Wszystko, co mówi Trump, brzmi jak propaganda Kremla albo populistyczne manipulacje. A za Trumpem powtarzają to politycy PiS. Winne są Europa, jej elity i liberalna demokracja. Władimira Putina w roli brutalnego agresora jest w tych wypowiedziach mało albo nie ma wcale.

Przez kilka dni Donald Trump mówił rzeczy, które w naszej części Europy brzmią co najmniej niepokojąco, ale nie dla PiS. Dla Prawa i Sprawiedliwości nieustannie — nawet po słowach o tym, że to Ukraina nie powinna zaczynać wojny — Trump to obrońca kultury chrześcijańskiej i to wydaje się najważniejsze.

Donald Trump, Donald Trump – w euforii skandowali w Sejmie posłowie PiS na wieść o jego zwycięstwie. Od elekcji mija miesiąc. Dziś amerykański prezydent zapewnia, że wierzy w dobre zamiary Putina, Ukrainę oskarża o wywołanie wojny, Zełenskiego nazywa dyktatorem bez wyborów, nakłada cła na Unię Europejską, ale ludzie Kaczyńskiego wciąż biją brawo i nie ustają w zachwytach.

– Co się z wami stało, szanowni państwo? – pytał ich Adrian Zandberg, który nie należy do miłośników Donalda Tuska. – Szef waszego klubu oświadcza, że amerykański reset z Putinem nie jest szkodliwy dla Polski. Co się stało, że wy – partia Lecha Kaczyńskiego – paradujecie teraz w tych czerwonych czapeczkach, oklaskujecie najgłupsze wypowiedzi zza oceanu i zachowujecie się czasem tak, jakbyśmy byli jakąś kolonią, a nie suwerennym państwem?

„Lewacka Europa się wścieka, dlatego że sama doprowadziła do tej wojny, dlatego że karmiła Putina przez kilkanaście lat, robiąc z nim interesy” – to refleksja Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki w rządzie PiS.

Odwraca też kota ogonem Mariusz Błaszczak: „Rząd Donalda Tuska ma marne relacje albo w ogóle tych relacji z Amerykanami nie ma. No i to zainwestowanie w oligarchię unijną właśnie takim skutkiem się kończy, złym dla ­Polski”.

„Panie Donaldzie, za wojnę na ­Ukrainie odpowiada postsowiecka Federacja Rosyjska, na której czele stoi Pana znajomy z molo w Sopocie. Z Putinem robił Pan interesy i resety, a mnie ściga. Elity europejskie i drugoplanowi pomocnicy tych elit – czyli Pan, tylko ośmielali Rosję do ataku. Musi Pan Premier znać swoje miejsce w tym szyku” – to adresowany do Donalda Tuska wpis „obywatelskiego” kandydata na prezydenta Karola Nawrockiego.

Posła Mariusza Goska, który w listopadzie zeszłego roku na sali plenarnej Sejmu robił sobie zdjęcia w czapeczce MAGA (Make America Great Again) i z uniesieniem oklaskiwał zwycięstwo Trumpa, pytam, czy zmienił zdanie.

– Wspaniały człowiek, wspaniały – zachwyca się poseł Gosek. Rozmawiamy dość długo, bo naprawdę chcę się dowiedzieć, czy nic w słowach Trumpa nie budzi w nim wątpliwości. No, może dziwi go tylko propozycja powrotu Rosji do krajów G7. Reszta to masterplan nowojorczyka. – Jestem przekonany – mówi Gosek – że Trump ma informacje, których my nie mamy. Informacje ze swoich wywiadów, które świadczą o tym, że europejskie elity cały czas robiły interesy z Rosją, i Trump po prostu im teraz te interesy odciął. Nie chce mi się wierzyć i nie wierzę, że Trump mógłby się układać z takim rzeźnikiem jak Putin.

A jeśli dojdzie do realizacji planu Trumpa, czyli Rosja zabierze Ukrainie kawał ziemi, a Ukraina nie wejdzie do NATO, i Putin dostanie oddech, by zaatakować znowu i iść dalej na zachód? Poseł Gosek absolutnie nie wierzy, żeby prezydent USA oddał taką przysługę władcy Kremla.

Podchodzi do nas Waldemar Andzel, zwany Berią, bo odpowiada za klubową dyscyplinę w PiS. Słysząc, że rozmawiamy o Trumpie, a nie tajemnicach partii prezesa, uspokaja się i tak jak Gosek nie wierzy w złe intencje Amerykanina.

Są jednak w Sejmie i tacy, którzy na pytanie, czy wciąż biją brawo, tłumaczą, że powyborcza euforia powodowana była emocjami. – Oczywiście, że są sprawy, które mogą budzić pewne wątpliwości, bo nie jest w naszym interesie ustępowanie Putinowi, ale moim zdaniem może za tym stać na przykład plan obudzenia Europy, zmuszenia krajów Unii do większych nakładów na obronność – spekuluje były wiceszef MSZ Paweł Jabłoński.

