Małgorzata Kopeć wyliczyła, że po 47 latach pracy jako pielęgniarka w Polsce dostałaby 1400 zł brutto emerytury. – Na rachunki i leki, by mi nie starczało – mówi. Ta wizja sprawiła, że wyjechała za lepszą płacą do Norwegii.
Foto: Newsweek
To popularny kierunek: Polacy stanowią największą mniejszość narodową w tym kraju. Spora część z nich to byli pracownicy polskiej ochrony zdrowia. Tak jak Małgorzata stwierdzili, że na północy znajdą nie tylko lepsze wynagrodzenie, ale i więcej szacunku do swojej pracy.
Dla Magdaleny Świątek największym plusem jest to, że Norwegia daje możliwości rozwoju. Pracuje na bloku operacyjnym w szpitalu, a jednocześnie studiuje. Godziny studiów czy szkoleń liczą się do czasu pracy, a płaci pracodawca. – W Polsce usłyszałabyś, że możesz to robić, ale za własną kasę i żeby to w robocie nie przeszkadzało – mówi Magda.
Z kolei dla współpracującej z domami opieki Agnieszki Krawczyk-Gizińskiej liczy się to, że jest doceniana. Twierdzi, że w Norwegii podziwia się polskie pielęgniarki, bo radzą sobie w najtrudniejszych sytuacjach.
– Tu często dostajemy też prezenty od związków zawodowych, a na dzień pielęgniarki czekały na nas czekoladki. W Polsce na ten dzień nawet życzeń nie dostawałam – podkreśla kobieta.
Skandynawia stała się też domem dla ratownika medycznego Jacka Borowiaka. Wyjechał z Polski osiem lat temu.
Tęskni za ludźmi, z którymi pracował, ale nie za systemem. Wspomina, że w pewnym momencie zespół musiał praktycznie zamieszkać w szpitalu. Brakowało kadry. W miesiącu potrafił wyrobić 400 godzin.
W Norwegii właściwie nie ma mowy o nadgodzinach. Ratownicy mają w miesiącu tydzień wolnego. – To zdroworozsądkowe podejście. Lepiej mieć wypoczętego pracownika – zauważa Jacek.
Mężczyzna życzyłby sobie, żeby i w Polsce zrozumiano, że stan psychiczny i fizyczny pracownika jest niezwykle ważny w tej pracy. Według niego to ludzie tworzą system, a nie na odwrót. – Jeśli nie działa, to może warto wymienić ludzi, którzy za to odpowiadają? – mówi.