Tony Jiao miał 14 lat, gdy trafił na Angel Island, gdzie Amerykanie segregowali imigrantów. Aż do śmierci nie wyobrażał sobie wakacji na jakiejkolwiek wyspie świata.
Dwoje drzwi – dla Europejczyków i nie-Europejczyków. Osobne korytarze i klatki schodowe prowadzące do pokoju badań. Osobno kobiety z dziećmi i mężczyźni. Dzieci powyżej lat 12, również osobno, z podziałem na dziewczynki i chłopców, traktowano jak dorosłych. Potem tygodnie, miesiące, a nawet lata czekania. Rekordzista spędził na Angel Island 765 dni. W latach 1910-1940 zielona wyspa z piaszczystą plażą i widokiem na San Francisco była ośrodkiem imigracyjnym i segregacyjnym. Przede wszystkim dla Azjatów.
***
Obok białego mężczyzny w lekarskim kitlu stał Chińczyk i mówił w obcym języku. Tony Jiao nic nie rozumiał. Kilkanaście godzin wcześniej dopłynął do brzegu Wyspy Anioła i powoli, w długiej kolejce przesuwał się w kierunku drewnianego budynku. Miał 14 lat i tobołek z kilkoma koszulami i dwiema parami spodni. To wszystko. Wtedy jeszcze nie był Tonym, ale Zhaohui, a dla mężczyzn, którzy go badali, nazywał się Deng Ming. Obiecał sobie jednak, że jak tylko znajdzie się w Ameryce, będzie miał imię, które każdy zapamięta.
– Rozbieraj się – powiedział w końcu Chińczyk po kantońsku i Tony się uśmiechnął, że słyszy swój dialekt. Jednak rozbierać się nie chciał. Wstydził się chudego ciała, a dookoła było ze trzydziestu chłopców i mężczyzn. Wszyscy smutni i przestraszeni. Ale rozbierali się, zasłaniając jedynie genitalia. Mężczyźni w białych fartuchach zaglądali do gardeł, do uszu, przeczesywali włosy, co Tony odczuł nawet jako przyjemne do czasu, gdy lekarz szarpnął go za kępkę na czubku głowy, bo nie stał prosto. A potem zajrzał mu w miejsce, którego sam nigdy nie widział. Zabolało tak mocno, że nie mógł zrobić kupy przez tydzień. Przestał również mówić. Nie mógł. Kiedy w końcu położył się na metalowej pryczy z cienkim materacem, prawie świtało. Dopiero w dziennym świetle zobaczył, że znajduje się w ogromnym pomieszczeniu z szeregowo ustawionymi piętrowymi łóżkami łączonymi po sześć lub osiem. On spał pośrodku. „To jest kraj złotych gór?” – zastanawiał się. Był rok 1912.
***
Kiedy na początku 1848 r. John Marshall budował niewielki tartak koło miejscowości Coloma, u stóp gór Sierra Nevada, około 200 km od San Francisco, na nabrzeżu rzeki American znalazł niewielki kawałek złota. Zaczął kopać głębiej, ale nie udało mu się nic więcej odkryć. Wiadomość o tym jednak szybko rozeszła się po okolicy, a potem po San Francisco. W niecały rok informacja ta dotarła również do ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Jamesa Knoxa Polka. Zamiast zachować to w tajemnicy, Polk ogłosił odkrycie złota w Kalifornii, czym zachęcił tysiące mieszkańców Wschodniego Wybrzeża do szukania szczęścia po drugiej stronie kontynentu.
Poszukiwacze nazwani później Forty Niners (od 1849 r., kiedy gorączka złota zaczęła się na dobre) zaczęli przekopywać cały stan. Na pustynie i w okolice gór przybyło ponad 300 tys. ludzi, również z Ameryki Południowej oraz Azji. Ci, którym się udało, szybko bogacili się i zaczęli zatrudniać coraz tańszych robotników do swoich małych kopalń. Trudne warunki pracy w upale nie przeszkadzały za bardzo Azjatom, głównie Chińczykom, którzy pracowali za o wiele niższe stawki niż Amerykanie i Latynosi. To oraz niezrozumienie ich odmiennej kultury i wyglądu spowodowało liczne konflikty z miejscowymi osadnikami.
