Wiele współczesnych produkcji operowych jest dużo bardziej postępowych i aktualnych, niż się sądzi – zwraca uwagę światowej sławy łotewska mezzosopranistka Elīna Garanča, która 15 listopada otworzy w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej Międzynarodowy Festiwal Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej ”Eufonie”

Elina Garanča: To powiązanie z Warszawą sprawia, że podchodzę do tego występu emocjonalnie, jakbym zatoczyła koło. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy podzielę się tą chwilą z publicznością.

– Oczywiście trema jest. Na szczęście po tylu latach nauczyliśmy się ze sobą koegzystować. [śmiech]

– Bardzo. Pomaga dzielić się ze światem bogatą historią i różnorodnością tego regionu. Te kraje mają wyjątkową przeszłość, tradycję i muzykę zasługujące na to, by być słyszanymi i docenianymi szerzej. Muzyka ma moc łączenia, a takie festiwale odgrywają zasadniczą rolę w tym procesie, zapewniając platformę dla dźwięków, historii i emocji, które definiują tę część Europy. Jestem naprawdę podekscytowana, że mogę być jego częścią.

– To gatunek piękny i pełen niuansów, śpiewany w języku tak delikatnym, że każda fraza, by zabrzmieć autentycznie, wymaga starannej uwagi, jak również dużej intensywności emocjonalnej i precyzji technicznej. Szczególnie w przypadku takich utworów jak „Mon cœur s’ouvre à ta voix” z „Samsona i Dalili” Camille’a Saint-Saënsa. Potrzebują ogromnej czułości.

– Największym jest znalezienie odpowiedniej równowagi między utworami, by uniknąć poczucia znudzenia lub przytłoczenia już po pierwszej części. Tu ich dobór jest szczególnie ekscytujący, gdyż drugą część zdominuje energia paso doble. Kontrast między emocjonalnym ciężarem francuskiej opery a żywym duchem hiszpańskiej muzyki sprawia, że ​​jest to zarówno wyzwanie, jak i zabawa. Planowanie programu z przyjemnością zostawiam dyrygentowi. [śmiech] Karel Mark Chichon jest prywatnie moim mężem, więc zna mnie doskonale i na potrzeby naszych programów galowych zawsze tworzy idealną równowagę między tym, co intensywne, a tym, co olśniewa w lżejszy sposób.

Ważne jest, aby przyciągnąć młode pokolenia do teatrów. Edukować przez sztukę. Dać im szansę wyrobienia sobie własnego zdania, zamiast kształtować opinie na podstawie tego, co ich rodzice kiedyś usłyszeli od sąsiada, który lata temu zobaczył „Czarodziejski flet” Mozarta.

– Jak najbardziej. Śpiewałam niektóre utwory wiele razy, ale zawsze, kiedy wchodzę na scenę, to doświadczenie wiąże się z powiewem świeżości. Zależy to od wielu czynników, w tym energii publiczności, akustyki sali i chemii, jaka się tworzy między dyrygentem a orkiestrą. Każdy występ to w pewien sposób żywa, oddychająca chwila, której nie da się dokładnie odtworzyć.

– Miałam przyjemność pracować z wieloma, bardzo utalentowanymi – choćby z wyjątkowym tenorem Piotrem Beczałą. Występowaliśmy razem przy wielu okazjach, a ostatnio mieliśmy zaszczyt otworzyć tegoroczny Bal w Operze Wiedeńskiej. To był naprawdę magiczny wieczór, a dzielenie się tą chwilą z Piotrem uczyniło ją jeszcze bardziej wyjątkową.

– Bardzo trudne zadanie! W zależności od dnia, może być sporym wyzwaniem wybór między Szymanowskim a Chopinem. Szymanowski porusza duszę, a Chopin zwala z nóg. Tak naprawdę zależy to od tego, jak mocny cios chce przyjąć. [śmiech]

– Zanim znalazłam swoją drogę do muzyki, musiałam oblać wszystkie przedmioty i każde przesłuchanie. Muzyka zawsze była mi przeznaczona i być może z tego powodu tak bardzo chciałam zająć się czymś innym. Na początku myślałam o aktorstwie, później próbowałam zarządzania kulturą, ale bardzo szybko się okazało, że nie mam absolutnie żadnego talentu organizacyjnego ani cierpliwości. Decyzję o zostaniu śpiewaczką podjęłam w rozpaczy, dosłownie zrywając się ze snu.

