Europejczycy nie mają innego wyboru, jak tylko dozbroić się i mówić: jesteśmy zdani na siebie. Musimy zachowywać się tak, jakby Trump był agentem Kremla – mówi słynny geopolityk Dominique Moïsi.
Newsweek: Co zmieniła bardzo długa rozmowa Trumpa z Putinem?
Dominique Moïsi: Nie zmieniła nic. Potwierdziła jedynie, że strategia Putina działa. Trumpowi nic nie dał i nie zamierza dać. Jego warunki są zawsze takie same i całkowicie nie do przyjęcia. Zanim zgodzi się na zawieszenie broni, chce bezbronnej Ukrainy bez armii z prawdziwego zdarzenia i bez gwarancji bezpieczeństwa. I mimo że odrzuca wszelkie ustępstwa, udaje mu się pozostać dobrym przyjacielem Trumpa i świetnie się z nim dogadywać. Moskwa przedstawiła tę rozmowę jako swoje zwycięstwo i nie brzmiało to jak szaleństwo.
Od początku tej wojny rozmawialiśmy o czerwonych liniach. A teraz mam wrażenie, że Donald Trump oferuje Putinowi wyłącznie linie zielone. Mówi mu: „Nie chcesz, żeby Ukraina dołączyła do NATO? Zgadzam się. Chcesz sobie przywłaszczyć terytoria, które okupujesz? Nie ma sprawy, będą należały do Rosji”.
Czytając komunikaty wydane przez Biały Dom i Kreml, miało się wrażenie, że dotyczą one zupełnie różnych rozmów. Trump też przedstawił ją jako swój wielki sukces.
– Ale co z tego? Jest jasne, że nie dostał niczego z tego, czego chciał. Nie ma prawdziwego rozejmu. Nie może ogłosić Amerykanom: „Wystarczyło, że wkroczyłem do akcji, a wojna się zatrzymała”. Tuż po jego rozmowie spadały bomby, nie było żadnego zawieszenia broni. Mit rzekomo świetnego negocjatora się wali. Trump przechwalał się: „Zaprowadzę pokój w Gazie i Ukrainie”. Nic z tego.
Po wizycie Zełenskiego w Białym Domu, która zakończyła się katastrofą, panowało przygnębienie. Zełenskiemu udało się ponownie nawiązać kontakt z Trumpem i ogłoszono sukces taktyczny Ukrainy. Gdzie jesteśmy teraz?
– Na początku zimnej wojny Ameryka miała jasną wizję sowieckich intencji i strategię radzenia sobie z nimi: doktrynę powstrzymywania, która się opłaciła. Związek Sowiecki w końcu upadł. Dziś sytuacja jest odwrotna. Aby ją zrozumieć, musimy się pogodzić ze smutną rzeczywistością. Mimo pozorów zawiłości rosyjska strategia jest jasna i skuteczna. Za to nie ma żadnej strategii amerykańskiej. Za wizerunkiem siły i przebojowości, kreowanym przez amerykańskiego prezydenta, kryją się pustka i chaos. Waszyngton ma tylko jeden cel: jak najszybsze osiągnięcie porozumienia o zawieszeniu broni między walczącymi stronami. Celem jest zademonstrowanie Amerykanom i światu, że Donald Trump jest wielki. Tyle że jesteśmy w impasie. Putin ogłasza, że „oczywiście popiera propozycje Donalda Trumpa, ale najpierw musi zostać spełniona pewna liczba warunków”. A potem żąda kapitulacji Ukrainy i jej rozbrojenia. Chce zmienić Ukrainę w kolejną Białoruś. Pytanie, co zrobi Trump. Nadal będzie stawał po stronie Putina czy też powie: „No cóż, myliłem się. Negocjacje z Putinem są trudniejsze, niż myślałem”?
Naprawdę wierzy pan, że nadejdzie dzień, w którym Trump przyzna się do błędu?
– Jestem wielkim pesymistą. Aby zrozumieć amerykańską politykę zagraniczną, trzeba przeanalizować ich politykę wewnętrzną. I w tej chwili są trzy analogie, które mogą się przydać do zrozumienia tego, co dzieje się w USA. Pierwsza i najczęściej rozpowszechniona to porównanie do lat 30. i faszyzmu. Druga analogia to lata 90. w Rosji, gdy wytworzyła się klasa oligarchów. Trzecia analogia, najrzadziej stosowana, ale być może najbardziej interesująca, to porównanie do chińskiej rewolucji kulturalnej: nienawiść i chęć zniszczenia wszystkiego tego, co było wcześniej. A także niespójność, niekompetencja i przemoc w podejmowanych decyzjach. Jeśli połączymy te trzy analogie, możemy być tylko wyjątkowo pesymistyczni w przewidywaniu tego, co się wydarzy.
