Liczyli miesiące i lata zupełnie inaczej niż my, a ich wiedza astronomiczna była zadziwiająca.

W 2012 r. cały świat wstrzymał oddech. Oto 21 grudnia miał nastąpić koniec świata. Taki przynajmniej wniosek wysnuli niektórzy badacze tysiącletniego kalendarza Majów, słynnej prekolumbijskiej cywilizacji zamieszkującej Amerykę Środkową.

Szykowaliśmy się na różne kataklizmy – przebiegunowanie Ziemi, upadek asteroidy, wpadnięcie naszej planety do czarnej dziury. Pomysłów było sporo, powstawały nawet książki i filmy ilustrujące nadchodzącą katastrofę. Ostatecznie nic się nie wydarzyło. Przepowiednia okazała się miejską legendą, wynikającą z niezrozumienia tego, jak Majowie skonstruowali swój kalendarz.

Od ponad 100 lat sposób liczenia czasu przez tę starożytną cywilizację budził ogromne zaciekawienie i emocje. Mierzył bowiem czas, jak się wydawało, w kompletnym oderwaniu od ziemskich praw przyrody i naturalnego przemijania pór roku. Osłupienie badaczy wzbudzał fakt, że Majowie zdawali się liczyć czas nie tylko w przedziale 365 dni, ale też w okresach 819-dniowych lub 260-dniowych. O co w tym wszystkim chodziło? Dzisiaj zbliżamy się do odpowiedzi.

Uwagę antropologów Johna Lindena i Victorii Bricker z Tulane University w Luizjanie przyciągnął kalendarz składający się z czterech bloków po 819 dni, oznaczonych różnymi kolorami. Wcześniej badacze nie mogli połączyć liczby 819 z absolutnie żadnym naturalnym zjawiskiem czy innym cyklicznym wydarzeniem, którego Majowie mogli być świadkami. Koncepcje były różne. Początkowo, w połowie XX w. naukowcy sądzili, że chodzi o strony świata. Czerwony kojarzył się ze wschodem, biały z północą, czarny z zachodem, a żółty z południem. W latach 80. XX w. ta koncepcja upadła, w zamian pojawił się pomysł, że kolor żółty i biały oznaczają zenit i nadir Słońca. Ale nie wyjaśniało to w żaden sposób samej liczby 819 dni.

Aby wpaść na trop rozwiązania tej zagadki, naukowcy postanowili przyjrzeć się nie czterem cyklom po 819 dni, tak jak zapisane jest w kalendarzu, ale w szerszej perspektywie czasowej – aż 20 cykli, czyli 45 naszych lat, i popatrzeć, czy wówczas nie pojawi się jakiś powtarzalny schemat. I okazało się, że tak właśnie jest!

Kalendarz 819-dniowy dokładnie odzwierciedla synodyczne okresy obiegu planet, czyli ten czas, który upływa między jednym a drugim pojawieniem się planety w tym samym miejscu na nieboskłonie po wykonaniu obiegu wokół Słońca – oczywiście z perspektywy obserwatora na Ziemi, w tym przypadku majańskiego kapłana.

Najłatwiej było dostrzec tę zależność w przypadku Merkurego – jego 117-dniowy okres synodyczny mieści się dokładnie 7 razy w 819-dniowym kalendarzu. Ale co z bardziej odległymi od Słońca planetami, jak Mars, Jowisz czy Saturn? Okazało się, że ich okresy synodyczne również pokrywają się z cyklami kalendarza 819-dniowego, choć w tym przypadku obliczenia były bardziej skomplikowane i trzeba było szerszych ram czasowych, żeby dostrzec mechanizm kalendarza.

Dziś wiadomo, że kalendarz Majów jest skomplikowanym systemem składającym się z dłuższych i krótszych cykli. Ale gdzie tu miejsce na rzekomy koniec świata? Całe to szaleństwo, które wybuchło przed 2012 r., wynikało z opacznego rozumienia tego, jak Majowie liczyli bardzo długie okresy czasu. Kolejne lata łączyli nie w stulecia i tysiąclecia, ale w baktuny. Tych baktunów w kalendarzu Majów jest 13, a łącznie dają liczbę 5125 lat.

Majowie zaczęli liczyć obecną erę w 3114 r. p.n.e., więc wyglądało na to, że 21 lub 23 grudnia 2012 r. ich kalendarz, z upływem ostatniego baktuna, naprawdę się kończy! A to był tak naprawdę tylko koniec epoki. Majowie przewidywali ciąg dalszy istnienia świata, mimo zakończenia cyklu ich kalendarza. Świadczy o tym na przykład pochodząca z roku 700 naszej ery inskrypcja w mieście Tortuguero, poświęcona panującemu ówcześnie władcy Pakalowi. Wymieniana jest na niej data 4772 r., kiedy to mają odbyć się obchody ku czci Pakala, czyli ponad 2 tys. lat po rzekomym końcu świata.

