Rada królewska zaczęła zadawać strategiczne pytanie: co powinniśmy zrobić, który kraj zaatakować? Rozważano Danię, a także Rosję, ale ta ostatnia była w tym czasie zbyt niebezpieczna, z kolei Rzeczpospolita Obojga Narodów, osłabiona wojnami, zdawała się dobrym wyborem — mówi Herman Lindqvist, popularny szwedzki historyk i dziennikarz. Publikujemy fragment książki Cezarego Koryckiego pt. „Protokół rozbieżności. Historia Polski bez histerii”.

Herman Lindqvist: Było ku temu kilka powodów, jednym oczywiście jest chrześcijaństwo, drugim założenie własnych państw, struktur dworu i rodzin królewskich, gdzie wcześniej rządzili wodzowie. Tradycyjne szlaki działań Waregów wiodące przez Rosję zostały zablokowane, Morze Śródziemne opanowali muzułmanie i na północy powstały takie państwa jak Szwecja, w której pierwsza dynastia stopniowo czyniła z kraju dość silny ośrodek państwowy.

— Był to arystokratyczny ród, posiadający majątki ziemskie, zasiadający w szwedzkiej radzie królewskiej, jeden z czołowych, ale nie najważniejszy. Wazowie w walce o władzę zdołali obronić swoją pozycję, stawić czoła Duńczykom. Pamiętajmy, że jeszcze na początku XVI wieku królowie Danii byli jednocześnie królami Szwecji. W 1523 roku Gustaw Waza obalił króla duńskiego, a że był człowiekiem potężnym, ambitnym, okrutnym i brutalnym, zdołał przejąć koronę. Ale powodem, dla którego stał się jednocześnie bogaty, było tak naprawdę przejęcie majątków Kościoła katolickiego. Zaczął się już wtedy czas reformacji i katolicyzm został wyparty przez luteranizm. Gustaw Waza nie narzucał protestantyzmu, nie wiem, czy w ogóle sprawy religijne w jakimkolwiek stopniu go interesowały, natomiast z pewnością był żywo zainteresowany pieniędzmi i majątkami Kościoła. Możliwość decydowania o tym, kto otrzyma godność biskupa, też okazała się pociągająca. Rozkwit domu Wazów polegał głównie na przejęciu władzy nad Kościołem w Szwecji.

— Z całym szacunkiem, ale Polska wraz z Litwą były znacznie większymi krajami niż Szwecja, o dużo większej liczbie ludności. Tam problemy także były większe, ponieważ dużą rolę odgrywały potężne litewskie rody na północy, magnateria, której nie mieliśmy w Szwecji. Nie było rodów posiadających aż takie znaczenie, a i sam dwór został już inaczej ukształtowany, my bowiem odeszliśmy od wybierania królów. Wcześniej w średniowieczu król pochodził z wyboru, oczywiście mógł być spokrewniony z poprzednikiem, ale niekoniecznie. Wazowie uczynili natomiast z królestwa domenę własnej rodziny. Tak więc już od 1523 roku wszyscy królowie pochodzili z rodu Wazów, z ojca na syna lub brata. W rezultacie w XVI wieku królowie szwedzcy dysponowali ogromną władzą, jakiej nie posiadali z kolei królowie polscy. To duża różnica. W Szwecji było wprawdzie około dwudziestu rodów, najbogatszych członków rady królewskiej, której członkowie pełnili stanowisko dożywotnio. Gustaw Waza związał ich z rodziną, poślubiając córki członków rady, jego synowie także brali je za żony. Istotne w Szwecji było też to, że w przeciwieństwie do państw niemieckich czy Anglii nie istniało lokalne prawo. Jedno prawo obowiązywało wszystkich i — co ważne — lokalny władca nie mógł decydować o życiu czy śmierci poddanych króla.

— Istniała gdzieś do początków XI wieku, lecz później została zniesiona. Prawdopodobnie ze względów ekonomicznych, gdyż brakowało odpowiedniej liczby ludzi do pracy. Po epidemii dżumy zwanej czarną śmiercią liczył się każdy, kto mógł pracować. Chłopi byli niezastąpieni, toteż mieli coraz więcej do powiedzenia, a w rezultacie zyskali nawet własną reprezentację w parlamencie stanowym. Król, wyruszając na wojnę, musiał liczyć się ze zdaniem czterech stanów: duchownych, szlachty, mieszczan i chłopów. W Szwecji, podobnie jak w Polsce, stan mieszczański był dość nieliczny, ale z czasem rozwinął się w potężną zamożną klasę.

