Od momentu piątkowego ataku terrorystycznego w Moskwie rosyjskie służby kilkukrotnie aktualizowały liczbę ofiar. Najświeższe dane mówią, że zginęło 115 osób, kilkaset jest rannych. Jednak nawet gubernator Podmoskowia zapowiada, że te liczby mogą się jeszcze zmienić — na gorsze. A Putin długo milczał.
Atak na publiczność, która w piątek wieczorem zebrała się w podmoskiewskiej sali koncertowej Krokus City Hall na koncert zespołu Piknik, mogliśmy śledzić niemalże na żywo. Do sieci w ciągu kilku godzin, kiedy rozgrywała się tragedia, trafiały filmiki nagrywane przez świadków. Słychać na nich strzały, widać spanikowanych ludzi, którzy szukają schronienia pod fotelami, są sceny z korytarzy, na których widać sprawców i ich ofiary.
Niektóre z tych treści są tak drastyczne – widać bowiem na nich moment zabójstwa – że tradycyjne media nie zdecydowały się na ich publikację. Gdyby masowa strzelanina, w której zginęło kilkadziesiąt osób, to było mało, media po chwili obiegły zdjęcia wielkiego pożaru, który ogarnął budynek. Wiadomo było, że w środku cały czas są ludzie, którzy albo się ukrywają, albo są zabarykadowani razem z napastnikami jako zakładnicy.
Zamach to prowokacja rosyjskich służb?
Chociaż ekspercka uczciwość każe w takich sytuacjach zachować otwartą głowę i czekać na więcej informacji, które pozwoliłyby wydawać jakiekolwiek sądy, te przypominające horror sceny, osobom znającym Rosję od razu nasuwały na myśl sytuację z września 1999 r. Wtedy w serii zamachów na bloki mieszkalne w Moskwie i paru innych rosyjskich miastach zginęło ponad trzysta osób. Po tych wydarzeniach Władimir Putin, młody oficer FSB niedawno mianowany na premiera, wyszedł na konferencję prasową, która przeszła do historii. Wypowiedział wtedy słynną frazę o „moczeniu terrorystów w kiblu”, która stała się zapowiedzią drugiej wojny czeczeńskiej. A według niektórych politologów, właśnie ze względu na zupełnie nieliteracki charakter, zaskarbiła mu sympatię rosyjskiego społeczeństwa i zagwarantowała prezydenturę w 2000 r.
Jednak zamachy w rosyjskich blokach, oficjalnie przypisane islamistom z Czecznii, budziły wiele wątpliwości, aż w końcu książka Jurija Felsztyńskiego i Aleksandra Litwinienki „Wysadzić Rosję” rzuciła nowe światło na ich przebieg. Autorzy stawiają w niej mocną tezę, że zamachy zorganizowała Federalna Służba Bezpieczeństwa, ta sama, która przed podobnymi atakami powinna chronić obywateli. Zamach przypisano czeczeńskim bojownikom, by na nowo wywołać wojnę, która miała uleczyć rosyjskie upokorzenie w pierwszej wojnie czeczeńskiej i wynieść do władzy nowego, silnego lidera – Władimira Putina. Tez Felsztyńskiego i Litwinienki nigdy nie udało się potwierdzić, ale mimo to weszły one do obiegu i przez dużą część międzynarodowej opinii publicznej traktowane są jako pewnik.
Krwawy zamach w popularnej wśród mieszkańców rosyjskiej stolicy sali koncertowej również mógł być prowokacją rosyjskich służb. Do potwierdzenia tej tezy brakowało tylko tego, by jeszcze tego samego wieczoru z orędziem do narodu wystąpił świeżo obrany na piątą kadencję Putin i ogłosił totalną mobilizację. Bo odpowiedzialność za zamach zostałaby przypisana oczywiście Ukrainie, co sugerował w swoich wpisach już w piątek wieczorem Dmitrij Miedwiediew. Na taki kierunek wydarzeń mogło też wskazywać to, że tego samego dnia rzecznik Kremla Pieskow stwierdził po raz pierwszy od dwóch lat, że Rosja prowadzi wojnę. Oficjalnie specjalną operację wojskową, ale tak naprawdę wojnę z Zachodem.