Majowie nie mieli żadnych instrumentów do obserwacji nieba, a jednak znali wszystkie widoczne gołym okiem planety i mierzyli ich położenie na niebie

Koniec cyklu czasu w 2012 r. był jednak faktycznie wyjątkowy. Towarzyszyło mu doniosłe zdarzenie na niebie – astronomiczne zjawisko precesji, w czasie którego Słońce widziane jest na tle pustego środka naszej galaktyki i rozpoczyna od nowa wędrówkę na tle gwiazdozbiorów zodiaku. Taki moment następuje co 26 tys. lat. Ale skąd Majowie mogli wiedzieć o tym ultrarzadkim z perspektywy ludzkiego życia zjawisku? Zdaniem naukowców był to zupełny przypadek, który tylko „nakręcił” spiralę domysłów i teorii spiskowych na temat ponadnaturalnych zdolności Majów.

Choć Majowie żadnych nadludzkich zdolności nie mieli, to z pewnością znali się na astronomii. – Nie dysponowali oni żadnymi instrumentami do obserwacji nieba, a jednak znali wszystkie widoczne gołym okiem planety, mierzyli ich położenie na niebie i położenie widocznych gwiazd – mówi dr Jan Szymański, badacz kultury Majów z Uniwersytetu Warszawskiego. Można powiedzieć, że osiągnęli wszystko, co można było osiągnąć w tej dziedzinie, nie dysponując lunetami czy przyrządami astronomicznymi.

Jak wykazał na przykład antropolog Gerardo Aldana z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, ich umiejętności obserwacji nieba w połączeniu z biegłością matematyczną pozwalały dokonywać znaczących odkryć. Aldana dowiódł na podstawie tzw. Kodeksu drezdenskiego, najstarszej znanej księgi Majów, że jeden z astronomów potrafił prawidłowo dokonać matematycznej korekty w obliczeniach ruchu Wenus dookoła Słońca, uwzględniając wartość ułamkową, bo dokładny czas obiegu Wenus wokół Słońca wynosi 583,92 ziemskiego dnia. Astronom żyjący około 800 r. naszej ery w okolicach Chich’en Itza potrafił już uwzględnić tę matematyczną subtelność, której brak powodował wcześniej błędy w obliczeniach.

Obserwacje ruchu gwiazd i planet na niebie były kluczowe dla majańskiej kultury i religii. – Każdy nowy przywódca dążył do tego, aby data jego urodzin czy wstąpienia na tron miała jakieś odniesienie do doniosłego zdarzenia na niebie albo rozpoczynała nowy kalendarzowy cykl – mówi dr Szymański. – W związku z tym Majowie mieli istną obsesję na punkcie dokładnego liczenia czasu i jego cykliczności. Zaczynały się one od niewielkich cykli przypisanych do liczb 7, 9, 13, 20, a jednym z najważniejszych kalendarzy był Tzolkin, kalendarz 260-dniowy, używany w majańskiej liturgii i służący do nadawania imion.

Ale dlaczego to właśnie liczbę 260 Majowie wybrali jako jeden ze swoich świętych cykli upływu czasu? – To do dzisiaj jest jeszcze większa zagadka niż cykle 819-dniowe, zwłaszcza że Tzolkin był kalendarzem o wiele dłużej i powszechniej używanym – opowiada dr Szymański. Kalendarz składał się z dwudziestodniowych tygodni i trzynastodniowych miesięcy, które razem składały się na 260-dniowy kalendarz. Każdy dzień tego kalendarza miał swoją nazwę i odpowiadający jej glif, czyli znak. Były to na przykład symbole jaguara, wiatru, jelenia, trzciny wodnej, Wenus czy Słońca.

Liczby 260 nie zdołano do tej pory dopasować ściśle do żadnego zjawiska astronomicznego, bliski jej jest jedynie czas obiegu Wenus wokół Słońca – 263 dni. Ale być może w tym przypadku wcale nie chodziło o zjawiska astronomiczne, bo dla rozmiłowanych w liczbach Majów trzy dni różnicy to było jednak sporo. – Liczba 260 dokładnie odpowiada długości ciąży człowieka. Możliwe więc, że to jest klucz do tego kalendarza, który liczył życie człowieka od jego poczęcia – tłumaczy dr Szymański. Pierwsze inskrypcje, świadczące o tym, że kalendarz ten stosowano do nadawania ludziom imion, są jednymi z najstarszych zapisów w języku Majów. – Co więcej, wydaje się, że po nadaniu imienia kalendarzowego uważano, że Tzolkin determinuje przyszłość i przeznaczenie danego człowieka – mówi dr Szymański.

