Zanim zdecydowano, czy w ogóle odbudować miasto, warszawiacy tak licznie zaczęli wracać do swojego miasta, że było już za późno na dylematy – Grzegorz Piątek opowiada, jak stolicę stawiano z ruin.
Newsweek: Odbudowa lewobrzeżnej Warszawy zburzonej po powstaniu w około 60-80 proc. nie była wcale pewna.
Grzegorz Piątek, autor książki „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949”: Argumentem przeciw był zdrowy rozsądek. Takie przedsięwzięcie wydawało się całkowicie ponad siły. W rządzie lubelskim przeważała opinia, żeby stolicę przenieść do stosunkowo mało zniszczonej Łodzi albo rozmieścić urzędy centralne w różnych miastach, a Warszawę się kiedyś odbuduje. Ktoś proponował ją w formie miasteczka urzędniczego na przedmieściach, pod Górą Kalwarią. A inny, żeby założyć miasteczko namiotowe i nie wpuszczać mieszkańców do miasta, które było wciąż zaminowane i niebezpieczne.
Argumenty za?
– Wyłącznie emocjonalne, że trzeba to zrobić jako symbol ciągłości państwowości i witalności narodu. Za takim rozwiązaniem były praktycznie tylko osoby pochodzące z Warszawy, jak premier Edward Osóbka-Morawski. Z czasem do tego doszła polityka. Stalin po prostu poinstruował, że trzeba odbudować Warszawę, co miało legitymizować rząd lubelski wobec Polaków. Ale warszawiacy zagłosowali też nogami. Zanim jakiekolwiek decyzje zostały podjęte, kilka godzin po ogłoszeniu wyzwolenia zaczęli wracać tak licznie, że po paru dniach było już za późno na dylematy.
Jakie dylematy mieli sami architekci?
– Warszawa była niszczona na raty. We wrześniu 1939 r., po czterech tygodniach nalotów, ubyło 10-12 proc. zabudowy. W czerwcu 1941 r. miasto przeżyło naloty Rosjan. Potem powstanie w getcie i doburzanie dzielnicy po jego upadku. Aż przyszło powstanie warszawskie.
Już w 1940 r. architekci dyskutowali, jak wykorzystać zniszczenia, żeby poprawić Warszawę, bo ta przedwojenna miała się czego wstydzić: za ciasna, ma niedrożny system komunikacyjny, za mało zieleni, publicznych placów, fatalne warunki mieszkaniowe.
Z jednej strony, to była inicjatywa oddolna. Brała się z potrzeby emocjonalnej, ale też architekci podczas okupacji mieli znacznie mniej pracy i więcej czasu na prace koncepcyjne. Z drugiej, samorząd warszawski, który działał cały czas, tyle że pod nadzorem niemieckim, zlecał urbanistom i architektom koncepcje odbudowy Teatru Wielkiego czy Nowego Światu. Chodziło o to, by te pierwsze zniszczenia wykorzystać jako szansę do przeprowadzenia pewnych korekt. Tacy architekci jak Stanisław Dziewulski, Zygmunt Skibniewski i Kazimierz Marczewski uczestniczyli w powstaniu warszawskim, a w przerwach spotykali się w rodzinnym pałacyku tego pierwszego w Alejach Ujazdowskich i planowali nową Warszawę.
Wreszcie wszyscy się spotykają w Biurze Odbudowy Stolicy, powołanym w lutym 1945 r.?
– BOS to młodzi mężczyźni nabuzowani ambicją, planami i wyposzczeni wojną. Ambitni, ale też aroganccy, nie zawsze z dużym doświadczeniem, ale na pewno pełni pomysłów i szczerych chęci. Instytucja ta, mimo że była inicjatywą Mariana Spychalskiego, pierwszego powojennego komunistycznego prezydenta miasta, zresztą też architekta, była bardzo pluralistyczna. Mamy tam Józefa Sigalina, komunistę, żołnierza Dywizji Kościuszkowskiej, który od razu jedzie do Podkowy Leśnej do Jana Zachwatowicza, który był związany z AK i z delegaturą rządu londyńskiego na kraj, ale po krótkiej rozmowie zgodził się wejść do kierownictwa biura.