Chińczycy podpadli im w jeszcze jeden sposób – ponieważ nie było regularnych dróg, postanowiono wybudować kolej. Najpierw z kopalń do najbliższych miast, a później również do Sacramento, San Francisco czy Los Angeles aż przez całe Stany. I tu również najtańsi byli Chińczycy, których przybywało do USA coraz więcej. W 1852 r. w samym San Francisco było ich ponad 30 tys. (niecałe trzy lata wcześniej cała ludność miasta nie przekraczała 20 tys.).
Doprowadziło to w 1882 r. do tzw. Chinese Exclusion Act – zakazu imigracji chińskich robotników do Stanów Zjednoczonych. Początkowo przez 10 lat, w 1902 r. postanowiono zachować ten przepis aż do odwołania (Kongres uchylił go w 1943 r., jednak jeszcze przez 20 lat wpuszczano jedynie 105 chińskich imigrantów na rok). Niektórzy Chińczycy mieszkający w USA od wielu lat również musieli opuścić kraj, chyba że byli kupcami, duchownymi lub dyplomatami. Wówczas gubernatorzy stanów decydowali, komu pozwolić zostać.
***
Tony Jiao lubił kopać piłkę. Wioska niedaleko Toishan w południowej prowincji Guangdong otoczona była głównie polami ryżowymi. Wracając ze szkoły, Tony patrzył na zieleniejące łany podmokłej ziemi i niemal czuł wątły zapach ryżu. Ten zapach będzie chodził za nim do końca życia. Skórzana mała piłka, którą kopał z kolegami z wioski, również przesiąknięta była woniejącą wilgocią. I Tony to uwielbiał.
Prawie 20 proc. Chińczyków przetrzymywanych na Wyspie Anioła przez wiele miesięcy zostało odesłanych do Chin
Kiedy zszedł ze statku na Angel Island, wydawało mu się, że w oddali majaczy na zboczu podobne pole ryżowe. Majaków będzie miał więcej. Podczas trzech tygodni podróży przez Ocean Spokojny zdążył zobaczyć już porty w Hongkongu, Szanghaju i w japońskim mieście, którego nazwy nie zapamiętał. Pamiętał za to Hawaje, wysokie bujające się palmy, narowiste fale i że do kajuty z 20 osobami dokwaterowano mu ponad 10 nowych. Statek S/s Mongolia wiózł w sumie 1800 ludzi, z których Tony zdążył poznać zaledwie pięciu chłopców w jego wieku. Pozostali spędzali cały czas pod pokładem, jakby bali się, że ktoś ich zobaczy i odeśle do domu.
Rodzina Jiao nie była najbiedniejsza w wiosce, ale i tak ojciec Tony’ego uznał, że lepiej mu będzie w „kraju złotych gór”. Niejeden z prowincji popłynął już za ocean i albo wracał z pieniędzmi do Chin, gdzie rozkręcał mały biznes, albo rozpoczynał nowe życie w USA. Tony miał zarobić dolary, za które ojciec założy w wiosce sklep. Żeby jednak dostać się do Ameryki, Chińczycy musieli spełnić jeden warunek – przynajmniej jeden członek rodziny musiał już mieć obywatelstwo USA. Ojciec Tony’ego znał Boba Minga, który już jako naturalizowany Amerykanin odwiedzał sąsiednią wioskę. Ming zgodził się, żeby Tony udawał jego bratanka zmarłego na zapalenie płuc rok wcześniej. Tony został więc Dengiem Mingiem, nauczył się życiorysu chłopca i jego amerykańskiego wuja. Schodząc na brzeg, powtarzał go w kółko.
Foto: Getty Images
Na początku szedł w gęstym tłumie, był nieduży jak na swój wiek, chudziutki, więc czuł się trochę zagubiony. Ponad ludźmi widział jednak dwa budynki z drewna. Mniejszy, do którego wszyscy zmierzali, i większy, zawieszony nad niższym jak skała. Tłum poruszał się powoli i dopiero po jakimś czasie Tony dostrzegł kilku mężczyzn w mundurach, którzy krzyczeli coś w niezrozumiałym dla niego języku. Ustawiali ludzi w grupy. Ktoś szarpnął go mocno za ramię i popchnął do grupy podobnych mu chłopców.
