Nawet trzeciorzędny projekt pomnika z PRL dzisiaj uznalibyśmy za genialny. Porównanie wychodzi na niekorzyść wolnej Polski – mówi historyk sztuki Kazimierz S. Ożóg rozmawia
Newsweek: Widział pan pomnik Rzezi Wołyńskiej odsłonięty na Podkarpaciu?
Kazimierz S. Ożóg: Monument w Domostawie z wielkim orłem w koronie, w którego wrysowane są krzyż oraz niemowlę nadziane na tryzub, ma długą historię, bo w wielu miejscach pomysł jego postawienia odrzucano jako ideowo i estetycznie przekraczający granice. W tym okrutnym dla Ukraińców momencie, jakim jest wojna, epatowanie tak nachalną symboliką jest w mojej opinii niedopuszczalne. Rozmawiamy w Opolu, 200 m od ronda Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu. Proponowałem zmienić tę nazwę na rondo Ludobójstwa w Ukrainie – wtedy mielibyśmy upamiętnienie wielu tragedii, jakie tam się rozegrały: Wołyń, ale i Hołodomor z lat 30. i współczesną Buczę, gdzie Rosjanie dokonali rzezi cywilów. Przeszło to bez żadnego echa.
Foto: Dawid Wolski / East News
Jeśli pomnik wołyński wędrował po Polsce i nie mógł znaleźć sobie miejsca, to nie była to inicjatywa samorządu w Domostawie?
– To inicjatywa rzeźbiarza Andrzeja Pityńskiego. Urodził się tuż po wojnie na Podkarpaciu jako dziecko partyzantów podziemia antykomunistycznego. Od lat 70. mieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie rzeźbił pomniki „wyklętych” oraz katyńskie. Po 1989 r. zaczął przyjeżdżać do Polski, zaprojektował i ufundował choćby popiersie Jana Pawła II w rodzinnym Ulanowie, kiczowate i przegadane. W Warszawie stoi w alei Wojska Polskiego jego pomnik Czynu Zbrojnego Polonii Amerykańskiej.
Kiedy zaczyna się od idée fixe, którą artysta hoduje w głowie, to później musi rzecz wykonać i kogoś tym zainteresować. Jak Czesław Dźwigaj, który zaprojektował pomnik Odsieczy Wiedeńskiej i postanowił podarować go stolicy Austrii. Ale Wiedeń go nie chciał. I potem obwożono ten socrealistyczny w formie odlew po miastach związanych z Sobieskim, szukając wsparcia i zainteresowania. Aż stanął w krakowskim parku Strzeleckim.
Pomniki to nie tylko upamiętnienie wydarzenia czy postaci, ale też przedłużenie polityki w przestrzeni publicznej.
– Są propagandą polityczną albo elementem edukowania społeczeństwa. Na zajęciach ze studentami, gdy rozmawiamy o symbolice i budowaniu tożsamości, posługuję się przykładem banknotów. Mamy na nich władców Polski, od Mieszka I na nominale 10-złotowym, po Jana III Sobieskiego na pięćsetce. A więc dawne czasy i często nieznane nam twarze, bo przecież Mieszko I i Bolesław Chrobry na banknotach to wyłącznie fantazja Jana Matejki. Skonfrontujmy to z innymi państwami. Izrael – na banknotach są poeci i poetki. Kraje skandynawskie – zwierzęta i statki. Nie pokazujmy kraju poprzez władczych mężczyzn z nieaktualnej przeszłości, ale w kontekście tego, co jest naszym skarbem narodowym: przyrody, kultury, nauki.
Ci królowie to i tak dobrze, bo można sobie wyobrazić, co mogło się tam znaleźć – cierpiętnictwo, martyrologia, kult ofiar. Albo doszłoby do awantury, czy godni są Miłosz i Szymborska, a z drugiej strony Herbert.
– W Szwajcarii na banknotach mamy encyklopedię wiedzy o kraju – długość tuneli kolejowych i głównych rzek, wysokość przełęczy i szczytów alpejskich. Plus elementy związane z nauką: symbole fizyczne, wzory chemiczne. Zrezygnowano z twarzy, nawet naukowców czy artystów. Odchodzenie od rzeczy kontrowersyjnych ma głęboki sens.
