Z Warszawy jest bliżej do Budapesztu niż do Szczecina, ale obie stolice żyją w zupełnie innych geopolitycznych galaktykach. Polska jako adwokat Ukrainy w UE i NATO nie może dłużej zgadzać się na to, co robi Viktor Orban.

Kiedy Orban kończył „misję pokojową” w Pekinie, prezydent Wołodymyr Zełenski przyjechał do Warszawy, by podpisać dwustronną umowę o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa. Trudno o bardziej symboliczny zbieg okoliczności.

Obie wizyty łączy wojna w Ukrainie, tyle że wizje końca tejże wojny — polska i węgierska — diametralnie różnią się między sobą. Polska jest jednym z najbardziej proukraińskich krajów w NATO i UE. I to bez względu na to, kto rządzi w Warszawie. Rządzone przez Viktora Orbana Węgry to kraj najbardziej na Zachodzie antyukraiński.

Polski rząd był jednym z pierwszych, który po inwazji Rosji wsparł Ukrainę wojskowo. Władze Węgier nie zrobiły dosłownie nic, by Ukraińcom pomóc, zasłaniając się frazesami o pokoju, oczywiście na rosyjskich warunkach. Nasz ówczesny premier jako pierwszy przywódca z krajów UE i NATO pojawił się w Kijowie – niecały miesiąc po inwazji. Orban pojechał tam dopiero teraz — na początku lipca 2024 r. i to głównie po to, by zwrócić uwagę na początek półrocznej węgierskiej prezydencji w UE, która — delikatnie sprawę ujmując — nie będzie miała żadnego znaczenia. Kilka dni później pojechał zresztą do Moskwy na „pokojowe rozmowy” z Władimirem Putinem uznawanym przez sojuszników Węgier za zbrodniarza wojennego. Nie miał do tego ani mandatu Komisji Europejskiej, ani Rady UE, której w świetle unijnego prawa przewodzi.

Z Warszawy do Budapesztu bliżej jest niż do Szczecina, ale obie stolice żyją jakby w zupełnie innych geopolitycznych galaktykach. Na rozpoczynającym się we wtorek w Waszyngtonie szczyt NATO Andrzej Duda i szefowie MSZ oraz MON zabiegać będą o wsparcie wojskowe dla Ukrainy i koordynację pomocy dla Kijowa. Orban wiele tygodni przed szczytem zablokował utworzenie natowskiego funduszu pomocy Ukrainie, który miałby być swoistą „polisą ubezpieczeniową” na wypadek zwycięstwa w wyborach prezydenckich Donalda Trumpa, który pomoc tę może wstrzymać. Co więcej, Donald Tusk, Andrzej Duda i Radosław Sikorski są zwolennikami zaproszenia Ukrainy do NATO, czemu stanowczo sprzeciwia się Viktor Orban. To właśnie m.in. z powodu wątpliwości Budapesztu przywódcy krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego nie zająkną się o zaproszeniu Kijowa do NATO. Sojusz działa na zasadzie konsensusu i jeśli któreś z państw członkowskim czemuś się kategorycznie sprzeciwia, to nie ma sposobu, by taki sprzeciw obejść.

Na szczycie pojawi się być może ogólnikowe zapewnienie, że droga Ukrainy do NATO jest nieodwracalna. O ile w interesie Polski jest istnienie silnego, zjednoczonego i gotowego na wszystko (w tym na wojnę z Rosją) NATO z USA jako filarem bezpieczeństwa, to Orban, grając na zwycięstwo Trumpa, podkopuje de facto fundamenty sojuszu.

Na szczycie w Waszyngtonie Orban usiądzie do stołu z Tuskiem i innymi przywódcami NATO tak jak gdyby nic się nie stało. Polityk, który jest najbliższym i jednym bodaj sojusznikiem Putina w UE i NATO uczestniczyć będzie w poufnych rozmowach dotyczących bezpieczeństwa NATO, dla którego to przecież Putin jest największym zagrożeniem. Nie wiem, jak będą czuli się uczestnicy szczytu, mając świadomość, że Putin może dowiedzieć się od Orbana o tym, co każdy z nich powie. Czy będą gryźli się w język? A może najważniejsze sprawy omówią z kuluarach, aby premier Węgier tego nie usłyszał?

Sojusznicy nie są w stanie nic z tym zrobić. Traktat Waszyngtoński nie przewiduje bowiem możliwości wykluczenia żadnego z członków NATO. Nieco inaczej jest w Unii Europejskiej, której państwa członkowskie mogą tymczasowo odebrać Węgrom prawo głosu w Radzie UE ze względu na naruszenie praworządności. Chodzi o procedurę, która ciągnie się od prawie sześciu lat. W połowie 2018 r. Parlament Europejski większością dwóch trzecich głosów zwrócił się do Rady UE z wnioskiem o stwierdzenie ryzyka poważnego naruszenia przez Węgry unijnych wartości. Tym samym uruchomiona została procedura z Artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE), która w przypadku jednomyślnej decyzji wszystkich państw członkowskich, może skończyć się zawieszeniem prawa Węgier do głosowania w Radzie UE.

Jak dotąd wydawało się to niemożliwe, a doprowadzenie do końca procedury naruszeniowej uznaje się w UE za „opcję atomową”. W Europie bardzo długo nie było odpowiedniego klimatu politycznego, by stawiać sprawę na ostrzu noża. Po drugie procedurą objęta była także Polska, więc w razie głosowania, oba kraje mogłyby przyjść sobie z pomocą i zablokować decyzję o zawieszeniu w prawach członka UE. Sytuacja zmieniła się radykalnie po objęciu władzy w Warszawie przez koalicję partii demokratycznych i niedawnym zamknięciu procedury wobec Warszawy. Co więcej, obstrukcja Orbana ws. Ukrainy coraz bardziej irytuje państwa członkowskie i zdecydowana większość z nich, z Polską włącznie, ma już dosyć węgierskich wolt. Węgry nadal blokują zwiększenie unijnego funduszu na dozbrajanie Ukrainy o kolejne pół miliarda euro. Radosław Sikorski przyznał niedawno w rozmowie z „Newsweekiem”, że z powodu węgierskiej blokady, wstrzymana jest wypłata Polsce 450 mln euro za dostarczony na Ukrainę sprzęt, co utrudnia nam wysyłanie kolejnych pakietów.

Pozostaje czekać na dokończenie procedury naruszeniowej i doprowadzenie do odebrania Węgrom głosu w Radzie UE to jedno z zadań dla polskiej prezydencji w UE, która zacznie się w styczniu 2025 r. Nie będzie to łatwe dla Tuska, choćby dlatego, że jeszcze kilka lat temu chronił węgierskiego premiera jako przewodniczący Rady Europejskiej, a potem szef Europejskiej Partii Ludowej. Tusk nie był zresztą w tym sam — Orban nie urósłby w siłę, gdyby oczu na to, co robi w Budapeszcie, nie przymykała Angela Merkel.

Kanclerz Niemiec odeszła już jednak z polityki, a w Berlinie rządzi Olaf Scholz. Drogi Tuska i Orbana rozeszły się już dawno temu. Trzeba mieć nadzieję, że premier, który tak bardzo ceni sobie praworządność w Polsce, nie będzie przymykał oczu na jej łamanie na Węgrzech.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version