— Gdyby na jednego zabitego Ukraińca było pięciu Rosjan, wtedy Putin by pomyślał. A skoro traci trzech, a Zachód okazał się mięczakiem, to idzie do przodu, aż dojdzie do Bugu. Potem się zobaczy — mówi Wacław Radziwinowicz, wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji.

Wacław Radziwinowicz: Są w uderzeniu. Sprawdza się taktyka pełzania kosztem ogromnych ofiar. Codziennie na froncie dochodzi do 150-200 ataków małymi grupkami. W każdym ginie przynajmniej dwóch ludzi, więc każdego dnia jest 300-400 zabitych. Jeżeli dodać okaleczonych, straty dochodzą do 600 żołnierzy.

Akurat rozmawiamy w 85. rocznicę prowokacji na granicy fińskiej, która stała się pretekstem do wojny zimowej. Nawet Stalin uznał ją za okropną klęskę, zginęło 126 tys. krasnoarmiejców. A teraz 70-letni faceci, którzy siedzą na Kremlu, uważają, że świetnie im idzie i już nikt ich nie zatrzyma, bo Zachód okazał się mięczakiem i nie ma dość odwagi, żeby się przeciwstawić Rosji.

– Z Rosją jest ten problem, że trzeba stale się wgryzać w informacje i odrzucać to, co jest bujdą. Nie wierzę w 600 tys. zabitych i rannych, bo to więcej, niż liczy obecnie czynna armia. Ale jeżeli zabitych jest 150 tysięcy, co jest prawie pewne, to i tak jest to koszmarna liczba. A mimo to oni się mają dobrze.

Dla Putina wojna w Ukrainie jest rekonstrukcją wielkiej wojny ojczyźnianej i ona niby się odtwarza według takich samych faz. Nieudaną ofensywę ukraińską z ubiegłego roku porównuje więc do przełomu w 1943 r. na Łuku Kurskim. Pasuje to Rosjanom, uważają, że skoro wtedy przełamali pancerną ofensywę hitlerowców i poszli zdecydowanie na zachód, to i teraz to zrobią.

– To duże liczby, ale do mnie znacznie bardziej przemawiają inne. Straszny jest teraz lament nad demografią, ale za urodzenie dziecka i wychowanie go do trzeciego roku życia rodzina dostaje od państwa równowartość 40 tys. zł. A jak człowiek idzie do armii, rok odsłużył i ku ogromnemu zadowoleniu rodziny zginął, to kosztuje Kreml 800 tys. zł.

A dokładniej nie Kreml, tylko administrację swojego regionu lub tego regionu, który sobie wybrał, żeby się zaciągnąć, bo panuje kontraktowa turystyka z regionów biednych do Moskwy lub Petersburga.

– Nic cię tak w życiu nie urządzi jak śmierć. Prowincja rosyjska jest naprawdę morzem nędzy i beznadziei. Jesteś bezrobotnym, nikomu niepotrzebnym, mocno pijącym – to norma dla mężczyzny – którego żona nie chce, a dzieci tobą gardzą, i raptem się otwiera taka szansa. Warto zaryzykować. Jak w nieoficjalnym haśle reklamowym: „Zginę, to zginę, ale moja córka dostanie iPhone’a”. Inaczej nie ma na to szans, chyba że zostanie prostytutką.

Jest też „Spasibo synu za ładu kalinu”, co znaczy, że syn zginął, a jego rodzice za „trumienne”, czyli pieniądze z odszkodowania, kupili sobie ładę kalinę i mogą teraz jeździć do woli. I to jest takie małe prowincjonalne szczęście oparte na śmierci.

Jest więc w Rosji ogromny zasób ludzi, którzy pójdą chętnie walczyć, bo jeżeli się uda i przeżyją, to Putin obiecuje: będziecie nową elitą, wystartujecie w wyborach, czekają na was stanowiska, a wasze dzieci będą miały wstęp na dobre uczelnie.