Odbudowa Warszawy
Foto: Stanisław Dąbrowiecki / PAP
Ważniejsze od różnic politycznych były kompetencje i towarzyskie znajomości. A pracy było tak dużo, że każda para rąk się przydawała. Władze potrzebowały architektów, architekci potrzebowali władzy, żeby zrealizować swoje plany.
Te pierwsze lata to właściwie kontynuacja przedwojennych pomysłów za prezydentury Stefana Starzyńskiego. Gigantyczne zniszczenia i dekret Bieruta spowodowały, że to, co dotychczas wydawało się nierealne, dawało się zrealizować.
Ostra ingerencja polityczna następuje dopiero pod koniec lat 40., kiedy władza się już umocniła i przyszły instrukcje ze Związku Radzieckiego, jak ma wyglądać komunistyczna architektura w całym bloku wschodnim.
Od czego zaczęto?
– Od inwentaryzacji tego, co pozostało. Za rozminowującymi miasto saperami ruszyli architekci i technicy katalogujący ruiny, a także brygady zabezpieczające zabytki. Równolegle trwała praca projektowa, rysowano wizje zarówno dla całego miasta, jak i dla poszczególnych dzielnic i osiedli. BOS wydawało pozwolenia na budowę i rozbiórki. Postanowiono, że mniej zniszczone dzielnice, jak Saska Kępa, Mokotów, Żoliborz i Bielany, zostaną wyremontowane najszybciej.
Ale warszawscy architekci chcieli czegoś więcej niż tylko rekonstrukcji.
– Doszło do konfliktu między „zabytkowiczami” a „modernizatorami”, którzy chcieli wykorzystać szansę i niemal kompletnie zburzone miasto odbudować w kształcie niemal nieprzypominającym przedwojennego, które było ich zdaniem: niefunkcjonalne, ciasne, niedrożne itd. Marzyła im się Warszawa szerokich arterii, zieleni, wygodnych osiedli. Wyznaczono też czytelne centrum Warszawy. Przed wojną banki i duże firmy miały swoje siedziby w okolicach Świętokrzyskiej i dzisiejszego placu Powstańców Warszawy. To tam powstały pierwsze wieżowce. Po wojnie chciano stworzyć nowoczesną dzielnicę handlowo-biurowo-finansową w formie skupiska wieżowców, mniej więcej tam, gdzie dziś stoi Pałac Kultury i Nauki, który nie był jeszcze planowany. To już wtedy postanowiono usunąć z tego terenu ruiny kamienic, mylne jest więc przekonanie, że decyzję podjęto dopiero z myślą o Pałacu Kultury i Nauki.
Z drugiej strony byli zabytkowicze, którzy nie tylko widzieli szansę na rekonstrukcję pojedynczych zabytków, ale też wyobrażali sobie, że właściwie całe Śródmieście powinno mieć pseudohistoryczny charakter. Dominowałyby tam niska zabudowa, wąskie ulice, spadziste dachy. Sercem tej „starej” Warszawy miały być oczywiście Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat.
Jedni i drudzy byli maksymalistami, dzisiejsza Warszawa jest efektem kompromisu między nimi.
Co najpierw budowano?
– Priorytety były jasne: Warszawa miała zostać odbudowana jako centrum polskiej państwowości, na początek więc stawiano przede wszystkim gmachy instytucji potrzebnych do zarządzania krajem oraz mieszkania dla ludzi, którzy w nich pracowali, to oni mieli pierwszeństwo w przydziałach lokali. Reszta długo musiała sobie radzić sama. Drugim priorytetem była komunikacja: odbudowa mostów, dróg. Pozostała infrastruktura musiała poczekać.
Przecież ludzie nie mieli w czym mieszkać.
– Miasto szybko wypełniało się powracającymi lub migrującymi do Warszawy. Mieszkali w ścisku w ocalałych domach, w ruinach, pod kawałkiem dachu, w suterenach, piwnicach, za drzwi mając kawałek blachy. Rosła frustracja, bo propaganda pokazywała, że Warszawa kwitnie.