– Jak pewnie pan się spodziewa, droga do stania się profesjonalną śpiewaczką wiąże się z licznymi poświęceniami. Musiałam zrezygnować z pewnych aspektów „normalnego” życia, w tym stabilności, jaką daje codzienna rutyna, czy luksusu spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi, kiedy tylko mam na to ochotę. Ale ostatecznie nie chodziło o rezygnację z czegoś, a raczej przyjęcie tego, co jest możliwe.

– To niemożliwe, ponieważ oznaczałoby to, że osiągnęłam szczyt i nie ma już miejsca na więcej. Każdy kamień milowy był znaczący na swój sposób. Lubię wspominać debiut, Amneris w „Aidzie” Verdiego, jako moment, w którym poczułam, że w końcu wspięłam się na swój osobisty Mount Everest. Ta rola zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu, bo sprawiła, że ​​naprawdę zakochałam się w operze. Wcielając się w nią na wielu scenach i w różnych produkcjach, niejako cały czas spełniam swoje marzenia. Oczywiście, marzeń i odważnych pomysłów w głowie i sercu mam więcej, ale zobaczmy, jakie karty niesie dla mnie przyszłość.

– Zdecydowanie, te niesamowite artystki pozostawiły niezatarty ślad w operze i bardzo je podziwiam. Każda miała unikalne brzmienie i styl, co czyniło je niezapomnianymi. Nauczyłam się jednak, że nie należy naśladować ani próbować podążać czyimiś śladami zbyt mocno, tylko znaleźć własny głos. Śpiewaczka może czerpać inspirację z wielkich, ale ostatecznie najważniejszą podróżą jest odkrywanie, kim sama jest jako artystka. Chodzi o zaakceptowanie swojej indywidualności i pozwolenie, aby twój własny głos przemówił, zarówno technicznie, jak i emocjonalnie. Do tego dążę za każdym razem, kiedy występuję.

– Wiele współczesnych produkcji operowych jest dużo bardziej postępowych i aktualnych, niż się sądzi. Dlatego tak ważne jest, aby przyciągnąć młode pokolenia do teatrów. Edukować przez sztukę. Dać im szansę wyrobienia sobie własnego zdania, zamiast kształtować opinie na podstawie tego, co ich rodzice kiedyś usłyszeli od sąsiada, który lata temu zobaczył „Czarodziejski flet” Mozarta. Być może problem z tym, że opera wydaje się przestarzała, leży bardziej w sposobie, w jaki jest przedstawiana ludziom, a nie w niej samej.

– Dopóki w naszym życiu będziemy doświadczać dramatów, pochłaniających nas historii miłosnych, namiętności, nienawiści, zazdrości i smutku, dopóty opera pozostanie żywa i istotna dla nas wszystkich. Operowe libretta pokazują nam najlepsze i najgorsze strony ludzkości, a to coś, co zawsze nas czegoś uczy.

– Wierzę, że muzyka we wszystkich swoich formach nadal ma ogromną moc uzdrawiania. Odwołuje się do czegoś głęboko ludzkiego, tworząc poczucie połączenia i zrozumienia, które moim zdaniem może być głęboko terapeutyczne. W trudnych czasach oferuje nam przestrzeń do przetwarzania naszych uczuć, odczuwania jedności z innymi i okazywania emocji, które bez niej mogą być trudne do wyrażenia.

Przyjaciel opowiedział mi historię ze swojego koncertu charytatywnego, zorganizowanego po klęsce żywiołowej. Podczas występu mógł niemal fizycznie poczuć, jak zmienia się energia w pomieszczeniu. Publiczność była wzruszona do łez. Wielu ludzi tłumaczyło później: stało się tak nie dlatego, że muzyka ich zasmuciła, tylko dlatego, że pozwoliła im poczuć to, co skrywali w środku.

