— Zdarzało się, że zostałam kopnięta, uderzona, opluta. Najczęściej jednak mam do czynienia z agresją słowną. Nieraz kierowano do mnie groźby śmierci — mówi Patrycja, ratowniczka medyczna z 10-letnim stażem. Naczelna Izba Lekarska alarmuje, że nawet co drugi medyk w Polsce padł ofiarą agresji ze strony pacjenta.
Patrycja pracuje na SOR-ze. Swoją drogę zawodową rozpoczęła z poczuciem misji, chciała ratować zdrowie i życie. Dzisiaj przyznaje, że jest wypalona. Pracuje, bo musi. — Zrobiłam się aspołeczna. Niechętnie spotykam się z ludźmi, bo jestem bardzo przebodźcowana. Choruję na depresję, mam stany lękowe, zespół stresu pourazowego — wszystko to jest wynikiem pracy w ratownictwie medycznym — opowiada.
„Usłyszałam, że mnie zabije”
Z trudnymi, groźnymi sytuacjami Patrycja mierzy się niemal codziennie. Pracuje w systemie 12-godzinnym, ma w miesiącu 14 dyżurów. Większość z nich upływa pod znakiem agresji. – Dwa dni przed naszą rozmową, podczas nocnego dyżuru, musieliśmy wezwać policję – opowiada. – Nie byliśmy w stanie poradzić sobie z agresywnym pacjentem. W zeszłym tygodniu inny pacjent wyrwał baterię z umywalki i biegał z nią po SOR-ze. Najgorzej było jednak w czasie pandemii, gdy pracowałam w punktach wymazowych. Kiedy szłam na przerwę do toalety, ludzie szli za mną, domagając się, żebym wracała i robiła im testy. Od jednego z pacjentów usłyszałam wtedy, że mnie zabije, jeśli opuszczę swoje stanowisko – wspomina.
Patrycja z agresją spotyka się także w internecie. Prowadzi lifestylowe konto na Instagramie, ale zdarza się jej poruszać także kwestie medyczne. Kiedy opowiada o swojej pracy, wylewa się na nią fala hejtu. — Tam też dostaję groźby śmierci. Zarówno w realu, jak i w internecie osoby agresywne najczęściej są sfrustrowane tym, co dzieje się w polskiej ochronie zdrowia. Ja też jestem. Pracuję na SOR-ze, którego zadaniem jest ratowanie życia, tymczasem jesteśmy śmietnikiem polskiej ochrony zdrowia. To, czego nie zrobi lekarz pierwszego kontaktu czy nocna opieka, musimy robić my. Spycha się do nas osoby, które niekoniecznie powinny do nas trafiać. Czasami pacjenci przychodzą z naprawdę błahymi sprawami, takimi jak zwykłe skaleczenie. Denerwują się, kiedy muszą czekać, ale nie zdają sobie sprawy z tego, że sami wydłużają kolejkę, a ich sprawa nie nadaje się na SOR, a co najwyżej do przychodni — tłumaczy.
Patrycja nie ma wątpliwości, że dopóki nie zmieni się system, nie poczuje się bezpieczniej. — Mam 160 cm wzrostu, ważę 55 kg, a ostatnio usłyszałam o pomyśle, że mamy na SOR-ze chodzić w ciężkich kamizelkach nożoodpornych. To nie rozwiąże problemu. Potrzebujemy prawdziwej ochrony. Ale przede wszystkim musi zmienić się system, który w tej chwili oparty jest na liczbach i procedurach. Nie liczy się w nim pacjent, nie liczy się medyk. Muszą się zgadzać tabelki i papierologia. Dopóki tak będzie, z agresją będziemy spotykać się coraz częściej — przekonuje.
„Boję się”
Weronika od czternastu lat pracuje jako ratowniczka medyczna — zarówno w zespołach ratownictwa medycznego, jak i na oddziale intensywnej terapii. Jest ceniona w środowisku, nagradzana za swoje osiągnięcia, szanowana przez lokalną społeczność. Od kilku miesięcy zmaga się jednak z uporczywym stalkerem.
— To nawet nie był mój pacjent. Zostaliśmy wezwani do interwencji przez niego samego. Twierdził, że osoba, u której był, jest zaburzona psychicznie. Gdy nie zgodziłam się, by wszedł z nami do pomieszczenia, bo jest osobą postronną, rozpoczął trwającą już niemal pół roku falę ataków wymierzonych we mnie — tłumaczy.
Najpierw zadzwonił do dyrekcji pogotowia, w którym pracuje, zarzucając jej przekroczenie uprawnień i brak kompetencji.
