Czy dawna ulubienica amerykańskiej prawicy zatrzyma jej największego idola?

Miało być inaczej. W Nikki Haley, córce indyjskich emigrantów, byłej gubernatorce Karoliny Południowej, nominowanej przez Trumpa ambasadorce USA przy ONZ, widziano raczej polityczkę, która poszuka sobie miejsca w kolejnej administracji byłego prezydenta. I poczeka na wybory w 2028 r., przy okazji których Partia Republikańska będzie szukała nowych liderów. Jeśli jesienią Trump wygra i zostanie prezydentem, będzie to jego druga i ostatnia kadencja. Kolejnej wyborczej porażki politycznie już raczej nie przetrwa. A jeśli nawet – w 2028 r. będzie miał 82 lata. Ameryka wydaje się coraz bardziej zmęczona rządami starców.

Haley długo unikała krytykowania Trumpa, w czasie republikańskich debat ostro ścierała się z Vivekiem Ramaswamym i Ronem DeSantisem, nowymi gwiazdami amerykańskiej prawicy i specjalistami od politycznej kalkulacji. DeSantis, popularny i ledwie czterdziestosześcioletni gubernator Florydy, jednego z kluczowych stanów w wyborczej układance, chyba nawet przez chwilę wierzył, że ma szansę odbić Partię Republikańską Trumpowi. Ramaswamy od początku walczył raczej o miejsce w otoczeniu byłego prezydenta i dziś wydaje się, że wygrał wszystko, co mógł.

Obaj wycofali się po wygranych ogromną przewagą głosów prawyborach w Iowa.

Haley w Iowa zajęła trzecie miejsce, zdobywając ledwie 19 proc. głosów (wobec historycznych 51 proc. Trumpa), ale przynajmniej na razie wycofywać się nie zamierza. W New Hampshire znów przegrała, ale jej wynik (43 do 54 proc.) zaniepokoił byłego prezydenta i jego otoczenie. Radykalniejsza prawica z dnia na dzień uznała ją za wroga. Demokraci i liberalne centrum – za nadzieję na Amerykę bez Trumpa. Bo dalej jest już tylko słabnący Joe Biden.

Haley do dużej polityki wchodziła przy wsparciu polityków uważanych niegdyś za radykałów. Mitta Romneya, senatora ze stanu Utah i byłego prezydenckiego kandydata Partii Republikańskiej, w ostatnich latach wielkiego krytyka Donalda Trumpa i polityka znienawidzonego przez jego wyborców. I Sarah Palin, kiedyś gubernatorki Alaski, i gwiazdy Tea Party, radykalnego niegdyś skrzydła Partii Republikańskiej.

Palin, która w 2008 r. starała się o wiceprezydenturę u boku republikańskiej legendy Johna McCaina (przegrali z duetem Obama – Biden), od dawna jest poza wielką polityką. Próbowała wracać kilka razy, ale bez powodzenia. Z kolei Mitt Romney, którym też kiedyś Demokraci straszyli swoje dzieci, to jeden z ostatnich głosów rozsądku na amerykańskiej prawicy. W zeszłym roku ogłosił, że odchodzi z polityki.

Kiedy w 2016 r. Trump powołał Haley na stanowisko ambasadorki USA przy ONZ, zobaczono w niej wschodzącą gwiazdę Republikanów. Nikt nie miał do niej specjalnych pretensji, że odważyła się wystartować w prawyborach przeciw Trumpowi, zwłaszcza że wszyscy wiedzieli, że większość polityków startuje wcale nie po to, by starać się o nominację partii w 2024 r., tylko by zbudować sobie pozycję na nieco odleglejszą przyszłość.

Ale po New Hampshire wszystko się zmieniło.

– Jeśli pokonanie Joe Bidena jest ich prawdziwym celem, powinni się dobrze zastanowić – to Laura Ingraham, gwiazda Fox News i ulubienica trumpowskiej prawicy, po prawyborach w stanie Iowa, od których tradycyjnie zaczyna się wyścig o nominację prezydencką Partii Republikańskiej. – Ron DeSantis może mieć piękną przyszłość w partii. Może być dumny ze swojej kampanii. Ale nie zostanie prezydentem w 2024 r. A każdy kolejny dzień przeciw Trumpowi będzie dniem, w którym DeSantis może swoją przyszłość zaprzepaścić.

DeSantis sformułowaną przez Ingraham groźbę politycznej bazy byłego prezydenta zrozumiał i jej posłuchał.

Haley nie posłuchała. Po prawyborach w New Hampshire Ingraham postanowiła więc wyrazić się jaśniej. – Ciężko pracowała i trzeba to docenić. Ale jeśli postanowi ciągnąć to dłużej, bardzo sobie zaszkodzi. Trump i tak zdobędzie nominację. To nie jest czas Nikki Haley. Mówi, że będzie walczyć do końca. Ale przecież już widzimy, dlaczego Trump zwycięża i będzie dalej zwyciężał. Bo wygrał bitwę o serca i dusze republikańskich wyborców. A Haley ma przed sobą wybór: może być częścią rozwiązania problemów zwykłych Amerykanów. Albo sama może być problemem.

I jeszcze: – Amerykańcy miliarderzy nie wzbogacili się na złych inwestycjach. Przynajmniej jeden z nich właśnie zrozumiał, że wspierana przez niego Nikki Haley jest złą inwestycją.

