Postanowiłem napisać o tym, że ludzie mogą być szczęśliwi. W końcu mamy nowy rok, a ten zawsze przynosi nadzieję. Ale najważniejsze to nie mieć złudzeń.
Powiem wam tak: macie przerąbane. Czegokolwiek byście sobie życzyli w nowym roku – nie spełni się. Wasze liczne postanowienia noworoczne diabli wezmą. Przyszłość wygląda jeszcze gorzej, niż wyglądała rok temu. Wszystko, co najlepsze, macie już za sobą. Kasy i zdrowia będzie coraz mniej. Może utrzymacie pracę, ale na awanse nie liczcie. Przyjaciele odejdą, dzieci was znienawidzą, o wojnie nawet nie wspominam, bo jest nieuchronna. Poza tym wszyscy zestarzejecie się, zbrzydniecie, zachorujecie, a większość z was też kompletnie zgłupieje.
Te oczywistości przyszły mi na myśl po obejrzeniu serialu „Udar”, nowej polskiej produkcji, która jest – szok i niedowierzanie! – doskonała, oryginalna, strasznie smutna, a przez to niebywale wesoła. Serial leżał w zamrażarce chyba rok, bo został nakręcony dla skandynawskiej platformy Viaplay, która zwinęła się, zanim się rozkręciła. Ale „Udar” przed chwilą miał premierę na innej platformie, znajdziecie go w pięć sekund. I zróbcie to, bo to wasza ostatnia szansa, by uwierzyć, że życie może mieć sens.
Serial inny niż wszystkie
Nie ma tu seryjnego mordercy, nie ma porwanych dzieci, nie ma mrocznej tajemnicy z przeszłości ani zemsty po latach. Nikt nikogo nie gwałci ani nie ćwiartuje. Nie ma policjanta z problemami osobistymi ani profilerki z traumą. Nie ma tego, co oglądaliście już sto razy, a właśnie oglądacie po raz sto pierwszy.
Nie ma w tym serialu księży ani psychoterapeutów. Nie ma bandytów ani polityków. Nie ma Polski z jej wszystkimi paranojami. Nie ma tego, czym rzekomo żyje cały kraj. Są tylko ludzie na skraju załamania nerwowego. Ludzie, którzy nie ogarniają, nie dowożą, nie dają rady. I muszą sobie uświadomić, że nie są tak zaj******, jak im się wydawało. Słowem, jest to serial o was.
Otóż życie jako takie może być bardziej przerażające niż każdy sztampowy kryminał, każdy ze sztancy wytłoczony thriller, który wam producenci wciskają, wiedząc, że waszymi gustami rządzi nieśmiertelny inżynier Mamoń. Żaden psychopatyczny zabójca z tysięcznego takiego samego serialu nie będzie tak ciekawy jak bohaterowie „Udaru”. Bo ten psychopatyczny zabójca to nie wy. Wy zaś jesteście każdym z bohaterów „Udaru” i naprawdę możecie się przestraszyć. Zwyrodniały morderca mało kogo dopadnie, natomiast życie nieustannie dopada każdego. Część z was dopadnie nawet refleksja, że sobie to życie schrzaniliście, lata młodości przemknęły jak kometa, a do drzwi stuka kosturem starość.
Jacek, warszawski sybaryta, człowiek modny i sławny, recenzent kulinarny i gwiazdor telewizji, przy okazji buc jakich mało, dostaje udaru. Na udar umiera więcej ludzi niż z rąk seryjnych morderców, ale dopiero Paweł Demirski, autor scenariusza i dialogów, wpadł na to, że można wokół udaru zrobić fabułę. Ten Demirski, który kiedyś napisał fenomenalny serial „Artyści”, gdzie odbywało się darcie łacha ze środowiska teatralnego. Ten Demirski, który napisał z tuzin sztuk teatralnych, wyreżyserowanych przez Monikę Strzępkę. Tak, tę samą, która w warszawskim Teatrze Dramatycznym postawiła pomnik złotej waginy nazwany Wilgotną Panią, okadzała swój „waginet” szałwią, a potem wyleciała z hukiem z dyrektorstwa. Co będzie ze Strzępką – nie wiem; czy Demirski będzie nadal pisał sztuki teatralne – nie wiem tym bardziej. Wiem tylko, że powinien pisać scenariusze seriali. Demirski ma niebywały słuch i fenomenalny talent do pisania dialogów, wiedziałem to od czasów „Artystów”, ale teraz wiem jeszcze lepiej. Ledwo osiem półgodzinnych odcinków, co jak na film fabularny byłoby bardzo dużo, ale na serial to haniebnie mało. Jeśli ktoś ma duże pieniądze do wydania, to niech, na Boga, leci do Demirskiego i zamawia u niego kolejne sezony „Udaru”. Na początek pięćdziesiąt odcinków, a potem się zobaczy.