Jednocześnie jednak trudno wyciągnąć z posłów PiS, jak widzą przyszłość z Trumpem. Co musiałoby się stać, żeby PiS uznało, że ekstremalny trumpizm jest sprzeczny z polską racją stanu. Pytam też, co ich zdaniem zrobi prezydent USA, kiedy Ukraina odrzuci plan pokojowy Trumpa: nie zgodzi się na oddanie swojej ziemi najeźdźcom, na wybory w trakcie wojny i wciąż będzie chciała przystąpić do NATO.

– Trump liczy na to, że Rosja będzie tak wysoko eskalowała żądania, że w pewnej chwili po prostu przedobrzy i będzie można wstać od stołu, mówiąc: my chcieliśmy, ale nie ma woli porozumienia – mówi jeden z polityków PiS.

Na razie jednak wszystko, co mówi Trump, brzmi jak propaganda Kremla albo populistyczne manipulacje. A za Trumpem powtarzają to politycy PiS. Winne są Europa, jej elity i liberalna demokracja. Władimira Putina w roli brutalnego agresora jest w tych wypowiedziach mało albo nie ma wcale.

Trump powtarza, że Stany Zjednoczone przekazały 350 mld dol. pomocy dla Ukrainy i to dwa razy więcej niż Europa. Jest dokładnie odwrotnie. Administracja amerykańska przekazała około 150 mld, pomoc krajów europejskich to prawie 300. Nawoływanie do wyborów w czasie, kiedy część terytorium jest okupowana, a miliony obywateli są rozsiane po całym świecie, to absurd. W dodatku niezgodny z ukraińskim prawem, które w czasie wojny zabrania elekcji. Bredni o tym, że to Ukraina wywołała wojnę, na szczęście polscy politycy nie mówią.

– Słowa, które niedawno padły, są wprost cytatem z Ławrowa, Miedwiediewa, Pieskowa, że to Europa, a nie Rosja odpowiada za wojnę w Ukrainie, słowa, które usprawiedliwiają agresję Rosji i które padają tutaj, w Polsce, od ważnych polityków prawej strony. Gdybym miał taki charakter i metody działania jak poseł Jarosław Kaczyński, to pewnie bym z tej mównicy powiedział: wszyscy jesteście ruskimi agentami, ale nie akceptuję tej metody i w dodatku wiem, że nie wszyscy – mówił premier Donald Tusk z sejmowej mównicy.

Znalazłam też w PiS posłów, którzy na pytanie, czy bezgraniczna wiara w Trumpa nie jest dziecięcą naiwnością, odpowiadają, że problem byłby wtedy, gdyby słowa Trumpa przerodziły się w działania.

– Pełne zaufanie to ja mam może do siebie i do swoich najbliższych współpracowników, w polityce zagranicznej nie ma czegoś takiego jak pełne zaufanie – mówi Marcin Przydacz, również były wiceminister spraw zagranicznych. – Prezydent Stanów Zjednoczonych realizuje interes swojego państwa, a my jesteśmy zobligowani do tego, żeby walczyć o swój. Jeśli jest on zbieżny z amerykańskim, to dobrze, jeśli nie jest, to trzeba robić wszystko, żeby ten amerykański kurs jakoś skorygować. Na pewno nie jest w naszym interesie to, żeby dyskusje były toczone z pominięciem regionu i Ukrainy, żeby przywracać podmiotowość Rosji na scenie międzynarodowej, ale bez naszej aktywności nic się tutaj nie zmieni.

Politycy PiS swoje poparcie dla Trumpa tłumaczą teraz tym, że polska dyplomacja jest słaba i nie ma żadnego wpływu na amerykańską politykę wobec Ukrainy. Ba, że nikt z polskiego rządu z nikim z Waszyngtonu się nie spotyka. Przydacz wylicza, że Radosław Sikorski nie spotkał się ani z wysłannikiem Trumpa na Ukrainę, ani z sekretarzem ds. obrony. To jednak nieprawda, bo z Keithem Kelloggiem rozmawiał na konferencji w Monachium, a z Pete’em Hegsethem w Warszawie jego polski odpowiednik, szef MON Władysław ­Kosiniak-Kamysz.

Pisowcy podnosili też w Sejmie, że szef amerykańskiej dyplomacji nawet nie zadzwonił do Sikorskiego po negocjacjach z Rosjanami w Arabii Saudyjskiej. W tym samym czasie media podały, że szef polskiego MSZ leci do Waszyngtonu, gdzie spotka się z Markiem Rubio.

Nieoficjalnie wiemy, że przed wyjazdem do Waszyngtonu Sikorski spotkał się z prezydentem Andrzejem Dudą. Konkluzja była taka, że po rozmowach z politykami PiS „prezydent w pełni ufa Donaldowi Trumpowi” (w piątek wieczorem, gdy zamykaliśmy to wydanie „Newsweeka”, ogłoszono, że w sobotę Andrzej Duda spotka się w Waszyngtonie z Donaldem Trumpem). Zarówno jednak otoczenie prezydenta, jak i politycy PiS przyznają, że małostkowość Donalda Trumpa jest bardzo widoczna także w rozmowach z partnerami międzynarodowymi i w zachowaniach amerykańskiego prezydenta. Trzeba więc stosować chwyty, które połechcą ego prezydenta.