— To osoba z rozpoznanymi zaburzeniami osobowości. W naszym mieście jest znany z nieuzasadnionego wzywania służb. Tamtego dnia na miejscu zdarzenia obecna była również policja i otrzymał za to mandat — relacjonuje.
Gdy dyrekcja stanęła po stronie Weroniki, mężczyzna przeniósł swoje ataki do internetu.
— Od wielu miesięcy publikuje moje zdjęcia, podważa moje kompetencje. Gdy mnie widzi, natychmiast włącza transmisję na żywo i nagrywa interwencje. Żyjemy w małym mieście, zespół ratowników nie jest duży — łatwo mnie namierzyć. Jestem ratownikiem medycznym z 14-letnim doświadczeniem, wielu ludziom pomogłam. A ten człowiek publicznie nazywa mnie psychopatką i oskarża o ochronę przestępców. I pozostaje bezkarny. Państwo jest bezradne. Mimo że ma wskazania do przymusowego leczenia psychiatrycznego, nadal jest na wolności. A niestety — jest niebezpieczny. Nachodzi moje miejsce pracy, wysyła mi prywatne wiadomości, oskarża o znęcanie się psychiczne — mówi z żalem.
Z obawy o bezpieczeństwo swoje i rodziny Weronika zgłosiła sprawę na policję. Prokuratura postawiła mężczyźnie zarzuty nękania, stalkingu i znieważenia funkcjonariusza publicznego. — W mediach społecznościowych publikował moje zdjęcia w stroju służbowym i mnie obrażał — dodaje. Sprawa, która ciągnie się od miesięcy, zdeterminowała codzienne życie Weroniki. — Nie mogę spokojnie pracować. Jeśli wezwanie pochodzi od niego, musi interweniować inny zespół. Do pracy przychodzę z lękiem. Nie wiadomo, na co jeszcze się zdobędzie. Staram się go unikać, ale przecież nie da się tak żyć w nieskończoność — mówi.
Dotąd pewna siebie i swoich kompetencji, dziś przyznaje, że traci wiarę w siebie. — Zawsze z empatią i pełnym zaangażowaniem podchodziłam do zawodu. Stale podnoszę swoje kwalifikacje, chcąc dobrze wykonywać swoją pracę. A on to podważa. Staram się racjonalnie tłumaczyć sobie, że to chory człowiek. Ale czytanie najgorszych oszczerstw na swój temat nie jest łatwe — przyznaje.
Na pytanie, co mogłoby przywrócić jej spokój, odpowiada bez wahania: leczenie sprawcy, w tym przypadku przymusowe. — Nie zależy mi na odszkodowaniu. Chcę tylko sprawiedliwości. Albo uznajemy, że to osoba chora, i kierujemy ją do ośrodka, albo traktujemy jak każdego obywatela i karzemy za popełnione wykroczenia.
Weronice zależy na tym, by jej sprawa została wyjaśniona, a prawda — jasno przedstawiona.
— Pewnie minie jeszcze sporo czasu, zanim odbuduję poczucie własnej wartości. Mam nadzieję, że pacjenci nie będą oceniać mnie przez pryzmat tego, co wypisuje ten człowiek. To mój największy lęk. Czekam na rozwój postępowania. Ratuje mnie sport — pozwala rozładować emocje. Mam ogromne wsparcie ze strony zespołu i bliskich, ale nie ukrywam — jest mi bardzo trudno — dodaje.
Przyzwolenie na hejt rośnie
Maja Herman, psychiatrka i psychoterapeutka, od początku swojej zawodowej drogi mierzy się z agresją – zarówno ze strony pacjentów, jak i internautów. Jak podkreśla, przemoc w środowisku psychiatrycznym nie jest rzadkością, a najczęściej dochodzi do niej w szpitalach i gabinetach, zwłaszcza podczas podawania leków.
– Wiemy, że agresja może się pojawić. Teoretycznie można się na nią przygotować. Ale w praktyce nie ma na to środków – mówi. – Nie ma pieniędzy na dodatkową ochronę, na bezpieczne warunki pracy. Kiedy dochodzi do incydentu, wsparcie z zewnątrz często nie nadchodzi. Zgłoszenia do policji bywają bagatelizowane. Słyszymy: „To psychiatria, proszę się nie dziwić”. Ale ja się dziwię. Bo agresja to zawsze agresja. Niezależnie od tego, czy sprawca ma rozpoznanie psychiatryczne, czy nie – jeśli dopuszcza się przemocy, łamie prawo — podkreśla.
Łamanie prawa nie kończy się jednak na przemocy fizycznej – dotyczy także przemocy słownej, szczególnie tej w internecie.
