Pielęgniarki, a szczególnie lekarze zarabiają w Polsce coraz więcej, ale nie poprawiło to sytuacji pacjentów. Wcale nie są ani lepiej, ani szybciej obsłużeni w szpitalu.

Ustawa podwyżkowa, którą wprowadzili nasi poprzednicy, kosztowała NFZ przez ostatnie trzy lata 80 mld zł. Miała obowiązywać przez trzy lata. Jeśli dalej będzie obowiązywała w niezmienionej formule, to szpitale zawsze będą miały kłopot – mówiła pod koniec września minister zdrowia Izabela Leszczyna w jednym z wywiadów. Pani minister jest za tym, żeby lekarze zarabiali miesięcznie trzykrotność przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce.

Podobnego zdania jest Jakub Szulc, zastępca prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. – Nie mam problemu z tym, aby lekarze zarabiali trzykrotność przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, ale sprzeciwiam się temu, aby za pieniądze publiczne zarabiali 200, 300 czy 400 tys. zł miesięcznie, a takie przypadki mają miejsce – mówił Szulc podczas VIII Kongresu „Wizja zdrowia. Diagnoza i przyszłość”.

Ile zatem dostają lekarze? – Minimum to 25 tys. zł brutto miesięcznie, ale są dziedziny, w których jest to 100 tys. zł i więcej. Najwięcej zarabiają lekarze najbardziej deficytowych specjalności i wysoko specjalistycznych, czyli kardiochirurdzy, neurochirurdzy, onkolodzy, radioterapeuci, radiolodzy i anestezjolodzy – wymienia Ewa Książek-Bator z zarządu Polskiej Federacji Szpitali. We wrześniu tego roku na spotkaniu Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia poinformowano, że jednym z rekordzistów jest warszawski neurochirurg, który wystawił rachunek za miesiąc pracy na 327 tys. zł.

Zarobki lekarzy reguluje ustawa o minimalnym wynagrodzeniu z 2017 r., znowelizowana w 2022 r. Wysokość wypłaty zależy od specjalizacji i formy zatrudnienia. Co czwarty lekarz jest zatrudniony na umowę o pracę i od lipca tego roku zarabia prawie 22 tys. zł miesięcznie, ale kwota ta nie uwzględnia choćby wynagrodzenia za pełnione dyżury – wynika z raportu Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT).

Ponad 70 proc. lekarzy pracuje na kontraktach. – Ta forma zatrudnienia bardziej im się opłaca – mówi Wojciech Wiśniewski, ekspert ds. ochrony zdrowia Federacji Przedsiębiorców Polskich. – W woj. lubelskim jest poradnia onkologiczna, w której jeden lekarz zarabia minimalną pensję zagwarantowaną ustawowo, a drugi, zatrudniony na kontrakcie, wystawia miesięcznie fakturę na 100 tys. zł, choć teoretycznie obaj wykonują tę samą pracę.

Lekarze, którzy pracują na kontraktach, ustalają z dyrektorem szpitala warunki, na jakich będą pracować. – Nie mówimy już o wynagrodzeniach, lecz o udziałach. Lekarze na kontraktach często dostają wynagrodzenia ustalane od punktu, który NFZ płaci za usługę medyczną, a nie od zysku za tę usługę. Nierzadko jest to jest 50 proc. przychodu, ale zdarza się, że i 90 proc. – mówi mec. Mariusz Trojanowski, prezes zarządu Powiatowego Szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. – To jest udział w przychodach bez żadnych kosztów, bo to szpital musi zapłacić za przeglądy sprzętu, naprawy, środki medyczne, prąd czy wodę. Ci lekarze nie kupili tomografu ani narzędzi chirurgicznych, nie zapłacili za prąd, wodę, środki medyczne, ale zdają sobie sprawę, że bez nich oddział nie może pracować. Tyle zażądali i tyle dostają – tłumaczy Trojanowski. – Skoro są tacy dobrzy, to niech zarabiają, ale czy nasze państwo na to stać? Gdyby ci lekarze mieli klinikę prywatną i sami musieli kupić sprzęt i opłacać wodę, prąd, leki, to czy wypłaciliby sobie takie pieniądze? Państwo powinno stworzyć warunki do leczenia pacjentów, a nie do tego, aby biznes robili pracownicy. Biznes niech się toczy w sferze prywatnej. Tam zarobki nawet pół miliona miesięcznie nie są za wysokie dla specjalistów, którzy wykonują nietypowe, wymagające operacje.

– Nie razi mnie wysokość wynagrodzeń, ale to, że są ponad możliwości danej jednostki. Szpitala nie stać na takie płace, ale musi płacić, bo nie ma innego wyjścia – dodaje Ewa Książek-Bator. Dyrektorzy jednego szpitala muszą przebić ofertę innego, bo inaczej będą zmuszeni zamknąć oddział. – NFZ opracował normy zatrudnienia, które mówią, ilu lekarzy danej specjalności musi być zatrudnionych na oddziale czy w klinice, aby szpital mógł otrzymać kontrakt. Gdyby tych norm nie było, dyrektorzy nie podkupywaliby lekarzy – mówi Ewa Książek-Bator.

Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, nie ma wątpliwości, że lekarz specjalista powinien zarabiać trzy średnie krajowe, bo porada lekarska jest wysoko specjalistycznym świadczeniem, za które trzeba zapłacić, ale przyznaje, że problemem są kontrakty, i zwraca uwagę na jeszcze jedną wadę tej formy zatrudnienia: – Przy łóżku pacjenta ma stać lekarz, a nie jednoosobowa firma.

– W 2022 r. Sejm znowelizował ustawę o minimalnym wynagrodzeniu pracowników opieki zdrowotnej, ale rząd nie zapewnił wystarczających środków na ten cel. Większość szpitali powiatowych dostała za mało na płace. Na przykład jeden ze szpitali w Małopolsce dostał na podwyżki 0 zł, gdy potrzebował ok. 300 tys. zł – mówi Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.

W szpitalach powiatowych płace już stanowią ponad 90 proc. budżetu. – W wojewódzkich i klinicznych jest nieco lepiej, ale też wynagrodzenia dochodzą do 70-80 proc. budżetu – mówi mec. Trojanowski. Szpital, w którym pracuje, przeznacza na płace ponad 90 proc. – Jeśli nic się nie zmieni, w przyszłym roku będzie to 100 proc. – dodaje mec. Trojanowski.

– Szpitale, których 80 czy nawet 90 proc. budżetu idzie na wynagrodzenia, zawsze będą się zadłużać – mówi Ewa Książek-Bator. – A to, że pielęgniarka i lekarz będą dobrze zarabiać, nie spowoduje, że pacjent będzie lepiej i szybciej obsłużony.

Miało być inaczej. – Zanim znowelizowano ustawę o minimalnym wynagrodzeniu, w listopadzie 2021 r. na spotkaniu Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia rząd, wszystkie organizacje pracodawców oraz związki zawodowe, poza Forum Związków Zawodowych, podpisały stanowisko dotyczące wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Ustalono, że połowa dodatkowych pieniędzy zostanie przeznaczona na wzrost wynagrodzeń, a połowa na poprawę dostępności do usług medycznych i rozwój nowych technologii. Chodziło o to, aby ludzie, którzy płacą składkę zdrowotną do NFZ, czyli finansują system ochrony zdrowia, odczuli poprawę. Ten postulat nie został zrealizowany – mówi Wojciech Wiśniewski.

Tylko płace dynamicznie wzrosły. – To stanowisko podpisaliśmy przed wielką inflacją, która rok później była dwucyfrowa. Obecnie, gdy mamy dużo niższą, bo jednocyfrową, szacuje się, że wzrost płac w tym roku wyniesie 12 proc. – dodaje Wojciech Wiśniewski. Pytanie tylko, skąd wziąć te pieniądze, bo kasa NFZ świeci pustkami. W tym roku na świadczenia zabraknie ok. 10 mld zł, w przyszłym – ponad 20 mld zł. Niektóre szpitale już ograniczają przyjęcia pacjentów na operacje planowe. – Ustawa o minimalnych wynagrodzeniach zniosła bardzo niskie wynagrodzenia w opiece zdrowotnej, zniknęły białe miasteczka, lekarze przestali protestować – mówi Jakub Szulc.

Nie przestały jednak protestować pielęgniarki. – Ustawa zakładała, że będą one wynagradzane zgodnie z kwalifikacjami wymaganymi, a nie posiadanymi, ale nie zostało to precyzyjnie zapisane w ustawie. Efekt jest taki, że pielęgniarka, która ukończyła studia magisterskie z zarządzania podmiotami ochrony zdrowia, ale pracuje na chirurgii, chciałaby, żeby specjalizację z zarządzania zaliczyć jej do wynagrodzenia, ale do czego potrzebna jest ta umiejętność przy operacji? – mówi mec. Trojanowski.

– Ta ustawa to jest bubel prawny. Jeśli tworzymy siatkę płac, to należy określić, jakie wymagania stawiamy osobie zatrudnionej w danym miejscu pracy. Dlaczego pielęgniarka, która skończy studia z kosmetologii, ma więcej zarabiać, jeśli pracuje w szpitalu, gdzie wiedza z takich studiów jest jej niepotrzebna? – zastanawia się Ewa Książek-Bator i dodaje, że nie każda pielęgniarka musi mieć wykształcenie wyższe. – Są świetne pielęgniarki po średnich szkołach medycznych. Praktyka powinna być wyznacznikiem ich umiejętności i wynagrodzeń, a nie uzyskany dyplom – mówi Ewa Książek-Bator.

