Kremlowscy propagandyści mówią wprost: walczymy z NATO i „kolektywnym Zachodem”. Niech więc tym razem Zachód im uwierzy, a nie mami się poczuciem, że Kreml tylko straszy Unię Europejską — mówi Iwan Preobrażeński, rosyjski politolog i dziennikarz.
NEWSWEEK: Jeszcze nie tak dawno czołowi zachodni analitycy zajmujący się przestrzenią poradziecką twierdzili, że Rosja nie zdoła pokonać Ukrainy. Dziś w ich wypowiedziach próżno szukać optymizmu. Słyszymy nawet, że Ukraina może się już tylko bronić.
Iwan Preobrażeński: Zimą 2023 r. Ukrainę niosła fala zwycięstw: wyzwolenie Charkowszczyzny i ziemi chersońskiej. Wydawało się, że wystarczy wytrwać do wiosny i zwycięstwo znajduje się w zasięgu ręki. Obecnie – rzeczywiście – nastroje są o wiele bardziej pesymistyczne, choć de facto w ciągu roku nie tak wiele się zmieniło. Prawdziwe zmiany nastąpią, jeśli po sfałszowanych wyborach prezydenckich (przewidzianych na marzec 2024 r.) Rosji uda się przeprowadzić mobilizację na szeroką skalę, a Ukraina nie będzie już wspierana przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską. To może być spowodowane sytuacją wewnętrzną w USA (walki międzypartyjne przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi) i pozycją Viktora Orbana, prorosyjskiego premiera Węgier.
Wiosną 2023 r. stało się jasne, że Ukrainie nie uda się przejść do ataku. Przyczyny tkwiły zarówno w taktyce wybranej przez ukraińskich generałów, jak i w fakcie niewywiązania się z obietnic złożonych Kijowowi przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską, a dotyczących dostarczenia uzbrojenia. Obecnie sytuacja ukraińskiej armii się pogorszyła. Rosji udało się zbudować dobrze działającą linię obrony, a następnie przeprowadzić mobilizację. Chcąc uzupełnić wykrwawioną w walce armię, Moskwa postawiła na werbunek najemników. Na front poszli: więźniowie, obywatele Azji Centralnej, palestyńscy wojownicy, a nawet nepalscy Gurkhowie (historyczny nepalski lud). Zmienił się także styl prowadzenia wojny: rozpoczęły się walki pozycyjne, które w znaczący sposób zniwelowały techniczną przewagę ukraińskiej armii. Bo jeśli po ukraińskiej, czy rosyjskiej linii frontu czołgi zabuksowały i nie posuwają się, to jakież ma znaczenie, czy są to nowe amerykańskie Abramsy, czy też stare radzieckie T-55?
Czy Ukraina rzeczywiście znajduje się na straconej pozycji?
— Największą przewagą państwa nad Dnieprem – oprócz faktu, że jest czyste moralnie: znajduje się po właściwej stronie, czyli broni swoich obywateli przed rosyjską agresją – jest posiadanie precyzyjnego zachodniego uzbrojenia, mowa przede wszystkim o rakietach. Ukraina może bronić się nimi w skuteczny sposób, a nawet siać spustoszenie w szeregach wroga. Po przeprowadzeniu – koniecznej także w przypadku Kijowa – nowej fali mobilizacji, będzie mogła przejść do kontrofensywy. A jeśli Zachód zniesie – jakże nieadekwatny – zakaz ataku na terytoria uznane przez opinię międzynarodową za rosyjskie (jak np. ostatnie ukraińskie ataki na Biełgorad), to szala zwycięstwa może szybko przechylić się na stronę Ukrainy. Zachód powinien przestać bać się rosyjskiej broni jądrowej. Wołodymyr Zełenski ma w dużej mierze rację, kiedy winą za trudną sytuację na froncie obarcza europejskich i amerykańskich polityków.
Foto: JULIA NIKHINSON / POOL / PAP
A może analiza tego konfliktu jest po prostu zbyt trudna przez brak danych?