Do tego jeszcze Majowie posługiwali się bardziej konwencjonalnym kalendarzem zwanym Haab. Był to kalendarz słoneczny, odpowiadający długości roku, ale mającego 360 dni, które przyporządkowano 18 miesiącom, każdy po 20 dni – 20 było dla Majów liczbą świętą. Z niewiadomych powodów Majowie liczyli swoje dni miesiąca w kalendarzu Haab od zera, a nie od 1. W oczywisty sposób rachunek 360 dni nie pokrywał się z długością roku, więc na końcu dodali kolejny miesiąc – wayeb, który powszechnie uznawano za pechowy. Haab w połączeniu z Tzolkinem i kalendarzami długiej rachuby, w tym liczącymi dni od początku świata, składały się na zapis dat u Majów. – Ten zapis mógł mieć nawet siedem glifów, czyli majańskich znaków graficznych i odzwierciedlać liczby odpowiadające naszym milionom – mówi dr Szymański.

Gdzie i kiedy powstały pierwsze kalendarze Majów, nie wiadomo. Możliwe, że ich korzenie sięgają poza kulturę samych Majów, do ich przodków Olmeków, którzy wcześniej zamieszkiwali te rejony. Haab prawdopodobnie powstał około 500 r. p.n.e. Zdecydowanie trudniej określić ramy czasowe powstania kalendarza Tzolkin. Na podstawie fragmentów inskrypcji archeolodzy podejrzewają, że mógł narodzić się nawet 1000 lat p.n.e. Najstarszym znanym dzisiaj śladem tego kalendarza jest inskrypcja odkryta w piramidzie Las Pinturas w północnej Gwatemali. Archeolodzy wypatrzyli tam kompletny glif oznaczający 7Manik – nazwę 7. dnia miesiąca w kalendarzu Tzolkin. Archeolodzy datują ją na III lub II wiek przed naszą erą.

Nad znaczeniem wszystkich symboli i zapisów kalendarzy naukowcy głowią się od kilku pokoleń. O spuściźnie Majów po raz pierwszy zrobiło się głośno, kiedy w 1839 na brzeg rzeki Copán w Gwatemali dotarł amerykański dyplomata i podróżnik John Stevens. Odkrył tam zatopione w dżungli resztki budowli w kształcie piramid, ozdobione głowami zwierząt, w tym jaguarów i węży. Była tam również piramida schodkowa. Wszystkie schody były zapełnione znakami – glifami wykutymi w skale, których znaczenia Stevens kompletnie wtedy nie rozumiał. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku saksoński badacz Ernst Försteman wypatrzył wśród majańskich znaków serie kropek i kresek, które – jak słusznie się domyślił – były liczbami i datami.

Ale to była tylko niewielka część wszystkich odkrytych znaków, które zaczęto nazywać glifami. Czy mogły one być kompletnym zapisem jakiegoś wymarłego języka? W pierwszej połowie XX wieku archeolodzy byli przekonani, że nie. Mimo wielu prób nie udało się bowiem znaleźć klucza do ich odczytania podobnego do tego, jakim był słynny kamień z Rosetty dla odczytania hieroglifów. Uznano więc, że to tylko zapis liczb i dat. – Jednak znalazł się człowiek, który podjął się odszyfrowania tych dziwnych znaków – opowiada dr Szymański. Był to radziecki bibliotekarz Jurij Knorozow, znawca egipskich hieroglifów oraz pisma chińskiego, który w swoim domu na dalekiej Syberii ślęczał nad glifami tak długo, aż odczytał ich znaczenie. Okazało się, że Majowie zapisywali swój język nie literami, ale całymi sylabami albo pełnymi słowami. – Problem tylko w tym, że Knorozow opisał swoje odkrycie nie w naukowym piśmie, ale w „Komsomolskiej Prawdzie” – mówi dr Szymański.

Być może środowisko naukowe nigdy by się nie dowiedziało o tym odkryciu, gdyby nie Tatiana Proskouriakoff, amerykańska badaczka rosyjskiego pochodzenia, w której ręce w latach 60. XX w. wpadł ten numer „Komsomolskiej Prawdy”. – Przetłumaczyła ona artykuł Knorozowa i naukowcy ponownie rzucili się do majańskich glifów, aby odczytywać ich teksty. Okazało się, że to najbardziej zaawansowane pismo w całej Mezoameryce – opowiada dr Szymański. Dopiero wtedy choć trochę udało się zrozumieć złożoność świata Majów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version