„Zawiedliśmy” – Agnieszka Holland oskarża swoje środowisko. I nas wszystkich. WspółKongres kultury przebiegł w cieniu przemilczanych afer i przy wybuchach frustracji pracowników.
„Widzimy was i słyszymy was” – zapewniała ministra kultury Hanna Wróblewska uczestników współKongresu Kultury. Wróblewska miała dobrą intuicję, bo uczestnicy kongresu najbardziej narzekali na brak wysłuchania i niezauważanie ich potrzeb. Niestety, nie tylko przed wydarzeniem, lecz także po nim.
Na jak długo wystarczą im uspokajające słowa ministry? Hanna Wróblewska musi sobie zadawać to pytanie, skoro na koniec rzuciła do uczestników: „Rozliczajcie nas!”.
Razem, ale osobno
Kongresy Kultury odbywały się w latach 1981, 2000, 2009 oraz 2016, kiedy patronatu i udziału odmówił Piotr Gliński, ówczesny minister kultury w rządzie PiS. Kongres odbył się wówczas wyłącznie dzięki przychylności władz Warszawy. Panowała na nim atmosfera „drugiego obiegu”, środowisko zjednoczyło się pod wspólną tarczą obrony przed rządem, który realizował ultrakonserwatywną politykę.
Tegoroczny kongres miał mieć inne tło – sprzyjający środowisku kultury rząd (przynajmniej na poziomie deklaracji) plus zaproszenie partnerów społecznych do współtworzenia. To dlatego wydarzenie zyskało nazwę współKongresu – aby podkreślić jego partycypacyjny wymiar.
Partycypacja miała miejsce, ale całość wyszła dwuznacznie. O ile konfrontacja z przeciwnikiem jest prosta, bo wiadomo kto i po której stronie barykady stoi, o tyle trudniejsze bywa formułowanie wymagań wobec sprzyjającego rządu. Działa to zresztą w obie strony. Dlatego wspólnotowość kongresu nie była wolna od potknięć.
Działacze i pracownicy kultury zostali zaproszeni do formułowania programu i do prowadzenia własnych paneli. Po tym pomyśle organizatorzy z trudem się pozbierali, bo do udziału zgłosiło się 3,5 tys. ludzi, rejestracja wyczerpała się w niespełna dwie godziny. „Co to za selekcyjne wydarzenie?” – pisali rozczarowani chętni. Z kraju spłynęło też prawie trzysta propozycji tematów debat, teoretycznie po sto na każdy dzień. Po głosowaniu zostało 20.
Trudniejsze jednak do przełknięcia było to, że dziesięć paneli pozostawił sobie w swojej gestii organizator, czyli Ministerstwo Kultury i samorząd stołeczny. Nie podlegały głosowaniu, nie weszły do puli partycypacyjnej. Dostały też oddzielną lokalizację – „ministerialne” sesje plenarne odbywały się w salach Teatru Dramatycznego i były transmitowane na żywo. Te ze strony „czynnika społecznego” toczyły się po sąsiedzku – w mniejszych salach PKiN i bez transmisji. Tak jakby kongresy były dwa, równoległe.
Zdecydowała zapewne logistyka. Ale została rysa na wizerunku – w tym współKongresie ostatecznie występowali znowu równi i równiejsi albo: my – rząd i wy – społeczeństwo.
Przemilczenia
Nie tylko to zagęściło atmosferę. WspółKongres odbywał się przecież w Teatrze Dramatycznym, z którego w styczniu zwolniono dyrektorkę Monikę Strzępkę, oficjalnie za „zarządzanie instytucją w sposób odbiegający od zamierzeń i wartości wskazanych w programie”. Miała być świeżym feministycznym głosem. Skończyło się oskarżeniami o mobbing, chaos i brak komunikacji z zespołem. WspółKongres odbywał się również tuż po odwołaniu Marii Anny Potockiej ze stanowiska dyrektorki krakowskiego MOCAK z powodu przegranego przez nią procesu o mobbing. I wreszcie – w samym ogniu walki o przetrwanie Karoliny Rozwód, byłej już szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Powołana w lipcu w efekcie konkursu, została przez ministrę Wróblewską odwołana z końcem października. Zarzuty wobec niej są niejasne, Rozwód alarmuje, że została zastraszona i zmuszona do odejścia. Czy straciła stanowisko, ponieważ okazała się politycznie niesterowalna? Ministra Wróblewska podczas kongresu uciekała od tematu. – Rozumiem trudną sytuację i nie chcę uprawiać medialnego ping-ponga (…) nie ma mojej zgody na nieprawidłowości w żadnej instytucji, zwłaszcza dysponującej tak dużym budżetem jak PISF, bez względu na to, czy ktoś jest z naszej rodziny, czy spoza naszej rodziny – powiedziała. Sprawa jeszcze się formalnie nie zakończyła, bo Rozwód wycofała swoje wypowiedzenie, które – jak twierdzi – złożyła pod presją.
