Wakacje rozpoczęły się rytualną młócką wokół nowej listy lektur szkolnych, a że mieliśmy przed chwilą fundamentalną zmianę polityczną, to jasne było, że decyzje podjęte przez Barbarę Nowacką nakręcą wszystkie strony politycznej rąbanki.

Prawica będzie zawodzić, że wycina się dzieła patriotyczne i bogobojne, lewica będzie się oburzać, że wycięto za mało patriotycznych i bogobojnych, reszta zaś będzie się kłócić o poszczególne tytuły i układać własne listy, ponieważ ilu dorosłych Polaków, tylu ministrów edukacji. Literatura to jest sprawa polityczna, nawet gdy na pozór z polityką nie ma nic wspólnego, prawda stara jak polityka i stara jak literatura. Czyż Stary i Nowy Testament to nie są dzieła na wskroś polityczne? Ja ze swej strony powiem, że ile by książek usunięto z listy lektur, to i tak będzie za mało, bo lista lektur to przekleństwo każdego ucznia, szczególnie tego, którego ciągnie do książek.

Oczywiście musiała nastąpić fekalna burza, gdy Nowacka, informując o usunięciu z listy lektur Jarosława Marka Rymkiewicza, nazwała wielkiego poetę „niejakim Rymkiewiczem”. To oburzyło nawet przeciwników politycznych autora „Do Jarosława Kaczyńskiego”, cokolwiek by mówić, najgłośniejszego polskiego wiersza XXI w. Ale że oburzanie się jest sportem narodowym Polaków, jakby się nie oburzyli z powodu Rymkiewicza, toby się oburzyli z innego powodu. Rymkiewicz może na tym wszystkim wyjść najlepiej, bo każdy, kto wypada z listy lektur, powinien mówić o wielkim szczęściu. Nawet gdy już nie żyje.

Jakakolwiek by była lista lektur, młodzież i tak będzie udręczona, bo taka jest istota obowiązkowego czytania.

Choć przyznajmy uczciwie, że odessanie 20 proc. tłuszczu lekturowego z programu nauczania to krok w dobrą stronę. Zawsze to jakoś pomoże dziecku przetrwać ten straszliwy okres, jakim jest szkoła. Ileż czasu kiedyś młodzież musiała zmitrężyć na czytanie niezrozumiałej glątwy, zamiast zdrowo spędzać czas na podwórku, na trzepaku albo boisku! No, ale wtedy nie było jeszcze smartfonów.

Niby wszystko się zmienia, a w zasadzie nic się nie zmienia, skoro ósmoklasiści będą nadal musieli czytać „Opowieść wigilijną” Dickensa, „Małego księcia” i „Balladynę”, a nawet – Boże miłosierny! – „Kamienie na szaniec”. I jeszcze „Zemstę” Fredry, jak wynika z wywiadu z wiceminister Lubnauer w „Gazecie Wyborczej”, sztukę serdecznie znienawidzoną przez nauczycieli i nierozumianą przez uczniów. Ale że w lekturach obowiązkowo musi być coś znienawidzonego i niezrozumiałego, to „Zemsta” zostaje. Pokolenia pedagogów, jak u Gombrowicza, wciąż będą powtarzać: „Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca”, a pokolenia uczniów dostawać będą mdłości.

Jakakolwiek by była lista lektur, wszystko i tak zależy od nauczycielki, bo nawet najlepsza lista lektur zmuli każdego ucznia, gdy jego polonista będzie mentalnym sierżantem, odbębniającym regulamin musztry. Jakakolwiek by była lista lektur, młodzież i tak będzie udręczona, bo taka jest istota obowiązkowego czytania. Jak się czyta za karę, to nigdy nie ma radości takiej, jak gdy się czyta z własnego wyboru. Mnie nawet na studiach polonistycznych z prawdziwym fanatyzmem obrzydzano na wszelkie sposoby czytanie literatury. Czułem się jak Gałkiewicz, którego nie zachwyca, chociaż ma zachwycać, któremu nie przewierca duszy, choć ma przewiercać. Byłem Gałkiewiczem, jęczącym na lekcji: „Nikogo nie przewierca. Nikogo to nic nie obchodzi, wszystkich nudzi. Nikt nie może przeczytać więcej niż dwie lub trzy strofy. O Boże! Nie mogę…”. To, że zostawszy dyplomowanym polonistą, wciąż czytam literaturę, zakrawa na kosmiczny błąd systemu oraz niewywiązanie się wykładowców z obowiązku wybicia mi z głowy literatury polskiej tak skutecznie, bym do śmierci nie sięgnął po żadną książkę. Jak pomyślę, że miłości do literatury ojczystej uczą gdzieś moje dawne koleżanki ze studiów polonistycznych, to skóra mi cierpnie i rozumiem epidemię narkotyków w polskich szkołach.