Trump nie ma żadnej wizji. Myśli tylko o tym, żeby robić interesy, i kalkuluje, że Rosja to lepszy biznes niż Ukraina. Demokracja i wartości dla niego nie istnieją. Są przestarzałe, liczy się tylko siła. To jest zdrada Ukrainy.
Jakie pole manewru ma w tej sytuacji Zełenski?
– Całkiem spore, jeśli Europa stanie za Ukrainą. Jeśli pokażemy, że Europa nie akceptuje planu Putin-Trump, ponieważ warunki Moskwy są całkowicie nie do przyjęcia. To prawda, nie mamy wystarczającej ilości broni i amunicji, ale coś tam przecież mamy. Pomoc gospodarcza? To na pewno możemy zrobić dla Ukrainy. Nadal nakładać sankcje na Rosję, i to bardziej zdecydowanie.
Myślę, że mimo wszystko sojusz Putin-Trump w końcu obudził Europę. Nie możemy już polegać na Wielkim Bracie w kwestii naszego bezpieczeństwa. Musimy zachowywać się tak, jakby Trump był agentem Kremla. Na razie Europejczycy nie mają innego wyboru, jak tylko dozbroić się i mówić: „Jesteśmy zdani na siebie”. I myślę, że szczególnie polska polityka jest godna pochwały. Ze względów geograficznych i historycznych rozumiecie sytuację lepiej niż ktokolwiek inny w Europie. Robicie to, co należy zrobić. Niech żyje Polska!
Aby stawić czoła nowej sytuacji, Europa musi podwoić lub wręcz potroić wydatki na obronność.
– To całkowicie wykonalne. Prawdziwym problemem jest to, że europejski plan będzie wymagał czasu, podczas gdy Ukraina go nie ma. Pomiędzy decyzjami, które są podejmowane dzisiaj, a momentem, w którym zostaną wprowadzone w życie, miną miesiące albo lata. Jest tylko jedno wyjście: kupić broń i amunicję dla Ukrainy. Powiemy Amerykanom: „Cóż, kupimy je od was za nasze pieniądze, ponieważ nie chcecie już pomagać Ukrainie bezpośrednio”. Niestety, nie wiemy, czy jest to do zaakceptowania dla Trumpa. Co prawda Stany Zjednoczone zarobią, ale Biały Dom może się bać, że to skomplikuje stosunki z Putinem.
A co może zrobić Zełenski z Trumpem?
– Jest skazany na grę w jo-jo i to właśnie robi. Jednego dnia mówi: „Źle się zrozumieliśmy, jestem gotowy wrócić do Waszyngtonu i wszystko naprawić”. A nazajutrz: „Aż zbyt dobrze zrozumiałem, czego chce Trump”. Zełenski szuka wszelkich możliwych sposobów, aby wprowadzić swój punkt widzenia do rozmowy. Ale jego możliwości są tutaj bardzo ograniczone.
Kilka miesięcy temu Joe Biden nazywał Putina dyktatorem. Obecny prezydent USA użył tego samego określenia w stosunku do Zełenskiego. Trump bierze argumenty Putina i je powtarza. Początkowo chcieliśmy wierzyć, że jest to taktyka na uzyskanie ustępstw ze strony Ukrainy. Dziś jest jasne, że Trump tak jednoznacznie gra na stronę Rosji, że można nawet posunąć się do twierdzenia, że jest szantażowany przez Rosjan z powodów finansowych.
Jak daleko Trump może się posunąć we wrogości wobec Europy?
– Jest bardzo antyeuropejski, ponieważ Europa to anty-Trump, poszanowanie rządów prawa i wartości. Czyli to wszystko, czym Trump po prostu gardzi.
Mamy do czynienia ze zmianą sojuszu na historyczną skalę. Ameryka przeszła na stronę rewizjonistycznych mocarstw, które chcą zmienić porządek świata, zamiast być siłą popierającą porządek międzynarodowy, którą była przez ostatnie 80 lat. Stany Zjednoczone nie są już liderem demokratycznego świata. Ale liderem nieliberalnej demokracji na świecie, gigantycznymi Węgrami. Tworzą teraz swojego rodzaju trójkąt z Moskwą i Pekinem. Tak dramatyczne zmiany sojuszy zdarzają się w historii bardzo rzadko.
Nie chodzi więc już o uwiedzenie Trumpa czy marzenia o tym, że wreszcie się opamięta, ale o stawienie mu oporu w imię obrony naszych interesów i wierności sobie. Porzucenie Ukrainy oznacza zdradę tego, kim jesteśmy. I gwarancję, że po hańbie czeka nas wojna.
Głównym problemem, przed którym stoją dziś Europejczycy, nie jest Władimir Putin, ale Donald Trump. UE musi funkcjonować bez niego, a to zmusza ją do zrewidowania swoich kategorii mentalnych, budżetów i strategii.
Co może zahamować Trumpa?
