Jedne dzwonią do ginekologa spanikowane, bo właśnie się dowiedziały, że kefir zawiera śladowe ilości alkoholu. Inne piją przez całą ciążę, a w szpitalu wymykają się ukradkiem na papierosa.

Palenie przez ciężarne pacjentki to prawdziwa zmora – mówi doktor Maciej W. Socha, ginekolog-onkolog, położnik i perinatolog pracujący w szpitalu w Gdańsku i klinice w Bydgoszczy. Jakiś czas temu, wychodząc ze szpitala, zobaczył pacjentkę w powikłanej ciąży, której dzień wcześniej robił USG. Zapamiętał ją, bo rozmowa była trudna, kobieta miała pretensje o wszystko i nie mogła pogodzić się z rozpoznaniem.

– Patrzę, a ona pali papierosa. Powiedziałem jej dosadnie, co o tym myślę. Jako kierownik oddziału położniczo-ginekologicznego poinformowałem ją, że skoro nie stosuje się do zaleceń i wręcz torpeduje proces terapeutyczny, mamy prawo odmówić jej dalszego leczenia i zamierzam to zrobić – opowiada dr Socha.

Odpowiedź przyszła szybko: pacjentka złożyła skargę, twierdząc, że lekarz ją straumatyzował uwagami dotyczącymi palenia.

– Użyła argumentu, że lekarz w poradni prowadzący ciążę powiedział jej, że nie może przestać palić tak z dnia na dzień, bo dziecko dostanie wstrząsu. Nie miałem innego pomysłu, więc wzburzony zapytałem ją, czy gdyby ktoś ją bił i nagle przestał, to też by doznała wstrząsu? Od rzecznika praw pacjenta usłyszałem wtedy, że nie mogę się tak zwracać do pacjentki. Nie mogłem się z tym pogodzić, bo ona tym paleniem wyrządza szkody swojemu dziecku – wspomina dr Socha.

Nie ma w ciąży bezpiecznych ilości alkoholu. Pół godziny po tym, jak kobieta się napije, takie samo stężenie alkoholu we krwi ma jej dziecko

Na tzw. patologii ciąży pali mniej więcej 20 proc. pacjentek. – To osoby, które mają luźne podejście do ciąży. Każdy żyje w swojej bańce. W mojej pacjentki traktują płód i wyczekaną ciążę jak skarb, na który trzeba chuchać i dmuchać. Ewidentnie są też inne bańki – mówi Socha.

W pierwszej bańce pracuje znana i utytułowana położna, która przygotowuje kobiety do porodu i opieki nad noworodkiem, asystuje przy domowych porodach i stosuje najnowsze metody relaksacyjne. Na pytanie, czy widuje na porodówce palące kobiety, odpowiada, że nie miała do czynienia „z takim rodzajem pacjenta”. Z chęcią za to porozmawia „o cudzie narodzin oraz niezwykłej mocy kobiet rodzących oraz ich prawach”.

36-letnia Justyna spędziła trzy tygodnie na oddziale patologii ciąży w dużym warszawskim szpitalu. 20 miejsc, większość zajęta przez kobiety podobne do niej. Leżą kilka miesięcy, byle tylko donosić ciążę, żeby dziecko urodziło się zdrowe. Ale były na oddziale i takie, które chciały się wypisać na własne życzenie, bo personel nie pozwala im pić coli, skoro chorują na cukrzycę.

– Była też dziewczyna, która miała rodzić już po raz piąty, jak zwykle za pomocą cesarskiego cięcia. Opowiadała komuś przez telefon, że przez całą ciążę paliła i wcale jej to nie zaszkodziło. Partner przynosił jej naładowanego papierosa elektronicznego. Chwilę wcześniej na tym samym łóżku leżała dziewczyna, która straciła poprzednie dziecko w 37. tygodniu ciąży, a teraz próbuje donosić kolejne – opowiada Justyna.

Bardzo ją to szokowało i uwierało. Podobnie jak większość znajomych kobiet mocno przeżywała to, co o „kobietach dających w szyję” mówił prezes Kaczyński. A w szpitalu miała obok siebie dziewczyny, którym najwyraźniej nikt nie powiedział, że to, co robią w ciąży, jest lekkomyślne, szkodliwe dla nich i dla dziecka.