Osobno mężczyźni, osobno kobiety z małymi dziećmi, osobno jemu podobni, osobno nie-Azjaci. I ci ostatni wchodzili do budynku najwcześniej. Szybko. Sprawnie. Niemal płynąc. On czekał w kolejce kilka godzin. Zdążyło się już ściemnić i zaczęło być zimno.
***
Przez 30 lat przez Ośrodek Imigracyjny na Angel Island przewinęło się ponad pół miliona ludzi. Większość pochodziła z Chin. Pozostali przybyli z Japonii, Korei, Wietnamu, Filipin, Indii, Australii, Polinezji (m.in. księżniczka z Tahiti Ina Salmon), Hawajów, Ameryki Środkowej i Południowej, a nawet kilkoro z Afryki. Byli również Rosjanie ze wschodnich krańców kraju, Polacy oraz mieszkańcy zachodnich państw europejskich, głównie Żydzi, uciekający przed Hitlerem. Większość z nich stać było na podróż w kajutach lepszej klasy, a to powodowało, że proces imigracyjny rozpoczynał się dla nich jeszcze na pokładzie. Kiedy schodzili na Angel Island, szli do ośrodka w pierwszej kolejności, rozmowa z oficerem była praktycznie formalnością, po której wypuszczano ich na statek płynący do San Francisco. Cały proces imigracyjny trwał nie dłużej niż kilka godzin.
Inaczej rzecz miała się z nie-Europejczykami. Kiedy w 1970 r. strażnik parku na wyspie Alex Weiss wszedł do niszczejącego budynku na wzgórzu, wśród puszczonej samopas zieleni zobaczył drewniane ściany całe wydrapane w chińskich i japońskich znakach. Sprowadzony tłumacz popłakał się.
***
– Musisz zacząć mówić, inaczej odeślą cię do Chin. To będzie hańba dla rodziny, będziesz nieudacznikiem – mówił podczas przesłuchania Chińczyk, który tłumaczył pytania białego mężczyzny w zielonkawym mundurze, siedzącego za solidnym drewnianym stołem. Tony próbował się uśmiechać, ale mężczyzna nie reagował. Wpatrywał się tylko w Tony’ego i ponaglał. Tony jąkał się, ale opowiedział całą wykutą historię. Czy urzędnik mu uwierzył? – Teraz wrócisz do baraku i będziesz czekał. Skontaktujemy się z twoim wujkiem. Jeśli wszystko, co nam powiedziałeś, jest prawdą, statek zawiezie cię do San Francisco i tam już sam będziesz musiał znaleźć swoją rodzinę.
Pierwszy z tych, którzy z nim przypłynęli i mieszkali w tym samym baraku, wyruszył do San Francisco po dwóch miesiącach. Dopiero później Tony dowiedział się, że wśród Amerykanów panowało przekonanie, że Azjaci zawsze są brudni i przenoszą najgroźniejsze choroby. Dlatego trzeba ich trzymać w odosobnieniu jak najdłużej. Tony nie chorował jednak nigdy. Problemy ze zdrowiem zaczął mieć dopiero na Angel Island. W miejscu nazywanym szpitalem zobaczył ludzi ubranych w białe długie koszule, siedzących rządkiem na metalowych ławkach, w boksach przypominających kurze klatki.
***
Ponad pół wieku później parkowy strażnik Alex Weiss uznał, że nie można zostawić budynku samemu sobie. Z dokumentów, jakie znalazł w urzędzie miasta, wynikało, że miał być rozebrany w ciągu kilku miesięcy. Drewno podatne na wilgoć zatoki mogło zgnić, ściany pokryć się pleśnią i zwyczajnie zacząć rozpadać. Mógł go pochłonąć również pożar, jak stało się w sierpniu 1940 r. z budynkiem administracyjnym, do którego najpierw kierowano imigrantów. Zdecydowano wówczas o zamknięciu ośrodka na stałe. Weiss zgłosił się z prośbą do władz miasta o ochronę tego miejsca oraz o dotację na odrestaurowanie budynku. Napisał również do społeczności chińskiej i japońskiej mieszkającej w San Francisco. Odzew był natychmiastowy. Specjaliści od ochrony zabytków zaczęli od zdejmowania ze ścian powłoki kurzu z lekką już pleśnią. Delikatnie, żeby nie naruszyć drewna. Okazało się, że imigranci wydrapali na nim ponad 200 wierszy. Tyle udało się odczytać.