Zgodnie z ustawą od lipca tego roku pielęgniarka z wyższym wykształceniem i specjalizacją zarabia 13 860 zł brutto, czyli ok. 10 tys. na rękę. Nieco mniej, bo niecałe 11 tys. brutto, zarabiają miesięcznie pielęgniarki bez wyższego wykształcenia i bez specjalizacji. To dane z raportu AOTMiT. W ciągu trzech lat wynagrodzenia dla pielęgniarek wzrosły o prawie 5 tys. zł brutto. – Jeśli utrzyma się ta dynamika wzrostu płac, to za dwa lata pielęgniarki z wyższym wykształceniem i specjalizacją będą zarabiać tyle, ile obecnie sędzia sądu powszechnego, który zawsze był elitą urzędniczą – mówi Wojciech Wiśniewski.

Do wynagrodzenia podstawowego pielęgniarek, które przedstawiła w raporcie AOTMiT, dochodzi cała masa dodatków. – W zależności od umowy pielęgniarki zatrudnione na kontrakcie dostają procent od zabiegu, w którym uczestniczą, a pielęgniarki na etacie – dodatek stażowy, który co roku wzrasta o 1 proc. wynagrodzenia zasadniczego, premie, które wynoszą 10 proc. bez względu na to, czy wykonały swoje normalne obowiązki, czy były nieobecne. Mają też dodatki za dyżury oraz świąteczne i nocne godziny pracy, które wynoszą minimum 25 proc. stawki godzinowej. W zależności od regulaminu obowiązującego w danej placówce mogą mieć też jeszcze inne dodatki, które wpływają na miesięczne wynagrodzenie. Gdy to wszystko się zsumuje, to wychodzi, że pielęgniarki z wyższym wykształceniem zarabiają 12-15 tys. zł brutto miesięcznie – mówi Ewa Książek-Bator.

Zarobki stały się na tyle atrakcyjne, że przybywa chętnych do nauki w szkołach pielęgniarskich, na przykład masowo zaczęli się w nich uczyć ratownicy medyczni. – Ostatnio nastąpił też gigantyczny wzrost liczby studentów pielęgniarstwa. Powstały nowe szkoły, a te dotychczasowe zwiększyły limity przyjęć. W tym roku liczba studentów zwiększyła się o połowę. Za trzy lata pielęgniarek zacznie znacząco przybywać – mówi Wojciech Wiśniewski.

System oparty na wynagrodzeniach kontraktowych, uzależnionych od wykonanych procedur, sypie się jak domek z kart, gdy NFZ przestaje szpitalom płacić za wykonane świadczenia. – Już są pierwsze tego oznaki – zamykane są oddziały, bo lekarze rzucają pracę i idą do innego szpitala, ale jeśli problemy z płatnościami będą coraz większe, to w końcu nie będą mieli dokąd pójść – mówi Wojciech Wiśniewski.

Specjaliści mają kilka pomysłów, jak rozwiązać problem. Zdaniem mec. Trojanowskiego powinien nastąpić rozdział opieki prywatnej od publicznej, tak jak to jest w Czechach, Niemczech, Danii, Holandii czy Szwecji. – Tam lekarze muszą zdecydować – albo pracują w sferze prywatnej, albo publicznej – mówi mec. Trojanowski. – Mamy też w Polsce system dyżurowy, którego w wielu krajach od dawna już nie ma. Został zastąpiony systemem trzyzmianowym. Każdy lekarz i pielęgniarka przychodzą na osiem godzin i nie dostają za pracę na przykład na trzeciej zmianie innych pieniędzy niż za pracę przed południem, wyłączywszy dodatek za pracę w godzinach nocnych.

Ewa Książek-Bator uważa, że płace powinny być dostosowane do możliwości kontraktu, który szpital zawiera z NFZ. Kiedy w latach 2009-2016 była dyrektorem naczelnym Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, ze związkami zawodowymi ustalała, jak będzie wyglądać siatka płac dla osób zatrudnianych na umowę o pracę. – Obecnie dyrektorzy nie mają wpływu na wynagrodzenia takich pracowników, bo są one określane przez ustawę. Wzrost tych wynagrodzeń powoduje również roszczenia osób na umowach cywilnoprawnych i kontraktach. Jeśli szpitale mają sprawnie funkcjonować, to przede wszystkim trzeba skończyć z podnoszeniem wynagrodzeń w ciągu roku w sposób automatyczny. Wynagrodzeniami powinno się zarządzać w sposób racjonalny – uważa Ewa Książek-Bator.

A prezes Szulc dodaje: – Skoro ustawa mówi o wynagrodzeniu minimalnym, to może warto byłoby zastanowić się także nad wynagrodzeniem maksymalnym. Jeśli więcej nakładów mamy przeznaczać na świadczenia, to ustawa o minimalnym wynagrodzeniu ten cel dość istotnie ogranicza.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version