Odbudowa Warszawy
Foto: Stanisław Dąbrowiecki / PAP
Dopiero pod koniec lat 40. zostaje podjęta decyzja, że Stare Miasto zostaje odbudowane, nie tylko jako zabytek, ale też osiedle mieszkaniowe.
A reszta zabytków?
– Architekci odbudowujący Warszawę byli spadkobiercami przedwojennego podejścia do miasta, które wyznawał też prezydent Stefan Starzyński: za najpiękniejszą, idealną uważano stolicę, która powstała do przełomu XVIII i XIX w. Potem zaborcy już ją tylko psuli. W związku z czym ostatnie warte zachowania budynki powstały w latach 20. i 30. XIX w. Ten pogląd wpłynął na wiele decyzji związanych z odbudową. Stare Miasto, Trakt Królewski, katedra zostały odbudowane w wersjach „poprawionych”, czyli m.in. pozbawionych naleciałości z końca XIX w.
Jak dzisiaj nazwano by takie praktyki?
– Trzeba powiedzieć jasno, dzisiejszy Trakt Królewski to trochę Disneyland, park tematyczny, który ma nas przenieść do pewnej epoki. I mówię to zupełnie niewartościująco. To pewne wyobrażenie na temat dawnej Warszawy. Tylko część kamienic przypomina te sprzed 1939 r., reszta jest albo bardzo zmieniona, albo w ogóle wymyślona od nowa. Zygmunt Stępiński, który był autorem koncepcji odbudowy Nowego Światu, mówił, że nieważna jest wierność oryginałowi, tylko stworzenie, jak on to nazwał, „atmosfery urbanistycznej” dawnej epoki. Więc Nowy Świat, który przed wojną miał zabudowę w różnych stylach i różnej wysokości, od parterowego drewniaka do pięciopiętrowych kamienic eklektycznych, został wyrównany do dwóch pięter i wszystko dostało szatę klasycystyczną jakby z pierwszej połowy XIX w.
Jaki przedwojenny budynek jest największą powojenną kreacją?
– Jeden z symboli miasta, katedra św. Jana. Powstała w średniowieczu, ale była wielokrotnie przebudowywana, w swojej historii miała fasadę barokową, ale też neogotycką, XIX-wieczną. Jan Zachwatowicz bardzo chciał wrócić do średniowiecznych początków, ale nie było żadnego przekazu, jak one wyglądały. Bazując na naukowych opracowaniach, badając kościoły na Pomorzu i w dorzeczu Wisły z okresu XIV w., wymyślił fasadę od nowa.
Skąd czerpano wzory?
– Przed wojną inwentaryzację budynków zaczęli robić w ramach swoich zajęć studenci architektury i kontynuowali to po wrześniu 1939 r. Ten bezcenny zbiór bardzo dokładnych rysunków i pomiarów został wywieziony z miasta podczas powstania. Przydatne okazały się też obrazy Canaletta, który na zlecenie króla Stanisława Augusta namalował 21 widoków Warszawy, które jeszcze przed wojną uznawano za niemalże fotograficzny zapis Warszawy sprzed zaborów. Chociaż naukowcy już wiedzieli, że Canaletto trochę manipulował, „poprawiał” fasady, jako malarz wenecki miał manierę wydłużania proporcji budynków. Ale pałac Ostrogskich, w którym dzisiaj mieści się Muzeum Chopina, przywrócono do takiej formy właśnie na podstawie obrazu Canaletta.
Czego dotyczyły największe awantury?
– Budowy Trasy W-Z, która była najambitniejszym przedsięwzięciem pierwszego etapu odbudowy. Mówimy o 7-kilometrowej trasie, częściowo przebitej pod Krakowskim Przedmieściem. Gigantyczna awantura wybuchła o pałac Radziwiłłów.
Jego odbudowa miała zamienić Trasę W-Z w „lokalną uliczkę”.