— Mamy pod dostatkiem danych pozwalających dokonać analizy bieżącej sytuacji, przykładowo Petr Pavel, prezydent Czech, na początku 2023 r., podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa prognozował wydarzenia, które dziś mają miejsce. Oczywiście wojna jest procesem i trudno tu o długoterminowe prognozy. Jednak profesjonaliści ds. wojskowości mogą przepowiadać rozwój wypadków. Ważne jedynie, by się nie samookłamywać, jak czyniło to wielu amerykańskich i europejskich polityków. Pamiętajmy, że przecież zarówno Unia Europejska, jak i USA nie dawały wiary w gotowość Rosji do wypowiedzenia Ukrainie pełnozakresowej wojny, zdanie zmienili dopiero 24 lutego 2022 r.
Czy można mówić o nowej rosyjskiej taktyce wojennej?
— Rosja nie stworzyła nowej wojennej doktryny, ale i wcześniej de facto nie realizowała słynnej „doktryny Gierasimowa” (stworzona przez wojskowego Walerija Gierasimowa, mająca opisywać taktykę prowadzenia działań wojennych nowej generacji, nie bez powodu zwana „doktryną chaosu”). Technika walki wykorzystywana przez rosyjską armię jest od dawna znana. I tym razem sprawdza się słynne powiedzenie, głoszące, że: „generałowie przygotowują się do wojen, które już się odbyły”.
Przeanalizujmy ów konflikt pokrótce: rosyjskie dowództwo wojskowe zimą i wiosną 2022 r. dopuściło się ogromnych strategicznych błędów. Cóż z tego, że armia Putina posiada dziś nowocześniejsze uzbrojenie, jeśli pod względem strategicznym tkwi w przeszłości. Nie jest to armia z poboru, walczą w niej żołnierze rezerwy, zresztą niemłodzi już. Nie jest to także armia profesjonalna, bo większość żołnierzy znających się na sztuce walki poległo już w pierwszych tygodniach konfliktu. Dlatego zlikwidowany przez Kreml oligarcha Jewgienij Prigożyn postanowił stworzyć armię rekrutującą się z najemników – co w Europie czyniono w XVIII w. Jednak to jakże archaiczne posunięcie okazało się efektywne.
Jeśli zaś mowa o strategii prowadzenia konfliktu, rosyjscy generałowie cofnęli się do początku XX w.: wcielają w życie taktykę wojny okopowej, którą w Europie prowadzono w I wojnie światowej. To ona wybawiła Moskwę od klęski, a obecnie pozwala jej zebrać siły.
Władimir Putin stworzył nową wojenną gospodarkę. Rosyjskie rodziny sprzedają de facto państwu życie swoich mężczyzn, by np. kupić nowe mieszkanie
I ostatnia już kwestia: Rosja ucieka się do otwartego terroryzmu, w ten sposób próbuje wystraszyć przeciwnika. Dochodzi do łamania praw człowieka i pogwałcenia konwencji dotyczących prowadzenia konfliktów zbrojnych. Bomby spadają przecież na ludność cywilną, bierze się ją także jako zakładników. Ukraińskie dzieci są porywane i wywożone w głąb Rosji.
Czy dla Rosjan idących na front budowa „Wielkiej Rosji” ma wciąż znaczenie, czy na wojnę tę zaciągają się jedynie dla pieniędzy?
— O „Wielką Rosję” walczy niewielki procent wojskowych. Wszyscy obiektywni rosyjscy eksperci pozostają zgodni, że rosyjskie społeczeństwo pozostaje ambiwalentne: nie sprzeciwia się wojnie, ale też jej nie popiera.
