Kobiety z pokolenia Z znacznie rzadziej niż starsze koleżanki decydują się na dzieci. Te, które wybrały macierzyństwo, bywają oskarżane przez rówieśników o egocentryzm. I często słyszą pytanie: „Po co ci to?”.

Wpadka była? – zapytała 25-letnią Oliwię koleżanka z pracy, gdy ta opowiadała o swojej trzyletniej córce. Były na firmowej imprezie, rozmowie przysłuchiwało się kilka osób. Dziewczyna wydukała tylko krótkie „nie” i zmieniła temat.

Zdarzało się, że ludzie spoglądali na nią z powątpiewaniem, gdy opowiadała, że najpierw był ślub, a potem świadoma decyzja o zajściu w ciążę. Nikt jednak nie odważył się na głos powiedzieć tego, co wielu myślało. Aż do tamtego wieczoru. – Tłumaczyłam sobie, że ona była pijana, ale i tak było mi przykro – mówi.

Opowiada, że pobrała się z dwa lata starszym partnerem, gdy miała 20 lat. Poznała go w pierwszej klasie liceum, chodzili do tej samej szkoły. Najpierw pojawiła się przyjaźń, a potem miłość. Jej mąż zaraz po szkole – z pomocą rodziców – rozkręcił własny biznes. Internetowy sklep z elektroniką, który świetnie funkcjonuje do dziś. Nie widział potrzeby studiowania, ona poszła na psychologię.

Pod koniec ciąży wzięła urlop dziekański. Już nie wróciła na studia, bo przez pierwsze dwa lata życia córki siedziała z nią w domu. Rok temu poszła do pracy – trochę po to, żeby dołożyć się do domowego budżetu, ale przede wszystkim dlatego, że potrzebowała więcej kontaktów z ludźmi.

Teraz zastanawia się jednak, czy to była dobra decyzja. – Mam wrażenie, że ludzie z pracy traktują mnie gorzej przez to, że jestem młodą matką. Może myślą, że jestem głupia, że chciałam dziecka tak wcześnie, albo że kłamię z tym, że było planowane. Wiesz, nie zawsze wyrażają to tak wprost jak ta koleżanka, ale takie rzeczy się czuje – przyznaje Oliwia.

Nie żałuje decyzji o dziecku – ba, planują z mężem kolejne. Jest jedynaczką i zawsze marzyła o rodzeństwie, więc sama chciałaby mieć trójkę dzieci. Czasem czuje się jednak niezrozumiana i samotna. Znajomi z pracy patrzą na nią z góry. Koleżanki poznane w liceum czy na studiach zniknęły z jej życia, gdy urodziła – one w głowie miały imprezy, ona zmienianie pieluch. Gdy spotyka jakieś inne mamy na placu zabaw, też trudno jej nawiązać z nimi bliższe relacje, bo zazwyczaj dzieli je spora różnica wieku. Wiele jest o 10 lat starszych od niej.

– Czasem próbują mi udzielać dobrych rad albo mówią ze współczuciem, że „nie zdążyłam się wybawić”. A mnie nigdy nie ciągnęło do szaleństw – mówi. Czuje, że ma oparcie w partnerze. W rodzicach i teściach też, chociaż oni czasem kręcą głową na jej podejście do wychowania dziecka – sami zrobiliby wiele rzeczy inaczej. Ale też słuchają, gdy tłumaczy, dlaczego na przykład pozwala się córce wypłakać – nawet w miejscach publicznych – zamiast natychmiast ją uciszać. Byłaby jednak w pełni szczęśliwa, gdyby znalazła choć jedną przyjaciółkę, z podobnym podejściem do życia i na podobnym etapie. – Może jeszcze wrócę na studia i wtedy się uda – marzy.

