Ukraińcy ostatecznie musieli wycofać się z Wuhłedaru. Robią przy tym dobrą minę, skupiając uwagę mediów na gotowości nowych brygad, rozwoju przemysłu i udanych atakach na rosyjskie zaplecze. Nad wszystkim wisi jednak widmo wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.

Choć ewakuacja trwała od tygodnia, dopiero w środę ukraińskie Naczelne Dowództwo przyznało, że obrońcy musieli opuścić ruiny miasta, aby uniknąć okrążenia. Jest to zupełnie nowe podejście Ukraińców do obrony terenów zurbanizowanych. Wcześniej bronili miast do upadłego, tłumacząc to zadawaniem przeciwnikowi nieproporcjonalnie dużych strat.

Tym razem dowództwo słusznie uznało, że szkoda szafować życiem żołnierzy. „Operacja ma na celu zachowanie zasobów i przygotowanie do przyszłych działań obronnych lub ofensywnych w tym kierunku” – poinformowało w komunikacie. Niestety tych zasobów nie zostało zbyt wiele. 72. Samodzielna Brygada Zmechanizowana nie miała już sił i środków, aby bronić ruin. Żołnierze z brygady wprost mówią, że nie mieli możliwości obronić miasta.

Brygada obsadzała odcinek od sierpnia 2022 r. W tym czasie nie rotowano jej, a na początku tego roku straciła wsparcie brygady artylerii, dzięki któremu doszczętnie rozbiła 155. Brygadę Piechoty Morskiej Gwardii. — Zanim brygada została przerzucona w obwód doniecki, dysponowaliśmy jednostką całkowicie gotową do walki i w pełni wyposażoną kadrą. Ale w ciągu dwóch lat walki bez rotacji i odpoczynku staliśmy się jednostką nieskuteczną, brygada została zniszczona – mówi w rozmowie z serwisem slidstvo.info Wiktor, pełniący funkcję w sztabie jednego z batalionów 72. Brygady.

— W ciągu tych dwóch lat, odkąd byliśmy w kierunku wuhłedarskim, tylko raz w moim batalionie udało nam się w pełni wyposażyć tylko jedną kompanię – z całego batalionu. Raz na trzy miesiące przyjmowaliśmy 25 nowych rekrutów, głównie „dziadków” 50+. Byli słabo przeszkoleni teoretycznie, w ogóle nie wiedzieli, jak używać i co to jest automatyczny granatnik. Wsparcie ogniowe było zerowe, mieliśmy czas, aby ich przeszkolić tu na miejscu w ciągu tygodnia, przeszkoliliśmy ich, ale zrozumcie, to bardzo mało czasu. Z 350 osób na stanie batalionu pozostało zaledwie 30 osób wraz z mechanikami, kierowcami. Ta grupka miała utrzymać pas o szerokości 2-3 kilometrów — mówi żołnierz.

Żołnierze podkreślają, że miasto udałoby się utrzymać, gdyby zostali zrotowani trzy miesiące temu. Dowództwo jednak nie pierwszy raz ignorowało problem.

Sytuacja z brakiem rezerw i przemęczeniem broniących brygad powtarza się ponownie. Z tego powodu Ukraińcy stracili już Awdijiwkę. Zapewne przyjdzie pora i na Pokrowsk, którego również bronią brygady, które na odcinku spędzają już drugi rok bez odpoczynku, a jedynie z nielicznymi uzupełnieniami. Zełenski przespał rok, nie chcąc wprowadzić zmian w przepisach mobilizacyjnych. Tego czasu już nie odzyska, podobnie, jak może nie odzyskać utraconych miast. Nic nie wskazuje, aby Kijów rozbudował siły w Donbasie to stanów, które pozwolą przejąć inicjatywę na froncie. Jest to największy błąd, jakiego dopuściły się ukraińskie władze, a który wciąż odbija im się czkawką.

Lokalne media rzadko poruszają ten temat, podobnie, jak kwestię niezadowolenia frontowych żołnierzy. To nie tylko autocenzura, jaką nakładają na siebie dziennikarze, ale także wynik świadomej polityki informacyjnej, która pudruje porażki. Ukraińskie media dość pobieżnie informują o przyczynach upadku Wuhłedaru. Podkreślają, że wojska wycofano, aby nie dopuścić do okrążenia i niepotrzebnie szafować życiem żołnierzy.