– Położne naprawdę starały się ich nie oceniać. Miały poczucie, że stąpają po cienkim lodzie, nie mogą ich obrazić, żeby się nie wypisały ze szpitala. Bo dobro dziecka jest najważniejsze – mówi.

– Nie chcemy, by ciężarna wyszła na własne życzenie. Tutaj przynajmniej możemy się o nią troszczyć, choć nieraz słyszymy „moje ciało, moja sprawa” – potwierdza położna Dorota Janicka.

I opowiada, że o ile przed porodem kobiety jeszcze się ograniczają, to jak tylko dziecko przyjdzie na świat, co chwilę biegają na papierosa. I to nawet wtedy, gdy mają wcześniaka z wadą serca, który leży na OIOM. – Przyłapane tłumaczą, że doktor im jednego pozwolił zapalić. Ja im mówię, że tytoń bardzo zmienia smak mleka, że dla dobra wcześniaka lepiej by było, gdyby nie paliły i odciągały mleko, ale nie słuchają – wzdycha położna.

Pracuje w zawodzie wiele lat i wie, że nie da się upilnować pacjentek. Nie pomogą zakaz palenia ani czujniki dymu. – Palić można dopiero za ogrodzeniem, a przecież nikt nie będzie śledził pacjentki, która raz na jakiś czas wymyka się na papierosa. To jest silny nałóg, nikogo się nie da przekonać, że trzeba go porzucić przynajmniej na czas ciąży i porodu. Więc przymykamy oko – znowu wzdycha.

– Niedawno mieliśmy pacjentkę, która paliła 15 papierosów dziennie. Ciężko było na to patrzeć, ale nic nie dało się zrobić. Można było tylko tłumaczyć, że palenie szkodzi. Przetrwała jakoś poród. Zwykle tak właśnie jest: pacjentka przytakuje, mówi: ma pani doktor rację. Zapewnia, że ograniczyła palenie w ciąży. A co potem zrobi, to już tylko ona sama wie – mówi prof. Bronisława Pietrzak, mazowiecka konsultant wojewódzka w dziedzinie położnictwa i ginekologii.

Zdarzają się też pacjentki, które demonstracyjnie lekceważą wszelkie zalecenia i ostrzeżenia. Nie czują się winne, że palą, a wręcz są z siebie zadowolone. W takich sytuacjach – mówi prof. Pietrzak – personel jest całkowicie bezradny.

– Palenie ma tragiczne konsekwencje dla płodu. Łożysko się szybciej starzeje, pojawiają się w nim zwapnienia, a płód jest podtruwany. Mamy mnóstwo badań, z których wynika, że pacjentki nie powinny palić, ale to się wciąż zdarza. Inaczej jest z alkoholem, o którym bardzo dużo się mówi. Często dzwoni do mnie spanikowana pacjentka, która wyczytała w internecie, że w kefirze jest śladowa ilość alkoholu. A ona wypiła i co ma teraz zrobić? Inna mówi, że sprowokowała wymioty, bo niechcący zjadła cukierka, który zawierał alkohol. Pacjentki są roztrzęsione, a ja muszę im tłumaczyć, że nie ma najmniejszego ryzyka, żeby dziecko miało z tego powodu jakieś uszkodzenia. Natomiast papierosy to prawdziwa zmora – mówi dr Maciej Socha. Na pododdziały patologii ciąży w szpitalach publicznych trafiają zwykle pacjentki z nieprawidłowościami w przebiegu ciąży. – Te nieprawidłowości mogą się zdarzyć u każdej kobiety, ale dużo częściej się zdarzają u tych pacjentek, które nie miały najlepszej opieki w czasie ciąży, nie chodziły regularnie do ginekologa i nie stosowały się do zaleceń lekarskich. Kiedy pytamy je o suplementację dietetyczną czy badania, okazuje się, że niczego nie miały. To są też często pacjentki o niższym statusie socjalno-ekonomicznym – mówi lekarz.