Haley wciąż liczy na wsparcie umiarkowanych, niechętnych Trumpowi Republikanów, ale też wyborców niezależnych i Demokratów, którzy w prawyborach w New Hampshire wsparli ją finansowo. To, co może być jej atutem w wyborach prezydenckich, pogrąża ją w oczach Trumpa i jego wielbicieli. Prawicowy internet już pisze o niej, że jest człowiekiem Sorosa, agentką Obamy, polityczną wrzutką Demokratów, która ma zatrzymać Trumpa, a potem oddać Amerykę tym, którzy w myśl teorii spiskowych rządzą nią od dziesięcioleci (Clintonom, Obamom, Gatesom, Bushom, Sorosom itd.).

Następne republikańskie prawybory odbędą się w Karolinie Południowej, rodzinnym stanie Haley. Jeśli przegra, jej szanse na nominację stopnieją. Wtedy Amerykanów czeka powtórka wyborczego wyścigu z 2020 r. Którego nie życzy sobie aż 70 proc. wyborców.

Tymczasem z sondaży wynika, że prezydentura Haley byłaby do przyjęcia nawet dla części Demokratów, zwłaszcza tych, którzy uważają, że osiemdziesięciojednoletni Joe Biden jest dziś cieniem dawnego siebie.

Kilka miesięcy temu w Partii Demokratycznej podniosły się nawet głosy, że Biden powinien po prostu zrezygnować z ubiegania się o reelekcję. – Zrobił dużo dobrego, zapisze się w historii nie tylko jako człowiek, który powstrzymał Trumpa, ale przede wszystkim jako prezydent skuteczny – mówił Bill Maher, gospodarz popularnego programu Real Time i jeden z ważniejszych głosów liberalnego centrum. – Ale jeśli nie zrezygnuje ze startu, może zostać zapamiętany jako polityk, który w imię własnych ambicji oddał Amerykę Trumpowi. I to Trumpowi w wersji 2.0. Bardziej radykalnemu, bardziej szalonemu.

O konieczności poszukania nowego kandydata od dawna mówi James Carville, legenda Partii Demokratycznej, główny strateg kampanii wyborczej Billa Clintona. Cztery lata temu Carville jako jeden z pierwszych wsparł Bidena, mówiąc, że tylko on może wygrać z Trumpem. Dziś mówi, że dla dobra USA Biden powinien się wycofać. – W USA mieszkają 333 mln ludzi. Czy moglibyśmy, proszę, znaleźć kogoś poniżej 75 roku życia? Tak dla zabawy? – ironizował. – Sondaże są dla Bidena fatalne – podkreślał przy innej okazji. – Jego start jest dowodem nieodpowiedzialności jego środowiska politycznego. Demokraci mają długą ławkę. Jest wielu świetnych kandydatów, którzy nie mieliby żadnego problemu z pogonieniem Trumpa. Dlaczego tak bardzo zafiksowaliśmy się na tym jednym kandydacie, który z nim przegra, bo jest za stary? I przy okazji zniszczy swoje własne miejsce w historii, na które tak ciężko przez całe życie pracował.

Jednak szanse na to, że Joe Biden zrezygnuje z kandydowania na 10 miesięcy przed wyborami, są już raczej teoretyczne.

To dlatego i umiarkowani Republikanie, i Demokraci z nadzieją patrzą na Haley. – Ma większe szanse na zwycięstwo z Bidenem, niż Trump, ale w przeciwieństwie do niego nie spróbuje podpalić Ameryki i świata.

Haley kibicuje też Europa, nie tylko ze względu na jej poparcie dla Ukrainy, ale w ogóle dla obecności Ameryki na starym kontynencie. Niemała część amerykańskich elit politycznych od dawna uważa, że USA powinny jak najszybciej przenieść swoją uwagę i wysiłki na rywalizację z Chinami, a nie utrzymywanie dobrego samopoczucia Europejczyków. Trump podziela ten pogląd.

John Mearsheimer, chętnie słuchany przez prawicę amerykański politolog, uważa, że wyjście Ameryki z Europy to realny scenariusz. – Europa straciła swoje znaczenie, bo i Rosja je utraciła – powtarza Mearsheimer, który jako reprezentant szkoły politycznego realizmu, widzi świat jako pole rywalizacji wielkich potęg. A te są dziś na świecie dwie. Słabnąca Rosja gra w odległej drugiej lidze. – Chinom zależy na utrzymywaniu rosyjskiej wojny w Ukrainie jak najdłużej, bo wojna przyciąga uwagę Ameryki – uważa Mearsheimer. – W tym czasie Chiny mogą budować swoją potęgę.

Trump i jego otoczenie od dawna zapowiada zerwanie z dotychczasową tradycją w amerykańskiej polityce zagranicznej i zwrócenie się ku izolacjonizmowi. Takie pomysły są bliskie wielu republikańskim wyborcom (części lewego skrzydła Partii Demokratycznej zresztą też).

Haley, której spojrzenie na politykę międzynarodową jest znacznie bliższe tradycji Ronalda Reagana, uważa, że pomoc Ukrainie i jej zwycięstwo w wojnie z Rosją leżą w amerykańskim interesie, ponieważ tylko klęska Putina powstrzyma go przed marszem na zachód i konfrontacją z NATO. Tylko że przyszłość sojuszu, zależy w dużej od tego, kto zostanie następnym prezydentem USA. A na razie od tego, czy Haley uda się pokonać Trumpa.

– Wiecie, kto dziś wspiera Nikki Haley? – pyta swoich widzów Laura Ingraham. – Ci, którzy nienawidzą Partii Republikańskiej. – Nikki ma jeszcze szansę, żeby się wycofać i ocalić własną polityczną przyszłość. Jeśli tego nie zrobi, zrobią to za nią Republikanie. I nie będzie powrotu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version