W ostatniej rozmowie z przyjacielem Marian Turski martwił się, że sytuacja na świecie niebezpiecznie przypomina mu lata 30. ubiegłego wieku.

Żeby porwać się na uzupełnianie Dekalogu, trzeba mieć tupet albo misję. Nadmiar tupetu to ostatnia rzecz, o jaką można było posądzić redaktora Mariana Turskiego, ale poczucie misji miał z pewnością. Trudno się zresztą dziwić komuś, kto przeżył: łódzkie getto, obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau i marsze śmierci. Przez 70 lat (!) kierował działem historycznym „Polityki”, ale bywał także aktorem historii: w 1965 r. szedł w zorganizowanym przez Martina Luthera Kinga marszu przeciwko segregacji rasowej – z Selmy do Montgomery.

Poświęcił całe życie, byśmy nie zapomnieli o polskich Żydach, których nazistowskie Niemcy chciały wykreślić z historii. Robił też wszystko, byśmy nie zapomnieli, że to wykreślanie nie było metaforą, ale koszmarnie sprawną przemysłową machiną do zabijania. Działał w Radzie Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, w Stowarzyszeniu Żydowski Instytut Historyczny, wreszcie w Radzie Oświęcimskiej. Wszędzie był siłą napędową i punktem odniesienia.

Rok temu odbierałem w imieniu Tomka Sekielskiego medal „Powstanie w Getcie Warszawskim” przyznany „Newsweekowi”. „Gratuluję, robicie świetną robotę” – powiedział redaktor Turski, ściskając mi mocno dłoń. Nie wiem, czy zdarzy się nam jeszcze ważniejszy laur niż ta pochwała od autora „XI przykazania”.

I nie wiem, czy zdarzy nam się ważniejsze przesłanie niż ów dopisek do Dekalogu wygłoszony na obchodach 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Swoje słowa redaktor kierował głównie do młodych, zastrzegał, że nie chce ich nużyć opisami koszmarów z obozu, marszu śmierci, utraty bliskich. Opowiedział za to, jak stopniowo rodziły się faszyzm i dyskryminacja Żydów. Zaczęło się od zakazu siadania na berlińskich ławkach, potem poszło z górki: segregacja na pływalniach, w sklepach, tramwajach. „Auschwitz nie spadł nagle z nieba, Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się, aż stało się to, co stało się tutaj” – ostrzegał. „Bądźcie wierni przykazaniu. Jedenaste przykazanie: nie bądź obojętny, bo jeżeli nie, to się nawet nie obejrzycie, jak na was, jak na waszych potomków »jakieś Auschwitz« nagle spadnie z nieba”.

Wydawało się, że ta szczepionka na populizm pomoże. O przemówieniu Mariana Turskiego było głośno. Nawet Elon Musk po swoich antysemickich wyskokach na Twitterze w styczniu 2024 r. przyjechał zobaczyć obóz Auschwitz na własne oczy. Ale nie na wiele się to zdało. Piotr Wiślicki, przyjaciel Turskiego, mówi, że w ostatniej rozmowie redaktor martwił się, że sytuacja na świecie niebezpiecznie przypomina mu lata 30. ubiegłego wieku.

W dniu, kiedy dowiedzieliśmy się o odejściu redaktora, głośno było o pokrzykiwaniu Donalda Trumpa na prezydenta Ukrainy. Trump cytował przy tym wprost kremlowską propagandę. Pojawiły się też przecieki z rozmów delegacji USA i Rosji w Rijadzie: Putin domaga się wycofania sił NATO z Europy Środkowej. Historia włączyła wsteczny bieg.

Dzień po śmierci Turskiego coś nam w Polsce spadło z nieba – szczątki rakiety Elona Muska. Jeszcze nie Auschwitz. Jeszcze.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version