Jak wynika z badań, ogólnie Polki mają coraz większą świadomość, że alkohol szkodzi. A mimo to wciąż się zdarza, że piją przez całą ciążę, a niekiedy nawet pociągają ukradkiem w szpitalnych salach.

Położna Dorota Janicka nigdy nie spotkała się z tym na dyżurze. Widziała za to wiele ciężarnych, które przyjeżdżały na porodówkę nietrzeźwe. Albo miały jeszcze twarze opuchnięte od picia, trzęsące się ręce, wyniszczone ciała. Raz, dawno temu, odbierała poród od pijanej kobiety. – Na szczęście teraz to się zdarza coraz rzadziej – mówi.

– Ale wciąż się zdarza – ubolewa Marta Libiszowska z Fundacji Dom w Łodzi, która prowadzi dom dziecka dla podopiecznych z różnymi schorzeniami i niepełnosprawnościami. Jest wśród nich kilkoro dzieci z FAS, czyli alkoholowym zespołem płodowym, niektóre przyszły na świat z promilami alkoholu we krwi.

– To znaczy, że ich mamy były pijane w czasie porodu. To zwykle dotyczy kobiet z tzw. trudnych środowisk, ale po alkohol sięgają też kobiety świadome, wykształcone i zamożne. Piją wino, prosecco, piwo z sokiem albo kolorowe drinki i nie mają świadomości, że są tak samo szkodliwe jak wódka. Wciąż ponad 30 proc. Polek przyznaje się do picia w ciąży – tłumaczy Libiszowska.

W swoich kampaniach edukacyjnych Fundacja Dom w Łodzi podkreśla, że nie można się uspokajać: pije tylko patologia, nie ja. – Niestety problem dotyczy także tych kobiet, które piją okazjonalnie. Nie ma bezpiecznych ilości alkoholu. Pół godziny po tym, jak ciężarna się napije, takie samo stężenie alkoholu we krwi ma jej dziecko. I niestety nie ma żadnych mechanizmów obronnych, bo jego organizm dopiero się rozwija. Alkohol to trucizna, zaburza procesy rozwoju. Dzieci rodzą się maleńkie, z uszkodzeniami serca, nerek, układu nerwowego i moczowego, mają zniekształcone stawy, problemy ze wzrokiem i słuchem. I charakterystyczne dysmorfie: specyficzny układ oczu i rynienkę nad ustami – wylicza Marta Libiszowska.

Najgorsze jej zdaniem jest to, że zmiany w układzie nerwowym są nieodwracalne. I nigdy nie wiadomo, kiedy się pojawią. Dziecko może się rozwijać normalnie, a potem się okazuje, że jednak nie mówi, nie daje sobie rady w edukacji, bo nie potrafi się skupić, czyta polecenie, ale zanim zacznie je wypełniać, zapomina, czego dotyczyło.

– To jest zwykle pierwszy moment, gdy rodzice orientują się, że ich syn czy córka odbiega od normy. Zaczyna się szukanie przyczyn. Problem w tym, że brakuje specjalistów zajmujących się problemem FAS. Żeby ten zespół zdiagnozować, potrzeba kilku lekarzy. Rodzice muszą znaleźć poradnię, a jest ich w Polsce zaledwie kilka, ustawić się w kolejce do lekarzy z różnych dziedzin, którzy przeprowadzą badania i testy. I dopiero wtedy można ocenić, czy to jest FAS. Kluczowe jest też przyznanie się mamy do tego, że w ciąży piła alkohol. A do tego bardzo trudno się przyznać – mówi Libiszowska.

Kobietom, które planują dziecko, radzi, by po prostu nie piły. – Nie warto ryzykować. Jest wiele rzeczy, na które nie mamy wpływu, a FAS to ta jedyna, na którą mamy wpływ. Jeśli nie będziemy pić w czasie ciąży, unikniemy wielu problemów. A życie dziecka z FAS to pasmo chorób, pobytów w szpitalu, operacji, poczucie wiecznego niedopasowania i bycia na marginesie – przekonuje.