– Modernizatorzy chcieli przebić trasę na przełaj przez ruiny pałacu, zniszczonego właściwie aż do stropu nad piwnicą. Zachwatowicz uparł się jednak, żeby go odbudować. Zrobił awanturę i zagroził rezygnacją ze stanowiska kierownika Wydziału Architektury Zabytkowej w Biurze Odbudowy Stolicy. Udało się jednak wypracować kompromis, jezdnie i tory tramwajowe poprowadzono po dwóch stronach odbudowanego (zresztą też niedokładnie w takim kształcie jak przed wojną) pałacu, który teraz stoi na wyspie w alei Solidarności. Kiedyś mieściło się tam Muzeum Lenina, dzisiaj Muzeum Niepodległości.
Podczas budowy trasy wydarzyło się parę rzeczy, które zabytkowiczom się nie podobały: zaczął się osuwać kościół św. Anny, który ledwo udało się uratować, a w 1948 r. wyburzono ocalały częściowo XVIII-wieczny pałac Teppera, stojący przy ulicy Miodowej nad tunelem. Gdyby go odbudowano, tunel musiałby być dłuższy o kilkadziesiąt metrów.
Jak traktowano kościoły?
– O tym, czy budynek będzie odbudowany, decydowało to, czy ma gospodarza i czy jest pomysł, jak go zagospodarować. W przypadku kościołów odpowiedź brzmiała: dwa razy tak. W katolickim kraju miały sens istnienia, a jeszcze część z nich była cennymi obiektami. W efekcie spośród przedwojennych kościołów w Śródmieściu nie został odbudowany tylko mały kościół przy ulicy Moniuszki, gdzie dzisiaj stoi wieżowiec Telekomunikacji Polskiej.
Skąd brano materiały na to wszystko? Polska przecież była w ruinie?
– Tuż po wyzwoleniu panowała w Warszawie epoka „kamienia szabrowanego”. Każdy wtedy kradł, pojedynczy ludzie, zorganizowane bandy, ale też państwo zabierało to, co mogło się przydać. Biuro Odbudowy Stolicy, żeby w ogóle ruszyć, w pierwszych tygodniach zabierało węgiel z piwnic i szyby z okien okolicznych kamienic, meble. Społeczne Przedsiębiorstwo Budowlane zorganizowało proces odzysku z ruin nie tylko cegieł, ale też elementów wyposażenia – klamek, drzwi, wanien… Były czyszczone, reperowane, żeby mogły być wstawione do pierwszych odbudowywanych budynków. Jeżeli ktoś mieszka w przedwojennej kamienicy i ma stary kran czy klamkę drzwi, to wcale nie znaczy, że one były tam od zawsze… Mogły być wmontowane dopiero po 1945 r.
Po paru latach zaczyna się wożenie cegieł z rozbieranych budynków z Ziem Odzyskanych, co było przykrą koniecznością. Warszawa była najbardziej zrujnowana – przypadało na nią 30 proc. ogólnej kubatury zniszczeń zabudowy miejskiej w Polsce i ponad połowa wartości zniszczeń! Do miasta już zimą 1945 r. ściągnęły dziesiątki tysięcy ludzi, którzy nie mieli gdzie mieszkać, podczas gdy miasta poniemieckie zaludniały się wolno. Co więcej, z substancją architektoniczną tamtych miejscowości nikt nie miał łączności emocjonalnej i nie ceniono jej wartości historycznej. Ziemie Odzyskane uważano za bezpańskie i niepewne. Z czasem uruchamiano cegielnie i betoniarnie na terenie Warszawy albo w jej okolicach.
Kto pracował na warszawskich budowach?
– Prawie wszyscy, którzy mieszkali wtedy w Warszawie, spontanicznie zabierali się i do pomocy w porządkowaniu miasta, i do samorzutnej odbudowy. BOS nie zawsze było z tego zadowolone, bo niektóre części centrum miały zostać radykalnie przebudowane, traktowano je jak białą kartkę, a tu przychodził ktoś i remontował dom, który teoretycznie nie miał już prawa istnieć. Trudno było taki budynek wyburzyć. Część zniszczonych kamienic udało się BOS usunąć, zwłaszcza po lecie 1945 r., gdy seria katastrof budowlanych kazała szybko się rozprawić z teoretycznie zachowanymi, ale nadwerężonymi konstrukcjami.
