Mąż powtarzał Roksanie, że jest nic niewarta i że bez niego nie da sobie rady, ale w końcu zebrała siły i powiedziała, że chce rozwodu. Dzisiaj żałuje, że straciła na ten związek tyle czasu.

Kiedy matka Olgi wychodziła za mąż, miała 21 lat. Wcześniej — przez całe liceum — spotykała się z tym samym chłopakiem. — Wydaje mi się, że dawniej ludzie nie dobierali sobie partnerów pod tyloma względami. Ślub często był naturalnym następstwem tego, że długo było się parą. A ja nie chcę uczepić się kogoś z musu — mówi. — Zależy mi, żeby realizować rzeczy, które są dla mnie ważne: mieć czas dla siebie, spotykać się z ludźmi, których lubię, rozwijać zawodowo. Moje pokolenie napatrzyło się na to, co nie wyszło. Przez jedną decyzję można uwikłać się na całe życie. Już nawet mieszkanie z kimś jest bardzo zobowiązujące. Możesz zacząć być niewolnicą w swoim własnym domu.

32-letnia Olga miała taki przypadek. Jakiś czas temu spotykała się z Patrykiem. Prowadził własny sklep, wydawał się zaradnym, stąpającym mocno po ziemi facetem, stroniącym od używek. Obrazek, który jej przedstawiał, szybko się rozmył. Po kilku miesiącach okazało się, że ma problem z alkoholem i że pojawiają się narkotyki. Podczas gdy ona codziennie meldowała się w pracy, jemu nie zawsze chciało się wstać. Lubił rzucać swoje ulubione hasło: „Nie idę dziś do roboty, bo mam dobre zarządzanie zasobami ludzkimi”. A potem się zdarzało, że pożyczał od niej pieniądze. Olgę denerwowało też, że nadmiernie spoufalał się z jej rodzicami. Nie zamieszkali ze sobą, ale często zostawał u niej kilka dni z rzędu. Trudno go było potem wyprosić. — Nie działały aluzje ani rzucane wprost: „Idź do siebie”. Ulżyło jej, kiedy w końcu się go pozbyła.

Inny partner Olgi przesadzał z alkoholem. Na początku wydawało jej się, że po prostu lubi imprezować. Ciągle były okazje do oblewania sukcesów w pracy. Świętowała razem z nim, ale w pewnym momencie zorientowała się, że Mateusz nie zatrzymuje się w piciu, dopóki nie zetnie go z nóg. Poczuła, że musi się z tego związku ewakuować. Mieszkała wtedy u niego, więc wyprowadziła się z powrotem do rodziców. — Ciężko mi było go zostawić, wiedząc, jaki ma problem. Wstyd mi też było wrócić do domu, ale wiedziałam, że to jedyne wyjście — wyznaje.

Był jeszcze Michał — oszust z Tindera. Jej pierwszy chłopak. Kiedy zaczęli się spotykać, zarzekał się, że nie korzysta już z tej aplikacji. Kłamał i równolegle umawiał się z innymi dziewczynami. Od Olgi pożyczał kasę i nie oddawał, zaciągnął też kredyty na jej dane. Gdy go zatrzymano, łączna kwota, na jaką oszukał ją i inne kobiety, wyniosła kilkaset tysięcy zł.

Nieudane dotychczasowe związki sprawiły, że Olga jest czujna. Z tyłu głowy ma też sprawy rodzinne. — Moja prababcia wróciła z obozu koncentracyjnego w ciąży z niemieckim strażnikiem, babcia miała męża, który nie przynosił kasy do domu, tylko wszystko przepijał. Druga w wieku 33 lat, z trojgiem dzieci, została wdową, potem z bólu po stracie ojca zapił się jej syn. Ciocia żyła z facetem, który miał w innym mieście drugą rodzinę. Wiem, że to nie determinuje mojej historii, ale na pewno sprawia, że wchodząc w związki, jestem ostrożniejsza — stwierdza Olga i dodaje, że po wszystkich swoich nieudanych relacjach z mężczyznami przestała wierzyć, że uda jej się stworzyć jakąś normalną, opartą na szczerości i zaufaniu.

