem prezydentki Salome Zurabiszwili, która w tym wszystkim odgrywa ważną rolę.
Foto: Marek Gorczyński / PAP
Czym obecne protesty różnią się od poprzednich, choćby tych z maja?
– Różnorodnością. Nigdy nie widziałem tak kreatywnych demonstracji. Niektóre formy protestu są bardzo inteligentne. Odbywają się różne, czasami naprawdę zabawne marsze. Pod koniec grudnia moja żona, która jest filologiem klasycznym, wzięła udział w Marszu Hellenistów (śmiech). Zauważyłem też wielką solidarność pomiędzy ludźmi różnych profesji, czego wcześniej nie było. Myślę, że w czasie tych ulicznych protestów narodziło się nowe społeczeństwo. Mamy do czynienia z końcem homo sovieticus w Gruzji. Władze chciałyby ukarać kogoś za bunt, ale nie są w stanie, gdyż demonstracje nie mają przywódców.
Niestety, przy okazji protestów ujawnił się konflikt pokoleń. Wielu rodziców nie rozumie, dlaczego ich dzieci wychodzą na ulice, więc tego nie akceptuje. Starsze pokolenie dorastało w okowach imperium sowieckiego. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że ich poglądy na rzeczywistość są dziedzictwem imperialistycznej polityki. Wielkim problemem Gruzji jest słaby poziom edukacji. Wielu, szczególnie starszych Gruzinów nie jest w stanie zrozumieć, że wbrew propagandzie UE to nie jest żadne imperium, tylko klub krajów, w którym każdy jest równy.
Jak wielkie jest ryzyko, że sytuacja wymknie się spod kontroli i dojdzie do rozlewu krwi?
– Wszyscy się tego boimy. Nie możemy dać się sprowokować. Myślę, że właśnie dlatego Salome Zurabiszwili opuściła pałac prezydencki, choć wcześniej odgrażała się, że zostanie w nim po inauguracji nowego prezydenta, gdyż nie uznaje jego wyboru. Uważam, że postąpiła słusznie, nie chciała dać władzom pretekstu do użycia siły. Ale dla wielu to była bardzo kontrowersyjna decyzja.
Myślą, że zdradziła protestujących?
– Niestety, tak jest to postrzegane. Nadzieję daje mi to, że Gruzja jest małym krajem – tu dosłownie każdy zna każdego. Policjanci wiedzą, że jak zaczną strzelać do ludzi, to wcześniej czy później za to zapłacą, bo ludzie ich rozpoznają. Każdy ma jakiegoś krewnego, który bierze udział w tych protestach. Możesz wspierać rząd, ale wiesz, że wśród demonstrantów jest twój siostrzeniec albo córka…
Jeden z bohaterów twojej powieści „Słoń południowy” mówi: „Czas płynie. Sprawy tracą na aktualności, ludzie o nich zapominają. Czas zawsze działa na niekorzyść protestujących”.
– Ludzie wciąż protestują i myślę, że zostaną na ulicach tak długo, jak będzie to konieczne. Także dlatego, że czują się tam szczęśliwi. Przychodzę niemal co wieczór na aleję Rustawelego i widzę uśmiechnięte twarze. Uczestnicy demonstracji tłumaczą, że gdyby zostali w domu, toby zwariowali. Rząd gra na przeczekanie, więc policja obchodzi się z demonstrantami łagodniej, ale mogą zdławić protesty, kiedy tylko będą chcieli.
Może czekają na odpowiedni moment?
– Nie znam logiki, którą kierują się ludzie władzy. W rzeczywistości liczy się tylko logika Bidziny Iwaniszwilego [miliardera, założyciela ugrupowania Gruzińskie Marzenie, byłego premiera – red.]. Nigdy nie będę w stanie go zrozumieć. Tragizm sytuacji polega na tym, że wszystko zależy od jednego człowieka.
Przyznam, że fascynuje mnie ten miliarder mieszkający w pałacu z widokiem na Tbilisi. „Politico” nazywa go „człowiekiem, który kupił kraj”. Dla mnie to postać kafkowska.
– Albo żywcem wyjęta z filmowej serii o Jamesie Bondzie. Iwaniszwili przekupił wielu Gruzinów. Przyjechał z Rosji z zarobionymi tam miliardami jako dobroczyńca i przez dziesięciolecia rozdawał pieniądze inteligencji. Część jej przedstawicieli do dziś uważa, że powinni być mu za to wdzięczni.
Wygląda na to, że wyciąga Gruzję z orbity UE, aby uspokoić Moskwę. Chce w ten sposób chronić swoją pozycję i interesy?