Jednak Putin nie wystąpił ani w piątek wieczorem, ani w nocy, ani nad ranem – jak wtedy, kiedy anonsował „specoperację” w lutym 2022 r., ani w sobotę przed południem. Portal The Insider dotarł do pracowników państwowych mediów, którzy przekazali, że w ciągu nocy z piątku na sobotę trzy razy byli przygotowywani do emisji prezydenckiego orędzia, ale ostatecznie do tego nie doszło. W imieniu Putina mówią na razie tylko urzędnicy, nawet kondolencje rodzinom ofiar rosyjski prezydent złożył za pośrednictwem wicepremierki Tatiany Golikowej. Ze słów Pieskowa wynika tylko tyle, że Putin otrzymał od FSB raport na temat sytuacji i wydał niezbędne polecenia.
Przedłużające się milczenie Putina, w obliczu tragedii o takiej skali, z jednej strony po raz kolejny pokazuje jego absolutną niezdolność do empatii i adekwatnego reagowania w sytuacjach kryzysowych. Podobnie było przecież, chociażby w czasie katastrofy łodzi podwodnej „Kursk” w 2000 r. Putin był wtedy nowowybranym prezydentem i przez cztery dni, kiedy rozgrywała się tragedia załogi „Kurska”, nie wystosował żadnego komentarza. Kiedy w końcu wystąpił, stwierdził tylko, że „ona utonęła”. Jednak z drugiej strony typowe dla Putina milczenie i zamieszanie z emisją jakiejkolwiek wypowiedzi głowy państwa pokazuje, że Kreml na piątkowe wydarzenia nie był wcale przygotowany.
Służby niezdolne do wykrycia zamachu w sercu Rosji
Dopiero kiedy w sobotę w Moskwie dochodziła szesnasta, Putin pojawił się na ekranach telewizorów z krótkim, bo zaledwie 5-minutowym wystąpieniem. Wyraził tym razem osobiście współczucie dla ofiar i ich rodzin, podziękował gorąco służbom ratunkowym i jednostkom specjalnym, które brały udział w akcji poprzedniego dnia. Powtórzył też informacje, która wcześniej pojawiła się w mediach, że służby zatrzymały 11 osób zaangażowanych w zamach, w tym czwórkę bezpośrednich sprawców strzelaniny. Mieli oni rzekomo uciekać do Ukrainy, gdzie czekały na nich tamtejsze służby. Tego wątku Putin specjalnie nie rozwijał, ale napastników i organizatorów ataku w Krokus City Hall porównał do nazistów i ich zbrodni, które popełniali na Rosjanach w czasie okupacji. A w obowiązującej w Rosji wykładni, figura nazistów z tzw. wielkiej wojny ojczyźnianej tożsama jest z Ukrainą, jej władza i społeczeństwem, opanowanym, według Putina, przez neonazistowską ideologię. „Ukraiński ślad”, podobnie jak kiedyś „ślad czeczeński”, staje się zatem wykładnią wydarzeń, ale do tego jeszcze wrócimy.
Prostsze niż prowokacja służb specjalnych wyjaśnienie tego, co wydarzyło się w Moskwie, które w piątek na bieżąco podsuwała wyobraźnia, było takie, że to grupa rozczarowanych społeczeństwem weteranów „specoperacji” postanowiła „zrobić porządek”. „Jak to oni sobie tutaj tak po prostu siedzą w kawiarniach i bawią się na koncertach, kiedy my tam w okopach pod ostrzałem…” – takie odczucia nie są rzadkością, przepaść między „pokojowym” społeczeństwem, zwłaszcza w wielkich miastach, które żyją, jakby wojny nie było, a ludźmi, dla których wojna stała się treścią ich życia, jest bardzo głęboka. PTSD i częsta w przypadku wracających z frontu żołnierzy nieumiejętność funkcjonowania w społeczeństwie mogą być źródłem radykalnych działań. Zwłaszcza że, jak wiemy, Rosja na wojnę rekrutuje kryminalistów prosto z kolonii karnych, w tym zabójców i gwałcicieli, którzy w podziękowaniu za służbę ojczyźnie mogą liczyć nawet na ułaskawienie przez prezydenta. Potem wracają do swoich miejscowości, gdzie sieją postrach wśród ludzi, o których bezpieczeństwo rzekomo walczyli na froncie. I zanim się ktokolwiek obejrzy, znowu trafiają na kryminalną ścieżkę. Na to, że za zamach w Krokus City Hall mogą być odpowiedzialne osoby, które przeszły przez front w Ukrainie, wskazywałoby też ich przygotowanie: wojskowe ubranie i maski na twarzach, metodyczne działanie i broń automatyczna. Bo wojna to też dużo większy i niekontrolowany dostęp do broni.
