Daniel Drob, Gazeta.pl: Za mało rozmawiamy o napięciach na Pacyfiku?
Jakub Jakóbowski, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, autor licznych publikacji na temat Chin: To jest temat obecny coraz szerzej w głównym nurcie, ale w moim przekonaniu wciąż na kwestie pacyficzne w Polsce patrzy się ze złej perspektywy. Postrzegamy to jako teatr, który odbywa się daleko stąd, być może nas nie dotyczy, a jeśli tak, to w umiarkowanym stopniu. Przede wszystkim postrzegamy siebie jako obserwatorów odległych wydarzeń. Jest oczywiście świadomość, że konflikt Chin z Tajwanem byłby dużym problemem, przełożyłby się na brak możliwości kupna procesorów itd. Ale to byłoby najmniejsze zmartwienie.
Napisał pan, że „’niedobory czipów'” w razie wojny na Pacyfiku byłyby „pięciorzędnym problemem”.
Tak, ponieważ nie bylibyśmy tylko zewnętrznymi obserwatorami zdarzeń na Pacyfiku – ich konsekwencje dotknęłyby nas niemal natychmiast. Nasze bezpieczeństwo jest częścią globalnego systemu i to, co wydarzy się na Pacyfiku, będzie miało ogromne konsekwencje dla Polski. Tymczasem my w Europie obecnie jesteśmy na konflikt ma Pacyfiku niegotowi, strategicznie odsłonięci w wymiarze wojskowym i w wymiarze bezpieczeństwa ekonomicznego.
Jakie konsekwencje?
W Stanach Zjednoczonych, w dyskusjach na temat regionu Pacyfiku, wybrzmiewają głosy, że skala wyzwań może przerastać amerykańskie zdolności jednoczesnej walki na wielu teatrach. Tym bardziej powinniśmy zwracać uwagę na to, co tam się dzieje i nauczyć się funkcjonowania w nowych ramach, bo sprawy bezpieczeństwa na Pacyfiku są wprost powiązane z tym, co Rosja może zrobić u nas. Wojna na Pacyfiku może ośmielić Rosjan do większej eskalacji w naszym regionie, w realiach ogromnego kryzysu gospodarczego w Europie i na świecie, a także rozciągnięcia amerykańskich zasobów militarnych.
Jeśli chodzi o Pacyfik, Europa ma coś do powiedzenia?
Ma, ale żeby mieć wpływ na bieg wypadków, musi wziąć się w garść. Nawet jeśli jako Europejczycy nie będziemy aktywnie zaangażowani na Pacyfiku – wojskowo lub dyplomatycznie – musimy wypracować atuty na przyszłość. W pierwszej kolejności uzbroić się, by moc odpierać Rosję w Europie, a następnie zacząć strategicznie myśleć o bezpieczeństwie gospodarczym i samodzielności technologicznej, przemysłowej.
Szeroko komentowane są słowa szefa Dowództwa Indopacyficznego admirała Johna Aquilino. Amerykański wojskowy powiedział, że Chiny do 2027 roku będą zdolne zająć Tajwan. Ta wojna wybuchnie?
Amerykanie przedstawiają sytuację tak, że Xi Jinping nakazał swojej armii osiągnięcie gotowości do ataku na Tajwan do 2027 roku. Doniesienia amerykańskiego wywiadu wskazują, że Chiny są na dobrej drodze, by ten cel osiągnąć, ale to byłaby decyzja o kardynalnym znaczeniu dla historii Chin i zapewne całego świata, więc uważam, że kinetyczny konflikt nie jest nieuchronny. Rozmowy, które prowadzimy z Chińczykami, Japończykami czy Amerykanami wskazują na to, że główni gracze świadomi stawki wiedzą, że konsekwencje gospodarcze i polityczne takiego konfliktu byłyby ogromne. Niemniej jednak wszyscy oni do tego konfliktu się szykują i próbują rozplątywać współzależności, które narosły w ostatnich dekadach globalizacji. To przygotowywanie się do konfliktu nie dotyczy tylko kwestii zbrojeniowych, ale też autonomii gospodarczej, surowcowej, żywnościowej. Bardzo wyraźnie widać to w Chinach, które rywalizacji podporządkowują całą politykę wewnętrzną, dążą do jak największej autonomii, chcą być krajem jak najmniej zależnym od innych państw.