Przeszłość nie jest dla nas polem refleksji, tylko bitwy. I pomniki fantastycznie spełniają rolę maczug politycznych. Domyślam się, że pomnikoza zaczęła się w Polsce w PRL, gdy trzeba było utrwalić władzę komunistów.
– Oczywiście. To były pomniki partyzantów, utrwalaczy władzy ludowej, sojuszu polsko-radzieckiego, wszystkiego, co miało budować legendę wyzwolenia Polski i nowego ładu społecznego. Stawiano je dosłownie wszędzie – na koszt państwa, czyli obywateli, za to bez zaangażowania społeczności lokalnych.
Pomniki odsłania się w Polsce tradycyjnie w roku wyborczym. Politykowi wydaje się, że ludzie przyjdą, obejrzą i zagłosują na tego, kto pomnik postawił i odsłonił. Obserwowałem z rozbawieniem, jak taki polityk później przepadał w wyborach. Ludziom się przelało, bo do tej hucpy nierzadko wykorzystywano ciszę wyborczą.
W PRL przestrzeń publiczna była naćkana pomnikami, ale chyba trzymały one standardy estetyczne i artystyczne.
– Nawet jeśli bywały socrealistyczne w formie, to były doskonałe artystycznie. PRL to czas świetnych artystów, dobrze wykształconych, a przede wszystkim konkursów na projekty. Oczywiście bywały ustawione, a ich wyniki zmanipulowane, ale nawet trzeciorzędny projekt z tamtych czasów dzisiaj uznalibyśmy za genialny. Niedługo historia III Rzeczypospolitej będzie tak długa jak historia PRL, więc można zacząć porównywać. I porównanie wyjdzie na niekorzyść wolnej Polski.
Podam przykład: pomnik ofiar Majdanka realizował Wiktor Tołkin, który wcale nie wygrał konkursu. Tam doszło do machlojek, utrącono dwa wyżej ocenione projekty i zlecono Tołkinowi stworzenie pomnika. Zbudował genialną formę przestrzenną, schody, po których wchodzi się pod abstrakcyjną bramę, i stamtąd widzi się w odległości kilometra kopiec usypany z prochów ludzi spalonych w krematorium, nakryty kopułą. I ta droga od bramy do kopca też jest pomnikiem. Dzisiaj stawiamy pomnik figuratywny i już. To także tanie: instalujemy monument, później czasami go czyścimy. Albo i nie. Sprawa załatwiona.
Dzieło Władysława Hasiora w Pieninach było artystycznie wartościowe, choć ze strasznym wydźwiękiem politycznym, bo upamiętniało komunistyczną bezpiekę.
– To świetny przykład doskonałego pomnika w służbie złej sprawy. Jest idealnym przykładem sztuki lat 60. To był genialny czas polskiej sztuki i designu. Za czasów pierwszej władzy PiS, w latach 2006-2007, były zakusy IPN, żeby pomnik zniszczyć. Nie zrobiono tego, ale dzieło niszczało. Tam był napis z mosiężnych liter: „Osobom poległym w walce o utrwalenie władzy ludowej”, ale po zdjęciu trzech liter zostało „Osobom poległym w walce o walenie władzy ludowej”. Umiemy obśmiać coś, z czym się nie zgadzamy. To przykład Rzeszowa i pomnika Czynu Rewolucyjnego zwanego potocznie „Wielką Cipą” bądź „Kruczkową” na cześć inicjatora – sekretarza PZPR Władysława Kruczka. Poprzez obśmianie pomnik został oswojony i finalnie jest traktowany przez rzeszowian jako symbol miasta. Ostatnio przekazało ono za złotówkę teren, na którym stoi pomnik, zakonowi, a zakon przekazał teren stowarzyszeniu, które zapowiedziało, że pomnik zniszczy, bo jest komunistyczny. I owszem, jest, ale też jest interesujący socjologicznie, artystycznie prawidłowy, choć nie jest to arcydzieło. Stworzył go Marian Konieczny, krakowski realizator wielu PRL-owskich zamówień.
Foto: Lech Aleksy Charewicz / Fotonova
Mieszkańcy miasta, nawet dawni działacze Solidarności, stanęli w obronie „Kruczkowej” i pomnik wpisano do rejestru zabytków, co chroni go przed likwidacją. Zatem nie obalajmy tych pomników, ale edukujmy – czym był „czyn rewolucyjny”, kim byli „utrwalacze władzy ludowej”.