Dlatego też rosyjska armia stała się armią najemników i choć władza nazywa ich „ochotnikami”, to polemizowałbym z tym określeniem. Bowiem ochotnicy to ci, którzy zaciągają się na front z własnej woli, a nie zachęceni lukratywnym wynagrodzeniem. Większość rosyjskiej armii idzie w kamasze z pobudek finansowych. Obecnie jest w Rosji ok. 750 tys. osób nieposiadających stałej pracy. Wiele z nich żyje poniżej granicy ubóstwa, Władimir Putin stworzył więc nową „wojenną gospodarkę”. Rodziny sprzedają państwu życie swoich mężczyzn (mężów, ojców, synów), czynią tak, by – przykładowo – kupić nowe mieszkanie. Ta „gospodarka” jest opłacalna: wojna doprowadziła do wzrostu dochodów wśród najbiedniejszych warstw rosyjskiego społeczeństwa. Fakt ten potwierdzają nawet oficjalne statystyki, jeszcze nie tak dawno, w wielu rodzinach najlepiej zabezpieczeni pod względem finansowym pozostawali emeryci, dlatego też na ich utrzymaniu pozostawały nie tylko ich dzieci, ale niekiedy i wnuki. Obecnie wśród biedniejszych warstw społeczeństwa poziom życia znacząco wzrósł. Przyczyniły się do tego pieniądze, które państwo wypłaca wojskowym. Często owe środki są skąpane we krwi, wpływają na konta rodzin jako odszkodowanie za śmierć najbliższych.
Czy celem Rosji w tej wojnie pozostaje jedynie Ukraina?
— Ależ skąd! Kremlowscy propagandyści mówią wprost, że Rosja prowadzi walkę z NATO i „kolektywnym Zachodem”. I tym razem należy im uwierzyć, a nie mamić się poczuciem, że Kreml tylko tak „straszy Unię Europejską”. Dwa lata temu, przed napaścią na Ukrainę, Władimir Putin wystosował wobec Zachodu ultimatum. Domagał się m.in, by NATO usunęło swoje wojska z terytorium krajów, które do 1989 r. znajdowały się pod radziecką dominacją. Niech fakt ten w pełni posłuży Zachodowi za dowód, że kremlowskie elity polityczne uważają tę część świata za swoją strefę wpływów i chcą sprawować nad nimi kontrolę. W wypadku powodzenia Rosji w agresji na Ukrainę, zasoby kraju nad Dnieprem mogą wzmocnić Moskwę. Podobnie było w przededniu II wojny światowej: zajęcie części Czechosłowacji wzmocniło nazistowskie Niemcy przed marszem na Europę. Nie może być żadnej wątpliwości: jeśli Putinowi uda się zwyciężyć w Ukrainie, podejmie próbę posunięcia się dalej. Przypomnijmy: Vacław Havel mówił, że problemem Rosji jest fakt, że nie wie ona, gdzie kończą się jej granice. Ja bym dodał, że granice putinowskiej Rosji kończą się tam, gdzie zatrzymuje się ją siłą.
Oprócz armii Rosja posiada jeszcze jedną bardzo skuteczną broń. To jej soft power.
— Rosja wciąż ma duży wpływ na przestrzeń informacyjną Unii Europejskiej. Nie łudźmy się: zakaz nadawania wydany Russia Today i Sputnikowi nie sprawił, że Europa jest bezpieczna. Moskwa wciąż ma na starym kontynencie bliskich sojuszników, to choćby Orban na Węgrzech i Alternatywa dla Niemiec w Niemczech. Rosja pielęgnuje też relacje z ugrupowaniami populistycznymi, zarówno o nachyleniu prawicowym, jak i lewicowym. Czyni wysiłki na rzecz przekonania europejskich polityków, że to w ich interesach leży wywieranie nacisku na Ukrainę, by zawarła rozejm albo pokój, na mocy którego Kijów straci terytoria okupowane obecnie przez Rosję.