To rodzaj przygotowań?
Można w tym dostrzec przygotowywanie się do wojny, ale powtórzę – nie jest przesądzone, że ona wybuchnie. Xi Jinping mówi o „zmaganiu z Zachodem”, „zmaganiu ze Stanami Zjednoczonymi”, więc to nastawienie na konfrontację jest widoczne. Ryzyko należy traktować poważnie, bo to już od dawna nie jest rzeczywistość wyłącznie mediów, jakichś dyplomatycznych potyczek czy retoryki.
Ktoś powie, że po coś w końcu te Chiny się zbroją.
Tutaj dotykamy tego, co łączy Chińczyków z Rosjanami. Chiny napięcia dotyczące Tajwanu przedstawiają jako obronę przed amerykańską ekspansją, przed osaczaniem, zacieśnianiem amerykańskich sojuszy w Azji, przed duszeniem technologicznym i gospodarczym. To jest bardzo podobna optyka do tej, którą Rosja przyjmuje wobec NATO. W wymiarze propagandowym więc Chińczycy bronią się przed amerykańską agresją. Propagandowo wspierają też Rosję w wojnie z Ukrainą, utrzymują, że to konflikt wywołany przez Stany Zjednoczone. Co ma Xi Jinping w głowie, czy rzeczywiście wierzy, że USA chcą Chiny sprowokować – tego się nie dowiemy. Natomiast bazując na rozmowach z Chińczykami, które prowadzimy na różnych poziomach, mogę stwierdzić, że tam jest widoczny syndrom oblężonej twierdzy. Przekonanie, że z Amerykanami można się dogadać, że spór da się rozwiązać rozmowami, maleje. Wśród chińskich władz rzeczywiście istnieje przeświadczenie, że USA prowadzą długi marsz skierowany na zaduszenie Chin, wybicia ich z trajektorii wzrostu. Do tego dochodzi paranoiczny rys chińskiej partii komunistycznej, w której jest przekonanie, że Amerykanie chcą obalać rządy autorytarne, także te w Chinach – tak patrzą na protesty na Tian’anmen w 1989 roku czy Hongkong. To są te same okulary, przez które Rosjanie patrzą na Białoruś roku 2020 czy Ukrainę roku 2014. W skrócie: przekonanie, że to CIA próbowało obalać ich rządy. Amerykanie i większość państw demokratycznych mają oczywiście inną optykę – że wolę Ukraińców czy Tajwańczyków należy uszanować, a to rewizjonistyczna Rosja i Chiny prą do obalenia istniejącego ładu i chcą sobie brutalnie podporządkować sąsiadów.
Napisał pan, że wojna pacyficzna byłaby w rzeczywistości wojną światową.
Z perspektywy Chin i Rosji, a te kraje łączy przekonanie, że konflikt ze Stanami Zjednoczonymi jest nieuchronny, front europejski jest już otwarty. Rosjanie, w swojej perspektywie, nie są na wojnie z Ukrainą tylko na wojnie z NATO. Po prostu nie mają sił, aby bardziej konflikt eskalować. Trudno sobie przy tym wyobrazić, że dopóki Rosją rządzi Putin i jego ekipa, ten konflikt zostanie zamknięty. Wobec tego stawiam tezę, że w przypadku realnego konfliktu na Pacyfiku, temperatura na froncie europejskim gwałtownie wzrośnie. Parasol ochronny USA odsunąłby się od Europy w kierunku Wschodu. Ponadto, dla Europy wojna na Pacyfiku oznacza odcięcie od Chin, a więc odcięcie od łańcuchów dostaw, zapewne wysoką inflację. Te problemy Rosji otwierają zupełnie nową perspektywę, dają pole do testowania NATO i eskalowania konfliktu w Europie. Wojna na Pacyfiku szybko rozleje się na Europę, jeśli Rosja będzie zdolna do tego doprowadzić. Dlatego tak ważne jest, żeby pozbawić ją tej zdolności już teraz, jak najszybciej. Rosyjska elita może tylko czekać na ten moment.