Pomysł z pokazywaniem tężyzny fizycznej kandydata jest świeży i zgrabny. Zwłaszcza jeśli tym silnym kimś okazuje się naukowiec – mówi o prekampanii Karola Nawrockiego dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz. Politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z „Newsweekiem” zwraca jednak uwagę, że kandydat PiS na razie nie oferuje zbyt wiele więcej, a przed nim odpowiedzi na wiele trudnych pytań.
Newsweek: Trwająca prekampania to takie przedwyborcze prężenie muskułów przez pretendentów do Pałacu Prezydenckiego. Jeden z kandydatów postanowił potraktować to określenie całkiem dosłownie…
Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz: Przedwyborcze prężenie muskułów – to nawet byłby całkiem dobry tytuł na jakiś tekst. W przypadku pana Karola Nawrockiego przyznam, że jest to całkiem ładnie zaprogramowane. Otóż zestawiane są ze sobą dwa pozornie wykluczające się elementy: bycie naukowcem oraz silnym mężczyzną. Istnieje takie stereotypowe przeświadczenie, że jeśli mężczyzna jest naukowcem, to raczej ma słabiutką kondycję, a przeciwstawiany jest mu typowy mięśniak. A tutaj mamy człowieka, który jest doktorem historii, poważnie traktuje swoje zatrudnienie w Instytucie Pamięci Narodowej, któremu szefuje, ale o, patrzcie, w mordę też potrafi dać! Wspaniały zestaw cech, prawda?
Jest elektorat, do którego taki image trafi?
— Twierdzę, że tak, bo to jest jednak coś nowego. Nasi politycy do tej pory byli mocni wyłącznie w gębie, w różnego rodzaju wymianach zdań będących na pograniczu tego, co dopuszczalne. A tu nagle staje przed ludźmi „prawdziwy mężczyzna”, który sam chętnie w swoich wypowiedziach nawiązuje do tych cech. Przecież pan Nawrocki powiedział któregoś razu, że nie wyzwie na pojedynek bokserski Rafała Trzaskowskiego, bo nie chce uszkodzić tej jego pięknej buźki. Podkreślił tu jednocześnie swoją siłę i waleczność, a przy okazji uderzył w znany już ton robiący z prezydenta Warszawy paniczyka, takie dziecko z dobrego domu guzik wiedzące o prawdziwym życiu. Tego typu docinków będzie więcej.
Wszyscy mówili, że te wybory prezydenckie to będą przede wszystkim wybory o bezpieczeństwie. Tymczasem póki co dominują akcenty w rodzaju „kto ile wyciska na klatę?”. A może wyborcy potrzebują jako lidera kogoś silnego, kto właśnie tą siłą będzie dawał – złudne bądź nie – poczucie bezpieczeństwa?
— Generalnie tężyzna fizyczna, zwłaszcza u ludzi będących jednocześnie tęgimi intelektualnie, jest na pewno czymś, co przemawia do wyobraźni. Tak jest u nas, ale nie tylko u nas. W Stanach Zjednoczonych to również często bywał motyw kampanijny. Wszak facet, który lodówkę zarzuca na ramiona to prawdziwy gość!
Wewnętrzne badania PiS pokazywały Karola Nawrockiego jako osobę najmniej rozpoznawalną, co dawało możliwość zbudowania go od podstaw. I to budowanie go jako człowieka „z ludu i dla ludu” widać jak na dłoni. Czy będzie jak w USA i stanie któregoś dnia za kasą w McDonaldzie? Choć w Polsce to może prędzej byłby bar mleczny…
— Rzeczywiście karta pana Nawrockiego jest jeszcze niezapisana. Na razie sztab wyborczy – a pamiętajmy, że przy tej kampanii pracują ludzie pokroju Jacka Kurskiego czy Adama Bielana, którzy położą na niej nie tylko swoje palce, ale całą łapę — nie do końca wie, w jakim kierunku kreować kandydata. Póki co głównym pomysłem było właśnie pokazanie go ludziom jako kawał swojskiego chłopa. Ale nic więcej poza tym nie ma. Kończy się to tym, że kandydat idzie, za nim biegną dziennikarze usiłujący czegoś się o nim dowiedzieć, a on twardo rozmawiać nie chce. To byłby wizerunkowy błąd, jeśli przedłuży się to na kolejne tygodnie. Choć potrafię zrozumieć, że oni po prostu wciąż jeszcze do końca nie wiedzą, co powinni kazać kandydatowi mówić w niektórych tematach. No i nie zapomnijmy, że w tej kampanii pojawią się jeszcze wokół pana Nawrockiego momenty niepiękne. Chodzi mi tu o faszyzujące wypowiedzi prezesa IPN, które mu się w życiu zdarzyły.
Choć pierwszy stres-test jeśli chodzi o swoją przeszłość Karol Nawrocki – takie mam wrażenie – wizerunkowo jednak ustał. Mam na myśli raport o jego „niebezpiecznych związkach”. Wszak ostatnie sondaże pokazują, że poparcie dla niego wręcz rośnie. Pomimo wypłynięcia powiązań z osobami z półświatka.