Moskwa stara się także siać niewygodny dla zachodnich demokracji ferment w innych częściach świata. Aktywnie współpracuje z dyktaturami w Afryce, pośrednio wspiera palestyńskich bojowników, Hamas, czy ruch Huti w Jemenie, zaangażowała się też w wojnę na Bliskim Wschodzie. Sympatyzuje też z europejskimi pacyfistami, którzy przekształcili się w pożytecznych idiotów Putina. Owi „pacyfiści” uważają bowiem, że wstrzymanie dostaw broni dla Ukrainy doprowadzi do pokoju. I jeszcze jeden – ale jakże ważny – wątek: Rosja przekonuje, że stoi na straży tradycyjnych wartości. I choć trudno sobie wyobrazić, że kraj, który posługuje się taką retoryką, napadał na swoich braci w wierze i ich morduje, to w Europie wielu gotowych jest dać jej wiarę.
Foto: Alexei Druzhinin/Sputnik/Kremlin Pool / PAP
Rosja naruszyła niedawno przestrzeń powietrzną Polski. To „tylko” prowokacja, próba wystraszenia?
— Naruszenie przestrzeni powietrznej ma kilka celów. Najbardziej podstawowy – sprawdzenie gotowość obrony przeciwlotniczej kraju. W drugiej kolejności chodzi o zaprezentowanie swojej siły i wzbudzenie lęku. Celem Moskwy jest także udowodnić, że sojusznicy Warszawy nie będą się za nią ujmować z powodu jakiejś „drobnostki”, którą jest rosyjska rakieta przelatująca przez terytorium waszego kraju. To pozwala burzyć solidarność wewnątrz NATO. Owego incydentu nie zaliczyłbym raczej do prowokacji, jestem przekonany, że jeśli Polska zestrzeliłaby ów obiekt latający, Moskwa udałaby, że nie ma z tą sprawą żadnego związku. Obecnie, kiedy wciąż trwa wojna w Ukrainie, Rosja nie dysponuje środkami pozwalającymi napadać na kraje NATO.
Czy wojna w Ukrainie budzi twoje skojarzenia z jakimś innym konfliktem? Może z Afganistanem u schyłku ZSRR, a może z Czeczenią zaraz po jego upadku? Specjaliści często odwołują się do tych porównań.
— Wojna w Ukrainie przywodzi mi na myśl okupację Czechosłowacji przez kraje Układu Warszawskiego i Praską Wiosnę 1968 r., z tą jednak różnicą, że wówczas Czesi i Słowacy de facto nie mogli w pełni zademonstrować swojego sprzeciwu, a Ukraina walczy z przeciwnikiem posiadającym przewagę już drugi rok. Gdyby jednak podczas Praskiej Wiosny Czechosłowacja zdobyła się na walkę, Związek Radziecki musiałby stawić czoła regularnej armii. Podobnie jest dziś nad Dnieprem, Rosjanie toczą walkę z regularną armią. W Czeczenii, Syrii, czy w Afganistanie (w czasach radzieckich) walki toczone były z ugrupowaniami partyzanckimi. Z punktu widzenia taktyki wojskowej, działań zbrojnych przeciwko regularniej armii i przeciwko partyzantom nie można porównywać. Rosyjskie dowództwo pojęło ów fakt na samym początku konfliktu, kiedy rosyjska armia została praktycznie doszczętnie pokonana przez siły ukraińskie. Po II wojnie światowej ani Związek Radziecki, ani Rosja nie prowadziły wojny z regularną armią innego państwa. Nie bez powodu więc wojnę tę porównuje się do II wojny światowej. Z tą tylko różnicą, że Ukraina jest w niej ofiarą, a Rosja agresorem.
Ewentualnego podobieństwa do wojny w Afganistanie, Czeczenii, Syrii, szukać można jedynie w tym, że radzieccy, a później rosyjscy żołnierze walczyli na obcym terytorium, choć Ukrainę – podobnie jak w latach 90. Czeczenię – rosyjskie elity polityczne uważają za swoją ziemię.
Wydaje się, że sprzeciw radzieckiego społeczeństwa wobec wojny w Afganistanie był większy, niż współcześnie. Wtedy powstał przecież Komitet Matek Żołnierzy.