Dorota Janicka miała niedawno pacjentkę, która urodziła się z FAS, a teraz sama miała zostać matką. – Opowiadała, że jej mama zapiła się na śmierć. Wychowywała ją ciotka, która się nad nią znęcała, więc uciekła do domu dziecka. I postanowiła, że nie będzie pić, znajdzie partnera, urodzi dziecko, potem jeszcze skończy technikum – wspomina.

Trzyma kciuki za tę dziewczynę, ma nadzieję, że zrealizuje plany. Jej dziecko urodziło się zdrowe, bo FAS się nie dziedziczy. – Maluch był wcześniakiem, a ona odciągała pokarm, dbała o niego. Patrzyłam na nią, taką schludną i miłą, i chciało mi się płakać. Bo tyle już w swoim krótkim życiu przeszła – opowiada położna.

Justyna jest już w domu ze swoją córeczką, ale nie może przestać myśleć o tym, co widziała na oddziale patologii ciąży. I wciąż się zastanawia, dlaczego wystarczy trafić do publicznego szpitala, by spotkać osoby, które myślą zupełnie inaczej. – Wydaje mi się, że w polskiej szkole brakuje informacji o tym, czym jest ciąża, jak przebiega i jak należy się w niej zachowywać. Nikt nas nie uczy, co może pójść nie tak. Nikt nam na lekcjach biologii nie mówi, że jest mnóstwo rzeczy, na które przyszła matka ma wpływ – mówi.

Jej zdaniem brakuje też systemowego wsparcia dla rodzin w trudnej sytuacji. – Dziewczyna, z którą leżałam na sali, wprost mówiła, że musi wrócić do domu, bo tam czeka na nią małe dziecko, a nie jest pewna, czy partner dobrze się nim opiekuje. Więc z jednej strony mnie wkurzało, że te dziewczyny popalały, że nie dbały o siebie, a z drugiej miałam poczucie, że nie dla każdego jest oczywiste, że skoro leży w szpitalu z zagrożoną ciążą, to musi szczególnie dbać o siebie, a nie wykłócać się o colę – tłumaczy.

Bardzo jej zależy, żeby te historie z porodówki nie stały się wodą na młyn dla ludzi, którzy tak jak prezes Kaczyński powtarzają, że młode Polki są nieodpowiedzialne.

– Mam nadzieję, że zamiast na krytyce takich marginalnych jednak zachowań, skupimy się na tym, jak zapobiegać podobnym sytuacjom. Postawimy na edukację i systemowe wsparcie – mówi Justyna.

Dr Maciej Socha przyznaje, że edukacja kuleje. – Widzę to na co dzień w szpitalu. Bo nie chodzi tylko o palenie, ale także o zaniedbania higieniczne, w tym brak ruchu fizycznego i nieprawidłową dietę, a konkretnie spożywanie dużej ilości cukrów prostych i produktów przetworzonych, zamiast zdrowego jedzenia. To jest poważny problem społeczny, który dotyka powyżej 5 proc. populacji – mówi.

Ostatnio pacjentka w ciąży bliźniaczej zapytała go, czy to prawda, że będzie w tej ciąży dwa razy dłużej niż w zwykłej. – Myślałem, że żartuje, bo nawet kiedyś widziałem taki mem i pomyślałem, że jest zbyt wydumany. Uśmiechnąłem się, trochę sondując ją, czy nie żartuje, ale mówiła całkiem serio. Tak wielkie były jej braki w wiedzy o seksualności i rozrodczości – mówi lekarz.

Spora część rozmów, które jego zespół prowadzi z pacjentkami, jest poświęcona wyjaśnieniu, co to znaczy zbilansowana dieta. Bardzo często trzeba je też przekonywać, że w ciąży nie powinno się wcale przez dziewięć miesięcy leżeć. Wręcz przeciwnie, należy się ruszać.

– No i kiedy dochodzimy do kwestii szkodliwości palenia, to raz na jakiś czas słyszymy, że nie można go rzucić nagle, bo dziecko dostanie szoku tlenowego – wzdycha dr Socha. – To jest niestety nasza codzienność.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version