Zawiedliśmy
Kongres z 2016 r. otwierał list prof. Marii Janion. Intelektualny i polityczny zarazem. Ostrzegała przed nadejściem trudnych czasów, rozprawiała się z polskim mesjanizmem. „Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza jego państwowo-klerykalna wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski” – pisała. I zostawiła po sobie puentę: „Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać”.
Podczas tegorocznego otwarcia Dorota Masłowska mówiła o braku tożsamości i kalekim, zapożyczonym języku współczesnych Polaków – mówiła ekspresowo, czytając z komórki. Jakby na dowód opisywanego trendu, który ją mierzi, a równocześnie bawi.
Horyzont współKongresu w tym roku ustawiła Agnieszka Holland. I to ona przerzuciła pomost pomiędzy tym, co oficjalne, a tym, o czym huczało w kuluarach i przebijało się w panelach „czynnika społecznego”.
– Zawiedliśmy – oskarżyła Holland swoje środowisko. Wypominała, że w starciu z problemami za rządów PiS odpowiedzią środowiska stał się klientelizm. Mówiła, że sztukę zabijają algorytmy i pogoń za sprzedażą, naciski komercyjne i polityczne. Ubolewała nad brakiem niezależności twórców. Mówiła, że nie ma w środowisku prawdziwej solidarności. I że nikomu już na tym nie zależy, tym bardziej politykom, bo i oni gonią za algorytmami.
– Zebraliśmy się, ale czy stanowimy jakąkolwiek wspólnotę tak naprawdę? Czy możemy zaufać tym, którzy nas tu przywiedli? Nie wiem, nie ma we mnie takiej wiary – mówiła rozgoryczona. I był to jedyny manifest nieufności wobec własnej klasy politycznej, zgłoszony podczas współKongresu.
Wybuch
Agnieszka Holland jako jedyna wśród panelistów odważyła się też powiedzieć o konflikcie Ministerstwa Kultury z Karoliną Rozwód.
– Wszystkie zapewnienia o tym, że będzie inaczej, transparentnie, sprawiedliwie, a wszystko wolne i niezależne, a ludzi oraz ich podmiotowość będzie się szanować – to wszystko, co wydawało się wartością, której nie możemy porzucić, w tej chwili nie jest pewne – mówiła.
Poza sprawą Karoliny Rozwód żadna z głośnych afer przemocowych nie dostała swojego miejsca na współKongresie, oficjalnie zostały przemilczane. Uczestnikom ulewało się w kuluarach. I wybuchło w końcu podczas panelu „Jak władza robi nas w… I co z tym zrobić”.
Prowadziła go Alina Czyżewska, aktywistka, samowolna obrończyni praw człowieka. To do niej z całego kraju ślą prośby o interwencję mobbowani pracownicy, nie tylko zresztą kultury. I ona ich bezceremonialnie broni. Dla niej tabu nie istnieje, np. patrząc prosto w oczy Tomasza Makowskiego, dyrektora Biblioteki Narodowej, rozliczała go z tego, że dopiero w tym roku udostępnił listy filozofki Teresy Tymienieckiej do Jana Pawła II, które kupił z budżetu biblioteki za prawie 11 mln zł już w 2008 r. Przez lata trwały spekulacje co do charakteru tej przyjaźni, szczególnie ze strony Tymienieckiej.
Do panelu zaprosiła trzy aktorki – każdą z doświadczeniem mobbingu. Martyna Rozwadowska z Teatru Fredry w Gnieźnie ujawniła publicznie przemoc fizyczną i psychiczną ze strony kolegi aktora, jednocześnie męża dyrektorki. Straciła za to pracę. Anna Golc nagłaśniała nadużycia w ZASP. Straciła przez to pracę. Anna Toporski z Teatru Nowego w Poznaniu wywalczyła dla zespołu podwyżki do pensji minimalnej (!). Straciła pracę.