— Komitet Matek Żołnierzy rzeczywiście powstał w Związku Radzieckim, ironia historii polega na tym, że działał on także w Ukrainie, która była jego częścią i której mieszkańcy także walczyli w Afganistanie. Matki zaczęły jednak organizować się kilka lat po tym, jak radzieccy żołnierze wkroczyli do Kabulu.
Chcę jednak podkreślić, że pierwsza próba stworzenia organizacji podobnej do Komitetu miała miejsce w Rosji jeszcze w 2022 r. Inicjatorkę tego działania oskarżono o bycie „zagraniczną agentką”, a resztę uczestniczek zastraszono. Organizacja szybko przestała działać. Obecnie ma miejsce druga już próba stworzenia podobnego stowarzyszenia, jego filie istnieją w rosyjskich metropoliach, a uczestnicy biorą udział w pikietach i piszą otwarte listy. Więc owe protesty żon i matek żołnierzy zaczęły się jednak szybciej, niż powstanie w ZSRR Komitetu Matek Żołnierzy. Niestety, dziś rosyjskie władze walczą z tymi inicjatywami w sposób o wiele bardziej chytry i efektywny, niż miało to miejsce ponad 40 lat temu. Jest więc bardzo prawdopodobne, że uda im się zlikwidować ten ruch.
Jakie widzisz warianty rozwoju sytuacji w Ukrainie? Zwycięstwo Moskwy? Zamrożony konflikt?
— Pierwszy możliwy scenariusz – utrzymanie przez Moskwę kontroli nad przeważającą częścią okupowanego terytorium. Jest to jednak mało prawdopodobny rozwój wypadków, ponieważ Putin się nie zatrzyma, Rosja wznowi agresję, nawet jeśli stronom uda się zawrzeć krótkotrwały pokój.
Kolejny – skrajnie pesymistyczny – scenariusz, który obecnie Putin chce wcielić w życie zakłada okupację obszaru Morza Czarnego, włączając Odessę, Nikołajew, Chersoń, a także utrzymanie kontroli i blokadę Charkowa, Zaporoża i Dniepru. Kreml ma nadzieję, że do 2025 r. Ukraina skapituluje.
Jednak chęć Putina, by doprowadzić do zupełnej kapitulacji kraju nad Dnieprem, otwiera drogę do realizacji trzeciego scenariusza. Otóż zakłada on, że rosyjska armia przechodzi do natarcia, jak miało to miejsce zimą 2022 r. Wojskowym wydają jednak rozkazy politycy nieznający się na sztuce walki, armia ponosi klęskę za klęską, a ukraińskim siłom udaje się odbić część terytoriów okupowanych przez Moskwę od 2014 r. Zaczynają się rozmowy na temat pokoju, ponieważ Kreml boi się całkowitej przegranej.
Można zarysować także czwarty, również skrajnie negatywny, rozwój wypadków. Unia Europejska i NATO przestają wspierać Kijów, co powoduje, że Ukraina ponosi zupełną klęskę. Wtedy tylko kwestią czasu jest, kiedy Władimir Putin podejmie decyzję o napaści na: Polskę, kraje bałtyckie, czy Bułgarię, która podobnie jak Ukraina jest mu potrzebna, ponieważ jej przemysł wojskowy może ściśle współpracować z rosyjskim. Bułgarzy są w stanie produkować broń radzieckiego typu.
Za pełne zwycięstwo Ukrainy uznać można więc jedynie obalenie reżimu Putina. Dopóki w Rosji rządzić będzie totalitarny reżim (a tak może być także po śmierci Putina), będzie utrzymywać się zagrożenie dla Europy Środkowej i Wschodniej. Ukraina potrzebuje więc dziś o wiele większego wsparcia i zaangażowania ze strony Unii Europejskiej i NATO.
Iwan Preobrażeński jest rosyjskim politologiem i dziennikarzem. Zajmuje się m.in. problematyką krajów Europy Środkowej. Mieszka na emigracji.