Niezależnie od tego, ile byśmy wkładali energii w kontrolowanie każdego aspektu swojego życia, ono i tak wiele razy nas zaskoczy. Może napisać dla nas rolę, która zdeterminuje nasze funkcjonowanie na długi czas, stawiając nas wobec choroby albo niepełnosprawności bliskiej osoby. I nagle wchodzimy w rolę, jakiej nie przewidzieliśmy wcześniej. Z czym mierzy się opiekun?

Wyobrażając sobie ludzkie życie jako film, możemy zyskać ciekawą perspektywę – stać się centralną postacią w naszej autobiograficznej historii i/lub pojawić się w obsadzie filmów innych ludzi, raz jako postać pierwszoplanowa, innym razem epizodyczna. Zapuszczając się głębiej w tę metaforę, mamy szansę odkryć jej różne warstwy i niuanse. Na przykład możemy dojść do wniosku, że choć gramy główną rolę we własnej historii, to nie my ją reżyserujemy. Albo możemy też uświadomić sobie, że coś, co z naszej perspektywy jest tylko epizodem w czyjejś autobiografii, z punktu widzenia drugiej osoby stanowi jedną z kluczowych ról w jej własnej opowieści. Być może okaże się i tak, że marzyło nam się kino akcji, a nasz własny film bardziej przypomina melodramat.

Choć przychodząc na świat, nie mamy jeszcze wiedzy i narzędzi do poruszania się po nim, to bynajmniej nie rodzimy się jako biała karta. Mamy pewne biologiczne predyspozycje, które szybko konstytuują się w postaci cech temperamentu (np. emocjonalność, towarzyskość czy aktywność). Temperament determinuje nasz ogólny, niezależny od życiowych ról sposób bycia i reagowania – tempo mówienia, łatwość wchodzenia w emocje, potrzebę szukania wrażeń itp. Wystarczy wyobrazić sobie sposób bycia i prowadzenia rozmowy charakterystyczny dla aktorów takich jak choćby Tomasz Kot, Anna Dymna, Krystyna Janda czy Marek Kondrat, by uchwycić te różnice. To właśnie temperament czyni niemowlęta „trudnymi dziećmi”, gdy często się wybudzają, są ruchliwe i głośno płaczą, albo niemalże „bezobsługowymi”, gdy cechuje je niski poziom aktywności. Wynikające z temperamentu predyspozycje i skłonności do określonego sposobu reagowania w konfrontacji ze środowiskiem, w jakim się wychowujemy, stają się podłożem do rozwoju osobowości – naszego unikatowego, odróżniającego nas od innych zbioru cech, preferencji i sposobu wchodzenia w interakcje. To osobowość czyni nas kimś władczym i skłonnym do lokowania się ponad prawem (jak choćby obecny prezydent USA Donald Trump), konkretnym i bezpośrednim, choć bez skłonności do wdawania się w dłuższe polemiki (jak np. tenisistka Iga Świątek), czy żywiołowym, a zarazem nastawionym na współpracę (jak, dajmy na to, społecznik Jurek Owsiak).

W początkowych latach naszego życia w rolę reżyserów wchodzą przede wszystkim nasi rodzice. To oni określają, jak ma wyglądać dana scena i co ma się w niej wydarzyć. Decydują, czy scena sobotniego sprzątania powstanie w konwencji kina familijnego, czy dramatu psychologicznego. My, początkowo bardzo mało sprawni i samodzielni, odpowiadamy na to, ucząc się jednocześnie ogromu rzeczy. Poznajemy siebie, rozwijamy umiejętności, doświadczamy bycia w relacji. W optymalnych warunkach jesteśmy w stanie nabyć w ten sposób kompetencje, które z czasem pozwolą nam wkroczyć w dorosłość w rolach aktorów grających główne role i jednocześnie reżyserów autobiograficznego filmu. Są też oczywiście inne możliwości.

Na wczesnym etapie naszego życia reżyser „zamordysta” może stłumić w nas kreatywność, ucząc nas biernego odgrywania narzuconej roli. Reżyser zaangażowany w jakieś własne, niezwykle ważne i odpowiedzialne (przynajmniej z jego perspektywy) projekty pozostawi nas bez wsparcia i pokierowania, skazując nas tym samym na konieczność rozwijania własnego warsztatu bez odpowiednich narzędzi. Reżyser zbyt słaby lub chaotyczny sprawi, że rozlejemy się w naszych wczesnodziecięcych autorskich kreacjach i w dorosłość wejdziemy nieprzygotowani do grania w niczym innym niż monodramy, ewentualnie ze skłonnością do reżyserowania innych. Albo wprost przeciwnie – wymusi na nas wzięcie odpowiedzialności nie tylko za siebie samych, lecz także i za niego.

