Kiedy ukochana osoba znika z naszego życia, uczucie do niej często pozostaje żywe. Miłość potrafi przetrwać nawet taką nieobecność. Pulsuje w naszej pamięci, w tęsknocie i w wewnętrznym dialogu. Co czujemy do kogoś, kogo już nie ma?
Newsweek-Psychologa-Dorosly
Foto: Materiały prasowe
W psychologii o uczuciu do bliskiej osoby, która już nie żyje, mówi się jako o kontynuowaniu więzi. Wydaje się nam, że bliska osoba, choć fizycznie odeszła, wciąż „żyje” w naszych myślach i sercu.
Psychologia postrzega miłość jako bardzo złożony fenomen — to nie tylko jedna emocja, ale dynamiczny proces łączący uczucia, myśli i zachowania. Tworzenie intymnych więzi między ludźmi uważane jest za fundament rozwoju — zachowania przywiązaniowe towarzyszą człowiekowi przez całe życie, zwłaszcza w bliskich relacjach. Nasze doświadczenia z dzieciństwa i styl przywiązania także „budują fundamenty” późniejszych związków. Początkową fazę zakochania silnie napędzają biologiczne mechanizmy: przypływ dopaminy wywołuje euforię, pobudzenie i ekscytację, a z czasem na pierwszy plan wysuwają się oksytocyna i wazopresyna, sprzyjające przywiązaniu. Jednak same chemiczne fajerwerki nie wystarczą — miłość wymaga też pracy i wzajemnego zaufania, by przeżyć próbę czasu.
Najnowszy Newsweek Psychologia jest już dostępny w kioskach
Foto: Materiały prasowe
Miłość dojrzewa
W myśleniu amerykańskiego psychologa Roberta Sternberga miłość obejmuje trzy główne składniki: intymność, namiętność oraz zaangażowanie. Intymność oznacza zaufanie i wzajemne zrozumienie — rodzaj relacji opartej na bliskości, szacunku i dzieleniu się przeżyciami. Namiętność jest jak ognisty przypływ emocji: powstaje z połączenia silnych uczuć (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych) oraz pragnienia zjednoczenia się z partnerem. Intensywność namiętności bardzo szybko rośnie, by potem stopniowo opadać. Z kolei zaangażowanie to ten bardziej świadomy element — rośnie stopniowo i stabilizuje się na długim odcinku, wyznaczając gotowość do podtrzymania związku na całe życie. Obserwujemy, że zaangażowanie wzrasta powoli i dopiero po osiągnięciu szczytu łączy się z innymi składnikami miłości. Pełna i trwała relacja według Sternberga to połączenie wszystkich tych trzech składowych.
Intuicyjnie czujemy, że miłość zmienia się z czasem: w długotrwałych związkach namiętność często słabnie, ustępując miejsca głębszej czułości, wzajemnemu szacunkowi i przywiązaniu. Mówiąc prościej: miłość dojrzewa — motylki w brzuchu z początku związku zamieniają się w trwałe, spokojniejsze uczucia. Psychologia podkreśla, że miłość jest kształtowana przez nasz cały życiowy kontekst — codzienne wybory, kulturę, ale też osobiste lęki i potrzeby.
Serce krzyczy: „Nie!”
Utrata bliskiej osoby wywołuje w nas burzę emocji. Z jednej strony jesteśmy „zranieni” — zerwana więź to jak naruszenie naturalnego poczucia bezpieczeństwa. Już początkowo żałobie towarzyszy silny protest emocjonalny: tęsknota za fizyczną obecnością, napięcie, niepokój — jakby serce krzyczało: „nie!” i buntowało się na rozłąkę. Według teorii kontynuowania więzi, zanim pogrążymy się w smutku, często walczymy o możliwość utrzymania bliskości (np. szukając kontaktu w myślach czy śnie); jeśli to się nie udaje, emocje mogą przechodzić w rozpacz.
Możemy wtedy zacząć doświadczać melancholii, czyli głębokiego przygnębienia, utraty zainteresowania światem i — paradoksalnie — nawet utraty zdolności kochania. Przez żal często przechodzimy jak przez ból fizyczny — od szoku i niedowierzania, przez gniew i poczucie winy, aż wreszcie do głębokiego smutku. Naturalne jest, że budzi to w nas również lęk (np. strach przed własną śmiertelnością) czy poczucie pustki.
Choć pierwszy etap żałoby bywa paraliżujący, wiele modeli teoretycznych mówi o późniejszej fazie adaptacji. William Worden, psycholog specjalizujący się w psychologii straty, uważał, że po przepracowaniu bólu przechodzimy do ponownego budowania życia — uczymy się akceptować rzeczywistość straty i „przekierowywać” emocje na własny rozwój. Oznacza to, że zmarłej osobie pozwalamy zostać w naszej pamięci czy w tradycji rodzinnej, a sami stopniowo zaczynamy angażować się ponownie w codzienne życie. Innymi słowy: emocjonalna energia, która dotąd podtrzymywała relację z utraconą osobą, zostaje powoli przeformułowana na siłę do budowania przyszłości. Wszystko to sprawia, że miłość nie znika od razu — po prostu przeobraża się.