To, że między Donaldem Tuskiem a Donaldem Trumpem nie ma chemii, wiadomo od dawna. Niektórzy uważają, że polski premier poszedł za daleko, mówiąc w kampanii, że „zależność Donalda Trumpa od rosyjskich służb nie podlega dyskusji”. Ale podobno najbardziej amerykańskiego prezydenta zabolało zdjęcie, które Tusk umieścił na ówczesnym Twitterze w 2019 r. Celuje na nim palcami w plecy Trumpa.

Otoczenie prezydenta wskazuje także na jeszcze jedną cechę amerykańskiego prezydenta – Donald Trump przyjmuje takie zdanie, do jakiego przekonał go jego ostatni rozmówca.

– Nawet jeśli przyjmiemy takie założenie, to musimy robić wszystko, żeby być tymi, z którymi rozmawia na końcu – podsumowuje poseł Jabłoński.

Nieoficjalnie moi rozmówcy z MSZ czy kancelarii premiera mówią: polityka, którą prowadzi PiS, jest skrajnie idiotyczna i nie ma nic wspólnego z dyplomacją. Oficjalnie tak jak szef komisji spraw zagranicznych Paweł Kowal ucinają dyskusję jednym zdaniem: – Zachowanie niektórych naszych polityków sprawia, że bardzo szybko zbliżają się oni do cienkiej czerwonej linii działania przeciwko interesowi ­narodowemu.

Spotkanie szefa dyplomacji z prezydentem nie było – jak wynika z naszych rozmów – jedynym kontaktem między pałacem a rządem w tej sprawie. Role w polityce wobec Ameryki zostały podzielone między prezydenta, premiera, szefa MSZ i MON tak, żeby udało się tę rozgrywkę poprowadzić wspólnie.

– Mamy trzy mocne konserwatywne karty – mówią nasi rozmówcy. – Prezydent wiadomo jaki jest i jakie ma kontakty z samym Trumpem. Władek Kosiniak-Kamysz spotkał się ostatnio z Pete’em Hegsethem na kolacji – takiej z żonami – i jakoś się dogadali, Radek ma bardzo dobre kontakty w Waszyngtonie. Naprawdę to tylko PiS gra swoje, wszyscy inni potrafią się dogadać.

Po dłuższych rozmowach z tego pełnego zaufania graniczącego wręcz z uwielbieniem PiS dla Trumpa wyłania się jednak także kalkulacja dotycząca polityki wewnętrznej. Politycy PiS są przekonani, że antyukraińska emocja w ich elektoracie i elektoracie Konfederacji jest w tej chwili silniejsza niż antyrosyjska. Ważne jest więc przekonanie wyborców, że to niemożliwe, aby amerykański prezydent działał ręka w rękę z Rosjanami i nas zostawił na ich pastwę.

PiS uważa, że nadzieja na zakończenie wojny jest dziś znacznie silniejszą emocją wśród wyborców niż strach przed tym, że Putin posunie się dalej. Warunki proponowane przez Amerykanów nie dotyczą w żadnym stopniu Polski (na razie) i zmęczony już wojną elektorat prawicy nie widzi problemu w ich spełnieniu. Dość łatwo oddaje się cudzą ziemię najeźdźcom.

Warto tu posłuchać Przemysława Czarnka. – To, jak Zełenski zachowuje się wobec Polski i Polaków, chociaż powinien zrozumieć, że jest prezydentem jeszcze niepodległej Ukrainy, bo Polacy mu pomogli, a on swoją niewdzięczność wyrażał wielokrotnie. Radziłbym osobiście jako mieszkaniec Polski wschodniej, któremu zależy, żeby bomby przestały spadać kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu, żeby pan Zełenski ułożył sobie lepiej relacje z największym sojusznikiem Ukrainy, jakim są Stany Zjednoczone, a nie liczył na jakiś Berlin, Paryż czy Brukselę, która zdradziła Ukrainę – perorował w RMF FM.

Na razie większość w PiS jest przekonana, że jakoś to będzie, a najważniejsze w tej rozgrywce między nuklearnymi mocarstwami jest to, że Tusk ma problem i można go przynajmniej raz dziennie zaatakować.

– Drodzy państwo, oklaskujecie pogrzeb ładu międzynarodowego, który dawał Polsce pokój, i naprawdę nie wiem, jak można to robić teraz – mówił w Sejmie do PiS Adrian Zandberg. I powtórzył słowa Lecha Kaczyńskiego z Tbilisi z sierpnia 2008 r., gdy na Gruzję spadały rosyjskie pociski. „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!” – mówił prezydent. To wystąpienie wielu uznaje za najważniejsze w karierze Lecha Kaczyńskiego i jego swoisty testament.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version