***
Dni wyglądały tak samo. Tony spędzał je głównie na pryczy, wpatrując się w tę zwisającą nad nim. Mężczyzna, który ją zajmował, głównie milczał. Tony nigdy nie dowiedział się, kim był. Chłopców w jego wieku mieszkało tam 15, ale minęły całe tygodnie, zanim się z nimi zaprzyjaźnił. Wszyscy mieli nadzieję, że to kwestia najwyżej kilku dni, jak opuszczą ośrodek. Tymczasem co trzy-cztery dni wzywano ich na rozmowy i zadawano coraz dziwniejsze pytania: ile okien mieli w rodzinnym domu, ile drewna potrzebowali, żeby napalić w piecu, jak długo padał deszcz w ich wiosce.
Tony odpowiadał tak, jak pamiętał. Jednak oficer krzywił się za każdym razem i kiedy przyszło do podpisywania zeznania, ręka Tony’ego drżała coraz częściej. Powoli przestawał wierzyć, co jest prawdą w jego opowieści, a co fikcją. Raz o mały włos nie przedstawił się własnym nazwiskiem. Wszystko zaczęło mu się mieszać, a co ważniejsze, powoli przestawało mu zależeć. Zobojętniał.
– Oni nas tu więżą – usłyszał od mężczyzny śpiącego obok i od tamtej pory nie potrafił myśleć o ośrodku inaczej niż więzienie. Mógł wyjść z baraku. Mógł siedzieć na brzegu i patrzeć na majaczące w oddali miasto. Grać z chłopakami w piłkę. Mógł też czytać napisy na ścianach:
„Siedząc samotnie w urzędzie celnym,
Jak mogłoby mnie serce nie boleć?
Gdyby moja rodzina nie była biedna,
Nie wyjeżdżałbym daleko od domu.
To mój starszy brat namawiał mnie,
Żebym wyruszył w podróż na ten brzeg.
Czarny diabeł jest tu niesprawiedliwy –
Zmusza Chińczyków do czyszczenia podłogi.
Zapewnione są dwa posiłki dziennie, ale zastanawiam się,
Kiedy będę w drodze do domu?”
Lee z dystryktu Toishan, 4nbsp;września 1911 r.
„Uwięziony w drewnianym budynku dzień po dniu, wstrzymano mi wolność; jak mogę znieść mówienie o tym? Patrzę, kto jest szczęśliwy, ale oni tylko siedzą cicho. Jestem niespokojny i przygnębiony, i nie mogę zasnąć. Dni są długie, a butelka ciągle pusta; mimo to mój smutny nastrój nie został rozwiany. Noce są długie, a poduszka zimna; któż może litować się nad moją samotnością? Po doświadczeniu takiej samotności i smutku, dlaczego po prostu nie wrócić do domu i nie nauczyć się orać pól?” – autor nieznany.
Tony nie mógł tylko jednego – opuścić ośrodka. Spędził na wyspie dziewięć miesięcy. Ostatnie pięć tygodni w głębokiej depresji, z którą walczył już do końca życia. Aż do śmierci w 1989 r. odmawiał wszystkim propozycjom wakacji na którejkolwiek z wysp świata. Na Angel Island nigdy nie wrócił. Jego potomkowie prowadzą sklep w Chińskiej Dzielnicy w San Francisco.
***
Prawie 20 proc. Chińczyków przetrzymywanych na Wyspie Anioła przez wiele miesięcy zostało odesłanych do Chin (w ośrodku na Ellis Island koło Nowego Jorku do Europy zawrócono około 3 proc. imigrantów). Od 1940 r. na Angel Island przebywali wojenni więźniowie, a po ataku na Pearl Harbor przeniesiono tu z Hawajów ponad 700 Japończyków.
Od 1983 r. do baraków, w których mieszkali imigranci, mogą wejść zwiedzający. W dniu otwarcia Muzeum Imigracji, 8 marca 2022 r., jego dyrektor Edward Tepporn (którego rodzice pochodzą z Tajlandii) powiedział telewizji NBC: „To powinno być ważne miejsce dla każdego, bez znaczenia, gdzie się urodził lub jaka jest jego tożsamość. Pokazuje nie tylko historię polityki imigracyjnej w USA, jaka była wówczas, ale również to, że niewiele się ona zmieniła od tamtej pory”.