— To fantazja Henryka Sienkiewicza. Szwecja była państwem rolniczym i na pewno nie biednym. A sam potop w znaczeniu wydarzenia historycznego stanowił wewnętrzną rozgrywkę rodziny Wazów. Po śmierci Gustawa królem został jego syn Eryk, z kolei jego następcą Jan. Zygmunt Waza, zwany w Polsce Zygmuntem III, był synem Jana i w pewnym momencie jego ojciec był królem Szwecji, a on królem Polski. Po śmierci Jana Zygmunt miał zgodnie z prawem odziedziczyć Szwecję, dokąd przybył, został koronowany na króla i został jednocześnie królem Szwecji i Polski. Jednak pozostał jeszcze jego stryj — Karol Waza, najtwardszy i najbardziej ambitny ze wszystkich. Udało mu się przejąć władzę w Szwecji, a wojny polsko-szwedzkie stały się de facto wojnami rodzinnymi. Z dzisiejszej perspektywy przejęcie przez Karola władzy było tylko kwestią czasu, bo przecież w żaden sposób nie udałoby się utrzymać aż tak dużej monarchii, rozciągającej się praktycznie od Morza Czarnego aż po Laponię, ze wszystkimi tymi językami i ludami. Ten projekt imperium Wazów był zbyt rozległy.

— Polska skrzydlata husaria faktycznie zniszczyła dziewięć tysięcy szwedzkiego wojska, ale było to starcie starej i nowej szkoły wojennej. Polacy za najważniejszą formację przyjmowali jazdę, to była ich taktyka. Szwedzi z kolei mieli mało mobilną piechotę z kolubryną, do przemieszczania się potrzebowali zatem trzydziestu czy czterdziestu koni. Gdy Szwedzi przypłynęli do Rygi, ich celem było zajęcie terytorium Inflant. Po otrzymaniu informacji, że zbliżają się Polacy, król Karol nie zdołał przegrupować wojska i armia polsko-litewska po prostu zaskoczyła wroga. Zmiażdżenie Szwedów było częścią porażki, gdyż w bitwie o mało nie zginął sam nasz król. W rezultacie Szwedzi wrócili do domu w szoku, zdali sobie sprawę, że wojsko musi zostać zreformowane. Postawili na większą mobilność, mniejsze działa, które mogły być szybciej przemieszczane. Zmienili taktykę i później wygrywali większość bitew. Kircholm był katastrofą, lecz o tej bitwie w Szwecji kompletnie zapomniano. Nigdy o niej się nie mówi, nawet nie uczy w szkołach, chyba dlatego, że w jej wyniku w sumie nie straciliśmy żadnej ziemi, nie było też traktatu pokojowego. Jest to zatem jedynie bolesne wspomnienie, zupełnie inaczej niż w Polsce, która celebruje zarówno zwycięstwa, jak i pamięta o porażkach.

— Gdy królowa Krystyna Wazówna przeszła na katolicyzm i przeniosła się do Rzymu, nowym władcą został Karol X Gustaw. Dysponował on ogromną armią, której utrzymanie było niezwykle kosztowne, więc rada królewska zaczęła zadawać strategiczne pytanie: co powinniśmy zrobić, który kraj zaatakować? Rozważano Danię, a także Rosję, ale ta ostatnia była w tym czasie zbyt niebezpieczna, z kolei Rzeczpospolita Obojga Narodów, osłabiona wojnami, zdawała się dobrym wyborem. Kraj ten był uwikłany w konflikty z Rosją i Turkami po powstaniu kozackim, do tego królowie Polski nadal określali się mianem królów Szwecji. To akurat była kwestia formalna, ale też dobry pretekst do agresji. Atak na Rzeczpospolitą przypuszczono z północy i zachodu, ponieważ w armii szwedzkiej znajdowały się również oddziały niemieckie. Szkody wyrządzone zaatakowanemu krajowi okazały się ogromne, ponieważ Polacy nie byli przygotowani do tego typu wojny, ten ogromny kraj nigdy wcześniej nie był okupowany przez duże, obce armie, raczej walczył na granicach daleko od domu. Osobną kwestią, o której trzeba wspomnieć, jest postawa litewskiej arystokracji. Radziwiłłowie przyłączyli się do Szwedów i można ich uznać za zdrajców, którzy chcieli uniezależnić północ państwa od polskiej korony. Ta wojna była straszliwa. I wiesz, kiedy podróżuję po Polsce i zaglądam do różnych historycznych miejscowości, szukając zabytków, to zawsze trafiam na tabliczkę: „W 1654 roku zamek został wysadzony, a kościół splądrowany przez Szwedów”. Inna sprawa, że w wojsku szwedzkim służyło też sporo Finów i Niemców. Później, jak wiadomo, nastąpiła mobilizacja przeciwko najeźdźcy i szwedzkie armie zaczęły być spychane w stronę Bałtyku. Szwedzi zaczęli się wtedy zastanawiać, co robić, a kiedy Szwecja jest w kłopotach, to zawsze pojawiają się Duńczycy. Najeżdżali nas w historii trzydzieści cztery razy! Wtedy też Królestwo Danii zaatakowało z południa, próbując opanować tereny dzisiejszej Norwegii i Szwecji. Szwedzki król, który przebywał wtedy w Królewcu, uzmysłowił sobie, że musi wracać i bronić kraju. Rozpoczął się odwrót z północnych Niemiec, w trakcie wyjątkowo mroźnej zimy, w czasie której armie mogły przemieszczać się po zamarzniętym morzu do Jutlandii. Nazwano to później Marszem przez Bełty, nawiązując do nazwy cieśnin. Dania padła, a w ramach zawartego wtedy pokoju podpisano traktat zapewniający Szwecji tereny Skanii, Halland i Bohuslän, czyli całej dzisiejszej południowej Szwecji. To dało państwu dostęp do Morza Północnego, czyli coś, czego nie mieliśmy od czasów średniowiecza.