Kontynuacja więzi
Więź z bliskimi nie musi całkowicie wygasać po śmierci czy rozstaniu. Wręcz przeciwnie — dla wielu osób kluczowym elementem zdrowej żałoby jest kontynuowanie więzi. Możemy to robić poprzez wspomnienia, rytuały, pielęgnowanie wartości, które były ważne w relacji. Niektórzy noszą przy sobie pamiątkę, inni odwiedzają miejsca związane z ukochaną osobą, jeszcze inni rozmawiają z nią w myślach. Osobom z zewnątrz takie postępowanie może wydawać się dziwne, a jednak tego typu wewnętrzne rozmowy są częścią procesu zdrowienia dla osób w żałobie.
Badania nad stratą pokazują, że wspomnienia i symbole tworzą nową jakość relacji — nie fizyczną, lecz psychiczną. Zamiast brutalnie „zerwać łańcuch” uczuć, wielu ludzi na nowo układa swoją historię z utraconą osobą, odwołując się do tego, co najpiękniejsze we wspólnej przeszłości. Jest to uznawane za adaptacyjną formę żałoby: pozwala jej toczyć się dalej, ale w mniej boleśnie ograniczony sposób. Po pewnym czasie w końcu stopniowo konstruujemy sobie wewnętrzny obraz zmarłej osoby, z którym od tej pory żyjemy. Miłość w takim ujęciu przypomina echo: nawet jeśli głos zamilkł, jego brzmienie unosi się jeszcze długo, nadając przestrzeni nowy kształt. To echo bywa źródłem bólu, ale i siły — bo przypomina, że jesteśmy zdolni kochać i że ta miłość wciąż coś w nas buduje.
Utkać nowy wzór
W ujęciu ericksonowskim człowieka traktuje się jako kogoś pełnego wyjątkowych zasobów — nawet wtedy, gdy doświadcza głębokiego cierpienia. W podejściu tym strata nie jest „problemem do naprawienia”, ale doświadczeniem, które można oswoić i przemienić w wartość.
Ericksonowscy terapeuci tworzą przestrzeń, gdzie mają prawo zaistnieć wszystkie emocje: ból, tęsknota, złość, ale też czułość czy wdzięczność. Tu uczucia nie muszą być spychane ani zaprzeczane — mogą zostać przyjęte z szacunkiem i łagodnością. Milton Erickson podkreślał, że ludzie dysponują nieświadomym potencjałem do samouzdrawiania — nie chodzi o zapomnienie o uczuciach, lecz o ich przeprojektowanie. Dlatego terapia w tym nurcie jest procesem konstruktywnym i twórczym. Opiekuje się emocjami jak delikatnymi nićmi — nie przecina ich, ale pomaga utkać nowy wzór. Uczy, że relacja z bliską osobą może pozostać w innej formie: jako wspomnienie, inspiracja, wewnętrzne poczucie obecności, które nas wzbogaca. Celem nie jest odcięcie się od przeszłości, ale znalezienie sposobu, by ta obecność mogła współistnieć z codziennym życiem i nowymi doświadczeniami. Takie podejście pokazuje, że strata nie musi być tylko końcem. Może stać się początkiem nowego etapu, w którym ból łączy się z wdzięcznością, a pamięć o miłości staje się źródłem siły.
Miłość to jedno z najpotężniejszych doświadczeń człowieka. Gdy bliska osoba odchodzi, uczucie nie znika jak zdmuchnięta świeca. Częściej przypomina żar. Tli się on w sercu — nie tak gorący jak dawniej, ale nadal daje ciepło, nadal można się nim ogrzać.
Psychologia i psychoterapia uczą nas, że chęć podtrzymania więzi po stracie to coś naturalnego. Miłość, która przetrwała odejście, jest jak most: łączy to, co było, z tym, co jeszcze przed nami. Dzięki niej uczymy się, że nawet w rozstaniu nie jesteśmy sami — bo ślady drugiego człowieka w nas samych mogą być obecne na zawsze.
Zuzanna Jarosz – psycholog, psychoterapeutka ericksonowska, specjalistka komunikacji w biznesie. Zaangażowana w zwiększanie społecznej świadomości zdrowia psychicznego. Prowadzi psychoterapię dorosłych, współpracuje z firmami. Kieruje pracą zespołu Balans Psychoterapia w Poznaniu. www.balanspsychoterapia.pl