– Niektórzy mówią, że od samego początku grał w rosyjską grę. Wydaje mi się, że niekoniecznie. Niestety, jeśli budujesz system, w którym tylko ty podejmujesz najważniejsze decyzje, a cała reszta to tylko fasada, to wcześniej czy później kończysz w związku z Rosją. Obecna sytuacja wymaga rozmów z partnerami z Zachodu, ale niby kto miałby z nimi rozmawiać, skoro krajem rządzi jeden facet, który woli pozostać w cieniu?
Gruzińskie Marzenie to partia otwarcie prorosyjska? A może ludzie Bidziny próbują manewrować między Europą a Rosją, czekając na wynik wojny w Ukrainie?
– Zacznijmy od tego, że to nie jest partia polityczna, bo te zwykle kierują się jakimiś wartościami, czego nie można obecnie powiedzieć o Gruzińskim Marzeniu. Na samym początku, kiedy udało im się odsunąć w wyborach od władzy Micheila Saakaszwilego, byli gwiazdami gruzińskiej polityki, ale wszyscy, którzy mieli honor lub po prostu własne zdanie, opuścili już tę partię. Myślę, że jakieś 95 proc. posłów Gruzińskiego Marzenia z 2012 r. przeszło do opozycji. Tym razem wystawili więc do wyborów nieznanych bliżej ludzi. W większości to biznesmeni. W poprzednim parlamencie zasiadało ponad 30 milionerów. Wyobraź sobie ponad 30 posłów milionerów w biednym kraju! Gruzińskie Marzenie reprezentuje interesy wielkiego biznesu, który boi się politycznych wstrząsów. Mają swoich zwolenników wśród ludu, ale są to głównie ludzie ubodzy, niewykształceni, którymi łatwo manipulować, korzystając z chwytów rosyjskiej propagandy. Wmawiają ludziom, że UE to zepsucie, geje itd. Jeśli jesteś biedny i nie masz w życiu zbyt wiele radości, bardzo łatwo rozbudzić w tobie niechęć i agresję.
Jaką rolę może odegrać nowy prezydent, były piłkarz Manchesteru City, Micheil Kawelaszwili?
– Nie uznajemy go za prezydenta. Myślę, że wcale tak bardzo nie pragnął nim zostać. Dwoje poprzednich prezydentów – Giorgi Margwelaszwili i Salome Zurabiszwili – też zostało wybranych przez Iwaniszwilego, ale sprawując urząd, kierowali się pewnymi zasadami. Tym razem Bidzina namaścił człowieka z najmniejszymi ambicjami politycznymi. Kawelaszwili to po prostu przystojny Gruzin. Nie jest zbyt mądry, nie ujawnia własnych opinii w ważnych sprawach – po prostu idealny prezydent Gruzińskiego Marzenia. Rządzący starają się przekonać opinię publiczną, że to oni są Gruzją. Jeśli więc opowiadasz się przeciwko Iwaniszwilemu bądź jego partii, jesteś przeciwko Gruzji.
Przez co najmniej dwa wieki Rosja wpływała na to, co dzieje się w Gruzji. Czy jesteście w stanie zerwać historyczne więzi z Moskwą?
– Mam nadzieję, że właśnie to robimy. Wierzę, że wyjście z rosyjskiej strefy wpływów jest możliwe, w przeciwnym razie nasza walka nie miałaby sensu. Kiedy spieram się ze zwolennikami rządu, używam zawsze tych samych argumentów: „Okej, Rosja jest niebezpieczna, ale możemy przeciwstawić się jej tylko w jeden sposób – starając się nie być tacy jak Rosja, to znaczy nie mieć takiego samego społeczeństwa, tych samych praw itd.”. Jeśli władze np. kopiują rosyjskie ustawy, to Gruzja staje się Rosją. Rosjanie mogą nas stosunkowo łatwo podbić, nie jesteśmy krajem z takimi zasobami jak Ukraina. Przyjdzie im to znacznie łatwiej, jeśli w Gruzji będzie takie samo prawo, sposób rządzenia, ta sama mafia i poziom korupcji co w Rosji.
Jaki jest stosunek Gruzinów do Rosji i Rosjan?