Jeszcze w 2010 r. Oliwia miałaby prawdopodobnie dużo mniejszy problem ze znalezieniem matek w jej wieku. Z danych GUS wynika, że kobiety między 20. a 24. rokiem życia urodziły wtedy 80 137 dzieci. Zaledwie 12 lat później ta liczba spadła ponaddwukrotnie i wyniosła 33 384. Chociaż liczba młodych matek spadała i wcześniej, to dopiero wraz z wejściem pokolenia Z (osób urodzonych po 1997 r.) w wiek reprodukcyjny ten trend drastycznie przyspieszył.

Z badań CBOS „Postawy prokreacyjne kobiet” wynika, że znaczna część zetek nie planuje dzieci i ten odsetek wzrasta wraz z wiekiem. Spośród kobiet między 18. a 24. rokiem życia 29 proc. stwierdziło, że nigdy nie chce mieć dzieci, a wśród nieco starszych przedstawicielek pokolenia – tych mających do 29 lat – było to już 45 proc.

Przyczynami niechęci do posiadania dzieci, jak wynika z danych zebranych przez amerykańskiego Business Insidera i YouGov, są poczucie finansowej niestabilności, zły stan psychiczny, trudności w znalezieniu partnera. Z ankiet zrobionych wśród 2 tys. przedstawicieli pokolenia wynika też, że część z nich postrzega posiadanie dzieci jako egocentryczne – według nich to dokładanie się do zmian klimatycznych. Do tego mają obawy, że ich dzieci żyłyby w czasach wojen o wodę i chaosu – nie chcą mieć poczucia odpowiedzialności za „skazanie ich” na taką rzeczywistość.

Te zetki, które jednak decydują się na dzieci, czują na sobie ogromną presję. Mają wrażenie, że ludzie wokół oczekują, że wytłumaczą się ze swojego wyboru. Kładą również ogromny nacisk na „idealne” wychowanie dzieci – tak by nie powielać błędów swoich rodziców.

– Mam znajomych, którzy widzą dziecko jako problem i nie rozumieją, dlaczego się zdecydowałam – mówi 27-letnia Natalia. Dla niej ta decyzja była jednak oczywista – wiedzieli z mężem, że chcą dziecka. I że lepiej zdecydować się na nie wcześniej niż później, bo Natalia zmaga się z chorobami tarczycy, które mogą skutkować problemami z zajściem w ciążę. Od momentu decyzji o dziecku – zaraz po studiach – była więc pod kontrolą ginekologa i endokrynologa. Ciąża pojawiła się szybko i teraz Natalia ma w domu trzylatkę.

Dzielą się z partnerem obowiązkami po równo – ona pracuje jako ratowniczka medyczna, ma czasem nocne zmiany, więc to wszystko wymaga wyższego poziomu organizacji, ale jeśli trzeba, mąż bierze wolne. Mają też przyjaciela – chrzestnego ich córki – na którego mogą liczyć w kryzysowych sytuacjach.

– Nie ze wszystkimi znajomymi udało nam się utrzymać kontakt, ale on przy nas trwa i jest naszą ostoją. Czasem wpada po prostu na godzinę i zabawia małą, mąż ma czas pójść na zakupy, a ja odetchnąć – podkreśla Natalia.

W najbliższym otoczeniu nie ma poczucia, że jest oceniana z powodu swojej decyzji, ale gdy zajrzy czasem do internetu, to włos jeży jej się na głowie. Czyta o „madkach” i „gówniakach”, o tym, jak powstają kolejne miejsca bez wstępu dla dzieci i że dzieci powinno się trzymać jak najdalej od innych dorosłych.

Ma wrażenie, że w czasach, gdy rodzicielstwo jest coraz rzadszym wyborem, dyskryminacja matek z dziećmi przybiera na sile. I jednocześnie nie ma nikogo, kto w zorganizowany sposób by je przed takim traktowaniem chronił.

Gdy się za dużo naczyta, to potem podczas wyjść z córką ma te komentarze z tyłu głowy. Mimowolnie rodzi się w niej poczucie winy, że zamiast siedzieć w domu, ma ochotę być wśród innych. Szczególnie gdy mała płacze w sklepie czy restauracji. A potem jest na siebie zła za te wyrzuty sumienia, bo przecież dziecko ma prawo płakać. To podstawowy sposób regulowania emocji.