Ich świadectwa – emocjonalne, z płaczem, zupełnie pozbawione formy panelowych wystąpień – to było jak początek rewolucji. – Przestańmy się bać! – wołała Czyżewska. I dwieście osób na sali biło brawa. Potem wstawały po kolei i ujawniały nadużycia w swoich instytucjach.
– Musimy oddzielić instytucje od osób dyrektorskich. Instytucja jest naszym wspólnym dobrem, a nie własnością dyrektora/dyrektorki. Nad dyrektorem jest prawo – mówiła Czyżewska. Nie dopuściła do głosu przedstawicieli teatrów, którzy przyjechali, żeby przedstawić swoją wersję wydarzeń i bronić się przed oskarżeniami. – To nie sąd, ten panel jest dla ofiar, nie dla sprawców – mówiła. I po reakcjach jej publiczności widać, że zamykanie drzwi przed tą rewolucją nie ma już sensu. Bo teatr i inne instytucje kultury będą się teraz czyścić z systemowej i utrwalanej przez całe lata przemocy. I pewnie nie zawsze będzie to eleganckie.
To pierwszy krok
Ministra Wróblewska była podczas współKongresu obecna niemal przez cały czas – wchodziła na panele jak każdy uczestnik. W podsumowaniu wymieniła trzy rekomendacje: uspołecznienie kultury, nie tylko jako konsultacje z lokalną społecznością, ale też wewnątrz instytucji; poprawa warunków pracy oraz dopilnowanie praw pracowniczych, tak aby pracownik czuł się bezpieczny. – Każdy ma prawo powiedzieć „nie” dyrektorowi, jeśli dyrektor zachowa się nie w porządku – powiedziała. Choć cieniem na tej deklaracji kładzie się dyskusyjny sposób rozstania się z Karoliną Rozwód.
W ostatniej debacie współKongresu zasiadło czworo ministrów rządu KO: obok ministry kultury, również ministrowie finansów, pracy i edukacji. Oto co obiecali ludziom kultury: ustawę o uprawnieniach artysty zawodowego – z dopłatami do składek ubezpieczeniowych dla najmniej zarabiających; doprecyzowanie w prawie definicji mobbingu, tak aby łatwiej było ofiarom udowodnić przemoc; wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy, tak aby rzeczywiście wyłapywała nieprawidłowości.
Minister finansów Andrzej Domański potwierdził 1 proc. dla kultury z budżetu (to już obiecywał Tusk na kongresie w 2009 r.), a w 2025 r. 25 mld zł na kulturę dla samorządów, w ciągu 10 lat zwiększenie budżetu na kulturę w samorządach o 345 mld zł. Chociaż nie zgodził się z postulatem pracowników kultury, żeby „znaczyć” te pieniądze tak, jak się znaczy edukacyjną subwencję. Domański nie zaprzeczył też planom zniesienia VAT na książki – nie obiecał tego jednoznacznie, ale przyznał, że nie uszczupliłoby to budżetu zanadto.
Ministra Wróblewska obiecała też zająć się emeryturami dla pokolenia artystów, którzy weszli na rynek pracy w latach 90. i zarabiali nieoskładkowanymi umowami o dzieło. Na poprzednim kongresie, w proteście przeciw niezałatwieniu tej sprawy, Zbigniew Libera opuścił panel, do którego był zaproszony. Na tegorocznym współKongresie stanął już nie wśród prelegentów, ale razem z grupą protestujących kolegów. Trzymał kartonik z napisem: „45 lat pracy dla kultury. Gdzie są nasze emerytury?”. W jaki sposób Wróblewska chce rozwiązać ten problem? Nie wiadomo. Za to Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zapowiedziała, że zaplanowane na styczeń oskładkowanie umów o dzieło na razie nie wejdzie w życie.
– To jest początek tej rozmowy – mówiła na zakończenie współKongresu Agata Diduszko-Zyglewska, przewodnicząca zespołu programowego, radna Warszawy i doradczyni ministry kultury. I to chyba sukces współKongresu – w rezultacie dał głos ofiarom przemocy i mobbingu. Nawet jeśli nie ze sceny głównej, to i tak ten głos mocno wybrzmiał.