Na tym tle fakt, że odpowiedzialność za piątkowy zamach w Moskwie wzięło na siebie Państwo Islamskie, mogła być pewnym zaskoczeniem. Chociaż na pewno nie dla USA, które, jeszcze na początku marca, ostrzegały Kreml przed planowanymi w Rosji zamachami terrorystycznymi, które miały być realizowane – dokładnie tak jak wydarzyło się to w piątek – w dużych skupiskach ludzi. Waszyngton twierdził, że ma na ten temat wiarygodne dane wywiadowcze, a amerykańska ambasada nawet wzywała obywateli Stanów Zjednoczonych do opuszczenia Rosji. Jednak reakcji ze strony rosyjskich władz nie było. Dopiero teraz, po zamachu w Krokusie, okazało się, że FSB prowadziła niedawno zatrzymania w środowisku islamskich fundamentalistów, ale najwyraźniej zatrzymała niewłaściwe osoby i przegapiła kluczowe wątki.
Już po wyborach, w których zdobył naciągane 87 proc. poparcia, Putin spotkał się ze swoją ulubioną grupą społeczną, czyli agentami Federalnej Służby Bezpieczeństwa i odniósł się do napływających zza oceanu dwa tygodnie wcześniej ostrzeżeń. Stwierdził, że to „otwarty szantaż, wymierzony w zastraszanie i destabilizację społeczeństwa rosyjskiego”. Pogrążony w logice konfrontacji z Zachodem Władimir Putin okazał się absolutnym ignorantem w kwestii realnych zagrożeń. Rosyjskie służby, tak hołubione przez wodza, który sam się wywodzi z KGB, okazały się niezdolne do wykrycia planów dużego zamachu w samym sercu Rosji. Być może są zbyt zajęte represjami wobec środowisk LGBT i polowaniem na zdrajców ojczyzny, którzy zawinili antywojennymi postami na Faceboоku, że po prostu brakuje im czasu i kadr, by zajmować się prawdziwymi terrorystami. Wizerunek wszechmocnych służb, które mają pełną kontrolę nad Rosją i jej społeczeństwem został w piątek zszargany, a to na pewno odbije się na poczuciu bezpieczeństwa Rosjan i ich zaufaniu do struktur państwa.
Terroryzm motywowany separatyzmem i fundamentalizmem
To, że islamscy fundamentaliści postanowili uderzyć w Moskwie, nie jest jednak zaskoczeniem jako takim. Powodów nienawiści, którą żywią do Rosji, nie brakuje – od dyskryminacyjnej polityki wobec islamskiej mniejszości, przez działania Rosji na arenie międzynarodowej (przede wszystkim jej udział w wojnie w Syrii), po pogłębiony sojusz z szyickim Iranem. Do tego dochodzi sytuacja na Kaukazie, w rządzonej twardą czy wręcz sadystyczną ręką przez Kadyrowa Czeczenii, czy Dagestanie, skąd bardzo wielu młodych mężczyzn trafiło ostatnio na wojnę w Ukrainie, z której nie wróciło.
Zgodnie z ideologią Państwa Islamskiego, przyszły kalifat powinien się rozciągać także na te regiony Rosji, gdzie mieszkają muzułmanie, a więc powinny one wyzwolić się spod rosyjskiego panowania. Ta ideologia trafia na kaukazie na podatny grunt. W Dagestanie już w 2015 r. rosyjskie służby wykrywały komórki ISIS, a pochodzący z Kaukazu obywatele Rosji wyjeżdżali do Syrii, by walczyć w jego szeregach. Rosja stara się z tymi zjawiskami walczyć, ale ta walka może przybrać i takie oblicze, jak zatrzymanie i proces reżyserki teatralnej Żeni Berkowicz i dramaturżki Swietłany Petrijczuk. Artystki przygotowały spektakl o doświadczeniach kobiet z Kaukazu, które zdecydowały się wyjść za mąż za bojowników państwa islamskiego i wyjechać z nimi do Syrii. Berkowicz i Petrijczuk są w areszcie od maja 2023 r., dostały zarzut uzasadniania terroryzmu, za co grozi im po 7 lat więzienia.