— Nie chcę z nikim mieszkać ani wiązać się na stałe. A na pewno bez dokładnej weryfikacji — jakie dana osoba ma plusy i minusy, w jaki sposób zachowuje się w różnych sytuacjach. Dziewczyny w moim wieku są świadome swojej samodzielności. Już nie jest tak, jak kiedyś — nie udajemy, że wszystko jest, jak należy, jeśli nie jest, mamy swoje zdanie i swoje pieniądze. Wspólne mieszkanie może być kosztowne emocjonalnie, ale też ekonomicznie — podkreśla Ania.

Co sprawia, że kobiety uważniej dobierają partnerów i nie spieszą się z angażowaniem w daną relację? — To nie tak, że zwariowały i nie chcą się wiązać. Chcą być traktowane podmiotowo — twierdzi prof. UAM dr hab. Aldona Żurek, socjolożka w Zakładzie Socjologii Jednostki i Relacji Społecznych. — Dwie wojny światowe wyprowadziły kobiety z pieleszy rodzinnych na rynek pracy. Dają sobie czas, żeby zawierać związki. Kiedyś ważna była obrączka, w tej chwili dobrem staje się partner.

Dla mężczyzn w dalszym ciągu posiadanie partnerki jest użyteczne. Dochodzą w życiu do momentu, w którym chcą się ustabilizować. Często są też wypychani z gniazda przez rodziców. — Jak dodaje ekspertka, wciąż przebija się również patriarchalny paradygmat, który mówi, że jeśli chcesz być prawdziwym mężczyzną, musisz wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. —Kobiety zaczęły wreszcie myśleć o sobie, zamiast wyłącznie o tym, by spełniać się w roli matki-Polki — zaznacza.

36-letnia Matylda poznała Krzysztofa na Facebooku. Kiedy siedem lat temu przeprowadzała się do Niemiec, przypomniała sobie o tej znajomości. Chciała nawiązać kontakt z kimś na miejscu, a Krzysiek mieszkał w sąsiednim mieście. Poprosiła, by pokazał jej okolicę, pytała o sprawy urzędowe i o porady praktyczne, dotyczące codziennego funkcjonowania. Ich znajomość zaczęła się rozwijać, z czasem zostali parą. Nigdy nie planowali wspólnej przyszłości, często natomiast rozmawiają o tym, że darzą się zaufaniem i lubią razem spędzać czas. Po drodze zaliczyli zerwanie, gdy Krzysztof stwierdził, że to chyba nie to, czego szuka. Potem znów się zeszli i nadal funkcjonują w podobnym układzie, ale z uwzględnieniem opcji, że w każdej chwili sytuacja może się zmienić. On chce mieć kiedyś dzieci, ona nie zamierza zakładać rodziny. — Czy jestem gotowa na to, że się rozstaniemy? Myślałam o tym wiele razy. Nie wiem, każde z nas może poznać kogoś, kto będzie mu bardziej odpowiadał — stwierdza Matylda.

Teraz gdy wynajęła inne lokum, mieszkają około pięciu kilometrów od siebie. Kiedy mają potrzebę, mogą od razu się zobaczyć, korzystają jednak z tej opcji głównie w weekendy. Wtedy na zmianę u siebie nocują, oglądają filmy, dużo rozmawiają, czasem Matyldzie uda się wyciągnąć Krzysztofa na spacer. W tygodniu trudniej o takie chwile. — Pracuję do późna. Czasami mam ochotę się z nim spotkać, ale mielibyśmy dla siebie tylko dwie godziny, a jeszcze trzeba ogarnąć kolację i obowiązki domowe — mówi.

Temat wspólnego mieszkania nigdy mocniej nie wypłynął. Były takie rozmowy, żadna ze stron nie wykazała entuzjazmu. — Teraz nie musimy się widzieć, jeśli nie chcemy. Gdy mieszka się razem na niewielkim metrażu, non stop się na siebie wpada. Wiem, bo to przerabiałam przez pięć lat. Tuż po studiach mieszkałam ze swoim ówczesnym chłopakiem. Mieliśmy tylko mały salon z aneksem kuchennym i sypialnię. Kiedy jedno oglądało film, a drugie chciało posłuchać muzyki, przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie. Zwykle to ja starałam się chodzić na paluszkach — opowiada Matylda. — Mieszkając sama, robię to, na co mam ochotę — bez stresu, że naruszam czyjś komfort. Przyzwyczaiłam się do tej swobody.