– Ta wojna jest niezwykle atrakcyjna dla ludzi, których się zalicza do kategorii „spiłsia” – czyli stoczył się, wpadł w alkoholizm, ale taki już śmiertelny, do tego narkotyki. Liczba śmierci z rozpaczy i samobójstw jest w Rosji bardzo wysoka, ale gdy rozpętali wojnę w 2022 r. nagle spadła. Jeśli mam się powiesić, to już lepiej niech mnie zastrzelą na froncie, przynajmniej na coś się przydam. To z tego morza prowincjonalnej nędzy kremlowskie ruble wydobywają tłumy orków idące na wojnę i śmierć.

– I to właśnie jest jego wielką słabością. Wojna rujnuje gospodarkę. Siła robocza Rosji to jest jakieś 75 mln ludzi zdolnych do pracy. Odrzućmy przynajmniej 5 mln służb mundurowych: tych na froncie, tych, którzy zbijają bąki w koszarach czy w jednostkach policyjnych, bo oni nie wytwarzają żadnej wartości dodanej. Do tego co najmniej 2 mln tkwią w alkoholizmie i narkomanii.

Nie chcieliśmy zrozumieć, że Rosja jest niebezpieczna, ma zasoby, ogromny potencjał mobilizacyjny i taki ustrój, który pozwala z narodu i państwa wycisnąć wszystko, co jest potrzebne do wojny

– Socjologowie, którym mogę wierzyć, liczą, że to około pół miliona ludzi. W większości prężnych, którzy rozwijali tę nową Rosję.

Gdy dodamy te wszystkie liczby, to zobaczymy, jak olbrzymia wyrwa powstała na rynku pracy. Oficjalnych wakatów – a przecież nie wszystkie są rejestrowane – jest 4,5 mln!

– To jest kompletne wariactwo, bo ludzi brakuje do prac zupełnie podstawowych, bez których społeczeństwo żyć nie może. W Moskwie proponują kierowcy ciężarówki na początek 250 tys. rubli, czyli 10 tys. zł. To więcej, niż dostaje na froncie żołnierz kontraktowy.

Trwa polowanie na kurierów i taksówkarzy – brakuje około 150 tys. kierowców, bo wcześniej jeździli nimi głównie przybysze z Azji. Regionalne zakazy pracy dla imigrantów są też w gastronomii i placówkach medycznych.

– Na bezpieczeństwo i armię Putin wydaje 40 proc. tego, co ma, więc na resztę zostaje niewiele.

Parę miesięcy temu pracownik fabryki czołgów mógł się cieszyć z pensji 70 tys. rubli, a teraz dają 190 tys. na dzień dobry. I jest chroniony przed powołaniem do armii, więc atrakcyjność pracy w fabryce czołgów jest porównywalna z walką w czołgu na froncie.

Ale musimy też docenić genialne posunięcia tych, którzy zajmują się finansami państwa. Zaliczkowo dają zbrojeniówce ogromne pieniądze na początku lutego i te ruble rozlewają się po kraju, stają się kołem zamachowym całej gospodarki. Zamówienia płyną do państwowej fabryki czołgów na Uralu, ale i do prywatnych szwalni szyjących mundury, do producentów guzików i celowników optycznych oraz masła i konserw. Pensje z tych zakładów tworzą popyt.

Ta wojna jakby sama się napędza i na papierze to wygląda całkiem dobrze, bo w tym roku Rosja ma wzrost gospodarczy szacowany na 3,5 proc. PKB. A w obwodzie kurgańskim może nawet 50 proc., bo tam robią Kurgańca – prymitywny i łatwy do rozbicia transporter opancerzony, ale klepią tego setki.

– Przeciwnie. Jesteśmy przed okresem tak zwanych „korporatiwów”, czyli firmowych spotkań noworocznych. Przed rokiem ten biznes wiądł, nie było chętnych na imprezy, gdzie załogi w knajpach piją i chwalą szefów. W tym roku w dużych miastach te imprezy są o wiele droższe, ale i tak już nie ma miejsc w restauracjach.