A co z obalaniem pomników postaci niebędących przedstawicielami reżimów, ale skompromitowanych osobiście? W Gdańsku samorzutnie zniszczono pomnik księdza Jankowskiego, gdy ujawniono koszmarne historie z nim związane.
– Obalanie w ferworze rewolucji kieruje się własną logiką, choć jest też systemowe. Natomiast prywatne inicjatywy obalania pomników nawet nieciekawych ludzi budzą mój opór. Wolałbym rozmowę na ten temat, a później ewentualnie wywiezienie w miejsce, gdzie można składować takie pamiątki przeszłości.
Da się obronić pomnik przed obaleniem, ale nie można chyba powstrzymać kogoś, kto koniecznie chce go postawić?
– Bardzo trudno się obronić. Niedawno postawiono pomnik Lecha Kaczyńskiego przed Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. To pięknie miejsce, obok KUL. Usunięto nawet na pewien czas pomnik założyciela KUL księdza Idziego Radziszewskiego, żeby zrobić miejsce! To pokazuje, jak mając władzę, łatwo oszpecić okolicę. Na pomnik wymagane są zezwolenia, ale są wypadki, że nikt się tym nie przejmuje.
Czyli obok kawiarni, w której rozmawiamy, można postawić pomnik papieża z Kaczyńskim? Nawet jeśli nie chce tego społeczność lokalna?
– Jeśli ktoś się uprze, to tak, można. Możemy też tego papieża z Kaczyńskim zastą— pić „żołnierzami wyklętymi”, czyli kultem swego czasu odgórnie narzuconym.
W naszej tradycji czciliśmy ważne wydarzenia do czasu, gdy żyli ostatni świadkowie. W Polsce międzywojennej atencją otaczano powstanie styczniowe, bo wciąż żyli najstarsi jego weterani. Koniec PRL i początek III RP to ostatni legioniści Piłsudskiego. Później ostatni żyjący żołnierze wojny polsko-bolszewickiej, a teraz ostatni żyjący powstańcy warszawscy. I w ten zestaw wprowadzono „wyklętych”. Kiedy kończy się symboliczne wsparcie ostatnich uczestników wydarzeń, wymiera kult zrywu i spada ochota na upamiętnianie. Państwo programuje pewne kulty do wyznawania, tworząc pomniki i zmieniając nazwy ulic. Albo ronda, co wygodne, bo przy rondach nie ma adresów zamieszkania, można szybko zmienić nazwę bez wymiany dokumentów.
Pomnik to nie jest wóz Drzymały, który można przesunąć w tę czy w tamtą stronę. Nie uporządkujemy tej przestrzeni.
– Może kiedyś się uda i wszystkie te pomniki znajdą się w parkach tematycznych, jak komunistyczne monumenty na Węgrzech i Litwie. To powolne procesy. Choć były zrywy rewolucyjne, gdy obalano pomniki dyktatorów, jak w Rumunii po upadku Ceaușescu, czy gdy w Europie Wschodniej spadały pomniki Marksa, Lenina, Dzierżyńskiego. Symbolicznym upadkiem komunizmu w Polsce było zrzucenie z cokołu Dzierżyńskiego w Warszawie. Zwłaszcza że w telewizji była transmisja. Zapamiętałem na dźwigu marki Waryński wielki napis „Za pomocą Waryńskiego rozbieramy Dzierżyńskiego”. To chwile przełomowe, ale zazwyczaj pomniki znikają powoli. Niszczeją, ktoś przejmuje teren i demontuje pomnik.
Pomniki papieskie w większości się rozpadną, bo w dużej części są zrobione z żywicy polimerowej udającej brąz. To syntetyk, rozleci się pod wpływem czynników atmosferycznych. Będzie tracił powłokę, pękał, pojawią się dziury. Nie pociągnie nawet 30 lat.
Foto: Witold Rozmysłowicz / PAP
Ich przyrost wyhamował.