Podbój tej ziemi był największym zwycięstwem w historii Szwecji, dlatego też wszystkie szwedzkie podręczniki szkolne, pisząc o tych czasach, wspominają głównie o przejściu przez lód, dramatycznej walce i zdobyciu tych krain. Nawet nie wspomina się o najeździe na Polskę, o ataku na Kraków i Warszawę, o wycofaniu się, nie mówiąc o grabieżach czy zniszczeniach. Gdy wspominam o tym w moich prelekcjach czy książkach, to zupełnie zaprzecza to przeświadczeniu Szwedów o tym, jacy są pokojowi i humanitarni oraz że nigdy nie zrobili nikomu nic złego. Gdy mówię, że to, co zrobili wtedy z Polską, było gorsze od tego, co robili naziści w czasie wojny, są w głębokim szoku. Ktoś nawet pytał mnie: „Słuchaj, czy jak pojadę do Polski, to nic mi za to nie grozi, nie pobiją mnie?” (śmiech). Na to odpowiadam: „Możesz śmiało jechać, bo później Polacy przeżyli jeszcze wiele innych, gorszych rzeczy, mogą nie pamiętać”. To myślenie o potopie jest bardzo typowe w szwedzkim postrzeganiu historii. Złe rzeczy zostały zapomniane, a pamięta się o zwycięstwie, które później odniósł Karol Gustaw.

— Takie były prawa wojny. Najazd kończył się plądrowaniem wszystkiego, co było w stanie wywieźć wojsko. Każdy tak robił, nawet Polacy, ale podczas potopu działania Szwedów nie były zwykłym szabrowaniem, wszystko zostało zorganizowane. Gdy wojska szwedzkie przybyły do Krakowa, wiedziały, że są tam biblioteki, oficerowie mieli przygotowane długie listy książek i rękopisów. Starannie wszystko pakowano i wysyłano do Sztokholmu, dopiero później żołnierze mogli zabierać to, co chcieli. Grabież w czasie potopu Szwedzi ściśle zaplanowali, zupełnie tak jak naziści w czasie drugiej wojny światowej, kiedy rabowano w zorganizowany sposób dzieła sztuki. Trzeba jednak zaznaczyć, że taki sposób prowadzenia wojny i rabunku był typowy dla tamtego rozdziału w dziejach, w czasie najazdów Duńczyków oni rabowali nas, a później my to samo robiliśmy w Danii. Mało kto wie, że słynny pałac królewski, letnia rezydencja Drottningholm, z imponującą plenerową kolekcją barokowych rzeźb, składa się z monumentów skradzionych przez szwedzkie wojska między innymi w Pradze. Gdy Szwedzi się tam pojawili, zabrali wszystko i te łupy posłużyły do urządzenia królewskiego ogrodu. W dzisiejszej Szwecji coraz częściej mówi się, że te zabytki i dzieła sztuki powinniśmy oddać, ale są i tacy, którzy twierdzą, że właśnie u nas są bezpieczne, bo przecież w czasie ostatniej wojny nie zostały ani zbombardowane, ani skradzione przez Niemców albo jeszcze gorszych od nich Rosjan.