Gdzieniegdzie prowizorki zostały na dłużej.
– Jak kamienice na roku ulic Książęcej i Nowego Światu. Plany zakładały rozbiórkę, bo zasłaniały widok z placu Trzech Krzyży na Dom Partii. Zachowano je tymczasowo, bo w zniszczonym mieście takie solidne domy były przydatne. I kamienice stoją do dziś.
Następną grupą pracujących byli robotnicy zatrudnieni przez państwowe firmy, głównie Społeczne Przedsiębiorstwo Budowlane, które w miarę jak komunizm coraz bardziej krzepnie, a prywatny biznes zostaje wykończony, staje się monopolistą. No i mamy jeńców niemieckich i folksdojczów uwięzionych za kolaborację, skoszarowanych w obozie na terenie dawnego getta. Ich się posyła do najcięższych robót: odgruzowania i ekshumacji. Pracują do końca lat 40., kiedy na mocy porozumienia Polski z Niemiecką Republiką Demokratyczną zostają odesłani.
Dlaczego nie odbudowano ulicy Marszałkowskiej, nie oddano jej przedwojennego blasku?
– Przed wojną to była normalna handlowo-biurowo-mieszkaniowa ulica, gdzie prowadziło się zwykłe miejskie życie. Właściciele tych domów albo pierwsi lokatorzy szybko zaczęli je odbudowywać na własną rękę i wróciło tam życie handlowe i codzienne, choć w prowizorycznej formie, która dla urbanistów i architektów była bardzo kłopotliwa. To słynna „parterowa Marszałkowska” – rzędy kamienic odbudowanych tylko do parteru. Do pewnego momentu władzy to było na rękę, bo państwowa machina handlowa jeszcze nie zaczęła działać i prywatny handel był potrzebny.
Urbaniści mieli wobec Marszałkowskiej monumentalne plany. Najpierw miała to być modernistyczna arteria ze skwerem pośrodku, potem socrealistyczny prospekt, ale te koncepcje wymagały olbrzymich nakładów i politycznego poparcia. I zanim udało się obie rzeczy zgrać, zmieniały się pomysły i układy polityczne. Może nawet to dobrze, że nie udało się Marszałkowskiej odbudować od razu, bo byłaby zbyt jednostajna. Cieszę się, że obrastała przez 40 lat różnorodnymi budynkami. Mamy enklawy przedwojennej zabudowy na południu, potem socrealistyczny MDM, modernistyczną Ścianę Wschodnią i została tylko dziura między stacją metra Świętokrzyska a ulicą Królewską.
Ja się w ogóle cieszę, że Warszawa nie została szybko odbudowana według jednej koncepcji, bo takie miasta jednorodne są estetycznie męczące i monotonne. Niektórym architektom utopijnie się wydawało, że można zaprojektować i zbudować idealne miasto, raz na zawsze. Puścić je w ruch i dbać o to, żeby dobrze działało. Ale jak pokazały historia i życie, nasze oczekiwania wobec architektury i miasta ciągle się zmieniają, a wszystkie idealne miasta szybko przestają się sprawdzać.
Kiedy odbudowa się skończyła?
– Dla mnie symbolicznym momentem jest przełom lat 60. i 70., kiedy miasto odzyskuje swój stan zaludnienia z 1939 r., czyli około 1,2 mln. I jednocześnie wchodzi w dorosłość pierwsze pokolenie, które już nie pamięta tej przedwojennej stolicy. Do tego w 1971 r. Edward Gierek obiecuje odbudowę Zamku Królewskiego, uznawanego za ostatnią zaległość. Na jego oddanie trzeba będzie czekać jeszcze dekadę.
Grzegorz Piątek (ur. w 1980 r.) jest historykiem i krytykiem architektury. Autorem książek „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949”, „Sanator: kariera Stefana Starzyńskiego”, „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939”.
Tekst ukazał się pierwotnie w dodatku „Newsweek Historia Extra” na 80. rocznicę powstania warszawskiego.