– W duchu dziękuję wszystkim tym, którzy w takich sytuacjach, zamiast posyłać wymowne spojrzenia, po prostu nie zwracają na nas uwagi – mówi.

Psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Wieloch zwraca uwagę, że matki otrzymują obecnie sprzeczne komunikaty. Słyszą, że kobiety powinny zachodzić w ciążę i rodzić dzieci, bo to dobre chociażby dla gospodarki. Jednocześnie muszą się mierzyć z zarzutami o egocentryzm i niezrozumieniem ze strony osób, które albo w ogóle nie chcą powiększać rodziny, albo odkładają to na potem.

– Taka sytuacja może wywoływać duży lęk. W swoim gabinecie wśród młodych matek obserwuję coraz więcej tych z depresją poporodową. Poczucie, że cokolwiek by zrobiły, robią źle, może się dokładać do rozwoju zaburzeń – mówi.

I chociaż wkład mężczyzn w wychowanie dzieci jest coraz większy, to jednocześnie od kobiet też oczekuje się więcej. Na przykład, by po urodzeniu dziecka nie rezygnowały z kariery, ale łączyły obie role, tak by pozostać w emancypacyjnym trendzie. Ekspertka opowiada o matkach, które nienawidzą swojej pracy, ale wróciły do niej tylko dlatego, by nie być uznane za „kury domowe”.

Współczesne matki mają też coraz więcej okazji, by porównywać się z innymi. – W przeszłości kobiety porównywały się do własnych matek lub koleżanek. Jednak nijak miało się to do dzisiejszej skali, gdy jesteśmy zalewani obrazami idealnego macierzyństwa w mediach. Trudno nie czuć się źle, gdy widzimy matki, które wychowują dziecko, robią karierę, chodzą na siłownię i zawsze wyglądają świetnie. Nawet jeśli wiemy, że to tylko internetowa kreacja – podkreśla Wieloch.

Radzi, by młode mamy szczególnie uważnie dobierały osoby, które obserwują na Instagramie czy Facebooku. Można już znaleźć konta, które odczarowują rodzicielstwo i wspierają młode matki.

25-letnia Paulina przyznaje, że czasem zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. Patrzyła na domy instagramowych matek, w których zawsze jest idealnie czysto, nikt nie choruje, nikt się nie złości. Patrzyła na rozgardiasz w swoim domu i stwierdzała, że nie dosięga tych wygórowanych standardów.

Teraz po prostu mniej zagląda do social mediów i przestała obserwować kilka influencerek. A gdy potrzebuje informacji o wychowywaniu dzieci, sięga raczej po książki lub podcasty. Stara się też nie przejmować nieporozumieniami, do jakich dochodzi czasem ze starszymi członkami rodziny – wie, że mają po prostu różne doświadczenia i podejścia.

– Podczas pierwszego roku życia syna było sporo zgrzytów. Miałam problemy z karmieniem piersią, więc w razie czego kupiliśmy mleko modyfikowane. Moja teściowa wbijała mi szpilki z tego powodu. Nie słuchała też, gdy prosiłam, by ludzie nie całowali syna w buzię, nie chciałam go narażać na zarazki, ale ona wiedziała lepiej – wzdycha Paulina.

Po burzliwym początku udało się jej jednak wypracować relację z teściową i teraz dostaje od niej dużo wsparcia. Docenia też, że ma oparcie w mężu, i to, że dzięki macierzyństwu zbliżyła się z kilkoma przyjaciółkami. Z częścią koleżanek z liceum drogi się rozeszły, ale nie ma żalu. One oczekiwały spędzania czasu jak za dawnych lat, a jej rutyna diametralnie się zmieniła i trudno było się spotkać gdzieś pośrodku.

Nie zawsze łatwo jest jej być młodą mamą, ale podkreśla, że każdą trudność osładza obserwowanie, jak rozwija się jej syn. I to, jaki jest szczęśliwy. Mówi: – Dla jego uśmiechu zrobiłabym wszystko.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version