– Ale nie z powodu ujawnionych afer z kryciem pedofilii przez Jana Pawła II. Do kanonizacji w 2014 r. postawiono ich około tysiąca, ale dokładnej liczby nie zna nikt. Inaczej stawia się pomnik kandydatowi na ołtarze, a inaczej świętemu. Kiedy przedstawia świętego, przestaje być elementem krajobrazu. Dzisiaj papieża nie da się sprzedać jako symbolu. Jest albo obiektem silnej krytyki, albo memem, celem żartów, szczególnie dla młodszego pokolenia.
Wojtyła wygląda nierzadko jak Yoda z „Gwiezdnych wojen” albo krasnoludek. I to wszystko bez żadnych komisji kościelnych.
– W pewnym momencie diecezje próbowały opanowywać to bezhołowie, ale stanęło już tyle samowolek, że nie dało się tego odwrócić. Gdy papież umierał, jego pomników było 250 i większość z nich to były pokraki, że oczy pękały. Nikt tego nie krytykował, a jeśli skrytykował, to został zakrzyczany, że jak on śmie: przecież nasz lokalny artysta go wyrzeźbił, upamiętniamy naszego papieża, który obalił komunizm.
A pomniki katastrofy smoleńskiej? Upamiętnienia Marii i Lecha Kaczyńskich, które po 2010 r. też zaczęły wyrastać, często brzydkie i pokraczne?
– Kilka lat temu byłem w sądzie konkursowym w Opolu, gdy wybieraliśmy projekt pomnika smoleńskiego. Część projektów to był czysty socrealizm albo straszny kicz.
Wybraliśmy projekt tak skomplikowany i drogi, że nie dało się go zrealizować. Władzę w województwie trzymało PiS, więc konkurs musiał się odbyć, ale pomnik nie powstał i nie powstanie. Projekt był niebywały, zawierał m.in. trajektorię lotu tupolewa opadającego ku ziemi. Słupki ustawione w rzędzie miały wskazywać wysokość przed uderzeniem w ziemię.
Nagle zadzwonił telefon przedstawicielki MON i padło pytanie, według czyjego raportu będą podane te wysokości. Czy z raportu Millera, czy z Macierewicza, czy z Anodiny?
Jeżeli pomnik jest słaby, pokraczny, to zostanie wyłącznie obiektem obśmiewania przez następne dekady. Przyniesie więcej wstydu niż pożytku.
Ale my nie myślimy w długiej perspektywie. Stawiamy pomnik, by spełnić potrzeby polityczne.
– Kilka lat temu postawiono tutaj pomnik Władysława Opolczyka, w realistycznej do bólu zębów XIX-wiecznej formie. Ponieważ książę zasłynął sprowadzeniem ikony Matki Boskiej do klasztoru na Jasnej Górze, postać na pomniku trzyma w ręku obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Każdy mówiący: „Nie róbmy tego kiczu”, został zlekceważony. Prezydent miasta robi, co chce, nie słuchając żadnych krytycznych opinii.
A co zrobić z tzw. schodami smoleńskimi na placu Piłsudskiego w Warszawie? To najbardziej polityczny pomnik w Polsce, narzucony przez władzę PiS mieszkańcom miasta.
– To doskonały przykład pomnika, który powstał wbrew logice.
Pilnowanego przez policję, by nie został zbezczeszczony przez przeciwników wtedy rządzącej partii.
– Jeśli pomnik ma nas podzielić, to go nie budujmy. Albo zbudujmy go w innym miejscu, w innej formie, nadając mu inny sens. Zwłaszcza że to jest tak toporne, artystycznie tak prostackie, że kompletnie się nie broni.
Ale co zrobić z tymi schodami? Bo chyba lepiej ich nie ruszać i nie wywozić.
– Gorsze od nachalnego propagowania kultu jest tylko zabranianie kultu. Mnie by się marzyło, żeby zniknęły. Ale też nie można dawać ekstremistom pretekstu do robienia awantury. Najlepiej gdyby przestały nas angażować emocjonalnie. Tak jak przestały nas już angażować pomniki papieskie.
Dr hab. Kazimierz S. Ożóg jest historykiem sztuki, wykładowcą na Uniwersytecie Opolskim. Bada zjawiska związane z rzeźbą współczesną, pomnikami i upamiętnieniami zdarzeń historycznych w przestrzeni publicznej. Autor m.in. monografii „Święty z brązu. Pomniki Jana Pawła II w Polsce”