– Przyzwolenie na hejt w sieci rośnie. Skierowany w lekarzy jest bardzo powszechny. Internet jest częścią naszej rzeczywistości, przekłada się na real. Mnie osobiście bardzo dotyka — przyznaje. Komentarze pod postami, wiadomości prywatne, nienawistne treści. — Ludzie nie tylko atakują to, co mówię, ale też sam fakt, że jestem lekarką wyjaśnia. Zarobki, kompetencje, prawo do wypowiedzi – wszystko jest podważane.
– Potrafią uparcie twierdzić, że biorę 700 zł za godzinę. Tłumaczę, że to nieprawda, ale ich to nie interesuje. Są już nakręceni, nie odpuszczają – tłumaczy. – Albo szczepienia. Kiedy mówię o medycynie opartej na dowodach, o evidence-based medicine, spotykam się z brutalnym odporem. Dostałam groźby karalne, groźby gwałtu. Cztery takie sprawy zgłosiłam już na policję — zaznacza.
„Prawie każdy z nas doświadczył przemocy”
Wobec narastającej przemocy wobec pracowników ochrony zdrowia, środowisko medyczne zorganizowało w maju tego roku Marsz Milczenia, by wyrazić swój sprzeciw i domagać się konkretnych zmian. Oprócz fizycznych ataków, medycy coraz częściej zmagają się z agresją werbalną oraz hejtem w internecie. Sebastian Goncerz, koordynator komitetu organizacyjnego Marszu, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, podkreśla skalę zjawiska, które – jak zauważa – wciąż narasta. Naczelna Izba Lekarska alarmuje, że nawet co drugi medyk w Polsce padł ofiarą agresji ze strony pacjenta.
– To dzieje się każdego dnia. Prawie każdy z nas doświadczył przemocy – w większym lub mniejszym stopniu – mówi Goncerz. – Osobiście jestem w specyficznej sytuacji, bo pracuję w psychiatrii, gdzie agresja bywa objawem choroby. A chorobę jesteśmy w stanie wyleczyć. Oczywiście agresja nie zawsze wynika z choroby psychicznej, musimy pamiętać, że pacjent agresywny może trafić do każdego oddziału – nie tylko psychiatrycznego. My z racji specyfiki pracy jesteśmy na to przygotowani. Podobnie jak personel SOR-ów. Ale już poradnie dermatologiczne czy okulistyczne mogą nie mieć takich narzędzi ani doświadczenia – zaznacza.
Dr Joanna Szeląg jest lekarką medycyny rodzinnej. — Podważanie kompetencji, agresywne rozmowy, trzaskanie drzwiami i groźby są praktycznie na porządku dziennym. Przyzwyczailiśmy się do takich zachowań, bo jesteśmy wobec nich bezradni. Policja wielokrotnie nie przyjmuje zgłoszeń, sądy traktują sprawy jako niską szkodliwość społeczną. Sprawcy czują się bezkarni. Bardzo często wybrzmiewa w naszym środowisku, że ludzie są zniechęceni i bezradni, że częściej rezygnują z medycyny niż próbują po raz kolejny zgłaszać takie sytuacje — zauważa.
Rosnąca agresja
Jak zgodnie twierdzą medycy, agresja wobec nich nasila się. – Pacjenci coraz częściej grożą, że wrócą z nożem. Proszę pamiętać, że w gabinecie jesteśmy z pacjentem sami, a on zwykle siedzi bliżej drzwi – nie mamy nawet jak wyjść. To sytuacja z góry przegrana – mówi dr Szeląg. W rosnącej skali agresji, swój udział, jak zauważa, mają także media. — Ludzie przyzwyczaili się, że o lekarzach źle się mówi. I to jest też potężny problem. Błędy i nieprawidłowości są ułamkiem tego, co się dzieje w służbie zdrowia. Ale media wielokrotnie podkreślają niekompetencję lekarzy, zarzucają ignorancję. Nie mówi się o sukcesach, innowacyjnych programach leczenia, uratowanych życiach. W konsekwencji ludzie się boją, że nie otrzymają pomocy. System jest niewydolny — to fakt. Zdarzają się błędy lekarskie, ale spirala nienawiści nieproporcjonalnie się nakręca i trzeba ją przerwać — podkreśla.
Sebastian Goncarz źródła problemu upatruje w przeciążonym i niesprawnie działającym systemie opieki zdrowotnej. – Kolejki są coraz dłuższe, dostęp do lekarza coraz trudniejszy. Przez niedobory w budżecie NFZ odwoływane są planowe zabiegi i programy lekowe. To rodzi w pacjentach lęk o zdrowie, frustrację i gniew. Te emocje się kumulują i niestety czasem dochodzi do dramatycznych sytuacji. A ta złość – choć nie zawsze celowa – może zostać wyładowana na pierwszym napotkanym pracowniku ochrony zdrowia – tłumaczy.