– Rosyjsko-gruzińskie relacje są skomplikowane, ale postaram się to wyjaśnić w prosty sposób. Otóż w rosyjskiej wizji świata Gruzja jest rajem. Rosjanie powiadają: „Kochamy Gruzinów! Kochamy Gruzję!”. I rzeczywiście kochają, tyle tylko że własną imperialną wizję Gruzinów – w ich mniemaniu ludzi naiwnych, nieco głupich, ale za to pięknych i gościnnych. Jeśli odstajesz od tego stereotypowego obrazu, to jesteś „nieprawilny Gruzin”. Problem polega na tym, że niektórzy Gruzini, szczególnie osoby ze starszego pokolenia, zachowują się tak, jak chcieliby Rosjanie, choć w rzeczywistości są inni. Ważną rolę odgrywają sprawy damsko-męskie, seks (śmiech). Mamy słabość do Rosjanek. Często Gruzin dziwi się więc, kiedy ktoś mówi o nim, że jest prorosyjski: „Dałem w mordę 20-30 Rosjanom i przespałem się z ich żonami i córkami, a wy mówicie, że jestem prorosyjski?”. Nie rozumie, że dobrowolnie stał się projekcją rosyjskiej, imperialnej wizji gruzińskości.
Historia waszych relacji politycznych z Rosją to dzieje rosyjskich podstępów i zdrad.
– Są różne narracje na temat stosunków Gruzji z Rosją. Mnóstwo Gruzinów współpracowało z reżimem w czasach sowieckich, ale po odzyskaniu niepodległości stali się nacjonalistami i osobami głęboko religijnymi. Jest jeszcze coś – w zerwaniu z Rosją przeszkadza nam słaba znajomość języka angielskiego wśród starszej części społeczeństwa. Starsi nie mają dostępu do zagranicznych źródeł informacji. Młodzi potrafią czytać po angielsku czy niemiecku, mają więc bardziej krytyczne umysły.
W „Słoniu południowym” pewien Polak, producent filmowy, namawia bohatera do zrobienia filmu o bohaterskiej walce Gruzinów przeciwko Rosji, ten zaś tłumaczy, że „historia naszego współistnienia z Rosjanami to niekończąca się saga kolaboracji, a nie walki”.
– To pisarska prowokacja, ale jest w tym sporo prawdy. Oczywiście, buntowaliśmy się przeciw Rosji, ale nie cały czas tak jak wy, Polacy, od czasów zaborów. Niemal przez cały XIX w. idea narodowa była w Gruzji praktycznie martwa.
Nie ciąży wam dziedzictwo Stalina – Josefa Wissarionowicza Dżugaszwilego?
– Ciąży, ale do niedawna uważałem, że w Gruzji nie jest to tak niebezpieczne zjawisko jak w Rosji, gdzie Stalin stał się częścią narodowego mitu. W Gruzji nie robiliśmy filmów o Stalinie. Teraz zaczął się nasilać sentyment części społeczeństwa do Stalina. Ludzie postrzegają go jako swojego ziomka, potężnego wąsatego Gruzina, który trzymał w ręku imperium.
Według badań jednego z think tanków z 2024 r. 32 proc. badanych Gruzinów określiło swój stosunek do Stalina jako podziw, szacunek lub sympatię, zaś 27 proc. – jako antypatię, irytację lub nienawiść.
– No cóż, ten sentyment do Stalina sięga korzeniami schyłku imperium sowieckiego. Kiedy żył, wszyscy się go bali. W latach 70. czy 80. XX w. wielu Gruzinów zaczęło postrzegać go jako gruzińskiego nacjonalistę. Myśleli sobie: może i był okropny, ale w końcu to Gruzin, którzy rządził imperium.
W tym myśleniu przejawiała się cała nasza prowincjonalna duma. Niestety odsetek Gruzinów, którzy pozytywnie postrzegają Stalina, rośnie, co jest wynikiem propagandy skopiowanej z rosyjskich wzorców.
Jakie są ważne składniki gruzińskiej tożsamości?
– Kochamy życie, jesteśmy hedonistami, dbamy o swoje korzenie – geograficzne i rodzinne, mamy skłonność do idealizowania rodziców, dziadków, przodków. Ważną częścią codziennego życia Gruzina jest wino – niemal każdy próbuje robić własne wino.
Staramy się nie obnosić publicznie z naszymi problemami czy cierpieniami. Jesteśmy do przesady towarzyscy i klanowi, często zachowujemy się tak, jakbyśmy odgrywali jakieś teatralne role.
Arczil Kikodze (ur. 1972 r. w Tbilisi) jest pisarzem, fotografikiem, aktorem, scenarzystą. W Polsce ukazały się m.in. jego „Ptaki i ludzie” oraz „Słoń południowy”. Opowiadanie „Pociąg do Kacheti” otwiera wydaną właśnie przez Centrum Mieroszewskiego antologię gruzińską „Jeszcze ciemniej”