Według Joanny Piotrowskiej, psycholożki i psychoterapeutki z Konina, tym, co buduje bliskość, jest dostępność emocjonalna, otwartość na drugą osobę, zainteresowanie jej sprawami, wzajemna tolerancja dla ewentualnych odmienności. Ważne są też fizyczne elementy — dotyk, przytulanie, seks. — Uważam, że można próbować budować bliskość, mieszkając oddzielnie, ale taki układ może uniemożliwić pełne poznanie się. Życie pod jednym dachem obnaża nas w całości przed drugą osobą i może być dopełnieniem bliskości, jeśli wychodzimy z założenia, że nie kocha się za coś, a pomimo czegoś — twierdzi. Dodaje jednak, że jeśli obie strony uważają, że mieszkanie osobno jest dla nich idealne, to nie można na siłę im wmawiać, że coś jest nie tak. Warto natomiast się przyjrzeć, czy nie wynika to z lęku przed bliskością albo na przykład z doświadczeń z poprzednich relacji, które utrudniają pełne zaangażowanie.

Matylda twierdzi, że może liczyć na Krzysztofa i o wszystkim mu powiedzieć, a bliskość zbudowała się między nimi naturalnie przez te wszystkie lata. — Gdyby jej nie było, pewnie nie kontynuowalibyśmy naszej relacji. Nie potrzebuję faceta, który przyjdzie i sobie u mnie po prostu posiedzi — mówi.

Wspólne mieszkanie miałoby dla niej taki plus, że opłaty i rachunki dzieliliby na pół. Z drugiej strony — w obecnej sytuacji nie musi się martwić ewentualnym rozstaniem. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie będzie zmuszona szukać nowego lokum, odpadają też spory o wyposażenie, bo wszystko należy do niej.

Gdyby poznała mężczyznę, z którym zapragnie zamieszkać, na pewno wcześniej dokładnie to przemyśli. Lista wstępnych wymagań: nie może palić papierosów, musi zaakceptować Matyldy koty i nie mieć nic przeciwko posiadaniu innych zwierząt oraz dzielić z nią domowe obowiązki. — W poprzednim związku czułam, że ciągle muszę się naginać do upodobań i potrzeb partnera. Teraz chcę realizować swoje. Mieszkanie z kimś odpowiednim na pewno byłoby lepsze niż samotność, ale mieszkanie samej ma zdecydowaną przewagę nad dzieleniem domu z osobą, z którą trudno się zgrać i z którą wzajemnie się irytujemy — podkreśla.

— Pomimo kilku związków, przez długi czas nie myślałam o nikim na poważnie. Nie godziłam się na bylejakość. Chciałam kogoś, kto ma pasję i kto szanuje moją przestrzeń. Czułam, że nie mogę wpuścić do swojego życia nieodpowiedniej osoby — mówi 34-letnia Emilia. Przez osiem lat samodzielnie wychowywała syna, z ojcem dziecka rozstała się jeszcze w ciąży. Twardziel, za którym szalała, odkąd skończyła 14 lat, okazał się skąpcem, objeżdżającym pół miasta w poszukiwaniu tańszego masła, nie myśląc, ile przy tym traci na benzynę. Był też mocno zależny od matki.

Spotykała się potem jeszcze z kilkoma mężczyznami. Tylko jednego zapraszała do domu, ale wyłącznie w weekendy, gdy syn nocował u ojca. Adam był kulturystą, sprzedawał sportowe odżywki. Po jakimś czasie odkryła, że ma problem z narkotykami. O Emilię zabiegał w dziwny sposób. Trudno mu przychodziło okazywanie czułości, ale nalegał, by jak najwięcej czasu spędzali razem. Jeździła z nim od rana do pracy i pomagała rozłożyć towar, a gdy się zbierała, żeby zająć się swoimi obowiązkami, obrażał się, że już musi iść. Raz miała wrażenie, że za nią szaleje, za chwilę ją odtrącał.