W idealnym świecie nie byłoby żadnej listy lektur, a uczniowie czytaliby wszystko, co by chcieli. Bo jak wkręcić uczniów w czytanie klasyki, jeśli uczniowie wkręceni są w TikToka, nie mam pojęcia, ale może ktoś w ministerstwie ma pojęcie. Jak zmusić nastolatki do czytania „Latarnika”, skoro jeśli czytają, to „Rodzinę Monet” Weroniki Marczak czy w ogóle prozę zwaną young adult, bo z jakichś powodów odpowiada na ich potrzeby i pragnienia? Przecież ja też wolałem czytać rzeczy spoza kanonu lektur. Czy przeczytawszy „Latarnika”, zrozumie młodzież, jak straszne udręki towarzyszą emigracji, jak dojmująca może być tęsknota za ojczyzną? Spodziewam się, że wątpię. Natomiast jeśli nauczyciel im wytłumaczy, że Sienkiewicz napisał tę nowelę wyłącznie dla pieniędzy, a tak było w istocie, zaś dramat nieszczęśnika tak zaczytanego w „Panu Tadeuszu”, że aż zapomniał włączyć światło i spowodował tragiczny wypadek, wymyślił jako doskonałą chałturę, może to ich zaciekawić.

Jak tego wszystkiego dokonać, skoro na dodatek nauczyciele panicznie uciekają z tej niewdzięcznej roboty? A uciekają ci bardziej ogarnięci, nowocześniejsi, ci, którzy mogą sprawdzić się i spełnić zupełnie gdzie indziej niż w szkole. Jeśli dowiaduję się z „Newsweeka”, że brakuje w polskich szkołach 18 tys. nauczycieli, to wyobrażam sobie, że w tej liczbie jest parę tysięcy wakatów polonistycznych. Niedługo polskiego uczyć będą wyłącznie ludzie, którzy nie mają dokąd uciec albo gdzie indziej nikt ich nie chce.

W idealnym świecie nauczycielka pytałaby uczniów: „Co ostatnio czytaliście i o czym chcielibyście porozmawiać? Co was podnieca, a co was wkurza? Opowiedzcie o tym, co was kręci w książkach, które czytacie, gdy nie musicie czytać lektur”. Przeczytanie „Lalki” pod przymusem nie pomoże uczniowi w zrozumieniu wielkości tej powieści. Do tego, by pojąć, że „Lalka” jest naszym dobrem narodowym, trzeba „Lalkę” przeczytać z własnej nieprzymuszonej woli, zamiast pisać wypracowania pt. „Wokulski – romantyk czy pozytywista?”. Ile pokoleń Polaków zwichrowało się, usiłując rozwiązać ten kretyński dylemat, nawet szkoda liczyć.

Przeczytanie obowiązkowo całej „Zbrodni i kary” może dać jednak dobry efekt – uczeń serdecznie znienawidzi Dostojewskiego, całą rosyjską literaturę, Rosję jako taką, a przez to wzmocni się patriotycznie. Na poziomie rozszerzonym licealiści mogą do wyboru brnąć przez którąś z powieści realistycznych XIX w.: Balzaka, Dickensa, Gogola albo też „Panią Bovary” Flauberta. Akurat w przypadku książki Flauberta zalecałbym obowiązkowe zapoznanie się z nią na poziomie podstawowym, jest to bowiem książka o potwornych skutkach czytania literatury. Gdyby Emma Bovary nie stworzyła sobie w głowie sentymentalnych urojeń na podstawie książek romansowych i historycznych, to nie dość, że nie strzelałaby po rogach nieudacznego męża, to jeszcze mogłaby dożyć spokojnej starości. Warto, żeby młodzież zapamiętała tę prawdę życiową. W idealnym świecie nauczyciel tak przemyślnie zniechęcałby uczniów do czytania literatury, że ci w ramach zdrowego młodzieńczego buntu zaczytywaliby się po kryjomu wielkimi klasykami, na przekór szkole, na przekór belfrom i na przekór rodzicom.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version