– Moje życie jest tak szczodre, że wszystkie te języki stały się jego częścią mniej lub bardziej naturalnie, ale na naukę siódmego już bym się nie dała namówić. Niemiecki może być dość wymagający ze względu na swoją spółgłoskową naturę, z drugiej strony włoski, z otwartymi samogłoskami, jest często uważany za jeden z najłatwiejszych języków do śpiewania, ponieważ płynie naturalnie i pięknie wspiera głos. Oczywiście, świetnie jest mieć pod ręką na scenie tak wiele „narzędzi roboczych”, ale bez względu na to, iloma językami mówimy, prawdziwa trudność to zaśpiewać tę samą operę po francusku i włosku w odstępie kilku tygodni.

– Łotewska muzyka ma wyjątkową duszę, która łączy nasze głębokie tradycje ludowe z nowoczesną wrażliwością. Często jest inspirowana pięknem natury i emocjonalną historią naszego ludu. To, co ją wyróżnia, to ta bogata emocjonalna głębia, którą można usłyszeć zarówno we współczesnych kompozycjach – polskim słuchaczom, a właściwie wszystkim poleciłbym eksplorację głęboko duchowych i poruszających dzieł Pēterisa Vasksa – jak i naszych pieśniach ludowych. Jesteśmy rozśpiewanym narodem z bogatym repertuarem. Niedawno kilka łotewskich pieśni, bardzo mi bliskich, jak „Aijā, žūžū, lācis sēž” i „Sapņu tālumā”, wykonałam na Festiwalu w Salzburgu. Można ich posłuchać na moim albumie „When Night Falls”, wydanym przez Deutsche Grammophon. Są przepełnione czułością, ciepłem i niewątpliwie zasługują na międzynarodową uwagę.

– Nigdy nie zamykałam się na inne gatunki ani na mieszanie tradycji z nowoczesnością. Uważam, że istnieje duży potencjał w łączeniu różnych stylów muzycznych, a jeśli robi się to dobrze, takie fuzje mogą otworzyć nowe drzwi dla obu gatunków i stworzyć coś naprawdę wyjątkowego. Gdyby pojawił się odpowiedni pomysł lub projekt, taki, który wydawałby się autentyczny i pozwalał na twórcze spełnienie, na pewno bym go rozważyła.

– Moje ciało i mój głos są w takim stopniu moim instrumentem roboczym i muzycznym, że bardzo często rezerwuję dla nich dodatkowe miejsce w samolocie. [śmiech] Przede wszystkim odpoczynek jest kluczowy, zarówno wokalny, jak i fizyczny. Nawodnienie również, a regularne ćwiczenia wokalne i rozgrzewki to część mojej codziennej rutyny, pozwalająca, by mój głos był silny i elastyczny.

– Zanim spróbuje wydobyć z siebie określoną nutę, powinien dwa razy się zastanowić, jakie szkody może to przynieść później.

– [Śmiech] Nigdy tego nie próbowałam, ale zakładam, że jeśli trafisz w odpowiednią nutę, a szkło jest wystarczająco kruche, wszystko jest możliwe. Zostawię to jednak inżynierom dźwięku, może dzięki nim będzie mniej sprzątania!

– Wkrótce wyruszam na serię koncertów galowych w Hongkongu, Chinach i na Tajwanie, na co naprawdę czekam. A zima zakończy się na wysokiej nucie Amneris w Monachium w Bawarskiej Operze Państwowej. Poza tym następny rok zapowiada się ekscytująco, wypełniony wieloma pięknymi produkcjami operowymi, koncertami i recitalami w Europie, Stanach Zjednoczonych i Azji.

Elīna Garanča (ur. 1976 w Rydze) – łotewska mezzosopranistka, która międzynarodową karierę rozpoczęła w 1999 r. Jej szeroki repertuar obejmuje dzieła Mozarta, Rossiniego, Verdiego, Wagnera, Saint-Saënsa czy Bizeta – „New York Times” nazwał ją „najlepszą Carmen od 25 lat”. Mówi biegle w siedmiu językach – łotewskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim, angielskim, rosyjskim i włoskim.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version