Trwało to prawie cztery lata. — Wiedziałam, że czegoś mi w tym związku brakuje, ale nie umiałam się odciąć. Gdy się kłóciliśmy, wszystko się waliło. Godziłam się na takie traktowanie, bo chyba nie wiedziałam, że miłość tak nie wygląda — stwierdza. Adam wielokrotnie proponował, by z nim zamieszkała, za każdym razem słyszał odmowę. — Nie czułam się na tyle pewnie, żeby go wprowadzać do swojej rodziny. Wiedziałam, że nie odpowiada mi jego włoski temperament — wyjaśnia. Czara goryczy przelała się na pogrzebie Emilii ojca. Adam miał pretensje, że przy trumnie stała obok mamy i siostry, a nie przy nim — Zawsze musiał być w centrum uwagi — stwierdza.

Miała też kilka innych przelotnych związków, zwykle trwających po trzy-cztery miesiące. Mężczyźni przyciągali ją ze względu na ciekawy wygląd (np. całe ciało w tatuażach) albo pasję (muzyk z kapeli rockowej), ale szybko okazywało się, że najatrakcyjniejsze było opakowanie. — Zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko ze mną w porządku. A potem pomyślałam, że może to problem z męską publicznością i stwierdziłam, że nikt mi do życia nie jest potrzebny. Pracowałam w jednej z największych spółdzielni w Polsce, byłam samodzielna finansowo. Postanowiłam spotykać się z mężczyznami jedynie niezobowiązująco, dla fizycznej przyjemności — mówi.

Według prof. UAM Aldony Żurek, współczesne kobiety oczekują od potencjalnego partnera bogatego zestawu cech. — Chcą kogoś, kto będzie przyjacielski, empatyczny i czuły. Dobrze, żeby miał właściwą prezencję — zadbaną sylwetkę i styl ubioru nieodstający od trendów mody. Ważne jest również, żeby jego praca zawodowa była nie tylko odpowiednio wynagradzana, ale też zapewniała mu rozwój i dawała satysfakcję. Kobiety wymagają od mężczyzny partnerstwa i brania współodpowiedzialności za kwestie dotyczące związku, a z drugiej strony — bycia rycerzem. Mile widziane są też wspólne zainteresowania — wymienia socjolożka.

Po śmierci taty Emilia poszła do wróżki. Chciała sprawdzić, czy jego dusza jest gdzieś przy niej, szukała ulgi w bólu po stracie. Usłyszała przy okazji kilka rzeczy na temat swojego życia miłosnego: o kulturyście, który ją zdradzał i o mężu, którego pozna za dwa lata. Dopiero gdy się pobrali, przypomniała sobie o wróżbie. — Poczułam od niego dobrą energię i zwyczajnie wzbudził moją sympatię. Uświadomiłam sobie, że żadnego z wcześniejszych facetów nigdy tak naprawdę nie lubiłam. Było pożądanie albo dobra zabawa, albo po prostu wypełniali mi pustkę. Ale zawsze czułam, że to może być co najwyżej imitacja związku. Tym razem było inaczej — wyznaje. Zamieszkała z Konradem po dwóch miesiącach, od czterech lat są szczęśliwym małżeństwem.

49-letnia Roksana od czterech lat jest w związku z Erykiem. Poznali się na wyjeździe trekkingowym, ale nie wymienili numerów. Nie należał do grupy, z którą zwykle podróżowała, więc zdziwiła się, gdy zobaczyła go podczas kolejnej wycieczki. Okazało się potem, że wydeptywał sobie do niej ścieżki.

Nie chciała wchodzić w żaden związek, bo dwa lata wcześniej zakończyła trudne małżeństwo. Jej były pił i był uzależniony od hazardu. — Człowiek narcystyczny i przemocowy. Kiedy za niego wychodziłam pod koniec lat 90., myślałam innymi kategoriami — była miłość, plany, dążenie do stworzenia domu. Od początku się poświęciłam, robiłam wszystko, czego oczekiwał — opowiada. — Nie kazał mi iść na studia ani do pracy, a potem etapami odsuwał mnie od znajomych. Kiedy ktoś mówił: „Zobacz, co on z tobą robi, nie możesz mu na to pozwalać”, nie słuchałam. Był taki moment, że zostałam bez nikogo. Czułam się jak niewolnica.