Obserwuję rosyjskie media społecznościowe. W regionach, z których szczególnie dużo ludzi poszło na wojnę, ogromnie wzrosło zapotrzebowanie na towary luksusowe i usługi, o których do tej pory nawet nie marzyli – stomatologa, fryzjera, kosmetyczki. Teraz tam płyną ruble z żołdu albo tak zwane trumienne, więc pani wdowa biega do protetyka, bo mąż nim poszedł na front, zęby jej wybił. Teraz jest atrakcyjną wdówką, bo ma gotówkę, mieszkanie nowe, ale musi mieć uśmiech taki, żeby znaleźć sobie innego człowieka do wybijania zębów. Takie wstrząsające rzeczy piszą ludzie w mediach społecznościowych. Ta kobieta, biedna, bita szara myszka, teraz chodzi z głową podniesioną do góry i wcale nie myśli biegać na mogiłę tego faceta. No, szczęście.

– Gospodarka rośnie, choć jest na to ładne określenie: kupiliśmy jajka po 100 rubli, ugotowaliśmy je i sprzedaliśmy też po 100 rubli. Co nam zostało? Wywar z jajek. Nic z tego nie zrobisz.

Rosjanie rozpędzili machinę wojenną, w którą ładują wielkie pieniądze, ale wpływy za ropę, choć bardzo powoli, kurczą się i jeżeli się nie uda jakiejś kolejnej fajnej wojny rozpętać i podbić ceny, to się będą stale kurczyły.

Budżet państwa nie inwestuje w kapitał ludzki. Państwo coraz bardziej skąpi na medycynę i edukację. Coś przerażającego zaczyna się też dziać z rynkiem finansowym. Stopa procentowa wzrosła właśnie do 21 proc.

– Instytut Romir, który porównuje rachunki w sklepach, mówi nawet o 20 proc. inflacji. Może ona dotykać emerytów, bo to podstawowe rzeczy i lekarstwa najszybciej drożeją. Z drugiej strony, gdy możesz dostać lokatę na 24 proc., ludzie, którzy mają jakieś pieniądze, wkładają je do banków lub kupują obligacje państwowe.

Ale kredyt też kosztuje więcej niż 21 proc. Tworzy się więc straszna pułapka, bo nie opłaci się inwestować w wytwarzanie czegokolwiek, bo trudno zarobić na spłatę odsetek. Rosja jest jak diabetyk, który przechodzi drakońską kurację, ale obżera się słodyczami.

– Wydaje mi się, że na rok mają zaspokojone zasoby i jeżeli w tym czasie wygrają, to wojna wszystko wybaczy i usprawiedliwi. Powiedzą: zwyciężyliśmy i odtworzyliśmy swoje potężne imperium, cały świat nas się boi”.

Ale ten mechanizm nie jest odporny, wystarczy kryzysowy moment, podobny do tego, który przegapili w 1998 r., i bańka pęknie. Ćwierć wieku temu też byli aroganccy, rosła rentowność państwowych obligacji. Kilka dni przed bankructwem prezydent Jelcyn uroczyście przysięgał, że Rosji żadna plajta nie grozi, bo nawet się nie orientowali, co dla nich oznacza kryzys, który rozlewał się po świecie w państwach rozwijających się – Korei, Argentynie i Rosji właśnie.

– Nie wiem tyle o Ukrainie, ile chciałbym wiedzieć. Ale jeżeli chodzi o Rosję, to nie trzeba było przewidywać, tylko oprzeć się na wiedzy.

Wielkim błędem było przekładanie naszego sposobu myślenia na to, co się w Moskwie dzieje. I poleganie do dzisiaj na opiniach tamtejszych demokratów i liberałów, którzy sami kiepsko znają swój kraj. Nie czują go, więc myślą życzeniowo.

Klasyczny przykład: w marcu 2022 r. przyjeżdża Joe Biden do Warszawy i mówi, że gospodarka rosyjska leży, a dolar jest po 180 rubli. Naprawdę kosztował 120 rubli i błyskawicznie się umacniał i widmo wielkiego kryzysu finansowego udało się Kremlowi odsunąć.