Nawet oficjalny kanał Sił Zbrojnych Ukrainy, ArmyInform.com, skupił się na tym, że „personel wroga na wysuniętych pozycjach w mieście jest słabo zaopatrzony w lekarstwa i ciepłe rzeczy”, oraz, że „siły obronne odpowiednio reagują na działania wroga i w dalszym ciągu niszczą siłę żywą, broń i sprzęt wojskowy rosyjskiego okupanta”. Większość mediów skupia się na realizacji jednego z postulatów planu pokojowego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, czyli inwestycjach w ukraiński przemysł zachodnich koncernów przemysłowych.

Od co najmniej roku mówiło się o potrzebie rozwijania własnych zdolności przemysłowych przez Ukrainę. Związane jest to po pierwsze z nierównomiernymi dostawami amunicji od sojuszników, a po drugie z obawami, że nastąpi zmiana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pierwszy problem wynika z niewielkich mocy produkcyjnych zachodnich przedsiębiorstw zbrojeniowych. Ukraińcy z kolei nie mają już w zasadzie wyboru, ponieważ większość systemów artyleryjskich na froncie pochodzi z państw NATO, które używa kalibru 155 mm, w przeciwieństwie do poradzieckiego 152 mm. Na razie Ukraińcy najbliżej współpracują z niemiecko-francuskim koncernem KNDS, który utworzył na Ukrainie nową spółkę KNDS Ukraine LLC. Ta wraz z ukraińskim przemysłem będą wspólnie produkować amunicję artyleryjską 155 mm.

W przyszłości spółka zajmie się także produkcją na pełną skalę poszczególnych systemów uzbrojenia na terenie Ukrainy. Według informacji przekazanej przez KNDS, Siły Zbrojne Ukrainy korzystają już lub zakontraktowały prawie 800 jednostek sprzętu i uzbrojenia produkowanego przez koncern. Czyni to firmę jednym z kluczowych partnerów przemysłowych Ukrainy w dziedzinie obronności. „Jej działalność skupi się także na obsłudze technicznej i naprawach sprzętu produkowanego przez KNDS, w szczególności czołgów Leopard 1 i Leopard 2, samobieżnych jednostek artylerii CAESAR i PzH 2000 oraz pojazdów opancerzonych AMX 10RC” – czytamy w oświadczeniu wydanym przez ukraiński resort obrony.

Kijów dodał przy tym, że priorytetem jest rozwój krajowych dronów i broni dalekiego zasięgu, w tym rakiet balistycznych. Wynika to z chęci atakowania celów na dalekim rosyjskim zapleczu, na co nie do końca zgadzają się sojusznicy. Zwłaszcza amerykańska administracja odmawiała przekazania pocisków dalekiego zasięgu ATACMS dla systemów M270 MLRS i M142 HIMARS, bojąc się, że spowoduje to eskalację konfliktu.

Dopiero w październiku ubiegłego roku pierwsze pociski uderzyły w rosyjskie bazy lotnicze w okupowanym Berdiańsku i Ługańsku. Mogły to być pociski balistyczne MGM-140 ATACMS Block 1/M39 o zasięgu, odpowiednio, od 25 do 165 km lub MGM-140 ATACMS Block 1A/M39A o zasięgu od 70 do 300 km.

W lutym nastąpił debiut artyleryjskiej amunicji precyzyjnej GLSDB o deklarowanym zasięgu do 150 km. Zaatakowane zostały cele w okupowanej Kreminnej. Nadal były to jednak ataki na terytoria, które nie należą do Rosji. Teraz Amerykanie i Niemcy zdjęli ograniczenia, więc w zasięgu ukraińskiej artylerii rakietowej znalazło się bardzo dużo kluczowych celów. Nadal ograniczyli jednak możliwość uderzeń do celów w obwodach sąsiadujących z Charkowszczyzną.

W Kijowie nadal tli się obawa, że wyścig do Białego Domu wygra Donald Trump, który jest niezbyt skory do przekazywania pomocy Ukrainie. Stąd decyzja obecnej administracji, aby już w najbliższych miesiącach był zaplanowany cały pakiet pomocy. Jednak liczą się z tym, że tej pomocy w przyszłym roku może zabraknąć. Stąd sondowanie tematu możliwości otwarcia produkcji pocisków dalekiego zasięgu na Ukrainie. Można tylko żałować, że polski państwowy przemysł obronny nie ma zdolności, aby zasiąść przy stole negocjacyjnym nawet w przypadku produkcji amunicji artyleryjskiej. W dodatku może urosnąć mu duży i dobrze zorganizowany konkurent tuż za miedzą.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version