Z czasem zaczął zabierać jej telefon. Kontrolował media społecznościowe, komunikatory, SMS-y. Raz przeczytał konwersację, w której skarżyła się na ich związek. Napisał do tej osoby i jej naubliżał. Zdarzało mu się dzwonić z jej numeru do różnych mężczyzn, których miała zapisanych w kontaktach. Roksana nie wie, po co to robił. Być może chciał zobaczyć, czy któryś nie odpowie „Hej, kochanie”. Potem się okazało, że sam wielokrotnie ją zdradzał.

Długo jej zajęło wymiksowanie się z tej relacji. — Jako młoda myślałam, że to ze mną jest coś nie tak. Potem się wstydziłam, dopiero z czasem zaczęłam walczyć. Najpierw poszłam na studia i wbrew woli Roberta zaczęłam pracować. Odkładałam swoje pieniądze, bo często się zdarzało, że gdy nie podobało mu się moje zachowanie, odcinał mnie od kasy — wyjaśnia. — Jednocześnie na tamtym etapie cały czas próbowałam na siłę go zmienić. Dopiero na terapii się dowiedziałam, że to niemożliwe, że jedyne, co mogę zrobić, to ratować siebie.

Powtarzał jej, że jest nic niewarta i że bez niego nie da sobie rady, ale w końcu zebrała siły i powiedziała, że chce rozwodu. Dzisiaj żałuje, że straciła na ten związek tyle czasu. Udało jej się odciąć od jego długów, choć na początku z litości pomagała mu je spłacać.

Kiedy po dwóch latach batalii w sądzie dostała rozwód, poczuła się wolna, Robert jednak nie odpuścił. Wysyłał wiadomości i nachodził ją w domu, a kiedy dowiedział się, że zaczęła spotykać się z Erykiem, wygrażał również jemu. Zgłosili sprawę do prokuratury, dostał dwuletni zakaz zbliżania się do nich, a kontaktować się z Roksaną może wyłącznie w kwestiach związanych z synem.

Od rozwodu minęło sześć lat, a ona nadal nie jest gotowa, żeby z kimś zamieszkać. Wspomina, jak po wyjściu ze związku z Robertem cieszyła się każdą samodzielnie kupioną rzeczą. Lubi rozejrzeć się wokół i powiedzieć: „To jest moje”. Były ciągle powtarzał, że nic nie należy do niej, że wszystko zawdzięcza jemu.

Jej obecny partner też jest po rozwodzie, nie naciska, żeby Roksana z nim zamieszkała. — Ten układ pasuje nam obojgu. Mieszkając osobno, mam pełną swobodę. Obawiam się, że gdybyśmy mieszkali razem, mogłabym czuć jakiś nacisk, próbę zmiany mojego funkcjonowania, może planu dnia. Mieszkanie razem obliguje też obie strony do pewnych kompromisów, dostosowania wspólnej przestrzeni, a ja mam wszystko na swoich zasadach. Eryk też nie musi się martwić, że przeorganizuję jego otoczenie ani że zburzę jego plany. Nie oznacza to jednak, że nie potrafimy ustępować sobie w różnych sprawach. Wspaniałe jest poczucie, że jestem akceptowana. Uwielbiam wszystkie nasze drobne, codzienne przyjemności: kawę w łóżku, spacer, oglądanie seriali. Cenię też to, że umiemy rozmawiać na każdy temat, nie znałam tego wcześniej — twierdzi Roksana. — Poprzedni związek nauczył mnie walki o wszystko. Teraz mam spokój, bo jeśli czegoś nie chcę, nie muszę się na to godzić.

W okresach, kiedy układa im się gorzej, mogą po prostu się nie widywać, zamknąć za sobą drzwi i dać sobie czas na oddech. — Bliskość to nie ciągła fizyczna obecność danej osoby, tylko świadomość, że można na nią liczyć, że jest dostępna emocjonalnie, że odbierze telefon albo odpisze. Nie chodzi o wspólne rachunki ani o mieszkanie razem, tylko o pewność, że po prostu ma się tego kogoś. Przez wiele lat mieszkałam z mężczyzną, który był mi obcy. Nawet gdy siedział obok, nie czułam, że jest ważny — wyznaje Roksana.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version