– Po pierwsze, od dawna należało chronić najcenniejszy dzisiaj zasób, czyli ukraińskiego żołnierza. Na tych chłopaków na froncie spada codziennie 150-200 szybujących bomb, na które nic nie mogą poradzić.

Taktyka rosyjska tak naprawdę nie polega na tym, żeby zdobywać kolejne wioski. Oni wiedzą, że na czterech ich Iwanów przypada jeden Taras, więc opłaci im się stracić trzech swoich, żeby zabić jednego Ukraińca. Po prostu mordują armię ukraińską, a my się temu przyglądamy. Musimy to powstrzymać, bo straty Kijowa są już zbyt duże, armii grozi demoralizacja. Przecież Zachód ma sprzęt, tylko odwagi brakuje.

Drugą sprawą jest to, że zaczynają działać tak zwane sankcje wtórne, nakładane na tych, którzy nielegalnie kooperują z Moskwą, pomagając jej omijać bezpośrednie sankcje Zachodu. Podczas niedawnego szczytu państw BRICS w Kazaniu Putin usłyszał bardzo złe nowiny. Przestraszyli się tych wtórnych sankcji nawet Chińczycy. Ich eksport do Rosji spadł w pierwszym półroczu o 6-7 proc.

Putin był tak wściekły, że nawet nie potrafił poprawnie odczytać z kartki nazwiska prezydenta Erdoğana, bo Turcja nie będzie już wysyłać 40 podstawowych i bardzo ważnych dla Rosji towarów.

To oczywiście wymaga od Zachodu ukrócenia też swoich biznesów. Obawiam się, że jakby dobrze poskrobać, to i w Polsce by się znalazło takich, którzy życzą zwycięstwa Ukrainie, ale próbują też zarobić u Ruskich.

– A nasz prezydent mówi, że mamy broń koreańską, ale jej nie damy. Nie widzę wielkiego pola manewru, straciliśmy już mnóstwo czasu. I jeszcze jedna rzecz – należy zamknąć wszelkie kampanie antyukraińskie, a sprawę Wołynia odłożyć na po wojnie i przestać bić tę polityczną pianę.

– Próbowano mnie wciągnąć do instytucji, która miała obnażać rosyjską propagandę. Odpowiedziałem: „Na nic te wasze wysiłki. Weźcie 100 mln euro, to są żadne pieniądze dla Europy, i przeznaczcie na dialog z rosyjskim społeczeństwem. Pokażcie Rosjanom, jak naprawdę jest na froncie, jaka jest sytuacja gospodarcza, a przy okazji niech występują tam ulubione gwiazdy zachodnie, co przyciągnie uwagę. Wtedy pogadamy nie o tym, co może zrobić propaganda Kremla nam, tylko czy jest skuteczna wobec Rosjan”.

Trzeba po męsku odpowiedzieć na zagrożenie i jeszcze być mądrym. Przecież z Rosji przeniosło się do Europy 500 tys. ludzi, śmietanka intelektualna i artystyczna. Bardzo dobrze zorganizowane media opozycyjne – agencja Meduza, Insider, Nowa Gazeta Europa 4. Fantastyczni ludzie, potencjalnie z ogromnym zapleczem superpublicystów i dziennikarzy. Codziennie słucham, jak próbują się utrzymać na powierzchni, bo żyją z datków, a gdyby ktoś z Rosji choć pół rubla im wysłał, to wylądowałby w kryminale. Oni potrzebują na gwałt pieniędzy, żeby przeżyć, a my będziemy płakać, co nam robi rosyjska propaganda?