— Faktycznie ten raport nie spowodował takiego szumu i dyskusji, jak można się było spodziewać. Jakoś to przeszło bez większego echa. Natomiast à propos rośnięcia słupków poparcia: one będą rosły i to było do przewidzenia. Dlatego, że za mało rozpoznawalnym kandydatem w momencie jego ogłoszenia stanął autorytet prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nawet nie całego PiS, ale właśnie prezesa. A prezes Kaczyński ma to do siebie, że jest politykiem z charyzmą i ma te mniej więcej 30 proc. ludzi, których mogłabym określić mianem wyznawców. Bo to coś więcej niż ludzie popierający partię. W jedną grupę połączyły ich lata temu wydarzenia smoleńskie i od tego czasu idą za prezesem zawsze, nie pytając, czy prezes ma rację, czy nie, bo prezes racji nie mieć nie może. Więc spokojnie do poziomu tych trzydziestu paru procent słupki Nawrockiego będą jeszcze szły w górę.
No więc zadanie pierwsze wykonane: wzbudzić entuzjazm wobec Nawrockiego wśród elektoratu PiS. Ale do wygranej w ewentualnej drugiej turze potrzeba przekonania do siebie większej ilości osób. Na ostatnich spotkaniach z ludźmi prezes IPN zaczął dużo mówić o aspiracjach. Atom, CPK, wielka armia, nauka, sztuczna inteligencja. Temat narracyjnie niewygodny dla Donalda Tuska, za to korzystny dla Prawa i Sprawiedliwości.
— Oczywiście, zwłaszcza że rząd Donalda Tuska źle się odnajduje w tej dziedzinie. Choćby za sprawą braku rzecznika rządu i sztabu ludzi przy tymże rzeczniku pracujących. Nie ma polityki informacyjnej, płacą za to już teraz i będą płacili jeszcze bardziej w przyszłości. Natomiast te wybory będą przede wszystkim wielkim bojem o elektorat Konfederacji. Bo przecież zakładamy, że Sławomir Mentzen nie wejdzie do II tury, i jego możliwe kilkanaście procent poparcia – szacuję 12-13 proc. — będzie odgrywało decydującą rolę. A dziś, gdyby zapytać ten elektorat do kogo ma najbliżej, to wyszłoby, że do kandydata PiS. Więc już teraz trwają próby sprawdzenia, w który ton warto uderzyć, gdzie nacisnąć, żeby do tej grupy wyborców się przymilić. Konfederaci to w części kręgi nacjonalistyczne, niekiedy mocno nieprzyjemne, bo jednocześnie antysemickie i faszyzujące, ale to właśnie o nich odbędzie się bój w drugiej turze. A zdobywanie ich przychylności musi się zacząć dużo wcześniej, dlatego już teraz pojawiają się sygnały pokazujące bliskie temu elektoratowi poglądy kandydata Prawa i Sprawiedliwości.
Za miesiąc będziemy już mieli oficjalnie rozpoczętą kampanię wyborczą przed wyborami w Polsce. Za nieco ponad miesiąc będziemy też mieli nowego rezydenta w Białym Domu. Czy Donald Trump może stać się najważniejszą postacią w polskiej kampanii prezydenckiej? I czy Karolowi Nawrockiemu to pomoże?
— Być może, niczego nie da się wykluczyć, ale w tym przypadku wszelkie przewidywania muszą być bardzo ostrożne. Z prostego powodu: Donald Trump jest kompletnie nieprzewidywalny. I jako prezydent może wywinąć taką decyzję, która nam wszystkim każe przetrzeć oczy ze zdumienia. Przecież już słyszymy o planie największego w historii usuwania imigrantów ze Stanów Zjednoczonych, a jak wiele jest rzeczy, których prezydent-elekt jeszcze nie zdradza. Więc dopiero za jakiś czas zobaczymy, któremu z polskich kandydatów do Trumpa będzie bliżej.
Jak ocenia pani ostatnią aktywność Karola Nawrockiego i jego sztabu, kierowanego przez Pawła Szefernakera? Trudno nie odnieść wrażenia, że robią, co mogą, by pokazać, że ich „obywatelski” kandydat jest bardzo aktywny, prawie nie sypia, jeździ po Polsce. Kontrastuje to ze znacznie mniej aktywnym Rafałem Trzaskowskim.
— Tak jest, i tak musi być. Sztab zdecydował słusznie. Nazwisko i twarz kandydata trzeba jak najintensywniej wprowadzać do społecznej pamięci, bo kandydat nie może być nigdzie i dla nikogo anonimowy. Więc faktycznie prace idą pełną parą. Ale wciąż najistotniejsze jest to, jak ostatecznie narysowana zostanie ta kandydatura. Padną przecież też pytania choćby o jego dorobek naukowy, pytam się, gdzie są jego opera omnia, bo nie bardzo je widzę. Dokonania polityczne? Żadne. W tę rubrykę można wpisać zero. Do tego kwestie sympatii i ideologii, w jaką Karol Nawrocki wierzy. A oświadczenia mówiące o tym, że jest to kandydat obywatelski, bardzo szybko się zużyją. Najgorzej jest iść do wyborów z przeświadczeniem, że to, co mówimy, niekoniecznie zgadza się z tym, co myśli ogół. A ogół ma Nawrockiego za kandydata pisowskiego. Widzi prezesa Kaczyńskiego, który stoi tuż za nim. I czeka na dalsze kroki.