— Podejmowałem ten temat i wydaje mi się, że niektórzy sądzą, że to, co zostało zabrane w czasie wojen, było zabrane zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem, do tego skoro jest u nas, to… jest w dobrych rękach. Przyznam jednak, że zdania są podzielone, bo wielu intelektualistów i historyków uważa, że najcenniejsze rękopisy i księgi powinny zostać zwrócone.

— Właśnie owe efekty to dobry temat do przemyśleń dla historyków. W 1718 roku w czasie wojny w Norwegii zginął ostatni szwedzki monarcha posiadający władzę absolutną, Karol XII. Był niewątpliwie dyktatorem i po jego śmierci elity rozpoczęły przygotowania do wprowadzenia monarchii konstytucyjnej. Pojawiło się wielu liberalnych arystokratów żywo zainteresowanych powrotem do starego systemu, w którym władza będzie w rękach szlachty. Przeforsowali więc nową konstytucję, w której są cztery stany, ale szlachta jest tym najpotężniejszym i zasiadającym w radzie królewskiej. Król wedle konstytucji nie miał nic do powiedzenia, czasem wręcz używano tylko jego pieczęci, nawet bez obecności na posiedzeniach. Termin Frihetstiden znaczy „wiek wolności” i w tamtym czasie wolność naprawdę była wolnością, mieliśmy nieskrępowaną swobodę pisania i publikacji, cenzura została zupełnie zniesiona, powstawało mnóstwo dzieł na rozmaite tematy, nawet krytykujących władzę i króla, pisano o republice i przez pięćdziesiąt cztery lata mieliśmy ten okres wewnętrznych swobód.

— Po zwycięstwie Rosji w wojnie w 1718 roku Szwecja znalazła się w podobnym położeniu jak Finlandia po drugiej wojnie światowej wobec ZSRS. Była formalnie wolnym państwem, ale musiała respektować wolę Petersburga w polityce międzynarodowej. Moja najnowsza książka dotyczy właśnie tego okresu w historii Szwecji, polski tytuł tej książki mógłby brzmieć: „Wiek wolności w cieniu rosyjskiej potęgi”. W dobie tej wolności to Rosjanie decydowali, kto powinien zasiadać w radzie królewskiej, wywierali na nią wpływ, choć społeczeństwo nie zdawało sobie z tego sprawy. Instrukcje dla władzy wydawał rosyjski ambasador, który sterował główną partią, opłacając polityków. Była to powszechna w tym czasie praktyka i ambasadorowie Danii, Francji czy Anglii także płacili politykom za korzystne decyzje. Oczywiście Rosja była tu najbardziej wpływowa, tworzono tak zwane kluby polityczne, w których biesiadowano za rosyjskie pieniądze. Trwało to do roku 1793, gdy szwedzki król Gustaw III — nawiasem mówiąc, przyjaciel króla Stanisława Augusta Poniatowskiego — dokonał zamachu stanu, zniósł wolności i położył kres partiom i ich sporom. W reakcji na to Rosja i Dania planowały inwazję i zajęcie części kraju niczym podczas polskich rozbiorów. Zresztą w Szwecji określano to polskim zagrożeniem, wspominając cały czas o losie Polski.