Polska poetka Wisława Szymborska powiedziała kiedyś, że „życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze”. Jest w tych słowach głęboka życiowa prawda, choć dla niektórych może być ona trudna do przyjęcia. O ileż łatwiej (przynajmniej dla większości z nas) widzieć siebie jako scenarzystę powstającej na bieżąco autobiografii niż jako listek niesiony nurtem rzeki czasu. Niezależnie od tego, ile byśmy wkładali energii w kontrolowanie każdego aspektu własnego funkcjonowania, życie i tak dostarczy nam wielu niespodzianek oraz nieoczekiwanych zwrotów akcji. Raz w życiowym scenariuszu może pojawić się niewiele znaczący epizod, jak zostawiony w domu portfel, innym razem coś, co zdeterminuje nasz los na długo – gdy dowiadujemy się, że oczekiwane przez nas dziecko przychodzi na świat z poważną, nieuleczalną chorobą.

W każdym dniu naszego życia wchodzimy w szereg ról, zależnie od sytuacji, kontekstu i oczekiwań. Przełączamy się między rolą zawodową a wieloma innymi – przyjaciółki, rodzica, partnerki, gospodarza domu. Część z tych ról wybieramy sobie sami. Inne zostają nam przypisane przez życiowe scenariusze bądź narzucone przez kogoś. Czasem próbujemy reżyserować czyjeś życie albo to my czujemy się reżyserowani. Kiedy „bycie reżyserowanymi” zdejmuje z nas niechcianą odpowiedzialność za podejmowanie decyzji i dokonywanie wyborów, możemy nawet poczuć wdzięczność. W innych okolicznościach jednak, czując, że ktoś próbuje nie tylko wrzucić nas w jakąś niechcianą i niewdzięczną rolę, ale też wyegzekwować, żebyśmy odegrali tę rolę pod dyktando owego reżysera uzurpatora, możemy chcieć walczyć o prawo do samostanowienia. Pośród tej mnogości opcji szczególną kategorię stanowią sytuacje związane ze wspomnianą już chorobą czy niepełnosprawnością bliskiej osoby (np. wykrycie wad genetycznych u dziecka, pojawienie się objawów demencji u starszych rodziców, wypadek partnera czy partnerki odbierający jemu/jej sprawność). Konsekwencją takich sytuacji jest konieczność wejścia przez nas w rolę opiekuńczą. Nierzadko towarzyszy temu społeczna presja, by nie tylko tę rolę przyjąć, ale też by nieść swój „krzyż” bez skarg, niezależnie od kosztów i wyrzeczeń z tym związanych.

Podobnie jak w kinie, tak i w życiu jednym z kluczy do sukcesu jest odpowiednia obsada ról. Dziecko o żywiołowym temperamencie i silnej potrzebie poszukiwania wrażeń dużo łatwiej wejdzie w rolę ucznia szkoły sportowej niż przeciętnej podstawówki. Osoba o osobowości skłonnej do uległości i unikania nie sprawdzi się w roli policjanta czy policjantki, może za to z powodzeniem wejść w inną rolę, niewymagającą konfrontacji. A kto sprawdzi się najlepiej w roli opiekuńczej wobec chorych bliskich? Raczej ktoś o spokojnym i pogodnym usposobieniu niż ktoś z żywym temperamentem czy łatwością wchodzenia w emocje. Temu pierwszemu łatwiej będzie wytrzymać trudy związane z konsekwentnym wywiązywaniem się z opiekuńczych zadań. Temu drugiemu zaś w identycznych sytuacjach towarzyszyć będzie znacznie więcej frustracji (np. gdy procedura karmienia niepełnosprawnego bliskiego trwa już trzeci kwadrans, a on chciałaby już pójść robić coś innego). Wywiązywanie się z roli będzie od niego wymagać dużo więcej kontroli własnych impulsów i emocji.

Jak widać, realizacja tego samego zadania dla osób o różnym temperamencie wiąże się z zupełnie innymi kosztami dla każdej z nich. I tu właśnie zaczyna uwypuklać się nasz aktorski dramat. Bo skoro życie napisało taki scenariusz, a w obsadzie nie było innego kandydata do danej roli, to czy można się z niej nie wywiązać? Jeśli się jej podejmiemy, ceną będzie coraz większy ciężar frustracji i bezsilności. Jeśli nie, poczucie winy. Już sama myśl o niewywiązaniu się z roli – by rzucić to wszystko i niech się inni męczą – może uruchamiać w nas potrzebę wymierzenia sobie kary za nieakceptowane myśli i pragnienia. A gdy w opiekuńczej roli zabraknie nam cierpliwości i zrobimy coś, co poskutkuje poczuciem wstydu, nasze poczucie niezadowolenia z siebie i naszej „gry” znacząco wzrośnie.

Przemysław Mućko — psychoterapeuta pracujący w nurcie terapii poznawczo–behawioralnej i terapii schematu. Współtwórca Centrum Terapii Schematu InTeGral oraz autor bloga „Psychowiedza”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version