„Chcemy całego życia. Feminizmy w sztuce polskiej” – to tytuł wystawy sztuki kobiet, którą można oglądać w PGS w Sopocie. Jest w nim cytat z Zofii Nałkowskiej, zdanie, które pisarka wypowiedziała 100 lat temu w imieniu pokolenia młodych kobiet. Czy to pragnienie właśnie się spełnia?
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie z okazji otwarcia nowego budynku prezentuje tylko prace artystek. Jest moda na herstorie, przywracanie pamięci o zapomnianych twórczyniach, kolekcje dedykowane tylko artystkom. Równocześnie słychać głosy, że kobiety dostają dziś punkty za płeć i że parytety w sztuce do niczego dobrego nie prowadzą.
Tym, którzy są przyzwyczajeni do przywilejów, równość wydaje się opresją – czytam w ciekawej książce Soni Kiszy „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów” (wyd. Znak). Myśl może nie jest odkrywcza, ale na polu sztuk wizualnych znaczy bardzo dużo. Kisza przypomina akcję zorganizowaną w 1989 r. w USA przez Guerrilla Girls, aktywistki, których znakiem firmowym są maski goryli. Na plakatach, którymi okleiły autobusy w Nowym Jorku, napisały: „Czy kobiety muszą być nagie, żeby się dostać do Metropolitan Museum”. Ze statystyk wynika, że w zbiorach jednego z najsłynniejszych muzeów świata jest zaledwie 5 proc. prac autorstwa kobiet, ale aż 85 proc. dzieł to akty przedstawiające ciała kobiet. Mimo że od tej akcji minęło 30 lat, sztuka kobiet stanowi zaledwie 10 proc. światowych zbiorów.
Nie ma artystek w muzeach, bo po prostu nie było kobiecych geniuszy na miarę Michała Anioła, Rembrandta czy Picassa – mówią przeciwnicy parytetów.
Na sukces mężczyzn pracowali przez stulecia kolekcjonerzy, mecenasi, marszandzi, krytycy. W ten mechanizm trzeba włączyć drugą połowę ludzkości
Z odpowiedzią spieszy Piotr Oczko, autor znakomitej książki „Suknia i sztalugi. Historie dawnych malarek” (wyd. Znak). Oczko rozpoczyna podróż w krainę cieni dawnych twórczyń („Malarki tylko przyszpilają cień, same giną w mroku” – pisała Ewa Kuryluk) od cytatu z tekstu Lindy Nochlin. Autorka eseju „Dlaczego nie było kobiet artystek”, od którego w latach 70. zaczęła się feministyczna historia sztuki, odrzuca teorię męskiego geniuszu i talentów niedostępnych kobietom. Kobiety, owszem, nie miały dostępu, ale do edukacji, pieniędzy, materiałów. Pierwsza studentka pojawiła się w krakowskiej ASP niewiele ponad 100 lat temu. Bycie artystą było powiązane z klasowością, płcią i rodziną. Zawód, tajniki rzemiosła, przekazywano z ojca na syna. Kobiety, jeśli tworzyły, to miniatury malarskie, tkaniny, hafty. Wielką panoramę kobiecej sztuki pokazała Cecilia Alemani, kuratorka weneckiego Biennale Sztuki sprzed dwóch lat. Dedykowała je surrealizmowi i kobietom, 90 proc. prac stanowiły dzieła kobiet. Nie było tam wielkich posągów ani wielkoformatowych płócien. Ta sztuka powstała z kruchości, z tego, co było blisko kuchni, życia, dostępne za darmo.
Oczko, przywołując kontekst historyczny, tworzy przekrojową galerię sztuki, w której 100 proc. prac jest autorstwa kobiet. Kreśli bogato ilustrowane zdjęciami portrety ponad 100 artystek. Zaczyna od Cathariny van Hemessen, XVI-wiecznej mistrzyni z Antwerpii, autorki co najmniej 30 obrazów. A kończy na pierwszej znanej z imienia i nazwiska polskiej malarce Agnieszce Piotrkowczyk-Dolabello, autorce obrazu „Msza żałobna”.
Sonia Kisza w popularyzatorskiej książce domaga się uzupełnienia historii sztuki pisanej przez heteroseksualnych, białych mężczyzn. Męskie hierarchie i preferencje decydowały przez wieki, kto mieści się w kanonie, a kto nie. A zatem trzeba tę historię napisać na nowo. Stworzyć mity, narracje, wyłowić szczegóły, które sprawią, że nazwiska artystek będą gwarantować sukces wystawienniczy. Nie bójcie się odrzucić schematy, pomyślcie, co czujecie w relacji z dziełem sztuki. Każde odczytanie jest uprawnione – przekonuje autorka „Histerii sztuki”. W poszukiwaniu nowych ścieżek interpretacyjnych Kisza odwołuje się do popkultury, rynku, przedziera się przez religijną ikonografię, wyszukując m.in. znaki transpłciowości w średniowiecznych obrazach męczeństwa. Zanim powstała książka, był blog, który otworzył pole do interaktywnej relacji z osobami czytającymi.
Na sukces mężczyzn pracowali przez stulecia kolekcjonerzy, mecenasi, marszandzi, krytycy. W ten mechanizm trzeba włączyć drugą połowę ludzkości. Kisza powtarza, że histeria, choć wymyślona przez mężczyzn dla dyskredytowania kobiet, jest naszą bronią. Krzyczmy, płaczmy, domagajmy się włączenia kobiet do mapy sztuki. A twardogłowi niech się cieszą, że nie chcemy zemsty, tylko równości.