To z tego morza prowincjonalnej nędzy kremlowskie ruble wydobywają tłumy orków idące na wojnę i śmierć. Jest jak w nieoficjalnym haśle reklamowym: „Zginę, to zginę, ale moja córka dostanie iPhone-a”

– Rosjanie nie umieją robić wyborów, umieją je fałszować, ale nie jestem przekonany, że w Gruzji musieli jakoś bardzo fałszować. To już nie jest rok 2004 i pomarańczowa rewolucja w Ukrainie, gdy widać było tylko świetlaną perspektywę: pójdziesz w kierunku Europy, to uwolnisz się od Rosji. Teraz wszyscy mogą się bać, że jak zaczną iść do Europy, może im się zdarzyć wielkie nieszczęście. Gruzini to rozumieją, a poza tym takie konserwatywne społeczeństwo można straszyć, że z Zachodem idą tęczowe flagi i zmiana płci. Putin i na tym froncie jest w uderzeniu.

Zanim w 2007 r. wygłosił w Monachium to wojownicze przemówienie o powrocie do imperialnej polityki, był strasznie przegrany. Był wtedy całkiem niezłym prezydentem, kraj się rozwijał, stopa życiowa się podnosiła, ale co z niego za car? Kluczowa dla rosyjskiego imperium Ukraina mu odpływała, w Gruzji miał problemy z Saakaszwilim, Łukaszenko mu fikał na Białorusi.

Teraz bierze rewanż i robi to sprytnie – pieniędzmi, strachem, propagandą.

– Spalili mu dom. Rosjanie chcą pokazać, że nawet bez broni jądrowej i bezpośredniego ataku mogą członkom NATO robić różne przykre rzeczy. Ale robią to od dawna – wysadzili składy amunicji w Czechach, w Bułgarii próbowali otruć człowieka, który handlował bronią z Ukrainą.

Rosyjskie służby trochę zostały przystrzyżone, gdy Zachód obciął personel dyplomatyczny, ale działają. Mają swoich ludzi i współpracują z kryminalnym podziemiem. To jest podwójnie niebezpieczne, bo można iść tropem służb specjalnych, ale jak wyłapywać tych różnych małych szczurków, którzy za parę tysięcy dolarów zrobią jakąś parszywą robotę, nawet nie wiedząc dla kogo.

– Rosja w swojej historii pakowała niesamowite i zupełnie nieuzasadnione pieniądze w tę swoją marynarkę wojenną. A ona zasłynęła tylko raz, w roku 1917 puszczając na dno swoje własne państwo. Bez rewolucji w Petersburgu nie byłoby żadnych sowietów i dalej by trwała Rosja carska.

To był ogromny błąd Zachodu, że nie chcieliśmy zrozumieć, że Rosja jest niebezpieczna, ma zasoby, ogromny potencjał mobilizacyjny i taki ustrój, który pozwala z narodu i państwa wycisnąć wszystko, co jest potrzebne do wojny. Trzeba było na samym początku uznać, że to groźny przeciwnik, z którym nie rozprawimy się, zarzucając go czapkami. Należało więc albo odpuścić sobie Ukrainę, albo odważnie jej pomagać, zdając sobie sprawę z tego, co nam grozi. A tak udajemy, że pomagamy.

– Boję się, że już niedługo. Nie potrafię sobie wyobrazić, ile tak można siedzieć w okopach pod Kurachowe, wiedząc, że w każdej chwili może przylecieć trzytonowa bomba, na którą nie ma lekarstwa i ten twój cały bunkier rozwali w kawałeczki. Na ile im wystarczy hartu? Gdyby oni choć mieli nad sobą F16, za sterami których siedzieliby ochotnicy lub najemnicy wyszkoleni na Zachodzie z prawdziwym lub zmyślonym nazwiskiem Gawryluk czy Iwaniuk.

Front można by zatrzymać, gdyby na jednego zabitego Ukraińca było pięciu Rosjan. Wtedy Putin by pomyślał. A skoro traci trzech i idzie do przodu, to będzie walczyć, aż dojdzie do Bugu. Potem się zobaczy.

Czy ktoś zdaje sobie sprawę z tego, jaki będzie zamęt, jeżeli ukraińskie jednostki ruszą na zachód w ucieczce przed Rosjanami, którzy będą ich rozstrzeliwać lub w najlepszym wypadku zsyłać?

– Trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Uczyliśmy się przecież historii.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version