Należy pamiętać, że terroryzm, motywowany kaukaskim separatyzmem czy też islamskim fundamentalizmem, nie jest w Rosji niczym nowym. Do zamachów na tym tle dochodziło tam co parę lat. W 2017 r. w metrze w Petersburgu wysadził się pochodzący z Uzbekistanu obywatel Rosji, zabijając 14 osób i raniąc ponad 100. W 2011 r. inny terrorysta-samobójca wysadził się na moskiewskim lotnisku Domodiedowo. Zginęło wtedy 37 osób, 170 było rannych. W 2010 r. miał miejsce zamach w metrze Moskwy, gdzie wysadziły się dwie kobiety, zabijając łącznie 41 osób. Jednak najszerzej znane przypadki to atak na szkołę w Biesłanie w 2008 r., gdzie zginęły 334 osoby (głównie dzieci) oraz zamach na teatr na Dubrowce w Moskwie w 2002 r., w który życie straciło 173 ofiary. Tak duża liczba ofiar w tych dwóch ostatnich przypadkach jest łączona z nieudolnym szturmem rosyjskich służb specjalnych, które zabijały nie tylko zamachowców, ale i zakładników.
Jak Putin i aparat propagandy wykorzystają tę tragedię?
Media w Stanach Zjednoczonych, powołując się na źródła wśród wysokich rangą urzędników amerykańskiej administracji, potwierdziły, że za atakiem na publiczność koncertu w Krokus City Hall stała komórka ISIS. Kremlowi jednak nie do końca leży takie wyjaśnienie i sobotnie komunikaty rosyjskich służb specjalnych, w połączeniu z wystąpieniem Putina, wskazują na to, że propaganda będzie próbowała za wszelką cenę powiązać zamach z Ukrainą. W sobotę przed południem w obwodzie briańskim mieli zostać zatrzymani uczestnicy ataku, wśród nich obywatele Tadżykistanu. Jednak od początku FSB podkreśla, że chcieli uciec do Ukrainy.
Bo dla Kremla nie ma znaczenia, co tak naprawdę wydarzyło się w piątek wieczorem pod Moskwą i czy zatrzymano prawdziwych sprawców, czy tylko kilka osób, które zostaną w tej sytuacji kozłami ofiarnymi. Kluczowa jest interpretacja, czyli to, jak Putin i jego propagandowy aparat postanowią te wydarzenia wykorzystać. Tego samego dnia, kiedy doszło do ataku w Krokus City Hall, niezależne rosyjskie media, powołując się na źródła na Kremlu, zapowiadały rychłą kampanię mobilizacyjną, która ma objąć 300 tys. osób. Tyle bowiem trzeba, by ponownie spróbować szturmu Charkowa. Rosjanie są tak intensywnie karmieni kłamstwami, zwłaszcza od czasu pełnoskalowej wojny przeciwko Ukrainie, że nie trzeba ich będzie specjalnie przekonywać, że zatrzymani obywatele Tadżykistanu to powiązani z banderowcami ludzie znienawidzonego Zełenskiego.
I jeśli tylko wódz wskaże kierunek, to bez wątpienia wahania pójdą za nim. Dlatego być może najlepszym komentarzem do moskiewskich wydarzeń piątkowej nocy był komentarz ministra spraw zagranicznych Litwy Gabrieliusa Landsbergisa, który w krótkim poście na platformie X zaapelowało o to, byśmy nie dali się zdekoncentrować i nie tracili z pola widzenia tego, co najważniejsze. Nie wyjaśnił, co miał na myśli, ale łatwo się domyślić, bo państwo terrorystyczne, jakim jest Rosja, codziennie zabija Ukrainki i Ukraińców.