– Gospodarcza wojna celna, którą rozpoczyna Trump, kosztuje sporo Europę i resztę świata. Ale oznacza też niemałe koszty dla Stanów Zjednoczonych. Coraz częściej pojawiają się komentarze, że to nie Wall Street jest prawdziwym przeciwnikiem Trumpa, ale Main Street – wszyscy ci zwykli Amerykanie, którzy głosowali na Trumpa, bo za Bidena mogli kupić coraz mniej za zarobione dolary. Wierzyli, że Trump to zmieni, a teraz mówią: „Za Trumpa moja siła nabywcza spada. Niższa jest tylko cena benzyny, a cała reszta coraz droższa”. W 2026 r. są wybory połówkowe do Kongresu. I partia Trumpa może je przegrać. To będzie miało wpływ na politykę zagraniczną.
Putin chce nie tylko kontroli nad Ukrainą. Konsekwentnie domaga się wycofania się NATO z Europy Wschodniej. Trump się na to zgodzi?
– Może to zaakceptować. Przecież jego to w ogóle nie obchodzi. Trump to nie Brzeziński, który podkreślał, że dla równowagi świata nie możemy mieć zbyt silnej Rosji i dlatego potrzebujemy, aby Ukraina była naprawdę niezależna. To nie jest rodzaj rozważań, które mogą się zdarzyć w umyśle Donalda Trumpa. A nawet gdyby zdawał sobie sprawę, że po zdobyciu Ukrainy Putin zamierza uderzyć na kraje bałtyckie, a potem jeszcze zneutralizować Polskę, powiedziałby: „No i co z tego?”. On nie ma pojęcia o Rosji i Rosjanach. Ludzie czasem szukają ukrytej logiki w jego decyzjach, bo wydają się tak absurdalne. To próżny trud. Trzeba raczej kłaść nacisk na jego niekompetencję i ignorancję.
Pakt Trump-Putin jest czasem porównywany do Jałty. To ma sens?
– Jest pewne podobieństwo, ale z jedną zasadniczą różnicą. W Jałcie nie było trzeciego mocarstwa, które patrzyło na to, co się dzieje, i się radowało. Dziś Chiny przyglądają się sytuacji w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie, obserwują coraz gorsze stosunki między Trumpem a Europejczykami, między Trumpem a Zełenskim oraz dziwaczną dynamikę między Trumpem a Putinem. I są zapewne rozdarte między wybuchami śmiechu a zadowoleniem. Na tle tego wszystkiego jawią się jako prawdziwa potęga. Nowa sytuacja bardzo je wzmacnia.
Francja i Wielka Brytania zaproponowały wysłanie swoich oddziałów do Ukrainy, aby pilnowały ewentualnego rozejmu. Wiadomo, że Putin się na to nie zgodzi. Czy jest jakiś plan B?
– Myślę, że powinniśmy dokonać wstępnego rozmieszczenia wojsk państw europejskich w Polsce tuż na granicy – z bazami lotniczymi etc. Aby wysłać wyraźny sygnał: „Jesteśmy tutaj, po drugiej stronie, bardzo blisko. Czy chcecie ryzykować wojnę z nami?”. Już nie mówimy, że będziemy mieli wojska rozmieszczone w Ukrainie, ale mamy je na granicach Ukrainy w Polsce. I rzecz jasna w krajach bałtyckich. Chodzi o to, by zwielokrotnić wszystkie możliwe środki odstraszania, jednocześnie nie naruszając czerwonych linii wyznaczonych przez Moskwę.
A odstraszanie nuklearne? Jak dalece pomysł, aby Francja objęła swoim parasolem atomowym inne kraje Europy, zmieni naszą sytuację?
– Francuzi mówią: „To bardzo dobrze. Niemcy będą częściowo płacić za nasz arsenał wojskowy, ponieważ przyczyniamy się do ich bezpieczeństwa”. A Brytyjczycy dodają, że sami Francuzi nie wystarczą i potrzebujemy też ich udziału. Można to wszystko zrealizować, ale jest pytanie: czy mówiąc o broni atomowej w taki sposób, naprawdę zniechęcamy Rosjan do dalszych działań? Rzeczywiście się przestraszą? Czy może przede wszystkim straszymy obywateli Europy, podkreślając znaczenie broni jądrowej w potencjalnym konflikcie? Nie znam odpowiedzi. To bardzo trudne pytanie.
Dominique Moïsi (ur. 1946) jest francuskim politologiem i geopolitykiem. Współzałożycielem prestiżowego IFRI (Institut francais des relations internationales), członkiem Grupy Bilderberg oraz European Council on Foreign Relations. Wykłada w Institut d’études politiques w Paryżu i King’s College w Londynie, wcześniej wykładał również m.in. na Uniwersytecie Harvarda, a w latach 2001-2008 w Kolegium Europejskim w Natolinie. Jego najnowsza książka to „Le Triomphe des émotions – La géopolitique entre peur colère et espoir”