Zdaniem Mai Herman na rosnącą agresję wpływ ma również utrwalony od dekad patriarchalny model systemu ochrony zdrowia. – Który przez lata budował obraz lekarza jako nieomylnego Boga, a pacjenta – jako biernego petenta. Kiedy teraz próbujemy ten dystans skrócić, odzyskać podmiotowość obu stron, pacjenci często nie wiedzą, gdzie są granice. Zaczynają traktować nas z agresją. Jest takie powiedzenie, że rewolucja zjada własne dzieci. Czasem naprawdę mam poczucie, że to właśnie się dzieje — tłumaczy. Lekarka nie ukrywa też rozczarowania politykami.
– Od 25 lat świadomie obserwuję politykę zdrowotną. Przeżyłam wiele rządów. I zawsze jest tak samo: brak zmian, brak ochrony, brak systemowych rozwiązań. A lekarze są łatwym celem, także politycznych ataków — mówi.
Lęk i jego konsekwencje
Wysoki poziom agresji odbija się nie tylko na psychice lekarzy, ale także na jakości ich pracy. – Lęk to przewlekłe napięcie układu nerwowego. A kiedy układ nerwowy jest w napięciu, pogarszają się funkcje poznawcze: koncentracja, pamięć, logiczne myślenie. Jeśli lekarz pracuje w takim stanie, nie może działać w pełni efektywnie. A przecież to zawód odpowiedzialny za życie i zdrowie ludzi. Przewlekły stres to wstęp do chorób psychicznych. Kształcenie jednego lekarza kosztuje państwo miliony, ale później nikt nie inwestuje w jego bezpieczeństwo — zauważa Maja Herman.
Dopóki system nie zapewnia wsparcia, odpowiedzialność za bezpieczeństwo spada na samych medyków. – Musimy zadbać o siebie nawzajem. Kursy samoobrony, środki ochrony osobistej, grupy wsparcia – to wszystko ma znaczenie. Ale przede wszystkim: nie wolno się zamykać w sobie. Nie wstydźcie się, że się boicie. Lekarz ma prawo do lęku, do słabości. Bo lekarz to też człowiek — dodaje.
System do zmiany
Potrzebne są jednak konkretne i wielopoziomowe systemowe działania:
– Po pierwsze, natychmiastowa reakcja służb po wezwaniu do placówki medycznej – by możliwie jak najszybciej powstrzymać agresywnego pacjenta. Po drugie, realna perspektywa nieuchronnej kary. Obecnie wiele spraw związanych z przemocą wobec medyków jest umarzanych, a tak być nie powinno. Po trzecie, należy rozszerzyć status funkcjonariusza publicznego na cały personel medyczny – wylicza Sebastian Goncerz.
Obecnie lekarz nie jest formalnie funkcjonariuszem publicznym, choć w określonych sytuacjach przysługuje mu taka ochrona prawna, np. podczas świadczenia pomocy doraźnej w placówce mającej umowę z NFZ. – Moim zdaniem każdy członek personelu medycznego, wykonujący swoje obowiązki, powinien być objęty pełną ochroną prawną, taką jak funkcjonariusz publiczny – mówi.
Po czwarte: konkretne działania legislacyjne. – Prawo cyfrowe musi się zmienić. Potrzebne są mechanizmy umożliwiające identyfikację agresorów w sieci i szybkie reagowanie na przemoc werbalną. Większość ataków na lekarzy zaczyna się właśnie od internetu. Druga sprawa to traktowanie przemocy poważnie. Sprawy nie powinny być umarzane z powodu „niskiej szkodliwości czynu”. To nie są czyny o niskiej szkodliwości. To realne zagrożenia, z których rodzi się trauma, stres, wypalenie i wszelkie trudności psychiczne — tłumaczy Maja Herman.
Choć system opieki zdrowotnej wymaga ogromnych reform – od zmian organizacyjnych po nakłady finansowe – dr Joanna Szeląg wskazuje, że są również proste, realne do wprowadzenia rozwiązania, które mogą zmniejszyć agresję. — Takie jak nieuchronność reakcji służb – policji i prokuratury – na każdy akt przemocy wobec medyków. Jeżeli stosujesz przemoc, poniesiesz konsekwencje – wskazuje. Potrzebna jest ścisła współpraca pomiędzy środowiskiem medycznym, policją i wymiarem sprawiedliwości. — Nie ma usprawiedliwienia dla agresji. Nigdy nie ma – puentuje.