— To nie był Napoleon, ale jego stary przyjaciel Jean-Baptiste Bernadotte, niemniej powód, dla którego tak się stało, był dość zabawny. Szwecja przegrała wojnę z Finlandią — tą, z którą była związana przez siedemset lat. To był organizm podobny do połączonych państw Polski i Litwy, ale w 1809 roku po wojnie z Rosją Szwecja utraciła Finlandię. Dla naszego kraju był to szok, dodatkowo rodzina królewska pozostawała bezdzietna, zaczęto szukać kogoś, kto mógłby być królem. Najpierw koronę otrzymał duński książę, który zmarł na niewydolność serca, później wojsko zaproponowało, żeby osadzić na tronie generała z bliskiego kręgu Napoleona i dzięki temu odzyskać Finlandię. W roku 1810 to Napoleon był najważniejszym człowiekiem na świecie, władał Europą, zatem udano się do niego, ale żaden z długiej listy generałów nie chciał jechać do Szwecji. To państwo przegrało wojnę, było gospodarczo zrujnowane, z upadłą armią, a do tego protestanckie. Szwecja okres świetności miała zdecydowanie za sobą. W tym czasie Bernadotte nie był już wielkim przyjacielem Napoleona, postanowił zostawić Francję i przejść na coś w rodzaju emerytury. Nagle przybyła szwedzka delegacja i zapytała: „Czy chcesz zostać królem Szwecji?”. I to był pierwszy raz, kiedy dostał coś, czego nie dał mu Napoleon. Całe życie zawdzięczał coś Napoleonowi, lecz tym razem mógł osiągnąć coś sam. Jego zamysł był taki, żeby nie tyle pozostać w Szwecji, ile zadekować się tam aż do upadku Napoleona. Wtedy zapewne chciał wrócić do Francji i przejąć władzę. Został więc wybrany szybko i z wielkim rozmachem, od pierwszego dnia cieszył się dużą popularnością, a kiedy przybył, wszyscy sądzili naturalnie, że będzie chciał odzyskać Finlandię. Tylko że Finlandia zupełnie go nie interesowała, wiedział, że ten kraj staje się księstwem pod protektoratem Rosji. Bernadotte powiedział natomiast: „Popatrzcie na Norwegię — jest prawie jak Szwecja, ten sam język, wszystko jest podobne, jeżeli ją zajmiemy, to mamy wybrzeże aż do Atlantyku”. Najpierw spotkał się z carem i zawarł pokój z Rosjanami, dostał potwierdzenie, że jeśli chce, może zdobyć Norwegię. Później dołączył do koalicji przeciwko Francji. Tak więc marszałek Bernadotte walczył z koalicją antyfrancuską przeciwko własnemu krajowi. Koalicja ostatecznie zmiażdżyła Napoleona, a on w krótkiej, bo miesięcznej kampanii zdobył Norwegię. Nie był to podbój, gdyż powstały dwa królestwa z jednym monarchą. Norwegowie przyjęli konstytucję, która była wówczas najnowocześniejszą w Europie, parlament składał się z jednej izby, był demokratyczny, zniesiono przywileje szlachty i wiele innych reliktów prawa. W tym czasie w Szwecji ustrój był nadal archaiczny, ale i Bernadotte, i francuscy dziennikarze siali propagandę o nowoczesności jego rządów. To były przygotowania do powrotu do Francji. Tylko że po upadku Napoleona przywrócono tam monarchię i wróciła dynastia Burbonów. Tak więc Bernadotte pożegnał się z marzeniem o Francji, musiał pozostać pod kołem polarnym (śmiech). Wtedy też pojawił się problem z Norwegią, która zaczęła myśleć o odzyskaniu niepodległości. Jedyne, co trzeba pamiętać, to to, że właśnie epoka napoleońska ustanowiła dzisiejszą szwedzką dynastię, trwającą już dwieście lat i będącą jednym z najdłużej panujących rodów w Europie. A marszałek pochodził przecież ze zwykłej rodziny, nawet nie był szlachcicem.

— To także kłamstwo, bo Szwecja nigdy tak naprawdę nie była neutralna. Po pierwsze, oczywiście podczas drugiej wojny światowej z oficjalnego punktu widzenia nie brała udziału w wojnie, nie była okupowana jak Norwegia i Dania ani nie znajdowała się na linii frontu jak Finlandia czy Rosja. Ale Hitler dostał od Szwecji to, czego chciał, bez wojny. Eksportowano wszystkie możliwe zasoby bez konieczności bombardowań, do tego ponad pięć milionów niemieckich żołnierzy przetransportowano koleją przez terytorium Szwecji. Zatem nasz kraj wcale nie był neutralny. W czasie wojny Szwecja kooperowała także i ze Stanami Zjednoczonymi oraz Wielką Brytanią, a gdy po wojnie powstało NATO, to dyskretnie współpracowała również z paktem. Przecież prowadziliśmy manewry, współpracowaliśmy z Sojuszem, więc nigdy nie byliśmy neutralni. Nawet wielu z obywateli nie zdawało sobie z tego sprawy. Można powiedzieć, że to mądra polityka, ratujesz ludzi przed wojną i zniszczeniem. Kiedy wojna się skończyła, nasz kraj i przemysł były nienaruszone, siła robocza czekała na zlecenia. Szwecja przeżywała gospodarczy boom, firmy kwitły, bo nie były zdewastowane przez działania wojenne. Czemuś takiemu nie wznosi się pomników za bohaterstwo, ale jest to bardzo dobre dla samego państwa. Oczywiście w samej Szwecji nadal toczą się debaty, czy to było moralne, czy dobre, czy też złe, dlaczego nie zajęliśmy stanowiska wobec wojny. Myślę, że zajęliśmy, pomogliśmy wtedy Finom, wysyłając broń, podobnie jak dziś wysyłamy na Ukrainę. Wysłaliśmy wtedy do Finlandii dziesięć tysięcy ochotników, którzy walczyli przeciwko Rosji, wspieraliśmy ucieczkę duńskich Żydów przed Holokaustem, a także norweski ruch oporu. Ta sytuacja jest znacznie bardziej złożona.