Jeśli ten serial przejdzie szerzej niezauważony, to będzie wielka strata. Wiem, jak to brzmi, bo tysiąc razy czytaliście, że musicie coś koniecznie obejrzeć, ale tym razem naprawdę musicie, droga klaso średnia z artykułów w „Newsweeku”.
Życie dopadnie każdego
Jacek jest egoistycznym, egotycznym, egocentrycznym facetem w kryzysie wieku średniego, a więc postacią, od której trzeba trzymać się jak najdalej. A jednak są ludzie, którzy się go trzymają i chcą mu pomóc, gdy wraca do zdrowia. Wszyscy oni znajdują się w kryzysie, na zakręcie życiowym oraz w egzystencjalnej czarnej dziurze, bez względu na płeć, wiek i pozycję zawodową. Czy może być lepszy pomysł na serial komediowy niż historia grupy ludzi na skraju załamania nerwowego? Nie może.
Małżeństwo w stanie rozpadu, z dzieckiem, które postanawia zmienić płeć, co nawet dla postępowych i tolerancyjnych rodziców stanowi problem. Chcą na rok wyjechać do Tajlandii, by ratować związek, ale muszą zostać, bo Jacek miał udar. Dalej: młody gej na granicy histerii, który chciałby podjąć pracę, ale do żadnej się nie nadaje, bo jak już jakąś podejmie, to następnego dnia ją rzuca – sympatyczny nieudacznik, modelowy przegryw, jakich pełna jest Warszawa. Kolejna postać: weteranka polskich mediów, kiedyś wyznawczyni kultury zapierdolu, dziś zasiadająca w zarządzie stacji telewizyjnej skończona alkoholiczka, niemogąca zrozumieć, że lata 90. dawno minęły. I jej bratanek, korposzczur w garniturze, tak pozbawiony fantazji i wyobraźni, jak tylko może być menedżer w korporacji medialnej. Po prawdzie potwornie przerażony utratą pracy chłopiec, udający mężczyznę. Na koniec samotna matka z małym dzieckiem i wizją bankructwa, wciąż na granicy szaleństwa, tak bardzo, że nawet zapomina, że ma dziecko. Ale jak sobie już przypomni, w którym miejscu swojego życia się znajduje, to będzie walczyć o przetrwanie jak zwierzę w dżungli.
I kilka innych osób, z których każda tęskni za normalnym życiem, za bezpieczeństwem finansowym, za rodziną, za zdrowiem psychicznym i normalną miłością, a nie kolejnym toksycznym związkiem. Spieszę uspokoić wszystkich, którzy boją się seriali o problemach zdrowotnych. Zwłaszcza że udar, wylew, zawał to przecież święta trójca śmierci pustoszącej całe pokolenia – przepite, przepalone, przejedzone i przepracowane. Tu udar jest tylko pretekstem, to nie jest serial o szpitalu.
Każdy widział tysiąc filmów z zaskakującym zakończeniem, ale tu zakończenie jest wręcz porażająco zaskakujące, bo okazuje się, że grupa ludzi pokręconych, z których każdy jest pokręcony inaczej, każdy jest samotny i nieszczęśliwy – jest w stanie stworzyć wspierającą się wspólnotę. Jedni drugich wyciągają spod lodu, gdy ci drudzy toną, jedni wobec drugich okazują się wspierający, choć sami potrzebują ratunku. To oczywiście kompletnie popaprana wspólnota, ale czyż nie lepsza niż wszystkie wspólnoty polityczne, narodowe, kibicowskie i światopoglądowe? Niż te wasze banieczki w social mediach, gdzie stukacie wściekłe komentarze i wydaje wam się, że macie przyjaciół? Możecie mieć wyrobione zdanie na każdy temat, możecie być tacy moralni, niezłomni i szlachetni, jak tylko lubicie się przedstawiać. Możecie się oburzać – co wam zawsze świetnie wychodzi. Możecie pryncypialnie potępiać – co wam wychodzi jeszcze lepiej. Ale prawdziwe życie i tak was dopadnie.