— Dziś w pewnym sensie tak, ale wcześniej, gdy władzę w Szwecji przez długi czas sprawowali socjaldemokraci, zupełnie pomijano temat historii. Według nich historia Szwecji rozpoczęła się w 1921 roku, kiedy kobiety uzyskały prawo do głosowania, a sama historia miała leżeć w naszej przyszłości. Nikogo już miały nie obchodzić te mroczne czasy, szaleni królowie i wojny. Mówiono: nie wstydzimy się historii, ale myślimy z dumą o tym, co jest przed nami. Takie podejście trwało latami, lecz później między innymi ja stałem się jednym z tych, którzy zaczęli pisać o historii Szwecji. Nagle się okazało, że to budzi ogromne zainteresowanie, odniosłem wielki sukces, sprzedając cztery miliony książek mojego dwunastotomowego cyklu. Okazało się, że czytelnicy nawet nie słyszeli o monarchach, o których pisałem, nie uczyli się o nich w szkole. Ludzi to naprawdę zainteresowało. Myślę, że pan i ja zdajemy sobie sprawę z tego, że historia jest interesująca, jeżeli oczywiście przekazuje prawdę. Odpowiada na pytania: jak nam się to udało? Jak Szwecja stała się potęgą militarną? Ludzie byli zafascynowani, a wtedy zacząłem też pracę dla szwedzkiej telewizji, produkując trzydzieści programów historycznych. To wraz z książkami wywołało nową falę zainteresowania. Widzę ją i dziś, gdy powstają nowoczesne, wysokobudżetowe produkcje o historii Szwecji z wykorzystaniem najnowszych technologii.

— Bardzo trudno taką osobę wskazać, w zasadzie jedyną może być Zygmunt III, bo znają go oba narody. Kiedy Polska zniknęła za żelazną kurtyną, zniknęła także ze świadomości ludzi w Skandynawii. Od tego czasu zaczęła być traktowana przez Szwedów jako państwo na Wschodzie. Ale ja mówię: przeciągnij ze Szwecji linię na południe, to wylądujesz w Krakowie! Polska jest Europą Środkową i leży w centrum. Zawsze staram się w swoich książkach tłumaczyć, że Polska to nie jest żadna Europa Wschodnia. Jednak właśnie z powodu żelaznej kurtyny wasz kraj oddalił się od Szwecji, kojarząc się z komunistyczną opresją. Dziś coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że Polska to już coś zupełnie innego, zresztą w Szwecji zawsze też było duże wsparcie dla polskiej wolności. Gdy odzyskaliście suwerenność, staliście się członkiem NATO i Unii Europejskiej, notowania Polski wzrosły. Obecnie wydaje mi się, że Polska jest podawana jako przykład wyjątkowo bezpiecznego kraju. Niestety w Szwecji mamy problem z przestępczością z powodu imigracji. Pamiętam, że po upadku komunizmu Polska to był praktycznie Dziki Zachód, z niebezpiecznymi ulicami i gangsterami czy korupcją. Dziś Warszawa jest jednym z najbezpieczniejszych miast na świecie, można tu bezpiecznie spacerować. Szwedzi pytają: jak to się robi, jak wasz rząd tego dokonał? Dlatego też szwedzka policja przyjeżdża do Polski, szukając nowych doświadczeń, by dowiedzieć się, jak sobie radzić. I mam nadzieję, że czegoś się nauczy… Widzę ponadto duży poziom zrozumienia i szacunku między szwedzkimi i polskimi politykami. Dziś w końcu jesteśmy jak bracia.

— Obecnie to bardzo ścisła współpraca przez morze, z okrętami, kooperacją sił powietrznych. Dziś Polska razem ze Skandynawią broni Europy, mamy armie, które nie są po to, by kogoś okupować, ale żeby się bronić.

Fragment książki „Protokół rozbieżności. Historia Polski bez histerii” Cezarego Koryckiego wydanej przez Wydawnictwo Literackie. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version